środa, 5 sierpnia 2015

Bezmiar błękitu.

Tak się złożyło, że w ostatnich dniach czerwca musiałam udać się do Polski, aby pozałatwiać pilne sprawy, wymagajcie mojej obecności. Niestety udało mi się to tylko częściowo, lecz ta wizyta, choć krótka i wypełniona wieloma zajęciami, mimo to dała mi dużo radości. Ze względu na oszczędność czasu, tym razem poleciałam samolotem.

Choć z na trasie Mediolan Warszawa latałam wielokrotnie, jednak jak dotąd nie udało mi się nacieszyć panoramą Alp, widzianą z okna samolotu. Zaledwie raz aura była na tyle łaskawa, że pomiędzy chmurami mogłam dostrzec zielone doliny i skaliste alpejskie szczyty pokryte śniegiem. Tym razem pogoda tez była niezła, więc po wlocie z lotniska Malpensa mogłam popatrzeć z góry na znajoma okolicę.

Było to wspaniałe i niesamowite uczucie kiedy daleko, daleko w dole zobaczyłam zielone kopczyki Prealp, z wystającymi gdzieniegdzie skalnymi turniami i błękitnymi taflami jezior. Byliśmy jeszcze niedaleko od lotniska i samolot dopiero nabierał wysokości, więc mogłam zobaczyć białe kreski górskich ścieżek, po których chodziłam wiele razy a także miejsca, gdzie jeszcze nie byłam, a gdzie chciałabym się znaleźć.

Kiedy przelatywaliśmy nad jeziorem Garda przypomniały mi się moje wpisy o Gabrielu d'Annunzio i o tym jak go oczarowało kiedy po raz pierwszy zobaczył je z aeroplanu. Byłam niepocieszona, ponieważ mój aparat fotograficzny włożyłam do walizki a ta powędrowała do luku bagażowego. Pozostało mi mieć nadzieję, że w drodze powrotnej pogoda również nie zrobi mi zawodu i będę mogła zrobić parę zdjęć.

Jednak jak na złość w dniu, w którym wylatywałam z Warszawy, niebo było pochmurne i padał przykry, mżący deszcz. Mimo to, kiedy samolot przebił się przez zwały cumulusów i osiągnął wysokość przelotową, mogłam się napawać do woli blaskiem słońca, widokiem szafirowych przestworzy i białych chmur, podobnych do bezkresnego morza bitej śmietany. Gdy znaleźliśmy się nad terytorium Austrii, pomiędzy chmurami znów zobaczyłam skalne szczyty Alp. Niebawem samolot wleciał w przestrzeń powietrzną Szwajcarii a nieco późnej Włoch; w prześwitach pomiędzy chmurami mogłam zobaczyć charakterystyczne sylwetki masywu Berniny i gór w okolicy jezior Como i Maggiore. 

Ponieważ zawsze jest jakieś małe "ale" również i tym razem nie było dobrych warunków do fotografowania z racji słońca świecącego ostro wprost w okno przy którym siedziałam, że nie wspomnę o szybie na której zostały brzydkie ślady po deszczu, jaki nas żegnał w Warszawie. Miałam jednak małą satysfakcję, pod koniec lotu niebo nieco się przetarło a kiedy lecieliśmy nad Lombardią udało mi się zrobić zdjęcie Monte Cornizzolo, góry, na którą wybierałam się bezskutecznie od niepamiętnych czasów.

Byłam już kiedyś na jego zachodnim zboczu,  jednak chciałam jeszcze przejść innym szlakiem, zaczynającym się  od strony południowej. Prowadzi on na szczyt góry a następnie poprzez jej grzbiet na sąsiednią Monte Rai, skąd można zejść do miasteczka Canzo leżącego w kotlinie od strony północno - zachodniej. Niebawem zbliżyliśmy się do lotniska Malpensa, gdy samolot zaczął podchodzić do lądowania i wszedł w warstwę chmur, udało mi się sfotografować piękne zjawisko, które nazywam "okiem patrzności", słup światła słonecznego, padający przez wyrwę pomiędzy obłokami i świetlący ziemię niczym reflektor. 

Szczerze mówiąc, gdybym w tym momencie miała  lepszy aparat  i większe umiejętności, być może mogłabym się podzielić widokami, jakie zobaczyłam w trakcie tego lotu w całej ich krasie, jednak pocieszałam się tym, że tak, czy inaczej, nie jest to proste, z racji dużej wysokości i prędkości, z jaką leci samolot pasażerski.

Niestety moje zdjęcia robione z okna samolotu dają jedynie nikłe wyobrażenie o tym co widzi ludzkie oko, kolory są przekłamane a kontury rozmyte. Jak pisałam, wcześniej przejrzystość okienka samolotu pozostawiała dużo do życzenia, było na nim wiele plam i zacieków, które musiałam wyretuszować, żeby osiągnąć efekt  możliwy do przyjęcia.

Kiedy znaleźliśmy się w pobliżu lotniska Malpensa, w dole mogłam zobaczyć znajomy widok Niziny Padańskiej z zielonymi połaciami łąk i lasów, przeciętymi błękitna wstążką Ticino ze złocistymi łachami piasku na brzegach. Ten widok dał mi znać, że moja podróż dobiegła końca i czas zejść na ziemię, dosłownie i w przenośni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.