Niemal od pierwszych dni mojego pobytu Lombardii, Triangolo Lariano, czyli trójkątny, górzysty obszar rozciągający się pomiędzy jeziorami Como i Lecco, czyli dwoma ramionami jeziora Lario, stał się jednym z moich ulubionych miejsc, gdzie zawsze ciągnęło mnie serce. To tam po raz pierwszy z bliska zobaczyłam Prealpy, tam też chodziłam na moje pierwsze górskie wyprawy. U podstawy tego trójkąta na jego przeciwległych stronach leżą dwa duże miasta - Lecco i Como a na wierzchołku Bellagio, urocza miejscowość wypoczynkowa, od ponad dwustu lat ciesząca się wielką popularnością wśród turystów. Teren ów, pięknie ukształtowany przez wędrujący lodowiec, porastają bukowo - kasztanowe lasy, dwa najwyższe wzniesienia w tym rejonie to Monte Palanzone (1436 m) i Monte San Primo (1683 m). U podnóża Prealp znajduje się kilka miast i miasteczek a na ich zboczach przytuliło się wiele malowniczych wiosek. W środku trójkąta znajduje się rozległy płaskowyż, niewielkie wzniesienia dzielą go na trzy odrębne części noszące nazwy Piano di Nesso, Piano del Tivano oraz Piano di Sormano.
Przez cały sezon wiosenno letni, aż do pierwszych dni października, przyjeżdża tu wiele osób, żeby uprawiać trekking albo pojeździć na rowerze górskim. Oczywiście nie brakuje też wygodnickich preferujących mniej aktywny wypoczynek, przybywających samochodem na piknik lub żeby poopalać się na górskich łąkach. Nadciągają też liczne grupy "centaurów"( jak mówią Włosi) czyli motocyklistów na swoich mechanicznych rumakach. Do podnóża gór dojeżdża także lokalny pociąg z Mediolanu a jego ostatni przystanek to Asso, miasteczko leżące w kotlinie pomiędzy górami. Właśnie w Asso zaczyna się droga, która prowadząc serpentyną w górę od wioski do wioski, dociera do najwyżej położonego Sormano i biegnie dalej, aż do płaskowyżu noszącego tę samą nazwę. Piano di Sormano w dni powszednie jest miejscem raczej spokojnym, natomiast w weekendy kłębią się tam prawdziwe tłumy ludzi, którzy przy okazji zasilają kasę miejscowego restauratora. Dodatkową atrakcją jest niewielkie, lecz w pełni profesjonalne obserwatorium astronomiczne. Na wprost niego, na skraju drogi znajduje się pokaźny głaz z tabliczką i medalionem przedstawiającym głowę mężczyzny.
Jest to pomnik upamiętniający postać Vincenzo Torriani, pomysłodawcy "Muro di Sormano" jednego z etapów wyścigu kolarskiego wokół Lombardii, zwanego "Giro di Lombardia". Ten wyścig to chyba jedno z najstarszych przedsięwzięć tego typu, gdyż liczy sobie (bagatela!) ponad sto lat, zaś "Muro di Sormano" to podobno najtrudniejszy górski etap, jaki mogą przebyć ścigający się cykliści. "Muro" jak nietrudno zgadnąć to po prostu ściana, więc nazwa mówi sama za siebie... Ponieważ moim ulubionym środkiem lokomocji są własne nogi, postanowiłam sprawdzić na piechotę co się kryje za tą "ścianą". Po przyjeździe pociągiem do Asso wsiadłam do autobusu jadącego w kierunku Sormano. Taka jazda po włoskich górskich drogach to bardzo ekscytujące przeżycie, gdyż są one dość wąskie, zakręty ostre a widoczność znikoma. Mimo to, wiele osób jeździ "na wariackich papierach", np. prowadzi jedną ręką, rozmawiając przy okazji przez telefon.
Kierowcom autobusów również nie brakuje animuszu, w związku z tym pasażerowie mają się jak ulęgałki w siatce a do tego na każdym zakręcie są ogłuszani ostrzegawczym klaksonem. Sormano to spora i zadbana wioska letniskowa, położona na dość znacznej wysokości. Od szczytu wzniesienia, gdzie zwykle znajduje się meta wyścigu, dzielą ją mniej więcej dwa kilometry i około 300 m przewyższenia. Kiedy doszłam do jej ostatnich zabudowań, zobaczyłam przed sobą zbocze, po którym prowadziła droga na płaskowyż. Nie wyglądało jakoś szczególnie groźnie, więc z ufnością ruszyłam przed siebie i po chwili doszłam do rozwidlenia dróg. W prawo prowadziła lokalna droga jezdna, zaś ta po lewej, również asfaltowa, lecz zdecydowanie węższa to był właśnie początek "ściany płaczu".
Tuż obok znajdowała się spora polana, na której grupa Cyganów urządziła sobie piknik. Było wszystko co jest potrzebne dla udanej imprezy na świeżym powietrzu, dymiące grille, koce oraz huśtawki z opon samochodowych zawieszonych na gałęziach. Cyganie we Włoszech nie cieszą się szczególną sympatią i trudno się oprzeć wrażeniu, że ani im, ani nikomu innemu nie zależy na ich faktycznej integracji. W związku z tym większość w dalszym ciągu prowadzi koczowniczy tryb życia, gromadnie przemieszczając się swoimi samochodami z miejsca na miejsce. Z reguły mieszkają w przyczepach campingowych lub prowizorycznych szałasach, które stawiają na obrzeżach miast i żyją w tych zaimprowizowanych osiedlach, aż do chwili, kiedy lokalna społeczność zmęczona nachalną żebraniną i drobnymi kradzieżami powoduje, że są oni usuwani siłą poza obręb gminy i ponownie podejmują swój exodus. Co prawda część Cyganów próbuje się osiedlić na stałe i buduje sobie zupełnie przyzwoite domy, niejednokrotnie nawet otoczone murem, jednak z reguły jest to robione na dziko (maniera powszechna w całym włoskim społeczeństwie) więc zdarza się, że w momencie, kiedy ktoś się w tym zorientuje (czasem po upływie kilkunastu lat) są one burzone a mieszkańcy wypędzani. Jest to prawdziwy węzeł gordyjski, tym trudniejszy do rozwiązania, że po przyjęciu Rumunii do UE rozpoczął się masowy napływ Cyganów z tego kraju.
To właśnie początek etapu Muro di Sormano, widoczne tu napisy mówią o historii wyścigu. Miałam problemy z ich przeczytaniem, gdyż trudno je ogarnąć wzrokiem; miałam też wrażenie, że przytaczane są tu różne motywujące sentencje, jednak podważałabym ich przydatność z powyższego względu. Jeśli ja, idąc powoli miałam problemy z ich odcyfrowaniem, to co tu mówić o kolarzach jadących ze sporą prędkością i skupionych na tym co się dzieje wokoło nich?
To jeden z dalszych fragmentów etapu, tu napisy są bardzo czytelne, przypominają nazwiska zawodników i osiągnięte przez nich wyniki. Na tym zdjęciu widać, jak stromo wznosi się droga, również dla mnie było to dość trudne podejście, mimo iż nie musiałam pedałować na rowerze a do pomocy miałam mój kijek trekkingowy.
Te niezbyt wysokie góry oddzielają Triangolo Lariano od pagórkowatej Brianzy i płaskiej Doliny Padu. W słoneczny dzień jest to przepiękny widok, gdyż nad całym terenem unosi się złoto błękitna poświata.
A to panorama Sormano na tle gór. Ten szpiczasty wierzchołek na środku to Corni di Canzo, za nim w głębi są skaliste Grigne i Resegone leżące na wschodnim brzegu Lago di Lecco. Natomiast po prawej stronie widzimy wydłużony grzbiet Monte Rai i Monte Crnizzolo, miejsce mojej ostatniej górskiej wycieczki we Włoszech.
Droga w tym miejscu była naprawdę stroma, więc miałam wrażenie, że za moment zacznę się podpierać nie tylko kijkiem, ale również własnym nosem. Zapewne nie bez znaczenia było to, iż po niemal roku spędzonym w Polsce na moich ukochanych Mazurach, straciłam nieco na kondycji. Z zazdrością patrzyłam na muskularnego pana w średnim wieku, który bez żadnego wysiłku, raźnym krokiem pomykał w górę. Sądząc z tempa, w jakim się przemieszczał, prawdopodobnie był to trening zawodowca lub przynajmniej zaawansowanego amatora, przemierzającego tę trasę nie po raz pierwszy, wiedzącego jak rozłożyć siły. Mimo mojej nie najlepszej formy ja również posuwałam się do przodu, rozkoszując przy tym przepiękną pogodą, czystym powietrzem i wspaniałą panoramą okolicy. Ostatni odcinek drogi jest bardzo stromy, więc poczułam ogromną ulgę, gdy wreszcie zobaczyłam przed sobą szczyt wzniesienia z charakterystyczną kępą wysokich drzew. Pod tymi drzewami znajduje się płyta z napisem upamiętniającym ważne zdarzenie w historii Giro di Lombardia.
Sto lat wyścigu wokół
Lombardii
1905-2005
Muro di Sormano
9 października 2005 r
Była niedziela, więc na płaskowyżu zjawiło się mnóstwo ludzi korzystających z pięknej pogody. Przeciskając się wśród parkujących samochodów dotarłam do niewielkiego placyku a właściwie skrzyżowania dróg, gdzie zwykle znajduje się meta tego wyczerpującego wyścigu.
Docierając do krańca etapu ja również osiągnęłam mój cel, więc w nagrodę zjadłam wspaniałe lody zakupione w miejscowej restauracji, trochę też pospacerowałam ścieżkami wiodącymi po zielonej połoninie, skąd był piękny widok na odległy szczyt Monte Palanzone i trawiaste zbocza San Primo ( o wycieczce na tę górę pisałam tutaj ) po czym wyruszyłam w powrotną drogę.
Oczywiście przed odejściem obowiązkowo obejrzałam pomnik dedykowany Vincenzo Torriani, zasłużonemu działaczowi, o którym wspominałam uprzednio.
Oto moje tłumaczenie napisu, który widnieje na pomniku:
-1124m- Tu kończy się "Ściana Sormano" najtrudniejszy etap górski międzynarodowych wyścigów kolarskich. Maksymalny kąt nachylenia - 25%. Autorem pomysłu był Vincenzo Torriani, patron wyścigu "Wokół Lombardii" i innych przedsięwzięć pod egidą dziennika "Gazetta dello Sport". Trasę etapu zrealizowano pod kierownictwem inżyniera Angelo Testori, syndyka Sormano.
Kamień położono 24 kwietnia 1997 roku z inicjatywy Administracji Lokalnej oraz Stowarzyszeń Obywatelskich Sormano.
Teraz pozostało mi jedynie wrócić do Sormano a ponieważ ze względu na czas nie miałam wielkiego wyboru, wbrew moim zwyczajom poszłam tą samą drogą, którą przyszłam na górę. Jednak nie był to powód do narzekania, gdyż tym razem idąc bez wysiłku, mogłam na nowo cieszyć oczy pięknym widokiem okolicy oraz soczystą zielenią drzew i zapachem ziół bujnie kwitnących po obu stronach drogi.
W sumie wycieczkę zaliczam do udanych, choć dobry humor nieco mi popsuł lokalny autobus, o którym w godzinie odjazdu nie było ani widu, ani słychu. Jedynie obecność innych osób wyczekujących wraz ze mną na przystanku dodawała mi otuchy. Ponieważ był to ostatni autobus w rozkładzie jazdy, oczami duszy widziałam siebie jak maszeruję pięć kilometrów drogą w dół do Asso, straszona przez przejeżdżające samochody Na szczęście autobus wreszcie się zjawił, choć z dość znacznym opóźnieniem. Mimo wszystko był to dobrze spędzony dzień, nie tylko ze względu na fakt, iż widziałam to bądź co bądź historyczne miejsce, lecz przede wszystkim na ładną pogodę, która pozwoliła mi nacieszyć się wspaniałą panoramą gór w okolicy Lecco z masywem Grigni w głębi.
Niezwykle klimatyczne miejsca. Lombardia jest pełna wspaniałych widoków, zabytków i ciekawych miejsc. Ściana płaczu na pewno do takich należy. Często podziwiam (w TV) jak kolarze pokonują takie wzniesienia. Jako kolarz amator, który w młodości odbył kilka wypraw rowerowych, wiem, że wjazd na takie wzniesienia wymaga ogromnego wysiłku i niesamowitego wytrenowania kolarza. Największa stromizna, jaką kiedyś pokonałem na rowerze miała 14%, a Ty piszesz 25%. Wielki szacunek tym, którzy są wstanie dojechać rowerem do końca tej trasy. Jak zawsze świetnie pokazałaś to o czy napisałaś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Dzięki za odwiedziny i komentarz! Ja niestety na rower nie wsiadam od wieków, chyba że treningowy. To prawda że "muro" zasługuje na swoją nazwę, tym bardziej, że najtrudniejszy odcinek jest na końcu etapu. A Lombardia ma wiele do zaoferowania to fakt. Pozdrawiam wzajemnie!
Usuńciekawe miejsca i ładne foty.., pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki i również pozdrawiam serdecznie!
UsuńPiękne okolice
OdpowiedzUsuńBardzo malownicze i pełne zieleni.
UsuńJa na rowerze tylko po płaskim :), nawet niewielkie wzniesienie to przeszkoda nie do pokonania :(, więc podziwiam i kolarzy i ciebie. Kiedy patrzę na te piękne zdjęcia zamarzyło mi się odwiedzenie ciotki w Dolinie Aosty.
OdpowiedzUsuńA ja wcale, zresztą ku mojemu serdecznemu żalowi... nawet miałam zamiar spróbować w tym roku ale chyba lepiej będzie jak sobie dam spokój bo ostatnie złamanie nadgarstka nie wróży dobrze. A Dolina Aosty też jest przepiękna.
UsuńJazda na rowerze to cudowna sprawa, może sprawiać dużo przyjemności, zwłaszcza gdy są to trochę dłuższe wcieczki.
OdpowiedzUsuńJa mogę tylko pozazdrościć bo już chyba na rower nie wsiądę...
UsuńZazdroszczę kolarzom i zwykłym rowerzystom tego wysiłku, pożerania przestrzeni i wiatru we włosach, ale sama z rowerem zaprzyjaźniona nie jestem- wolę piesze wycieczki. ;) BBM
OdpowiedzUsuńDokładnie tak jak ja, też mogę tylko pozazdrościć!
UsuńBardzo ciekawy i uroczy region. Pięknie pokazałaś panujący tam klimat. Mam takie wrażenie, ze ludzie jakby żyją w zwolnionym tempie porównując z życiem dużych polskich miast?
OdpowiedzUsuńZ kolei patrząc na Cyganów, to chyba prowadzą wszędzie podobny tryb życia.
Świetny opis. Ja też chciałbym tak pięknie pisać, ale chyba takiego daru nie mam. ;)
Pozdrawiam i dziękuje za cudna wycieczkę po Włoszech. :)
Co do stylu życia masz rację, włoska prowincja żyje spokojnie, ludzie są przywiązani do lokalnej tradycji i cenią sobie swoją odrębność. W dużych miastach życie narzuca inny rytm z wiadomych powodów ale i tak Włosi mają sporo luzu w swoim stylu życia. Jeśli chodzi o pisanie to chyba nie masz mi czego zazdrościć, osobiście bardzo cenię Twój styl i cały blog, który jak wiesz, czytam regularnie. Mój mnie kosztuje bardzo wiele pracy ale i tak zawsze znajduję w nim coś do poprawienia a to zły szyk wyrazów a to przecinek nie tam gdzie trzeba...a poza tym mimo iż jestem zagorzałą patriotką to Włochy są naprawdę piękne więc jedyny problem jest w tym żeby nie nadużywać przymiotników! Serdecznie pozdrawiam (czekam na burzę bo parno i duszno, choć pochmurnie)
UsuńSama bym tak pojeździła jak oni ;]
OdpowiedzUsuńChyba każdy by chciał...ale ja bym preferowała z góry na dół(gdybym mogła wybierać).
Usuńogrom informacji ;)
OdpowiedzUsuńBędzie więcej!
UsuńA ja całe zycie pedałuję gdzie tylko chcę, to lepsze niż wszystkie diety. Bardzo piękny ten opisany zakątek. Zdjecia super. Alina.
OdpowiedzUsuńJa mogę Ci tylko zazdrościć, też bym chciała puścić się przed siebie z wiatrem we włosach...
UsuńWspaniała wyprawa, niezwykłe miejsce, cudowne widoki, ten podjazd to dla rowerzystów magia:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny ponieważ jesteś fanką dwóch kółek z pewnością zainteresuje Cię najnowszy wpis, który własnie się opublikował (będzie jeszcze jeden na ten temat).Również pozdrawiam!
Usuń