O Mediolanie pisałam już kilkakrotnie, lecz ponieważ jest to temat bardzo obszerny, nie mogę się oprzeć chęci, aby poruszyć go po raz kolejny. Niejednokrotnie zastanawiałam się nad tym, jakie punkty w jego tkance są dla mnie tymi wyróżniającymi je spośród innych miast? Jakie obrazy widzę, kiedy słyszę jego nazwę? Z pewnością jest to Duomo, czyli katedra, zamek Sforzów a także Dworzec Centralny. Oczywiście, oprócz nich jest o wiele innych interesujących miejsc i obiektów, ale to właśnie te trzy wyznaczają na mapie miasta swoisty trójkąt i są dla mnie punktami odniesienia. Nie chodzi tu nawet o przestrzeń w sensie fizycznym, były one dla mnie raczej świadectwem pewnej epoki w życiu miasta a także aspiracji i dążeń jego mieszkańców. W ramach tego wpisu postaram się przedstawić je z mojego punktu widzenia, pokazać ich "portret sentymentalny" tak, jak to się robiło za czasów Lawrence Sterne'a... Może nie jest to najszczęśliwsze porównanie, gdyż Mediolan nie jest miastem zbyt romantycznym, na pierwszy rzut oka jawi się raczej jako metropolia nowobogackich, ze swoim XIX- wiecznym anturażem, szerokimi ulicami i ogromnymi kamienicami.
Pod tym względem przypomina mi ono Peszt, (gdzie wiele lat temu, po raz pierwszy zobaczyłam tak imponującą, miejską zabudowę) do tego stopnia, że miałam wrażenie, iż wiele projektów tych monumentalnych kamienic zrodziło się w pracowni tego samego architekta. Jednak wróćmy do moich trzech punktów na mapie miasta; jako pierwsze wymieniłam Duomo, więc od niego zacznę mój opis. Tu muszę zmartwić wszystkich miłośników gotyku, którzy zapewne będą bardzo rozczarowani tym, co teraz napiszę. Otóż zwykle mówi się, że jest to katedra gotycka i rzeczywiście taka jest, choć z pewnym zastrzeżeniem. Jej budowę rozpoczęto po koniec XIV wieku, co jednoznacznie sytuuje ją w okresie późnego gotyku, jednak o ile jest to prawdą w stosunku do zasadniczej konstrukcji i jej wnętrza, to co widzimy na zewnątrz jest o wiele bliższe naszym czasom i w większości pochodzi z XVII i XIX wieku...Te piękne, strzeliste detale, centralna guglia z pokrytą złotem Madonniną oraz jej pomniejsze siostry, które ją otaczają a także ażurowe przypory i wykończenia dachu, to w większości nie gotyk, lecz barok i neogotyk.
Jedyna guglia wzniesiona w okresie średniowiecza, to ta z figurą św. Jerzego, czyli guglia Carelli, nazwana tak od nazwiska jednego z benefaktorów. Oczywiście zachowały się też pierwotne, gotyckie elementy, w tym rzeźby, gargulce oraz część przepięknych witraży, jednak stanowią one zaledwie ułamek całości. Pierwotna fasada katedry była bardzo skromna, niemal pozbawiona ozdób i mówiąc szczerze, dość nieciekawa.
W moich postach kilkakrotnie używałam określenia "lombardzka szopa" (capanna lombarda) tak bowiem jest określana podobna bryła architektoniczna, jaką zresztą widzimy patrząc na inne, mediolańskie kościoły, choćby sławną Santa Maria delle Grazie, gdzie w przyległym klasztorze znajduję się "Ostatnia wieczerza" Leonarda.
Ten przysadzisty kształt, którego zarys nadal możemy dostrzec w fasadzie Duomo, jest niezbyt wdzięczny, więc na przestrzeni wieków wielokrotnie próbowano przyozdobić katedrę na rozmaite sposoby, jednak wynik tych starań zawsze pozostawiał wiele do życzenia i nie satysfakcjonował następnych pokoleń.
Kiedy w ubiegłym dziesięcioleciu podjęto decyzję o restauracji fasady Duomo, cały fronton wraz z rusztowaniami zakryto specjalną tkaniną a na niej umieszczono nadruki, przedstawiające katedrę tak, jak się prezentowała w różnych epokach. Był to dla mnie spory szok, ponieważ nie miałam pojęcia, że to, co zobaczyłam, kiedy po raz pierwszy stanęłam na Piazza del Duomo, jest o wiele bliższe naszym czasom, niż pierwotnie sądziłam. Nie przesadzę, jeśli powiem, że w tym momencie poczułam się w pewnym sensie oszukana, choć już wcześniej wyczuwałam w niej jakąś fałszywą nutę, rozziew pomiędzy surowym, monumentalnym wnętrzem i koronkowym wyglądem na zewnątrz, tym bardziej, że stylistycznie zdecydowanie odbiegała od znanych mi ze zdjęć gotyckich katedr w Orvieto i Sienie, że nie wspomnę tu o świątyniach francuskich, czy niemieckich.
Bez trudu dało się dostrzec, że w większości jej zewnętrzne ozdoby nie przystają do epoki, w której powstało Duomo, jednak sądziłam, że te niezgodności w wyglądzie fasady są raczej wynikiem daleko posuniętej dowolności podczas prac renowacyjnych przeprowadzonych w minionych stuleciach a nie całkowitą zmianą pierwotnego założenia. Moje uczucia związane z katedrą zawsze były ambiwalentne; z jednej strony podziwiałam jej misterne detale, które same w sobie z pewnością są przejawem sztuki wysokiego lotu, lubiłam też na nią patrzeć od strony Pałacu Biskupiego i Piazza Fontana, skąd według mnie prezentuje się najlepiej.
Natomiast z drugiej strony miałam jej za złe to przebranie, w którym mi się ukazała; zaczęłam ją postrzegać jako symbol zadufania i wielkościowych ciągotek, jakie w Lombardczykach obudził Napoleon, co zresztą chyba było dość zgodne z ich charakterem i padło na podatny grunt. Powstało wtedy kilka projektów ozdobienia fasady, lecz zrezygnowano z nich ze względu na zbyt duży koszt. Lombardczycy zawsze byli obrotni w kwestii pieniądza, w końcu to im świat zawdzięcza powstanie sieci banków, że nie wspomnę o lombardach sensu stricto (nota bene, zawsze miałam do nich odrazę i nigdy w życiu nie kupiłabym nic w tej instytucji, gdyż mam wrażenie, że zła energia podążyłaby za mną wraz z przedmiotem zastawionym za lichwiarską cenę, co mogło być dla kogoś ostatnią deską ratunku). Pod koniec XIX wieku rozpisano nowy konkurs, który wygrał Giuseppe Brentano, lecz i ten projekt nie został zrealizowany w pierwotnej postaci, gdyż wprowadzono do niego rozliczne zmiany, nie rezygnując jednak z zamysłu dania katedrze wyglądu monumentalnego i ozdobnego zarazem. Mając na uwadze ten aspekt, Duomo jest dla mnie świadectwem pychy mieszkańców tego miasta, zdaje się mówić o ich aspiracjach stworzenia katedry na miarę ich kieszeni, bo przecież przyozdobienie go taką ilością rzeźb i innych elementów musiało kosztować masę pieniędzy...
Oczywiście, można tu zgłosić zastrzeżenie, że dzieło sztuki samo w sobie jest bezcenne, więc zwracanie uwagi na finansową stronę przedsięwzięcia być może jest nietaktem, jednak choć mam wiele respektu dla sztuki i ambicji artystycznych, to w przypadku mediolańskiej katedry wyczuwam jakąś przesadę.
Choć jest ona bardzo efektowna na pierwszy rzut oka, ma w sobie coś, co sprawia, że patrząc na nią czuję niezbyt miły zawrót głowy, jakbym przed chwilą zeszła z wirującej karuzeli. Mimo tych niuansów estetycznych, z biegiem czasu stała się dla mnie czymś znajomym i bliskim, więc po każdym dłuższym okresie, kiedy to Mediolan pozostawał dla mnie niejako na marginesie moich zainteresowań, widok jej nieco zbyt przysadzistej sylwetki sprawiał, że witałam ją z radością, niczym dawno niewidzianą przyjaciółkę.
Cieszyło mnie, że każda zmiana aury ukazuje ją nieomal w innej postaci, jakby była teatralną dekoracją, z której oświetleniowiec za pomocą reflektorów kreuje coraz to nową rzeczywistość. Poza tym to właśnie katedra była pierwszą, tak bardzo charakterystyczną budowlą w tym mieście, jaką zobaczyłam po przyjeździe. Wtedy było ono dla mnie obce i tajemnicze, w tym nieznanym otoczeniu sylwetkę Duomo znaną mi ze zdjęcia, rozpoznałam na pierwszy rzut oka. Po tej być może nieco przydługiej dygresji, chciałabym wrócić do tematu remontów, modernizacji i finansów. Wydatki na te cele zdają się nie mieć końca, gdyż kwaśne deszcze i smog powodują, że Duomo szarzeje pod ich wpływem a delikatne detale kruszeją, więc pracownikom instytucji znanej jako Fabbrica di Duomo nie brakuje zajęcia. Fabbrica powstała w 1387 i trwa do dziś, więc być może jest jednym z najstarszych, (jeśli nie najstarszym) zakładem pracy, istniejącym w zasadzie nieprzerwanie...
Oprócz prac restauracyjnych ma ona za zadanie całą obsługę administracyjną, zarówno katedry jak i katedralnego muzeum a jej siedzibą jest okazały budynek usytuowany przy wschodniej pierzei Piazza del Duomo. Konstrukcja katedry kreuje wiele problemów, chyba najpoważniejszym było osiadanie i pękanie kolumn wspierających strop, co w latach 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku, spowodowało konieczność wymiany znacznej części materiału, z jakiej je wzniesiono. Specjalistyczne prace o tak wielkim zakresie wymagają ogromnych nakładów, więc siłą rzeczy administrator musi korzystać z różnych dodatkowych źródeł finansowania. Aby zaokrąglić budżet wdraża się różne projekty, można na przykład zaadoptować guglię, gargulca lub rzeźbę, co oczywiście sprowadza się przede wszystkim do łożenia na ich konserwację. Myślę, że dla niektórych osób to bardzo dobry sposób na spożytkowanie nadmiaru funduszy a zarazem przejście do historii...
Mediolańskie Duomo słusznie szczyci się swoimi imponującymi witrażami. Przewodniki informują o tym, że ich powierzchnia wynosi 1700 m2 i przedstawia aż 3600 postaci. Niestety, zwykle trudno je zobaczyć w całej krasie, ponieważ okna są bardzo wysokie, więc ich część zwykle tonie w cieniu; niedostateczna ilość dziennego światła, jaka przez nie wpada, pozwala je obejrzeć jedynie częściowo i tylko od wewnątrz.
Jednak miałam to szczęście, że w ostatnim roku mojego pobytu we Włoszech z okazji świąt Bożego Narodzenia, przedsiębiorstwo odpowiedzialne za oświetlenie miasta, zainstalowało na własny koszt system złożony z mnóstwa lampek LED, co pozwoliło również z zewnątrz podziwiać niezwykłe piękno tych witraży. O projekcie dowiedziałam się z lokalnego dziennika telewizyjnego i natychmiast postanowiłam wziąć udział w owym spektaklu, gdyż grzechem byłoby przeoczenie takiej niepowtarzalnej okazji. Po zapadnięciu ciemności, punktualne o godzinie 19:00 zgasły latarnie na placu w pobliżu Katedry i w tej samej chwili jej okna rozbłysły całą gamą kolorów tęczy. Był to wspaniały widok, gdyż witraże są naprawdę przepiękne, ogromne, o nasyconych kolorach. Setki małych fragmentów szkła składają się na obrazy przestawiające sceny ze Starego i Nowego Testamentu, zaś szczyty okien wieńczą misterne rozety.
Z rozmysłem nie piszę nic na temat wnętrza katedry, ponieważ szczerze mówiąc, nie razi mnie, ani nie zachwyca a nie jest moim celem multiplikowanie informacji, jakie można znaleźć w przewodniku lub w necie. Byłam tam kilkakrotnie, ale nie znalazłam niczego, o czym mogłabym powiedzieć, że oczarowało moje oczy i skradło mi serce. Oczywiście, imponuje mi jej ogrom a świadomość, że tego kolosa wzniesiono kilkaset lat wstecz przy użyciu prostych narzędzi, budzi respekt. Jednak jak napisałam na początku, jest to wpis sentymentalny a w tym wypadku moje sentymenty pozostały w uśpieniu...
Natomiast wyprawa na dach katedry była dla mnie naprawdę wspaniałym przeżyciem, o którym pisałam tutaj
Ps. Chciałam tu nadmienić, że zdjęcia raczej nie oddają rzeczywistego koloru katedry, ponieważ jak już wspomniałam, jest on zależny od oświetlenia i tego, czy marmur w danej chwili odbija, czy pochłania światło. W istocie, w neutralnym świetle jest ona biało - szaro - różowa, co w przybliżeniu wygląda tak, jak na zdjęciu nr. 10 (tym z posągiem w niszy).
Suplement do wpisu
Dla osób zaineresowanych przemianami, jakim poddano Duomo na przestrzeni wieków, zamieszczam link do strony, która mówi o tym bardzo dokładnie >
Poniżej zamieszczam rycinę katedry w niemal pierwotnym kształcie, przed pracami zainicjowanymi w okresie panowania Napoleona. Widoczne są niewielkie modyfikacje fasady wprowadzone po okresie średniowiecza.
Więcej zdjęć Duomo w obecnej postaci można obejrzeć pod linkiem >
Uwielbiam elementy architektury w gotyckim stylu. Katedry i kościoły tak wybudowane zyskują dodatkową dawkę mistycyzmu. Gdzie indziej nie ma, moim zdaniem, takiego klimatu.
OdpowiedzUsuńGotyk rzeczywiście ma w sobie coś mistycznego. Ja osobiście uwielbiam styl romński, zwłaszcza w kościołach.
UsuńTaki spektakl kiedy katedra jest podświetlona lampkami i cały jej urok można podziwiać, to musi robić wrażenie, chciałabym to zobaczyć :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Rzeczywiście katedra wymodelowana przez światło wygląda zupełnie inaczej niż za dnia. Pozdrawiam i życzę pięknej wiosny!
UsuńJestem oczarowana gotycką katedrą w Mediolanie. Uważam, że jest to jedna z najpiękniejszych budowli sakralnych jakie dane mi było zobaczyć. Spacer po dachu świątyni robi ogromne wrażenie. Nie jestem zaskoczona, że jest to wpis sentymentalny.
OdpowiedzUsuńJa też prawdopodobnie w najbliższym czasie opublikuję kolejne zdjęcia z Mediolanu.
Pozdrawiam serdecznie:)
Bardzo jestem ciekawa Twoich zdjęć i wrażeń z Mediolanu. Natomiast co do katedry, jak pisałam mam dla niej uczucia mocno ambiwalentne...jest mi bliska, jako że przez wiele lat była dla mnie swoistym punktem odniesienia, jednak jeśli chodzi o styl i atchitekturę, nie budzi we mnie nadmiaru entuzjazmu. No cóż, de gustibus....
UsuńRównież serdecznie pozdrawiam!
Przypomniałaś mi, Elżbieto, taki dawny wpis o dachu katedry w Mediolanie, pamiętam jak pisałyśmy o przykrym przypadku pana Berlusconiego.
OdpowiedzUsuńJak zawsze z uwagą czytam Twoje wpisy, wcale nie jest przesadą powiedzenie "od deski do deski", bo z całym przekonaniem uważam, że teksty pisane w ten sposób najbardziej mi pasują do książki. Jaka szkoda, że Wydawnictwo Literackie wydaje takie różne głupstwa (z tzw. kobiecej literatury) a Twoich włoskich podróży nie mam w wersji papierowej.
To jednak dygresja, owszem, czytam zawsze z wielką przyjemnością i uwagą, i zdaje się rozumiem, dlaczego to dla Ciebie podróż sentymentalna. Wcale nie dostrzegam w Twoim opisie bezwarunkowego zachwytu il Duomo, prawdę mówiąc najbardziej podobają mi się Twoje rozterki, rozczarowania i szukanie szczegółów, które zdołają się przebić przez tę warstwę sztuczności. Witraże, dachy, autentyczny kształt budowli, jaki zamierzono kiedyś. Mało kto oglądając Duomo potrafi spojrzeć dalej poza teatralność (chciałam powiedzieć "efekciarstwo" tego tłumu gotyckich i pseudogotyckich sterczyn), tak, żeby dostrzec coś więcej. Ludzkie motywacje, pychę, nieautentyczność, kwestie finansowe.
Bardzo mądre spojrzenie, jak zawsze wyważone.
A także: uważam, że
1. immanentną cechą gotyku jest wertykalizm i przysadziste konstrukcje nawet ozdobione milionem iglic nie zbliżą się do francuskiego gotyku nawet o jotę ;-)
2. Architektura romańska nie ma sobie równych.
Obydwie tezy, jaki i powyższy komentarz - ściśle subiektywne, jak zwykle.
Ado, po raz kolejny widzę, że nadajemy na podobnej fali, a może po prostu znamy tego samego Józefa? (Patrz "Ania z Zielonego Wzgórza", pamiętasz?) Sądzę, iż słusznie się mówi, że Włosi nie czują gotyku i dlatego trudno tam o wybitne przykłady tego stylu. Według mnie styl w architekturze jest wypadkową wielu czynników tworzących kulturowy charakter danej nacji, zarówno mentalnych, jak i czysto fizycznych (w tym choćby klimatu i ukształtowania terenu oraz matriałów jakie artysta ma do dyspozycji) i z tego powodu coś nam do danego kraju pasuje, albo nie. Niekoniecznie trzeba się na tym znać aby odczuć, że dana budowla jest w zgodzie z otoczeniem, czy wręcz przeciwnie, sztucznym , wykoncypowanym tworem. Koncepcja artystyczna jest jak najbardziej przydatna ale musi się rodzić z czegoś autentycznego, wtedy daje poczucie spokoju i piękna, cieszy nasze oko a duszę wypełnia poczuciem harmonii. Gdańska starówka przeniesiona do Grecji lub Włoch ( nie mówiąc o bardziej egzotycznych krajach) byłaby równie nie na miejscu co egipskie piramidy czy greckie chałupki w Polsce. Ot, Las Vegas...Natomiast za pozytywny przykład takiej koncepcji uważam "styl zakopiański", stworzony przez Witkiewicza, który wzbogacił i upiększył góralskie domostwa, dodając im elementy sprawiające, że są niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju.
UsuńA przy okazji, pragnę Ci podziękować za pochlebną opinię na temat mojej pisaniny, jeśli udaje mi się sklecić coś sensownego, to chyba dzięki temu o czym pisałam powyżej. Metodą prób i błędów próbuję osiągnąć to, co według mnie jest najważniejsze, autentyzm w przekazywaniu własnych odczuć i przemyśleń. Przy moim charakterze nie jest to łatwe ale staram się przemóc własne ograniczenia, więc takie miłe słowa są dla mnie także słowami otuchy, że moje wysiłki nie ida na marne. Natomiast co do "zabawy w krecika", u nas pogoda sprzyja, więc korzystając z dnia wolnego od pracy wybieram się w plener aby grabić i porządkować mój ogródek. Serdeczne pozdrawiam!
Ależ! Nie można tłumaczyć, kim jest Józef osobom, które "znają Józefa"! Pewnie, że pamiętam!
UsuńZdecydowanie podpisuję się pod tym, co piszesz odnośnie więzi, jakie łączą architekturę z "gruntem", "podłożem", rozumianymi tak dosłownie, jak metaforycznie. Efekt końcowy jest wypadkową tylu sił, czasem sprzecznych, wzajemnie się znoszących, czasem znów efektem dominacji tych czy innych mód, niekoniecznie wynikających z owego podłoża, nieorganicznych - i wówczas jest ten sztuczny ton.
Słusznie wspominasz Witkiewicza - to, co genialnie wymyślił, było po prostu naturalne, długo studiował przecież rękodzieło i budownictwo tej ziemi, uczył się od swoich "budarzy" i sam ich uczył. A przede wszystkim jego "styl" uchronił Zakopane przed zalewem tej szwajcarskiej uzdrowiskowej architektury, jaka już zaczęła się tam panoszyć, pod wpływem pierwszego kierownika Szkoły Przemysłu Drzewnego. Gdyby nie Witkiewicz i jego autentyczna niechęć do tej niemieckiej z gruntu "laubzegen architektur" jak ją pogardliwie nazywał - Zakopane wyglądałoby zgoła inaczej. Zresztą nie tylko, bo przecież nie chodzi jedynie o styl budownictwa, ale o świadomość.
Witkiewicz to dla mnie jeden z prawdziwych mistrzów.
Skąd ludzie wtedy brali takie talenty, taką wszechstronność? Przecież on oprócz malarstwa i architektury, (nie mówię już o pisywaniu artykułów do prasy, z których właściwie utrzymywał niezbyt rentowne pensjonaty żony oraz fanaberie synka) - był przede wszystkim genialnym krytykiem sztuki. Właściwie stworzył nowoczesną krytykę sztuki u nas, nowoczesne spojrzenie na malarstwo. A to wszystko - wiecznie schorowany, w takim czy innym sanatorium. Och ta moja dygresyjna natura!
PS Od dziś mnie również pochłonęły prace - nareszcie odpowiednia pogoda!
Dobrej nocy i dobrych prac.
Cudowne ażurowe koronki ! ! ! Perełka ! ! !
OdpowiedzUsuńBardzo to ciekawe, co piszesz i chyba tym ciekawsze, że takie niejednoznaczne. Nie wiem, jak sama odebrałabym Duomo, zwłaszcza, nie mając wiedzy na temat autentyczności, czy też nieautentyczności gotyckiego wyglądu. Tym zauważyłaś już wcześniej jakiś fałsz, ja nie mam pojęcia, czy bym go dostrzegła, a jeśli nie, to czy pozyskanie wiedzy na ten temat zmieniłoby moje co do świątyni nastawienie? Nie wiem. Pamiętam jedynie, jak oglądałam Dawida Michała Anioła na Piazza Signoria i oryginał w Galerii - pamiętam, że oryginał zrobił na mnie zupełnie inne (bardziej emocjonalne i głębsze) wrażenie, ale wtedy miałam już tę wiedzę, więc nie wiem, na ile byłam nią obciążona i na ile ona zadecydowała o ocenie i wrażeniu. A spektaklu z podświetlonymi witrażami - zazdroszczę, szalenie lubię oglądać witraże i w świetle dnia i podświetlone sztucznym światłem. O Mediolan otarłam się w moich wakacyjnych planach, niestety plany się zmieniły i Mediolan nadal pozostaje na dalszym planie.
OdpowiedzUsuńZ pewnością wiedza zmienia nasze nastawienie do przedmiotu, tak jak to było w Twoim przypadku z Dawidem, w końcu to sama świadomość że danej rzeźby dotykała ręka człowieka, którego podziwiasz, dodaje mu wartości i czujemy wtedy jakąś ponadczasową łączność z nim i jego dziełem. Zaś co do Duomo to nie pasował mi szeroki i przysadzisty kształt fasady będący w jawnej sprzeczności z zasadami gotyku, mimo usiłowań aby go wysmuklić poprzez dodanie ażurowych attyk i licznych sterczyn. Tak jak zauważyłaś mój stosunek do katedry jest niejednoznaczny ale mimo to z pewnością była ona dla mnie czymś ważnym własnie dlatego, że budziła moje emocje, czasem coś mnie w niej zachwyciło czasem coś innego denerwowało lub wręcz śmieszyło ale nigdy nie pozostawałam na nią obojętna. Poza tym jej widok zawsze przypominał mi o "tu" i "teraz" o tym, że jestem częścią tego miasta, że to mój ból i moja szansa...Trudne do wyrażenia i poplątane jak samo życie! Myślę, że w przjezdnym turyście może ona budzić zupełnie inne odczucia, moje były właśnie takie i z tego powodu stała się ona dla mnie tak ważna.
UsuńBędę tam w lipcu, już się cieszę na ten czas. Ta katedra od dawna jest w planach, wreszcie się spełnią :)
OdpowiedzUsuńTo super, bardzo się cieszę na Twoją relację z tej wycieczki, mam nadzieję, że będzie udana a lombardzkie upały nie dadzą się zbytnio we znaki.
UsuńJestem pod wrażeniem Twojej wiedzy na temat historii włoskich miast jaki i poszczególnych zabytków z takimi szczególikami. Jak to wszystko spamiętać i tak bajerancko opisać. Masz ogromny dar przekazywania wiedzy w sposób ciekawy i zagadkowy, wzbudzający zainteresowanie czytelnika, a do tego jeszcze takie urodziwe fotki :)
OdpowiedzUsuńGratuluje i pozdrawiam :)))
Dzięki za te miłe słowa, chyba po prostu kocham to co robię...Myślę, że pod tym względem mamy wiele wspólnego, bo i Tobie nie brakuje pasji żeby pokazać innym to co Cię kręci więc wiesz jak to jest, wtedy jakoś to samo wychodzi z nas na zewnątrz.
UsuńTakże serdecznie pozdrawiam.
Zaczarowana Twoją wiedzą , emocjami , chłonę wszystkie Twoje posty i cieszę się ,. że choć w taki wirtualny sposób, mogę podróżować tam, gdzie z pewnością już nigdy nie pojadę ...Wielkie dzięki .
OdpowiedzUsuńMiło czytać takie słowa od wytrawnej podróżniczki, która z niejednego pieca chleb jadła! A co do przyszłości to kto wie, co nas jeszcze czeka i jakie podróże przed nami? Jeśli czytałaś moje starsze wpisy ten o Portofino a także Monzie i Żelaznej Koronie to zapewne wiesz, jakie sploty nieoczekiwanych przypadków zaprowadziły mnie do miejsc, których nie spodziewałam się zobaczyć nigdy w życiu. Ja żałuję tylko, że teraz absolutnie nie mam czasu na podróże bo kiedy zaglądam np na fly4free i widzę jak można zrobić ciekawą wycieczkę za małe pieniądzie to mnie serce boli...
Usuń