niedziela, 28 stycznia 2024

Lombardia. Jeden taki dzień w Mediolanie.


Mediolan to miasto wyjątkowe. Jak już wspominałam w moich postach, różni się od innych włoskich miast. Nie ma tu wyraźnie wyodrębnionego historycznego centrum, jest to miasto eklektyczne a jego liczne zabytki z różnych epok są porozrzucane na dość znacznym obszarze. Zresztą nawet w nowo powstałych dzielnicach można znaleźć wielowiekowe budowle - kościół z przyległym do niego klasztorem, patrycjuszowską willę a nawet zamek. Dzieje się tak, gdyż miasto, jak wszystkie metropolie nieustannie się rozszerza, wchłaniając  w siebie liczne niewielkie, ościenne miejscowości a także obiekty, które w momencie swego powstania znajdowały się na pustkowiu. Z tego powodu, ktoś, kto nie mieszka tam od wielu lat a do tego nie pasjonuje go zwiedzanie nowych zakątków, ma niewielką szansę na jego rzeczywiste poznanie. Oczywiście nie mam zamiaru dyskredytować osób, które na jego zwiedzanie przeznaczają dwa, trzy lub nawet jeden dzień; jest to zrozumiałe, zarówno ze względu na czas, jak  i zasoby finansowe, jakimi dysponuje turysta. Oprócz tego nie można też zapominać o tym, że całe Włochy to prawdziwa skarbnica sztuki i zabytków, więc tak naprawdę nie wiadomo, gdzie kierować swe kroki. 

Mediolan ma wiele twarzy i tylko od tego, czego szukamy, zależy to, co tam znajdziemy. Ja miałam to szczęście, że mój pobyt w Lombardii trwał wiele lat, więc jego zwiedzanie mogłam rozłożyć na wiele epizodów, jednak wracając do Polski na stałe, zdawałam sobie sprawę, że widziałam może połowę tego, co warto zobaczyć. Jednak mimo to, parę takich dni zapadło mi w pamięć, jedne dlatego, że zobaczyłam jakiś znaczący zabytek lub wystawę a inne po prostu z powodu niezwykłej atmosfery. Niestety, Mediolan nie zalicza się do miast, w których można bezkarnie przebywać przez dłuższy czas, jeśli gnębią nas problemy zdrowotne lub po prostu mamy na względzie swój fizyczny dobrostan. Zresztą z tym samym problemem boryka się cała równina padańska i są okresy, kiedy ten region znajduje się na szczycie rankingu miejsc o najbardziej zanieczyszczonym powietrzu. Ma na to wpływ zarówno specyficzny mikroklimat  i wysokie uprzemysłowienie regionu, jak i spaliny, produkowane przez ogromną ilość aut, jaka nieustannie krąży po ulicach. W niektóre dni czapa smogu jest tak dokuczliwa, że drapanie w gardle zmusza do kaszlu a podrażnione oczy łzawią i pieką. Jednak czasem zdarza się, że przychodzą dni wspaniałej pogody, gdyż wiatr od gór przegania te dokuczliwe zanieczyszczenia a to sprawia, że ostry blask słońca inaczej modeluje budynki i ukazuje nam detale architektoniczne, które na co dzień umykają naszej uwadze. 

Najczęściej dzieje się tak wczesną wiosną lub  jesienią, bo wtedy mocniej wieje; sporadycznie zdarza się też w lecie, po burzy połączonej z obfitym deszczem, które na kilka dni oczyszczają atmosferę

Pewnego razu, pod koniec listopada wybrałam się do Mediolanu, aby obejrzeć wystawę obrazów Salvadora Dali w Palazzo Reale. Co prawda, nie jestem szczególną miłośniczką jego malarstwa, jednak wychodząc z założenia, że czym innym jest kontakt z reprodukcją a czym innym możliwość obejrzenia  oryginału, postanowiłam skorzystać z tej niepowtarzalnej okazji, tym bardziej, że wystawy, jakie można obejrzeć w Palazzo, zawsze są przygotowane z ogromną starannością. Ich dodatkowym walorem jest to, że organizatorzy starają się o sprowadzenie obrazów z różnych źródeł; są one wypożyczane nie tylko z innych muzeów, ale również ze zbiorów będących własnością wielkich banków i z prywatnych kolekcji. Dla mnie była to prawdziwa gratka i dzięki temu miałam niepowtarzalną okazję zobaczyć wiele wspaniałych dzieł, które bardzo rzadko są udostępniane szerszej publiczności.  Wystawa Dalego była jedną  z większych ekspozycji i zgromadziła mnóstwo oglądających. Szczerze mówiąc, tym co mnie naprawdę zaskoczyło, była rozmaitość stylów i technik prezentowanych obrazów,  ponieważ oprócz tych powszechnie znanych, namalowanych w stylu surrealizmu i  bezsprzecznie robiących ogromne wrażenie, pokazano  również inne, które skojarzyły mi się raczej z wystawą prac studentów Akademii. Reasumując, cieszę się, że mogłam to wszystko zobaczyć, ale nie mogę powiedzieć, że poczułam się szczególnie wzbogacona duchowo. Dla mnie sztuka jest przede wszystkim sprawą emocji, które we mnie budzi, co oczywiście nie znaczy, że szukam tylko tego co jest pogodne, "ładne" i miłe dla oka. Nie mogę też powiedzieć, że w obrazach Dalego nie dostrzegam przesłania, czy swoistej filozofii w sposobie widzenia świata, jednak patrząc na nie, mam wrażenie czegoś wyrozumowanego i wykreowanego a nie płynącego z głębi jaźni artysty. 




Mimo wszystko, na wystawie spędziłam około trzech godzin a kiedy wyszłam na Plac Duomo minęło już  południe. Był to jeden z tych pięknych dni późnej jesieni i choć dopiero kończył się listopad, pogoda była niemal zimowa; utrzymywał się lekki mróz, wspaniale świeciło słońce a powietrze miało przejrzystość kryształu. Aura była wręcz wymarzona na przechadzkę po mieście, tym bardziej, że pokazało się ono ze swojej najlepszej strony. Chyba po raz pierwszy miałam okazję oglądać mediolańską katedrę w takim oświetleniu; prezentowała się po prostu olśniewająco, przepięknie wymodelowana przez światło i cień, ukazywała wszystkie swoje detale i zakamarki fasady. Także inne budynki wokół placu nabrały niemal nierzeczywistego wyglądu, masywna bryła Palazzo Arengario, podobnie jak Duomo oblicowana marmurem z Candoglii, zawała się niemal unosić w powietrzu, dzięki swym ogromnym oknom, w których odbijał się ciemny błękit nieba i rozmyta sylwetka katedry.





Na Piazza Duomo jak zwykle było sporo ludzi a jeszcze więcej gołębi, które całymi chmarami fruwały z miejsca na miejsce. Choć od świąt dzielił nas równo miesiąc, na placu już ustawiono  ogromną, smukłą  choinkę, jeszcze częściowo osłoniętą, gdyż nadal trwały prace związane z jej ozdabianiem i montażem światełek. Światełka te, zgodnie z tradycją po raz pierwszy zapala się w dniu 6 grudnia, czyli w wigilię obchodów poświęconych św. Ambrożemu, patronowi miasta. Tymczasem na placu toczyło się zwykłe życie, choć może nieco zredukowane z racji mniejszej ilości turystów. Imigranci z krajów afrykańskich handlowali książkami a młodzi mężczyźni przybysze z Maghrebu, przez zaskoczenie próbowali "obdarowywać" turystów bransoletkami splecionymi z kolorowych nitek. Ludzie ci, po zawiązaniu tego "prezentu" na nadgarstku upatrzonej ofiary, żądają za niego datku w postaci kilku euro, co często kończy się kosmiczną awanturą. Nie brakuje też osób sprzedających kukurydzę dla gołębi, chociaż ich karmienie jest surowo zakazane i zagrożone sporą grzywną. Mimo to, chyba jest to proceder dość opłacalny, bo sporo osób chce sobie zrobić zdjęcie w otoczeniu chmury ptaków.   





Podobnie jak Duomo i Arengario, również Galeria Wiktora Emmanuela dzięki temu niecodziennemu oświetleniu, ukazała całe bogactwo swych dekoracyjnych elementów. Z racji  wysokości budynku część z nich zwykle tonie w półcieniu i aby je dobrze obejrzeć należałoby użyć lornetki; tym razem ostre, słoneczne światło padające od wejścia zadziałało jak reflektor, oświetlając mozaiki i architektoniczne zdobienia. Mnie zainteresowały czasowe dekoracje w postaci kolorowych proporców zawieszonych pod stropem, wysoko ponad głowami przechodniów. Na proporcach umieszczono symbole i motywy ze średniowiecznych rycin, ilustrujących stare, włoskie przysłowia. Większość nich była mi zupełnie nieznana i mogłam się jedynie domyślać o co w nich chodzi, jednak dwa nie pozostawiały cienia wątpliwości. Pierwszy to wizerunek nieszczęsnej owieczki rozszarpywanej przez wilka i napis "Che pecora si fa" ( to się robi z owcą ) nic ująć nic dodać! (Tu przyszła mi do głowy refleksja - czy nie ma innego podziału, czy na świecie faktycznie są tylko owieczki na pożarcie i okrutne wilki? A może są momenty, kiedy te role się odwracają? Można by o tym długo dyskutować.) Natomiast drugie, to wizerunek człowieka, który z niezbyt mądrą miną zamierza drażnić kijem  śpiącego psa, czemu odpowiadało przysłowie "Non svegliare il cane che dorme" (nie budź śpiącego psa). To ostatnie po prostu mnie oczarowało trafnością spostrzeżenia, u nas w Polsce mówi się w takich sytuacjach "Nie budź licha" ale wydaje mi się, że włoska wersja bardziej przemawia do wyobraźni. Zresztą wraz z Martą szybko je zaadaptowałyśmy na swoje potrzeby, zmieniając psa na kota i używamy go, kiedy nasze kotki śpią (wiadomo, że jak się je zbudzi bez potrzeby, będą robić na złość i zaczną rozrabiać).








To miłe popołudnie postanowiłam zakończyć kawą w ustronnym barze przy placu San Fedele, z widokiem na piękny, renesansowy kościół, pod wezwaniem tegoż świętego. Ten śródmiejski plac, choć znajduje się na tyłach Galerii i w bezpośrednim sąsiedztwie bardzo uczęszczanego Piazza della Scala, zwykle jest oazą spokoju. Co ciekawe, jedną jego pierzeję stanowią tyły Palazzo Marino (front wychodzi na Piazza della Scala) a jeśli ktoś czytał mojego posta o Virginii, mniszce z Monzy, ( link ) być może pamięta, że jest to miejsce, gdzie Virginia a właściwie Marianna de Leyva, urodziła się i gdzie spędziła pierwsze lata swego życia. Ale to nie koniec ciekawostek - tuż obok, na małym placyku Piazza Belgiojoso, jest dom, gdzie mieszkał Aleksander Manzoni, pisarz, który uwiecznił Virginię w swojej powieści "Promessi sposi" sztandarowym dziele włoskiej literatury. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że pewnego razu, liczący niemal dziewięćdziesiąt lat Manzoni, wychodząc po mszy z kościoła San Fedele, upadł na schodach tak nieszczęśliwie, że dotkliwie rozbił sobie głowę. Skutki były fatalne, pisarz nie odzyskał zdrowia i zmarł po kilku miesiącach. W dziesiątą rocznicę jego śmierci, na środku placu wystawiono mu pomnik, w miejscu, które tak bardzo połączyło w jedno jego życie i twórczość. W nawiązaniu do Manzoniego dodam jeszcze, że w domu, gdzie niegdyś mieszkał, obecnie znajduje się muzeum i że byłam tam na początku mojego pobytu w Mediolanie. Przeżyłam wtedy mały szok na widok tego domostwa, o co prawda licznych, lecz dość skromnie wyposażonych pokojach, które pozostawiono w nienaruszonym stanie. Moją uwagę zwróciła bogata biblioteka pisarza i jego pokój o ścianach pociemniałych od dymu z kominka, z wąskim, metalowym łóżkiem i wręcz ubogim, podstawowym wyposażeniem. Było to zaskakujące, tym bardziej, że Manzoni pochodził z arystokratycznej rodziny i był człowiekiem zamożnym. Tymczasem jego pokój był chyba bardziej odpowiedni dla ucznia nie dbającego o wygody a nie człowieka w podeszłym wieku i uznanego autora.




Słoneczny dzień, jak zwykle o tej porze roku szybko się skończył, lecz on mimo to, byłam bardzo zadowolona z tego relaksującego wyjazdu. 

Jedyna rzecz, która mnie ominęła, to widok na ośnieżone Alpy z dachu Duomo,  niestety, uświadomiłam to sobie dopiero w chwili, kiedy już siedziałam w  pociągu powrotnym. Szkoda, bo przy takiej pogodzie zapewne wszystko było widać, jak na dłoni, zarówno miasto, jak i dalsze rejony Lombardii, Alpy a nawet Apeniny... 

14 komentarzy:

  1. Trudno jest zwiedzać tak olbrzymie miasta, nie sposób interesować się wszelkimi ciekawymi miejscami. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, bo nie sposób zobaczyć wszystko jeśli przyjeżdża się na krótko, nie ma takiej opcji, więc trzeba się ograniczać z konieczności. Ja też zwiedzałam wybiórczo, często przeznaczałam całodniowy wypad na obejrzenie dwóch lub trzech mniej znanych miejsc, takich wypadów było mnóstwo a i tak wiele mnie ominęło. Również pozdrawiam.

      Usuń
  2. Mam takie samo wrażenie w stosunku np. do Rzymu, w którym byłam jakby zliczyć wszystkie pobyty pewnie ze trzy miesiące, znajomi się dziwią, że wciąż wracam i wracam, a ja twierdzę, że to dlatego, że tak wiele jeszcze jest tam do zobaczenia, a choć widziałam sporo, to wciąż nie dosyć. Mediolan niestety będę oglądać jako, nawet nie jednodniowy, a kilku godzinny turysta, uzależniona od godzin kursu autobusu, na który bilet kupiła ciotka, choć już wpadłam na pomysł, aby może samej wybrać się jeszcze raz, bo cóż można zobaczyć przez pięć godzin, jeśli w dodatku ma się zarezerwowaną wizytę w refektarzu. I dzięki za wspomnienie Palazzo Reale, sprawdziłam, że będzie akurat wystawa Goyi. Co prawda byłam dwukrotnie na wystawach Goyi, ale dobrego malarstwa nigdy za wiele. Oczywiście, jeśli uda mi się pojechać po raz drugi, bo na ten pierwszy dzień mam już tyle planów, że nawet połowy nie zdołam zrealizować. Co do Dalego mam takie same odczucia, to malarstwo, może nie całe, ale wydaje mi się za bardzo udziwnione, wymyślone, oryginalne dla samej oryginalności, choć oczywiście znawcy by mnie zakrzyczeli interpretacją. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że mimo wszystko Rzym ma o wiele więcej do zaoferowania niż Mediolan, więc się nie dziwię, że ciągle masz niedosyt i pewnie tak zostanie, bo jak tu obejrzeć wszystko w tak ogromnym mieście, które trwa od tylu wieków? Jednak mimo wszystko życzę Ci, żebyś dała radę zahaczyć o Mediolan. Jest to kawałek drogi, nie da się ukryć, pamiętam, jak skoro świt jechałam do Courmayeur, ale podróż szybko minęła a było warto. Tak, czy inaczej życzę Ci kolejnego wspaniałego pobytu i wielu wrażeń, no i niech Ci sprzyja pogoda! Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  3. ach, tylko powzdychac, tyle wrazen, zazdroszcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był piękny dzień, pełen pozytywnej energii.

      Usuń
  4. Jestem zachwycona - narracją, światłem, zdjęciami, już nie wiem, czym bardziej. Spacer z Tobą po Mediolanie odłożyłam sobie na trochę spokojniejszy dzień i to była dobra decyzja. Nastrój i różne zewnętrzne okoliczności bardzo często potrafią zmienić odbiór tekstu. Ale nawet zaglądając tu wcześniej i spoglądając na zdjęcia wiedziałam, że to będzie zajmująca lektura, i oto spaceruję sobie po Mediolanie przy popołudniowej kawie i zachwycam się tym wszystkim.

    Zdjęcia wielkich okien Palazzo dell' Arengario (najpierw napisałam Argentario :) a zatem zdjęcia wielkich okien pałacu, pełne błękitu i strzelistych pinakli, koronkowych maswerków il Duomo - to jest naprawdę coś pięknego. Bardzo się cieszę, że pogoda aż tak dopisała - tym bardziej, że jak piszesz wcześniej, to wcale nie należy do częstych zjawisk w Mediolanie. Trochę podobnie jak Kraków - nawet w dni, które u mnie, czterdzieści parę kilometrów na północ, słoneczne są i przejrzyste, w mieście panuje wieczny smog i takie jaskrawe, błękitne dni są na wagę złota. Więc naprawdę radość, że taki złoty, czy raczej błękitno-srebrny dzień dostałaś w prezencie.
    Italia i jej stare miasta - wyobrażam sobie, że to idealny kraj powrotów. Można odkrywać warstwa po warstwie całe bogactwo tych miejsc i nawet po wielu latach powrotów jeszcze coś zostaje. Tak jak Iwaszkiewicz, tyle lat włoskich podróży i powrotów i nieskończone włoskie inspiracje.
    Jeszcze chciałabym napisać, że galeria robi ogromne wrażenie! Na zdjęciach, więc co dopiero w żywości. Ta przestrzeń, przeszklenia i znów światło, które rozjaśnia to wszystko i pozwala przeczytać te czy inne sentencje. Pamiętaj: Non svegliare le gatte che dormono! Mam tak samo, wiem z doświadczenia ;)
    Chciałam jeszcze zapytać, czy zwiedzałaś też (przy innych okazjach) dach katedry? Ale zamiast pytać zaraz poszukam w archiwach.
    I jeszcze pokrótce: doskonale rozumiem, że z jakimś typem malarstwa "nie wchodzi się w rezonans". Dzieło Salvadore mało do mnie przemawia, natomiast mam teorię, dlaczego wydaje się takie... wyrozumowane i wykreowane. Cóż, takie właśnie jest. Cały ruch surrealizmu jest czymś z zasady sztucznym (to nie jest deprecjacja) opartym na rozumowych przesłankach a jednocześnie dążącym do tego, by dać pole wypowiedzi pozarozumowym siłom, impulsom, obszarom podświadomości. To była rewolucja, sprzeciw, bunt - w dużej mierze oparta na teoretyzowaniu, na tworzeniu (z rozmysłem) dzieł subwersywnych, na podstawach filozoficznych i teorii psychoanalizy opierano (z rozmysłem) proces tworzenia dopuszczając (świadomie) głos nieuświadomionego. Dla mnie to wielki założycielski paradoks surrealizmu, który może tłumaczyć taki a nie inny odbiór dzieł opartych często na zagadce, zaskakujących zestawieniach, onirycznych symbolach przedstawionych z największym realizmem. Dla mnie z malarstwa surrealistów najbardziej: René Magritte. Przepraszam jak zawsze za przydługą i niespójną dygresję.

    I jeszcze jedno, drobnym drukiem: nie lubię katedry w Mediolanie ;))) Doceniam kunszt, całość nie przemawia, nie jest w mojej estetyce. Fragmenty wydają mi się piękne - jak te odbite w oknach. Całość jest dla mnie... o wiele za bardzo, jeśli wiesz, co mam na myśli ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ten komentarz, nie zgadzam się że niespójny, raczej powiedziałabym, że porusza więcej niż jeden temat. A co do tego dnia, to zapamiętałam go, bo jego głównym bohaterem było światło, nie oślepiające, letnie, które raczej zaciera kontury, ale przejrzyste i ostre jednocześnie niczym szkło powiększające, tak jak napisałaś - nie złote a srebrne właśnie. A wiesz, że też mam takie skojarzenie Kraków -Mediolan, właśnie z racji powietrza, które z powodu czapy smogu jest cieplejsze w sensie barwy i daje zupełnie inne efekty wizualne. Co do dachu Duomo - byłam na nim dwa razy, pisałam o tym na samym początku, jest to taki wpis trochę "ubogi duchem" bo powstał w okresie, kiedy miałam wielki problem z pisaniem po polsku. Był to czas, kiedy tak wrosłam w mówienie po włosku, że kiedy budziłam się w nocy, myślałam w tym języku, a to z kolei sprawiało, że budowanie prawidłowych zdań w ojczystej mowie to była prawdziwa męczarnia. Z upływem czasu było mi coraz łatwiej, co widać choćby po długości postów. Ale dość o tym, co do Duomo jako takiego - tu jesteśmy zgodne, nawet bardzo dawno temu wymieniałyśmy się opiniami na ten temat w komentarzach do posta "Mediolan znaki szczególne, Duomo". Natomiast jeśli chodzi o malarstwo Dalego i innych surrealistów, sprawa wygląda tak, że np. sztuka Magritte, czy de Chirico robi na mnie wrażenie autentycznej i przeżytej a ich obrazy odczuwam w pewnym sensie "podskórnie" (pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłam "Kochanków"- po prostu zaparło mi dech na ten widok, tak ten obraz wydał mi się esencjonalny i prawdziwy) natomiast obrazy Dalego rozumiem, ale mnie nie wzruszają i widzę w tym dużo pozy człowieka bardzo inteligentnego, ale też zimnego. Szczerze mówiąc bardzo sobie cenię malarstwo, które płynie z podświadomości, niczym marzenie senne przelane w obraz, ale musi w tym być jeszcze coś, co czuję szóstym zmysłem. Nie tak dawno byłam na wystawie Beksińskiego, wyszłam zszokowana, z głową pełną strzępków myśli, które trudno mi było poukładać, ale przeżyłam ją w sposób niewyobrażalny, choć zupełnie poza rozumowo i to jest piękne...Serdecznie pozdrawiam.

      Usuń
    2. O, teraz sobie przypominam tamtą naszą rozmową o Duomo. I jeszcze pewną rozmowę sprzed lat o takim starym sadzie, który kiedyś fotografowałam przed wieczorem i naszych podobnych odczuciach co do ogrodowego piękna, ale to rozwinę już u siebie, wątki przyrodniczo-filozoficzne pięknie nam tam wykiełkowały.

      Jeszcze jedno słowo przychodzi mi na myśl, żeby opisać pogodę Mediolanu w tamten dzień - krystaliczna przejrzystość. Jest w tym coś ostrego, dźwięcznego. Bardzo podobne słoneczne dni są, czy raczej bywają czasem w Krakowie i rzeczywiście te dwa miasta mają dużo wspólnego, w obydwu wiatr przynosi zmianę dekoracji i patrzenia. Przy całej szkodliwości smogu nie mogą czasem nie uznać malowniczości tego rozproszonego światła, rano albo przed południem, jest całkiem złote i zacierają się ostre kontury przedmiotów, sylwetek ludzi. (I oto przewaga niszowych blogów nad innymi internetowymi mediami: już sobie wyobrażam, co by mnie spotkało, gdybym to napisała gdzieś na Fb, ha!)

      Surrealiści to wielka fascynacja mojej młodości. Zresztą do tej pory doceniam ich osiągnięcia, wolność, waleczność. Od razu przyznaję, że w dużo większym stopniu znam ich literackie dzieła, szczególnie francuskie, niż malarskie dokonania. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żebym uzupełniła wiedzę, zimowy czas temu sprzyja a ostatnio lubię wieczorami czytać o sztuce. De Chirico! Zachwycający. Kilka lat temu w MN w Krakowie widziałam wystawę Matty, nie mam większych wspomnień poza tym, że cieszyła mnie sposobność zobaczenia jego dzieł "w żywości", to zawsze jest niewiarygodna różnica, truizm, wiem.
      Pierwszy obraz Beksińskiego widziałam na okładce Roku 1984, który, jak wszystkie istotne książki, przeczytałam o wiele za wcześnie. To było odkrycie! Ale nigdy nie byłam na wystawie, wierzę całkowicie, że to musiało być przeżycie z takich bardzo istotnych.
      Dziękuję Ci za nasze rozmowy, dużo się od Ciebie uczę.

      Usuń
  5. To miłe co napisałaś o uczeniu, może to nie uczenie a jakiś sygnał, który pobudza do własnych poszukiwań i uczenia się właśnie. Ja bardzo się cieszę, że dzięki zaprzyjaźnionym blogom nie tylko mogę korzystać z doświadczeń ich autorów, ale wykorzystać niektóre wiadomości do odkrywania rzeczy, których nie znam. Właśnie skończyłam czytać powieść Andersena "Improwizator" o której pisała Gosia i powiem, że była to wielka przyjemność i choć nie jest to jeden z fundamentów literatury to ta książka pokazała mi autora od zupełnie niespodziewanej strony, a do tego skojarzyła mi się z moją ulubioną baśnią jego pióra pt. "Świnia z brązu" w pewnym sensie dlatego, że też dzieje się we Włoszech a poza tym jest w pewnym sensie niczym smutny rewers, niczym światło i cień. Powiedziałabym, że jest to piękna bajka dla dorosłych, choć nie pozbawiona ziarenek goryczy. Jeśli chodzi o surrealistów - nie jestem szczególną wielbicielką tego nurtu, choć lubię ich pogrobowców i ich happeningi. Za to uwielbiam fantastykę w wydaniu romantycznym w stylu E.T.A. Hoffmana z postaciami i zdarzeniami na pograniczu snu i jawy. Jeśli chodzi o Beksińskiego - byłam na jego wystawie w Olsztynie i tak jak pisałaś, było to niesamowite przeżycie, nie tylko w kategorii wizualnej i estetycznej. Były tam nie tylko jego obrazy, ale również fantastyczne zdjęcia i pokaz multimedialny. Zupełnie niewiarygodne było to, że twórca może powiedzieć o sobie tak dużo, nie pokazując żadnych odniesień do własnego życia i w zupełnej abstrakcji od swojej codzienności a do tego otworzyć w umyśle widza drzwi do tylu podświadomych skojarzeń. W zasadzie Ty masz to w pewnym sensie po sąsiedzku, bo w Sanoku, gdzie w muzeum Beksińskiego, jest to wszystko co widziałam i chyba dużo więcej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo lubię architekturę i zapewne w ciepłym kimacie jest to sprzyjający czas na zwiedzanie, ponieważ ludzisków mniej i słonce jest, którego u nas tak nie wiele i dzięki temu przepiękne ujęcia pokazują klasę i kulturę o wiele setek
    - a nawet tysięcy lat straszą niż na terenie Polski. Pozdrawiam i troszkę nawet zazdroszczę jak czytam i oglądam takie posty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, chłodniejsza pora roku wygania większość turystów i robi się o wiele przestronniej, więc można zwiedzać spokojniej. Niestety, w Lombardii taka pogoda, jak na zdjęciach jest niezbyt częsta z racji dużej wilgotności powietrza. Za to już w sąsiednim Piemoncie i w Ligurii jest zupełnie inaczej, więc zwiedzanie tamtych okolic to prawdziwa frajda.

      Usuń
  7. Widziałam fragmencik Mediolanu. Spędziłam tutaj tylko dwa dni a miasto zapadło mi na długo w pamięci. Wiem, ze wrócę do Twoich postów. Jestem jeszcze zbyt oszołomiona by się nimi delektować.
    Sądzę, że dzisiejsza noc będzie spokojniejsza i być może normalnie zasnę.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpoczywaj i śpij dobrze, życzę Ci spokojnej nocy, mam nadzieję, że wszystko się ułoży i jak najszybciej będziecie razem w domku. Przesyłam moc uścisków!

      Usuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.