czwartek, 7 czerwca 2012

Lombardia. Jezioro Como (Lario).



Przez wiele lat mediolański dworzec Cadorna był dla mnie bardzo istotnym miejscem na mapie miasta. Czasem mówi się o nim po prostu "Stazione Nord" ponieważ to właśnie stąd odjeżdżają regionalne pociągi łączące Mediolan z licznymi miejscowościami leżącymi na północy kraju, u podnóża Prealp. Jego nazwa pochodzi od nazwy placu, przy którym się znajduje (Piazza Cadorna). Na wprost dworca można zobaczyć oryginalny, charakterystyczny akcent miasta -„Igłę z nitką”. Jest to monumentalna rzeźba, dzieło dwóch holenderskich artystów, pomnik ku czci mediolańskiego krawiectwa. Składa się on z ogromnej, stalowej igły z przewleczoną trójkolorową nitką; zanurza się ona w wielkiej fontannie, aby ponownie wychynąć z wody pod postacią supełka.


Dworzec Cadorna jest bardzo uczęszczany, gdyż codziennie korzystają z niego ogromne rzesze ludzi, którzy w Mediolanie uczą się lub pracują, robią zakupy albo po prostu chcą odetchnąć wielkomiejską atmosferą. Jest on też ważny z punktu widzenia turysty, gdyż jak już wspomniałam, tu rozpoczynają swój bieg pociągi jadące na północ, w stronę Alp oraz nad lombardzkie jeziora Como i Maggiore. Podczas mojego pobytu we Włoszech, właśnie na tym dworcu zaczynały się i kończyły moje mediolańskie wędrówki a także niektóre dalsze wycieczki. To stąd niezliczoną ilość razy odjeżdżałam w stronę Varese, Laveno i oczywiście Como, które było jednym z punktów wypadowych dla moich górskich wypraw. Połączeń na poszczególnych liniach jest jest dużo, odjazdy następują co trzydzieści minut, od wczesnego rana, aż do późnych godzin wieczornych.
 

Po mniej więcej godzinnej jeździe na trasie Mediolan -Como, pociąg (czasem stary i zdezelowany, czasem nowy z klimatyzacją) zatrzymuje się na stacji Como Lago, gdzie można rozpocząć zwiedzanie bliższej i dalszej okolicy. W dosłownym tłumaczeniu znaczy to "Como Jezioro" i jest to jak najbardziej zasadne, ponieważ wychodząc z wagonu widzimy po drugiej stronie ulicy jezioro, które nawet najbardziej zblazowane osoby uważają za jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Od dawna jest ono europejską Mekką turystyczną; szczególną sławą cieszyło się w epoce romantyzmu, dlatego też, wielu znanych pisarzy, poetów i kompozytorów spędzało tu wakacje w przepięknych willach, zdobiących jego brzegi. Jezioro, którego oficjalna nazwa jako całości to Lario, ma kształt odwróconego "Y" i  składa się z trzech odnóg: Como, Lecco i Colico.


Jest dość wąskie, bardzo kręte i głębokie ( aż 400 m!). Przez cały rok pływają po nim statki (nieco mniej liczne od jesieni do wczesnej wiosny) są też wodoloty a w centralnej części pomiędzy jego brzegami kursują promy. Jezioro Como widziałam niezliczoną ilość razy. Od chwili, kiedy je zobaczyłam po raz pierwszy minęło wiele lat, jednak tamto wrażenie jest we mnie tak żywe, jakby od tego czasu upłynęło zaledwie kilka dni...Był piękny, czerwcowy dzień, w nocy przeszła burza, która oczyściła atmosferę i sprawiła, że powietrze stało się kryształowo przejrzyste. Miałam dużo szczęścia, gdyż podczas letnich miesięcy na taką pogodę trzeba wręcz polować; bowiem zwykle nad jeziorem unosi się opar wilgoci zwany tu  "foschia" bardzo ograniczający widoczność. Pełna entuzjazmu wykupiłam bilet na statek do Bellagio i chyba również w tym wypadku czuwał nade mną jakiś dobry duszek...


Ze względu na wysoką cenę biletu zrezygnowałam z rejsu ekspresowym statkiem i wygrałam na tym, gdyż jak się później okazało, miał on ograniczoną ilość miejsc na górnym, odkrytym pokładzie a płynąc na dole miałabym kiepską widoczność.  Wsiadłam na górny pokład następnego, mniejszego, nieco wolniejszego statku i cała w skowronkach rozkoszowałam się cudnym widokiem okolicy. Pierwsza rzecz, jaka mnie uderzyła, to niesamowity kolor tego jeziora. Nigdy w życiu nie widziałam wody o tak intensywnym, szmaragdowym kolorze i złotawym, oleistym połysku, niczym najlepsza oliwa "extra vergine". Brzegi jeziora stanowią stoki niezbyt wysokich gór, porośniętych liściastym lasem a ponieważ przypomina ono wijącą się rzekę, zieleń drzew odbija się w lustrze wody, co nadaje jej ten urzekający, zielony kolor. Po pewnym czasie, kiedy ta okolica stała się jednym z ulubionych celów moich wycieczek, dowiedziałam się, że jezioro może mieć także kolor akwamaryny lub szafiru, szczególnie, jeśli patrzymy na nie ze szczytu góry; może też być perłowe, granatowe a podczas złej pogody staje się grafitowo - szare, niemal czarne.


Tymczasem nadal podążaliśmy w stronę Bellagio a ja niczym urzeczona oglądałam otaczające mnie cuda... Statek płynął slalomem od brzegu do brzegu, zawijając do poszczególnych miejscowości a wąsaty marynarz oznajmiał następny przystanek, wykrzykując jego nazwę stentorowym głosem. Nie  wiedziałam co mam bardziej podziwiać, piękno pejzażu, czy miasteczka i wille rozproszone na brzegach? Patrzyłam na góry otaczające jezioro, na ich łagodne grzbiety, przypominające stado śpiących dinozaurów, myśląc o tym, jak by to było pięknie, gdybym mogła stanąć na jednym ze szczytów i zobaczyć ten pejzaż z innej perspektywy... To pierwsze spotkanie z jeziorem stało się zaczątkiem ogromnej fascynacji; w przyszłości wracałam tam jeszcze  wiele razy, ciągle głodna nowych miejsc i nowych widoków.


Podczas tego pierwszego rejsu, mniej więcej w połowie jeziora, zobaczyłam niewielki półwysep a na nim willę, tak uroczą, że oniemiałam z zachwytu. Była to willa Balbianello; nieco później dowiedziałam się, że jest tam muzeum, którego nie omieszkałam zwiedzić podczas jednej z następnych wycieczek. Ten pierwszy rejs zakończyłam w Bellagio, prześlicznym miasteczku, położonym na cyplu półwyspu o tej samej nazwie, którego górzysty obszar określa się mianem "Triangolo Lariano". Z cypla rozciąga się wspaniały widok na trzy odnogi jeziora: prawą - Como, Lecco - po lewej a na wprost Colico ze skalistą ścianą Alp w głębi. Przeżyłam tam swoiste deja-vu, kiedy przed sobą zobaczyłam dwa leżące obok siebie szczyty o dziwnych, pochylonych sylwetkach, które wydały mi się znajome, choć przecież nigdy przedtem tu nie byłam... Dopiero po chwili zorientowałam się, że widziałam tę panoramę na starej litografii, stanowiącej ilustrację do biografii Wagnera (w Bellagio urodziła się jego żona Cosima).


Wzdłuż jeziora, po zboczach gór, prowadzą wąskie i kręte drogi (czasami na dość znacznej wysokości) więc można tu  podróżować również samochodem, rowerem albo skorzystać z bardzo licznych autobusów (w tym wypadku warto zająć miejsce przy oknie od strony brzegu, co gwarantuje naprawdę niezapomniane widoki). W autobusach najczęściej panuje bardzo sympatyczna, wręcz rodzinna atmosfera. Kierowcy na ogół znają większość swoich stałych pasażerów, więc ucinają sobie z nimi pogawędki, jednocześnie prowadząc autobus z iście kawalerską fantazją. Dojeżdżając do zakrętu używają klaksonu, trąbiąc przeraźliwie, aby ostrzec kierowców nadjeżdżających z przeciwka. Niejednokrotnie czułam się nieswojo, kiedy po jednej stronie drogi widziałam kilkudziesięciometrową przepaść i wody jeziora, zaś z drugiej skalną ścianę, podczas gdy pan kierowca prowadząc autobus flirtował z dziewczynami wracającymi ze szkoły albo wymieniał wrażenia z jakimś znajomym.


W sumie wszystko kończyło się dobrze, po czym cała i zdrowa (choć pełna licznych, dodatkowych i nieplanowanych emocji) docierałam na miejsce. Te rodzinne stosunki obejmują zresztą każdego, kto wyraża chęć wspólnego podróżowania lokalnym autobusem. Można np. wsiąść bez biletu (w wioskach bilety kupuje się w barach, które w większości są  zamykane w południe) a uprzejmy kierowca zatrzyma się w pobliżu miejsca, gdzie można go nabyć i poczeka cierpliwie, aż dokonamy zakupu. Jeśli gapowiczem jest cudzoziemiec nie potrafiący się dogadać, zawsze znajdzie się wśród pasażerów kilka osób chętnych do udzielenia pomocy wszelkimi dostępnymi sposobami.
W miarę jak oswajałam się z terenem a moja wiedza o różnych ciekawych szlakach rosła, zaczęłam się zapuszczać w głąb okolicznych gór. Uwielbiałam te piesze wycieczki, jednak zawsze największą satysfakcję sprawiał mi moment, kiedy wspinając się coraz wyżej i wyżej, dochodziłam do miejsca, skąd mogłam w dole dostrzec lustro wody.


Niezależnie od wysiłku, jaki musiałam włożyć w dotarcie na szczyt, ten widok zawsze był dla mnie najmilszą niespodzianką, niczym nieoczekiwane spotkanie z ulubionym znajomym, którego nagle dostrzegamy w ulicznym tłumie... Oglądałam to jezioro i jego zmieniające się kolory o różnych porach dnia i roku, podczas pięknej pogody i w deszczu, w oślepiającym słońcu i spowite w opalizującą mgłę, odmienione, lecz wciąż to samo...

Więcej zdjęć jeziora można zobaczyć w albumie>

14 komentarzy:

  1. I znowu Como..... Piękne wspomnienia i piękne fotografie. Wiesz sukienko, jak Ja się tam kiedyś wyrwę, to nie wrócę do domu ani za tydzień...... Pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  2. Alinko też Ci radzę...wyrwij się na kilka dni, weż jaki B&B i naciesz się tym widokiem i górami. W razie czego służę dodatkowymi informacjami. Pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepiękne zdjęcia, takie pamiętam to jezioro. Miałem przyjemność objechać je dookoła właśnie takimi górskimi drogami o jakich napisałaś. Dzięki za przypomnienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale statkiem też płynąłeś? Jeśli nie, to przydałaby się powtórka z rozrywki...Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Pięknie, a nawet przepięknie...:-)
    Śliczne zdjęcia i śliczne jezioro.
    Ja jak już pisałem u Ciebie byłem tylko nad Gardą i Caldonazzo i też było tam przepięknie. Chociaż wydaje mi się, że Garda i Como są ładniej położone niż Caldonazzo. :-)
    Como (zarówno jezioro, jak i miejscowość) już od dawna jest na mojej liście turystycznych celów. A po Twoich postach tylko ta chęć do odwiedzenia tego miejsca wzrasta. ;-)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że nie pożałujesz! A do tego niedaleko jest Lago Maggiore i Lugano, obydwa też warte zobaczenia i góki do pochodzenia... Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Jestem, oglądam, czytam, podoba mi się jak zawsze! ;)) BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jak zwykle cieszę się kiedy zaglądasz do mnie! Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  6. Z Twoich zdjęć wnioskuję, że we Włoszech są najpiękniejsze widoki w Europie. No i te górskie wycieczki, to musi być raj na ziemi. Mam plan w przyszłości przysposobić mojego 7 miesięcznego synka jako towarzysza górskich wycieczek. Oczywiście to się stanie za jakieś 10 lat, ale plan jest.
    Pozdrawiam.
    Viki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą urodą nie wiem czy na 100% najpiękniejsze, ale że mają ładnie to fakt. Żeby jeszcze umieli o to zadbać...ale to naród bałaganiarzy. A co do synka, to może zacznij wcześniej? Podczas wędrówek często widywałam ludzi z małymi dzieciaczkami noszonymi przez rodziców na plecach w takim nosidełku z daszkiem, żeby słońce dzieciątku nie przeszkadzało. Kiedy byłam na Corni di Canzo (1200m) po drodze, niedaleko szczytu, spotkałam rodzinę z Francji z niemowlakiem w nosidle i dwiema dziewczynkami na oko 3 i 5 lat dzielnie maszerujacymi na własnych nogach!

      Usuń
  7. Zdjęcia przepiękne, a to, co pokazują - rewelacja, zwłaszcza, że widać powietrze, o którym piszesz, raz z mgiełka, raz czyste krystalicznie i, co dla mnie ważne - nie czuć upału:)

    Wcale sie nie dziwie, ze to ważne dla Ciebie miejsce i że wracać Ci sie tam chciało.
    Czekam na ciag dalszy!

    OdpowiedzUsuń
  8. Prawie się czuje Twoją ogromną miłość do tych miejsc! Zachwyt, z jakim wracasz tam wspomnieniami mówi wszystko! :) BBM

    OdpowiedzUsuń
  9. wróciłem tu po dłuższej nieobecności (tu, do Twojego bloga) i znów jestem pod wrażeniem tych cudownych miejsc, i oczywiście wyjątkowych zdjęć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Ja wczoraj zaglądałam na Tego bloga i widzę z przykrością, że niejedno u Ciebie szwankuje, więc życzę szybkiego wyjścia na prostą. Rozumiem Cię, bo sama nie raz byłam w ciemnej dziurze a jedyne co mnie trzymało przy życiu to moje wędrówki....Trzymaj się, pozdrawiam!

      Usuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.