Zaprzyjaźnieni czytelnicy tego bloga zapewne zauważyli nowe logo w prawym górnym rogu strony. Jest to zajawka zabawy wymyślonej przez Fidrygaukę, która zapowiada się bardzo obiecująco i już widać z zamieszczonych komentarzy, że wzbudziła spore zainteresowanie, więcej na ten temat przeczytacie tutaj.
Jeśli o mnie chodzi zachęta padła na podatny grunt i mimo notorycznego braku czasu, postanowiłam że ja także sie do niej przyłączę i opiszę to, co mi przyszło na myśl w związku z trzema słowami, które widnieją w tytule, gdyż owo hasło zaproponowane przez Fidrygaukę natychmiast nasunęło mi mnóstwo skojarzeń. Pierwsza rzecz, jaka mi przyszła do głowy, to szklanka stojąca na półce mojej łazienki. Trzymam w niej różne drobne a użyteczne przedmioty i dzięki temu, nigdy nie mam problemu z ich odnalezieniem. Poza tym lubię ją, ponieważ jest ładna, ma nietypowy kształt a do tego zdobi ją wizerunek pierrota z łezką w oku. Mam tę szklankę już wiele lat, bo od chwili, kiedy zamieszkałam w Lombardii. Weszłam w jej posiadanie przez użyczenie, zaś później, gdy opuszczałam gościnny dom rodziny P......, za przyzwoleniem Patrycji zabrałam ją (wraz z kilkoma innymi miłymi drobiazgami) ze sobą do Polski, aby mi przypominała czas spędzony w moim włoskim domu. Przez te wszystkie lata przywykłam do jej widoku i na co dzień raczej się nie zastanawiam nad jej istnieniem, jednak zdarza się czasem, że kiedy na nią patrzę, przypominam sobie różne momenty z mojej emigracyjnej egzystencji. Nie odkryłam tu Ameryki, bo ten mechanizm pięknie opisał Proust w swojej wspaniałej książce, gdzie smak magdalenki umoczonej w herbacie, wywołuje u bohatera całą lawinę wspomnień, one rodzą następne i tak poznajemy przepiękną historię jego dzieciństwa, na którą patrzymy niczym na warsztat tkacza, gdzie powstaje wspaniały gobelin pełen barwnych postaci. Również moja skromna szklanka, wraz z wieloma innymi przedmiotami, książkami i zdjęciami, jest dla mnie takim katalizatorem moich włoskich przeżyć i wspomnień. Ale chciałabym napisać o jeszcze jednym skojarzeniu, jakie wywołuje to słowo, myślę tu o popularnych rozważaniach na temat zagadnienia, czy szklanka jest do połowy pełna, czy do połowy pusta? Otóż, kiedy zastanawiam się nad tym pytaniem, mam wewnętrzną pewność, że moja jest po prostu wypełniona w połowie i chciałabym, aby tak było zawsze. Może to zasługa tego, że jako zodiakalna Panna, urodzona w momencie, kiedy lato osiąga swój punkt przełomowy, mam wrodzoną potrzebę wewnętrznej równowagi? Nie powiem, że przychodzi mi to łatwo lub nie daj Boże, automatycznie! Zachowanie tego błogosławionego stanu to ciężka praca i ogromny wysiłek mentalny. Jak większość istot ludzkich, przez wiele lat miotałam się pomiędzy różnymi skrajnościami, aż do chwili, kiedy los rzucił mnie na obcą ziemię. Było to bardzo bolesne doświadczenie, jednak w tym trudnym czasie nie tylko poznałam własne możliwości i siłę, jaka we mnie drzemie, ale przede wszystkim nauczyłam się robić z nich użytek. Ile pracy nad sobą mnie to kosztowało, wiem tylko ja...Jednak dzięki nim udało mi się zachować zdrowie psychiczne, odkryć uroki samotnego życia, które z biegiem czasu przestało być dla mnie ciężarem a stało się darem od losu, szansą, jaką otrzymałam, aby wniknąć w głąb mojej jaźni, zrozumieć siebie i stworzyć mój własny system wartości. Był to czas, kiedy na powrót nauczyłam się patrzeć oczami dziecka, które odkrywa nieznany świat; czasem obcy i niezrozumiały, ale zawsze fascynujący... Oderwana od wszystkiego, co było treścią mojego życia, jako jedyny łącznik z domem i z krajem miałam telefon, z którego korzystałam często i chętnie, tym bardziej, że dzięki niemu mogłam mówić po polsku, do czego poza tym nie miałam zbyt wielu okazji. W sensie materialnym sporo mnie to kosztowało, gdyż niejednokrotnie wisiałam na nim, aż do bólu głowy, udzielając moim dzieciom niezliczonych rad i porad oraz bez końca omawiając szczegóły ich codziennej egzystencji. Nie byłam w tym nałogu odosobniona, ponieważ we Włoszech wszyscy uwielbiają swoje komórki i rozmawiają bez skrępowania w miejscach publicznych, pełnym głosem poruszając tematy, które nazwałabym jeśli nie intymnymi, to przynajmniej wymagającymi względnej dyskrecji. Widok osoby w samochodzie, poruszającej się z niedozwoloną prędkością po górskich drogach, prowadzącej jedną ręką, podczas gdy w drugiej trzyma się telefon, absolutnie nie należy do rzadkości; co gorsza, podobnie postępują niektórzy kierowcy publicznych środków transportu. Kiedy jeździłam autobusem do pracy w Muggio, moją zmorą był kierowca, który co prawda korzystał z zestawu słuchawkowego, ale za to "nadawał" bez chwili przerwy przez całą drogę. Zwykle o tej godzinie w autobusie było niewielu pasażerów, więc jego głos rozlegał się donośnie, dzięki czemu mogłam być na bieżąco z wiadomościami na temat tego, gdzie był, z kim się spotkał i co zjadł. Podobną wiedzę, tym razem na temat współpasażerów, zapewniała mi jazda lokalnym pociągiem; ta również niosła dodatkowe atrakcje, gdyż oprócz rozmów po włosku, można było wysłuchać relacji we wszystkich językach świata, co wymownie świadczyło o tym, że włoskie społeczeństwo jest naprawdę mieszanką narodowości i kultur. Co więcej, z reguły nikt nie myślał o tym, aby mówić półgłosem, wręcz przeciwnie, większość rozmówców dawała wyraz swojej pewności siebie ze swadą, nie mającą nic wspólnego z zasadami dobrego wychowania. Przy tej okazji zauważyłam, że w zasadzie jedynie języki azjatyckie i afrykańskie są dla mnie barierą nie do przebycia, gdyż francuski, portugalski, hiszpański i rumuński są zadziwiająco podobne do włoskiego, więc można pojąć ogólny sens rozmowy. Natomiast ukraiński, rosyjski i angielski choć żadnego z nich nie znam zbyt dobrze, także dawał mi możliwość przynajmniej częściowego zrozumienia w czym rzecz, nawet jeśli tak naprawdę zupełnie mi na tym nie zależało...
Nie powiem, że ten brak dobrych manier nie działał mi na nerwy; pół biedy, jeśli taki krzykacz siedział w głębi wagonu, gorzej było, gdy miałam go w bezpośrednim sąsiedztwie. Kiedyś zdarzyło mi się, że w wieczornym pociągu z Mediolanu usiadła obok mnie jakaś pani wyglądająca na pracownicę banku, która po chwili wyciągnęła telefon i na cały głos zaczęła komuś opowiadać swoje straszne doświadczenia z miejsca pracy (nie szczędząc szczegółów pozwalających na identyfikację), gdzie podobno była prześladowana przez okrutnego szefa. Zastanawiałam się, co by to było, gdyby w zatłoczonym do granic możliwości pociągu, siedział jakiś krewny lub znajomy owego szefa...O tym, że pewne fakty należy zachować dla siebie, przekonał się również sam Berlusconi i wiele osób z jego otoczenia a to za sprawą podsłuchów telefonicznych, które jak się okazało, są powszechną (choć najczęściej nielegalną) metodą zdobywania wiadomości. Mimo zakazu takich praktyk podsłuchują wszyscy wszystkich a skala tego zjawiska jest po prostu niespotykana, co gorsza, to co może zainteresować tzw. ogół, natychmiast jest szeroko upubliczniane.
Kompletny bezwstyd, jaki temu towarzyszy, jest po prostu zatrważający, wiele osób z kręgu pożal się Boże, VIP-ów, absolutnie nie przejmuje się tym, co im się wyciąga zza pazuchy, wychodząc z założenia, że nie ważne co się mówi, byleby mówiono. Jeśli komuś się wymknie coś, czego nie powinien powiedzieć, wykręca się kota ogonem mówiąc, że to nie było powiedziane serio, albo wprost przyznając się do kłamstwa lub konfabulacji. Tak zrobiła jedna z panienek premiera, która podczas telefonicznej rozmowy (podsłuchanej i nagranej) powiedziała do swojej koleżanki, że obiecano jej kilka milionów euro za milczenie, ponieważ w chwili ich intymnych spotkań była nieletnia. Kiedy sprawa wyszła na jaw oznajmiła po prostu, że zmyślała, ponieważ chciała wzbudzić zazdrość innych dziewczyn z "haremu" a poza tym jest patologiczną kłamczuchą i lubi konstruować różne nieprawdziwe historie. Kiedyś mówiono, że nic tak nie plami kobiety jak atrament (mając oczywiście na myśli intymne wynurzenia w listach) dziś zgodnie z duchem czasu można powiedzieć, że utrata czci jest możliwa również dzięki niezbyt oględnym rozmowom telefonicznym...
Zastanawiałam się niejednokrotnie, jak to się dzieje, że telefon, który przecież powinien nam służyć za narzędzie do komunikowania się w nagłych, nie cierpiących zwłoki sprawach, wielu osobom jest nieodzowny do podtrzymywania kontaktów międzyludzkich, namiastką rodzinnych rozmów przy stole, czy przyjacielskich pogaduszek przy kawie...Nieopanowany rozwój telefonii komórkowej sprawił, że pomału odchodzą do lamusa automaty telefoniczne. Co prawda, w czasie, gdy mieszkałam we Włoszech, nadal można było je zobaczyć w różnych newralgicznych punktach miasta, przede wszystkim w metrze, gdzie służą jako telefony alarmowe, gdyż podobnie jak w innych krajach, można z nich zadzwonić gratis na Policję, do Straży Pożarnej, czy wezwać karetkę Pogotowia. Kiedy przyjechałam do Włoch, oprócz nowoczesnych telefonów publicznych na kartę magnetyczną, nadal były w użyciu starsze modele, gdzie wrzucało się drobne monety; jednak dość szybko zostały one zlikwidowane, w związku z wycofaniem narodowej waluty i przyjęciem euro. Z włoskimi lirami zetknęłam się zaledwie przez kilka tygodni i na dobrą sprawę nawet nie pamiętałabym, jak wyglądały, gdyby nie to, że do dziś zachowałam kilka znaleźnych pieniążków...
Dzięki mojej babci mam pewien nawyk, którego rygorystycznie przestrzegam; zawsze podnoszę nawet najmizerniejszy grosik, jeśli takowy mi upadnie, jak również monety, które ktoś inny zgubił (oczywiście tylko wtedy, gdy właściciela nie ma w zasięgu wzroku) nie tyle ze skąpstwa, co z szacunku dla pieniędzy.
Babcia zawsze mi powtarzała, że każdy znaleziony grosz przynosi nam szczęście a jeśli chcemy je zatrzymać, należy na niego chuchnąć trzy razy następnie schować do portmonetki i w żadnym razie nie wydawać, lecz nosić przy sobie "na rozmnożenie". Można w to wierzyć lub nie, ale nadzieja na cudowny przypływ gotówki to miła rzecz...Kiedy wyjeżdżałam do Włoch i wsiadałam do autobusu na dworcu w Olsztynie, znalazłam dwuzłotową monetę; natomiast wysiadając po przyjeździe do Bari, banknot o nominale 1000 lirów, co oczywiście uznałam za nadzwyczaj dobrą wróżbę. Dwuzłotówka, jak sądzę, nadal leży w szkatułce wśród znaleźnych monet, natomiast banknot trzymam w moim starym portfelu, wraz z paszportem i włoskimi dokumentami. Gdybym miała szczerze odpowiedzieć na pytanie, czy ta wróżba się spełniła, to musiałabym powiedzieć, że tak, moja sytuacja finansowa we Włoszech była co najmniej zadowalająca, jednak stare przysłowie nie bez powodu mówi, że samo posiadanie pieniędzy nie jest gwarancją szczęścia, gdybym nie miała w sobie pasji do poznawania świata, zapewne nie raz bym gorzko opłakała każdego zarobionego centa...Tęsknota za polską i moja rodziną, która mi towarzyszyła na co dzień, dzięki tej pasji do zwiedzania i wędrówek była nieco mniej dolegliwa a całe to piękno, jakie miałam nieomal na wyciągnięcie ręki sprawiało, że wszystkie ciężary emigracyjnego żywota wydawały się znacznie łatwiejsze do udźwignięcia. Muszę powiedzieć, że było to coś, z czego nie chciałam i nie mogłam zrezygnować, bo w głębi duszy czułam, że jest to moja szansa nie tylko na poznanie nowych miejsc, że to także swego rodzaju okup od życia, jaki mi dało w zamian...To była moja "szklanka", gdzie kreska jest dokładnie pośrodku a czy ktoś ją nazwie do połowy pełną, czy do połowy pustą, to tylko kwestia interpretacji...
Dzieki, ze podzielilas sie tak prywatnymi przemysleniami. Czytalam z przyjemnoscia, zwlaszcza, ze mamy wspolny mianownik...
OdpowiedzUsuńCo do samego ujecia tematu - swietnie! Najbardziej spodobala mi sie chyba plynnosc, z jaka przechodzilas od jednego "przedmiotu" do drugiego :)
Pozdrawiam serdecznie!
Cześć Nocny Marku! Myślę że nasze przemyślenia znaczą tylko tyle na ile pobudzają innych do refleksji...Cieszę się że Ci się podobało to co napisałam i mam nadzieję że również przyłączysz się do zabawy. A po cichutku myślę że Twoje rozdroża w tytule też mają znaczenie mocno symboliczne. ..Wzajemnie serdecznie pozdrawiam !
UsuńPodziwiam zdolności do połączenia tych trzech przedmiotów i tak obrazowego opisania. Po przeczytaniu całego tekstu tak się zastanawiam, ale ja bym to w jednym zdaniu napisała, na zasadnie: szklanka z herbatą stoi koło mnie, obok leży telefon, a monety zbieram 2 zł kolekcjonerskie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Oj Avelinko, to chyba byłby przejaw lenistwa u kogoś kto tak jak Ty potrafi ciekawie pisać o wielu rzeczach. Zainteresowałaś mnie tą kolekcją 2 złotówek to dopiero jest niebanalny temat! Pozdrawiam wzajemnie!
UsuńJak zwykle temat pieknie zilustrowany - tym razem słowem:)
OdpowiedzUsuńZ tego co widziałam Ciebie też zainteresowała ta zabawa, mam nadzieję że się skusisz, bardzo chętnie bym poczytała!
UsuńBardzo podoba mi się pomysł na taką akcję! Zwłaszcza jako osobie, która chciałaby pisać coraz lepiej :) Sama mam e-booka z 14 ćwiczenimi "pisarskimi" - autor doradza, żeby przy każdym takim ćwiczeniu usiąść na 30 minut i starać się coś napisać. Myślę, że takie pisanie na zadany temat jest dobrym ćwiczeniem nie tylko stylu, ale też umysłu i wyobraźni. Mnie bardzo się podobało to, jak płynnie przechodziłaś od jednego tematu do drugiego - czytałam i nawet nie zauważałam, że już zmienił sie opisywany przedmiot.
OdpowiedzUsuńDzięki, to miłe, że mój skromny esej się podoba! Mam nadzieję, że jako seniorka dałam przykład odwagi rzucając się na głęboką wodę a teraz inni, młodsi, pójdą w moje ślady. Gdybym miała więcej czasu też bym chętnie skorzystała z takich ćwiczeń pisarskich lecz jak dotąd poprzestaję na nieustannym poprawianiu tego co napisałam, bo z reguły jest tak, że mam wrażenie, iż wszystko jakoś się klei a przy ponownym czytaniu widzę mnóstwo błędów. ..Jest to dla mnie prawdziwy koszmar ale nic nie mogę na to poradzić. Zastanawiam się, gdzie leży przyczyna tego stanu rzeczy bo kiedyś nie miałam takich problemów. Czy to zmęczenie materiału (czytaj skleroza) czy wpływ życia na obczyźnie, nie wiem...
UsuńLadnie napisalas o takich prostych rzeczach. Ja mialabym duzo do powiedzenia na temat wlochow gadajacych przez telefon publicznie. Ostatnio rozmawialam na ten temat z kolezanka wloszka, ktora tez byla zniesmaczona tym zwyczajem. Opowiedziala mi o tym jak jej mama byla swiadkiem rozmowy pewnej pani w autobusie, otoz ta pani glosno i na caly glos zastanawiala sie co zrobic z ciaza usunac czy nie a jak usunac to gdzie u jakiego lekarza, ile to bedzie kosztowalao itp.
OdpowiedzUsuńEwuniu, mam nadzieję że będzie wiele ciekawych "wariacji na temat" i już się cieszę na czytanie. A może i Ty się skusisz?Natomiast w drugiej kwestii jak widać są też Włosi innego pokroju jak chociażby Twoja znajoma, zresztą ja też takich spotkałam, którzy nie hołdują takim zachowaniom. To co piszesz przechodzi ludzkie pojęcie, według mnie nawet opowiadanie sobie o kosmetyczce czy fryzjerze to nie temat do roztrząsania w takim miejscu a o usunięciu ciąży to już ekshibicjonizm!
UsuńJestem pod wrażeniem, że o trzech rzeczach tak ciekawie i tak wile można napisać. :) Mnie jednak skojarzenia ze szklanką się najbardziej spodobały, bo ma kilka rzeczy, które automatycznie mi przypominają miłe chwile.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco!
ciekawe...mocno mnie zaintrygowałeś ale nie chcę być wścibska i nie zapytam co to takiego. A może dasz się wciągnąć do tego projektu? Jeśli zajrzałeś do Fidrygauki już wiesz, że może w nim wziąć udział każdy kto ma na to ochotę. Czuwaj, druhu!
Usuńależ mam u Ciebie zaległości, zresztą niemal u wszystkich ;)
OdpowiedzUsuńWitam, witam! Mam nadzieję że u Ciebie wszystko dobrze a może tez dasz się wciągnąć do zabawy?
UsuńZgrabnie to wszystko powiązałaś! :) BBM
OdpowiedzUsuńJakoś tak samo wyszło...
UsuńKiedy przeczytałam tytuł pierwsze skojarzenie to były urodziny na roczek dziecka i stara zabawa w wybieranie przedmiotów dla wywróżenia, kim będzie maluch jak urośnie. Pomyślałam, telefon? ano tak, zmieniły się czasy, ale to raczej powinien był tablet (jak symbol wirtualnej strony życia), a szklanka zamiast kieliszka, a moneta jak zawsze niezmienna:) A tu okazuje się, że chodzi o inną zabawę. Cenisz harmonię? to muszę ci napisać, że to nie ma nic wspólnego z czerwcowymi urodzinami, bo ja urodzona w środku zimy (wodnik) także ją cenię nade wszystko. Telefony- to przekleństwo nie tylko we Włoszech, w Polsce o 5.30 rano połowa podróżujących gada przez telefon, jeszcze się dobrze nie obudzili, a już tokują. A co do rozmowy na tematy służbowe- jechałam kiedyś w pociągu, którym podróżowała sędzina (albo za takową się podająca) i opowiadała przebieg rozprawy (za zamkniętymi drzwiami) z detalami i nazwiskami, mówiła o sprawach, w których obowiązuje ją tajemnica i mówiła tak, aby wszyscy słyszeli. Telefon- to dla mnie przekleństwo i niewola, choć bywa, że bardzo ułatwia życie.
OdpowiedzUsuńMyślę, że Twoje skojarzenie jest świetnym tematem na posta. Co do harmonii, myślę że każdy ma taką wewnętrzną potrzebę bo tak łatwiej nam żyć. Ja miałam na myśli raczej to że z natury nie jestem ani pesymistką a ni optymistką, może raczej widzę wszystko w odcieniach delikatnej szarości, którą bardzo lubię. Nie szaleję ze szczęścia kiedy jest dobrze ani nie tonę w rozpaczy jak coś idzie źle, bo wiem, że zarówno dobra jak i zła passa kiedyś mija...
UsuńSuper wpis :)
OdpowiedzUsuńJa też muszę coś wymyśleć :)
Dzięki za odwiedziny ja także byłam u Ciebie i czytałam. Widzę, że zabawa nieźle się rozwija!
UsuńPieknie opowiedziane:)
OdpowiedzUsuńI tematy bardzo mi bliskie ze wzgledu na emigracje:)
Serdecznosci sle:)
Witaj Kasiu! Zajrzałam do Ciebie i już widzę że nie będzie to ostatni raz z uwagi na wspólnotę zainteresowań. Cieszę się że Fidrygauka wpadła na ten pomysł, będzie świetna okazja do poznania nowych ludzi. Również pozdrawiam najserdeczniej!
UsuńSukienko (Elu :)).
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, to bardzo, bardzo Ci dziękuję, że wzięłaś udział w mojej zabawie i gratuluję, że zrobiłaś to jako pierwsza, dając innym dobry przykład. Jak na razie 'wpisały' się 4 osoby, co z moim (przyszłym) wpisem daje już całkiem miłą liczbę i powoduje, że nie muszę się obawiać, że zostanę 'Zbigniewem Wodeckim' (wydającym się, skądinąnd, całkiem miłym i kontaktowym człowiekiem :)))
Po drugie gratuluję pięknej historii, w którą wplotłaś nie tylko klimat tego bloga i ciekawe wspomnienia, to także użyłaś zwykłych przedmiotów dnia codziennego do postawienia sobie i nam pewnych pytań egzystencjalnych.
Fajnie jest spojrzeć się na pewne rzeczy przez pryzmat lat i powiedzieć sobie: jestem z siebie dumna, że udało mi się pokonać swoje słabości i przekuć je na mocne strony.
Ps. Też mam kilka takich katalizatorów, choć często ich rolę pełnią (to także nic nowego) ... piosenki.
Pozdrawiam serdecznie.
Fidrygauko, bardzo Ci dziękuję za ten piękny komentarz, też mam nadzieję, że ta zabawa ładnie się rozwinie i będzie początkiem wielu ciekawych znajomości. Oczywiście przeczytałam pozostałe wpisy i bardzo mi się podobały, bo każdy z nich pokazuje inny fragment rzeczywistości lecz nawet z tych okruszków można się wiele dowiedzieć o osobie piszącej. Czasem się zastanawiam czy pisanie o swoich emocjach to dobra rzecz ale po namyśle sądzę, że chyba warto, jeśli się to robi szczerze i z potrzeby serca. Po cichutku mam nadzieję, że może komuś to się przyda...zobaczy w tym kawałek swojego życia, albo przeciwnie, dojdzie do wniosku, że był szczęściarzem, bo bezkolizyjnie ominął pewne zakręty. Oby tylko nas omijały trolle, które potrafią to wyśmiać... A co do piosenek, fajnie jest usłyszeć coś, co nam się kojarzy z ważnymi momentami naszego życia i przywołuje dobre wspomnienia...oby ich było jak najwięcej, czego Ci życzę z całego serca!
UsuńJak zawsze przyjemnie się czyta Twoje słowa. Ciekawy pomysł na wpis, muszę się odesłać do Figurantki i poczytać. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, Fidrygauki.
UsuńBloga Fidrygauki polecam, świetnie pisze. Może Ty też się skusisz i coś zamieścisz u siebie? Także pozdrawiam, mam nadzieję że Ksawery nie narozrabiał na Warmii?
UsuńElu jesteś jak miód na serce. Poproszę więcej takich cudownych wpisów z Twoimi przemyśleniami, bo są inspirujące i warte każdej poświęconej im minuty. Los nas doświadcza na różne sposoby, Ty swój bagaż nie tylko udźwignęłaś, ale co ważniejsze przekłułaś na swój atut, wyciągnęłaś wnioski, zmierzyłaś się z nim i nie pozwoliłaś, aby Cię przytłoczył, ale jeszcze bardziej wzmocnił. Życie jest pełne wyborów, coś za coś, ale akurat te trudne uczą i dają nam najwięcej od siebie mimo tego, że wymagają poświęceń. Najważniejsze, w jaki sposób się z nimi mierzymy, a Ty to zrobiłaś po mistrzowsku. Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ewuniu! Miałam w tym wszystkim sporo szczęścia...zdarzyło mi się spotkać parę osób, które udały się na emigrację pod przymusem i absolutnie nie potrafiły pogodzić się z tą sytuacją, dostrzec w niej innych pozytywów niż pieniądze jakie tam można zarobić. Kraj ich nie interesował, Włochów uważali za ludzi nie do zaakceptowania, raziło ich wszystko wokoło. Przykro było patrzeć na ich zgryzotę ale na taka postawę nie ma rady...Jeśli nie podejmiemy walki z sobą nikt i nic nam nie pomoże. Słusznie napisałaś, że życie nas doświadcza na różne sposoby, my wiemy coś o tym, jest to ciężar i dar, bo bez tej walki można je przeżyć i nie dowiedzieć się kim naprawdę jesteśmy. Również pozdrawiam ciepło i serdecznie!
UsuńBardzo ciekawy wpis :)
OdpowiedzUsuńO.
Dzięki za odwiedziny!
UsuńP.S. Zajrzałam do Ciebie i widziałam tam mnóstwo interesujących rzeczy więc z pewnością będę to robić w przyszłości.
Dziękuję i zapraszam :)
UsuńJa chętnie do Ciebie będę zaglądać. Fajnie, że Fidrygauka wymyśliła taką akcję, bo tu trafiłam :)
O.
Po tych wszystkich milych slowach coz mam napisac! Elu - masz talent pisarski i jestes zdolna nieslychanie! Mnie az mowe odjeło jak to czytałam z wielka przyjemnością oczywiscie i jak zawsze zadaje sobie pytanie co sprawia, że jednemu tak latwo przychodzi pisanie a innym (mojej skromnej osobie) z trudem?
OdpowiedzUsuńNo po porstu Ci zazdroszcze :)
I serdecznie pozdrawiam :)
Różyczko, to chyba przejaw zbytniej skromności! Ja zawsze z przyjemnością czytałam Twojego bloga i powiem Ci że żałuję że zaprzestałaś ale tłumaczę sobie to tym, że zapewne masz wiele zajęć i po prostu nie masz głowy do tego. Ale liczę po cichu, że kiedyś podzielisz się z nami wrażeniami, jak i czym żyjesz. Natomiast co do trudu to nie masz pojęcia ile mnie kosztuje napisanie jednego posta ile razy go poprawiam żeby przy następnym czytaniu zastanawiać się co właściwie powypisywałam. Myślę w duchu że być może czytelnikom takim jak Ty podoba się treść więc przymykają oko na formę...Serdecznie pozdrawiam z naszych na nowo jesiennych Mazur!
UsuńMogę Cię czytać i czytać...
OdpowiedzUsuńAleż Ty pięknie piszesz. Tak to prawdziwy DAR!
Czytam go kolejny raz...
Ślę moc pozdrowień.
Lusiu, dziękuję Ci za te miłe słowa, sądzę, że wiele osób ma podobne do moich przemyślenia i spostrzeżenia. Nawzajem serdecznie pozdrawiam!
UsuńŁadne zdjęcia
OdpowiedzUsuńCo do tej monety to ja bym się poważnie zastanowił. Wszystko możliwe że ma ona jakaś swoją większą wartość, gdyż takie okazy zazwyczaj znajduje się ukryte w rupieciach. Ja dopiero zacząłem interesować się zbieraniem monet poprzez http://www.skarbnicanarodowa.org/zlote-monety czyli blog traktujący o tej tematyce. W sumie muszę przyznać, że jest to bardzo ciekawe zajecie.
OdpowiedzUsuń