Poniższy wpis dedykuję Ewie, autorce bloga "Moje klimaty", w którym opisuje Polskę nie tylko wielkomiejską czy zabytkową, ale również gminną i powiatową – jej bezdroża, górskie szlaki, pejzaże, to wszystko, co w niej ładne i warte zobaczenia, lecz także to, co pomału odchodzi w zapomnienie i popada w ruinę...
Wszystkim zainteresowanym ciekawymi miejscami, które widziałam we Włoszech, śpieszę donieść, że mam zamiar kontynuować moje relacje, ponieważ ten temat wciąż nie został wyczerpany.
Jednak tym razem nie będę pisała o moich włoskich wycieczkach, lecz po raz kolejny o miejscu położonym znacznie bliżej – bo na moich rodzimych Mazurach, więc w zasadzie po sąsiedzku.
Tym miejscem jest sanktuarium w Świętej Lipce, maleńkiej miejscowości, położonej pomiędzy Reszlem i Kętrzynem. Po raz pierwszy byłam tam wiele lat temu na wycieczce z moimi rodzicami; mimo upływu czasu w mojej pamięci zachował się obraz okazałej bazyliki, wzniesionej na wąskim przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami, podmokłej łąki i chaszczy rosnących nieopodal.
Kiedy po latach spędzonych we Włoszech wróciłam do Polski na stałe, niespodziewanie to wspomnienie wróciło do mnie i od czasu do czasu myślałam o tym, że warto byłoby wybrać się tam ponownie. Zaczęłam namawiać Martę na wspólną wycieczkę i pewnego letniego dnia po krótkiej wizycie w Kętrzynie dotarłyśmy do Świętej Lipki.
Po przyjeździe na miejsce okazało się, że obecny stan sanktuarium dość daleko odbiega od tego, jaki widziałam, kiedy byłam tam po raz pierwszy. Dawna podmokła łąka zamieniła się w spory parking, a najbliższe otoczenie zostało uporządkowane i przystosowane do przyjęcia dużej ilości turystów oraz pielgrzymów, którzy przybywają tam każdego dnia. Jak to zwykle bywa, na widok podobnych zmian miałam mieszane uczucia, bo to miejsce całkowicie zmieniło swój charakter; dawne odludzie, będące w kontraście z imponującą bryłą bogato zdobionej bazyliki zostało ucywilizowane, podmokły teren odwodniony, a ścieżki utwardzone. Trochę wbrew naszym oczekiwaniom znalazłyśmy się w sporym tłumie; osobiście taka sytuacja niezbyt mi odpowiada, gdyż podobne miejsca lubię zwiedzać w pojedynkę albo w niewielkiej grupie, nie tylko dlatego, że chciałabym się skupić na interesujących mnie detalach architektonicznych oraz elementach wystroju, ale także z wewnętrznej potrzeby paru momentów zadumy i kontemplacji. W sytuacji, kiedy po sanktuarium kręcili się pasażerowie bodajże czterech, czy pięciu autokarów, nie mogło być mowy nawet o chwili samotności, jednak miało to tę dobrą stronę, że mogłyśmy skorzystać ze źródła wiedzy, jakim była świetnie przygotowana pani przewodnik, ze swadą opowiadająca fascynującą historię tego miejsca.
O najdawniejszych dziejach sanktuarium donoszą nam ustne przekazy, natomiast pierwsze dokumenty pisane pochodzą z XVI wieku. Legenda mówi, że w XIV wieku w lochach kętrzyńskiego zamku przebywał pewien człowiek oczekujący na proces. Wszystko wskazywało na to, że zostanie skazany na śmierć; w nocy poprzedzającej wydanie wyroku przyśniła mu się Matka Boska, która poleciła mu wyrzeźbić jej wizerunek z Dzieciątkiem. Kiedy się obudził, znalazł w celi kawałek drewna oraz narzędzia snycerskie. Wziął się do pracy i stworzył rzeźbę tak piękną i wymowną, że sędziowie darowali mu życie, a następnie uwolnili go z więzienia. Niedoszły skazaniec postanowił wrócić do rodzinnego Reszla. Po drodze, na wąskim przesmyku pomiędzy jeziorami Wirowym i Dejnowo, napotkał rozłożystą lipę i umieścił na niej rzeźbę, by wędrowcy mogli się przy niej modlić i prosić Matkę Boską o opiekę. Wkrótce to miejsce stało się celem pielgrzymek, a wizerunek uznano za cudowny. Aby go należycie zabezpieczyć, wokół lipy zbudowano kaplicę, do której przybywało wiele osób, nawet z bardzo odległych stron. Jednym z pielgrzymów był wielki mistrz Albrecht Hohenzollern - ten sam, który po przejściu na luteranizm stał się pierwszym księciem Prus i wasalem Polski. Niestety, kiedy książę zmienił wiarę, postępujący rozkwit religii luterańskiej sprawił, że dla katolików nastały nastały niepomyślne czasy. Z biegiem czasu doszło do rozlicznych prześladowań ze strony protestantów aż przyszedł dzień, kiedy rzeźbę utopiono w jeziorze Wirowym, kaplicę zrównano z ziemią, a lipę ścięto. Legenda mówi, że z jej drewna zbudowano szubienicę, która stanęła na dawnym miejscu kultu. Dopiero w XVII wieku Stefan Sandorski, sekretarz królewski i właściciel dóbr w Prusach, wykupił owe tereny i spowodował, że powstała tam nowa kaplica a zaginioną rzeźbę zastąpił obraz Madonny z Dzieciątkiem. Pod koniec XVII wieku na miejscu owej kaplicy z inicjatywy zakonu jezuitów wzniesiono obecną bazylikę, która jest uznawana za jeden najwspanialszych przykładów architektury późnobarokowej w północnej Polsce.
Aby ustabilizować grząski grunt gdzie miała stanąć świątynia, w ziemię wbito aż 10000 pali, podobnie jak to czyniono w Wenecji. Budowę rozpoczęto w 1688 roku, większość prac ukończono na przestrzeni pięciu lat, jednak fasada kościoła przybrała swój obecny kształt dopiero w roku 1730. Historia nic nie mówi na temat architekta, który zaprojektował sanktuarium w dokumentach przechowało się jedynie nazwisko Jerzego Ertli z Wilna, budowniczego nadzorującego prace. Fasada bazyliki, mimo wszystkich cech baroku, jest raczej wyważona i nie przytłacza nadmiarem zbędnych detali. Zdobią ją dwie piękne wieże, a nad portalem głównego wejścia umieszczono rzeźbę, nawiązującą do legendarnego wizerunku Madonny niegdyś umieszczonego na lipie przez niedoszłego skazańca. Przestrzeń wokół kościoła zamyka czworoboczny krużganek z czterema kaplicami narożnymi, który dawniej dawał schronienie pielgrzymom odwiedzającym to miejsce; całość zamyka ażurowa kuta brama, gdzie również umieszczono elementy nawiązujące do legendy. Wewnątrz kościoła, przy jednej z kolumn ponownie możemy zobaczyć symboliczne lipowe drzewo, a na nim pokrytą srebrem płaskorzeźbę przedstawiającą Matkę Boską z Dzieciątkiem; wizerunek stworzono na kształt tego, który uległ zniszczeniu z rąk innowierców. Kościół jest bogato zdobiony freskami w subtelnych, pastelowych kolorach. Równie pięknie prezentuje się główny ołtarz wypełniający niemal całą przestrzeń absydy, wykonany przez Krzysztofa Peuckera, zdolnego snycerza z niedalekiego Reszla.
Ponad nim znajduje się okno, skąd spływa łagodne światło, oświetlające wizerunek Marii z Dzieciątkiem na rękach. Obraz jest przykryty srebrną, barokową sukienką, a spod niej wyłania się kobieca twarz o wielkich, ciemnych oczach. To co zwróciło moją szczególną uwagę, to fakt, że nie jest to twarz wyidealizowana, której pędzel mistrza dał rysy ponadczasowej piękności, lecz mimo to, chwyta za serce swoim ciepłem i skupionym spojrzeniem pełnym smutku. Zastanawiałam się, kim była modelka - czy malarz znalazł ją po długich poszukiwaniach, a może była to osoba mu bliska, jego żona lub córka?
Obraz namalowany przez Bartłomieja Pensa z pochodzenia Belga, który początkowo zamieszkał w Elblągu a później w Wilnie, jest wzorowany ikonie z rzymskiego kościoła Santa Maria Maggiore, jednak to podobieństwo dotyczy jedynie układu postaci. Na wprost ołtarza znajdują się bogato zdobione organy, przyciągające wzrok nie tylko wieloma figurami, ale także świetlistym, kobaltowym kolorem i bogatymi złoceniami oraz swą formą, przypominającą falującą zasłonę. Twórcą prospektu jest również Krzysztof Peucker, snycerz, który wykonał główny ołtarz. Organy posiadają skomplikowany mechanizm - podczas koncertu wprawia on figury w ruch, a dzięki temu słuchacz staje się także widzem. Podobnie jak w przypadku ołtarza, również i na organy spływa światło z dwóch okien o szybkach w kolorze bursztynu, położonych powyżej tuż obok siebie, co wspaniale modeluje cały instrument i podkreśla blask złoceń. Jednak z uwagi na fakt, że kościół był pełen ludzi, zarówno podczas koncertu jak i zwiedzania, trudno było o chwilę skupienia, co nieco mnie rozczarowało, ponieważ jak już wspomniałam, wolę atmosferę nieco bardziej spokojną i sprzyjającą chwilom refleksji.
Muszę też powiedzieć, że zaskoczyła mnie barwa, jaką sanktuarium otrzymało podczas ostatniego remontu. Ponieważ przyzwyczaiłam się do tego, że barokowe budowle zwykle są koloru jasno - żółtego a poza tym pamiętałam, że tak właśnie prezentowała się bazylika, kiedy byłam tam po raz pierwszy, bardzo się zdziwiłam, widząc ją pomalowaną na ciemno - różowo z białymi elementami. Mam wrażenie, że wcześniej wyglądała bardziej stylowo, jednak trzeba przyznać, że obecnie zyskała na wyrazie; poza tym, konserwatorzy twierdzą, że jest to jej pierwotny kolor. Żałowałam, że nie miałyśmy czasu, żeby dokładniej obejrzeć okolicę i popatrzeć na jeziora i przejść szlakiem stacji Drogi Krzyżowej, jaki prowadzi w stronę Reszla. Jednak byłyśmy zdeterminowane godziną powrotu i w związku z tym, nie miałyśmy większego wyboru. Ta wizyta pozostawiła mi nieco niedosytu, więc nie wykluczone, że za jakiś czas wybiorę się tam ponownie...
Pierwsze zdjęcie zrobione z lotu ptaka pochodzi z zasobów internetu. Zamieściłam je, ponieważ pokazuje całość sanktuarium, a także jego najbliższe otoczenie. Jak widać mury mają jeszcze tradycyjny, żółty kolor.
Można też obejrzeć więcej zdjęć w albumie
>