sobota, 8 czerwca 2013

Lombardia. Lago d'Iseo.


Lago d'Iseo (albo Sebino) leży nieopodal Brescii i jest najmniejsze z czterech wielkich, lombardzkich jezior. Wiele osób uważa je za najładniejsze, choć o to mogłabym się kłócić, ponieważ w moim sercu pierwsze miejsce ma nieodmiennie jezioro Como. Ale podobnie, jak to bywa z pierwszą miłością - przychodzą po niej inne, lecz czym więcej czasu od niej upływa, z tym większym sentymentem ją wspominamy... Być może, nie powinnam się wypowiadać tak autorytatywnie, gdyż mimo chęci całego jeziora nie udało mi się zobaczyć. Ponieważ byłam tam jeszcze przed rozpoczęciem sezonu turystycznego, kiedy rejsy do bardziej odległych miejscowości są mocno okrojone, z konieczności musiałam się ograniczyć do tej części, gdzie komunikacja drogą wodną funkcjonuje przez cały rok.


Tak, czy inaczej, również to jezioro ma swoje atrakcje i niezaprzeczalne uroki. Podobnie, jak Lago di Garda i Maggiore charakteryzuje się tym, że jego południowa część ma prawie płaskie brzegi, natomiast północna leży pośród gór. Również i tu, w każdej z miejscowości leżącej w pobliżu wody znajduje się większa lub mniejsza przystań, gdzie zawijają statki. Z tego co zauważyłam, wszystkie one są nieduże, i pełnią rolę "tramwaju wodnego". Niestety, jak już wspomniałam,  pojechałam tam zanim na dobre zaczął się letni sezon i dłuższe rejsy w głąb jeziora, na jego północny kraniec, odbywały się jedynie w weekendy. Ja wybrałam się tam w środku tygodnia, więc nie udało mi się dotrzeć do Lovere, jednej z najdalej położonych miejscowości, jak to miałam w planie.


W poprzednich wpisach wspominałam, iż Region Lombardia wprowadził do obrotu całodzienne bilety, uprawniające do swobodnego poruszania się wszystkimi środkami transportu publicznego, w tym również statkami po Lago d'Iseo (jako jedynym, na innych jeziorach, niestety, ta zasada nie obowiązuje). Jak sądzę, jest to spowodowane tym, że to jezioro posiada atrakcję jedyną w swoim rodzaju, czyli największą wyspę w Europie położoną na wodach śródlądowych, a statek, lub łódź prywatna jest dla jej mieszkańców i przybyszów z innych stron jedynym środkiem łączności ze stałym lądem. Wyspa nazywa się nieco dziwnie - Monte Isola, czyli Góra - Wyspa. 

Rzeczywiście, wygląda ona niczym dość spora góra pokryta bujną roślinnością, wyrastająca na środku jeziora. Ma ona ciekawy kształt, gdyż w zasadzie składa się z dwóch wzniesień o różnej wysokości, pomiędzy którymi znajduje się coś na kształt przełęczy. Przyjrzałam jej się dokładnie kiedy w Sulzano czekałam na statek, który miał mnie tam zawieźć. Zauważyłam wtedy, że wyższy stok wzniesienia stromo schodzi do wody, a na jego szczycie, pomiędzy drzewami widać sylwetkę kościoła. Ponieważ przed wyjazdem "odrobiłam lekcję" wiedziałam, że jest to Sanktuarium Madonna della Ceriola  natomiast na niższym szczycie, pośród drzew dostrzegłam okrągłą wieżę gotyckiego zamku. Słyszałam o tej wyspie już wcześniej, kiedy swego czasu we włoskiej telewizji, wspominano pielgrzymkę Jana Pawła II do Brescii i Bergamo. Teraz, na widok tych atrakcji które miałam na wyciągnięcie ręki, szybko zaczęłam snuć plany dotarcia na górę. Ponieważ w owym czasie z powodu uporczywego zapalenia ścięgien w stopach miałam problemy z chodzeniem na dłuższych trasach, nie mogłam działać "na żywioł" lecz musiałam liczyć siły na zamiary. Postanowiłam, że na miejscu zasięgnę języka co do odległości, stanu ścieżek, itd. Kiedy dopłynęłam do portu w miejscowości Peschiera Maraglio, okazało się, że sytuacja przedstawia się lepiej, niż mogłam przypuszczać.


Na wyspie jest absolutny zakaz używania samochodów prywatnych, więc siłą rzeczy, istnieje dobra komunikacja publiczna. Monte Isola jest jednocześnie gminą (comune) składającą się z jedenastu niedużych wiosek. Te położone nad brzegiem jeziora mają swe przystanie, gdzie zawijają statki i łodzie. Część wiosek jest położona wyżej, na stoku góry, a wszystkie łączy asfaltowa droga, która niczym wąż wije się po zboczach wzniesień. Najwyżej i jednocześnie najbliżej Sanktuarium leży wioska Cure, skąd, jak się dowiedziałam, na sam szczyt prowadzą dwie odrębne ścieżki, o długości mniej więcej kilometra każda. Uznałam, że dotarcie tam nawet na obolałych nogach nie powinno mi sprawić większego problemu. Czekając na autobus obejrzałam miejscowość Maraglio, gdzie szczerze mówiąc, do oglądania nie ma zbyt wiele, bo miejscowość jest naprawdę mała, składa się z bulwaru będącego jednocześnie portowym nabrzeżem oraz kilku wąziutkich uliczek na zboczu góry. Mimo to, ma ona wiele uroku, a wiekowe, kolorowe domki są w większości zadbane i ładnie utrzymane. Wiele z nich liczy sobie dwieście- trzysta lat, a kilka pochodzi z okresu średniowiecza. Jest tu też zabytkowy kościół oraz zamek, będący niegdyś własnością rodziny Oldofredi (niestety, niedostępny dla zwiedzających, gdyż nadal pełni rolę prywatnego mieszkania).

Podobnie, jak to widziałam w Portofino, w większości budynków przy nabrzeżu mieszkania są na piętrze, zaś na parterze znajduje się bar, restauracja lub sklep z pamiątkami. Nie brakuje tu pięknych kwiatów, które kolorowymi kaskadami zdobią okna, loggie i balkony. Mnie jednak najbardziej urzekł sklep z sieciami rybackimi, więc pozwoliłam sobie wejść do środka, aby popatrzeć z bliska na pracę nad ich produkcją, która odbywa się na miejscu, w wydzielonej części tego obszernego pomieszczenia. Oprócz różnego rodzaju sieci i siatek na ryby, można tam kupić siatkowy hamak, huśtawkę lub plecioną torbę. Wszystko to wyglądało bardzo atrakcyjnie, i jak się przy tej okazji dowiedziałam, jest to rodzinna wytwórnia z dużą tradycją. Niewykluczone, że skusiłabym się na piękny, biały hamak z frędzlami (jak znalazł, do mojego ogrodu) gdyby nie stanowczy zakaz wydany mi przez Martę, kupowania we Włoszech rzeczy, które mogę kupić w Polsce, bez narażania się na transportowanie dodatkowych bagaży. Ponieważ zdawałam sobie sprawę, że jest to tak zwana "święta racja" z żalem opuściłam sklep i pomaszerowałam na przystanek, skąd miał odjechać autobus do Cure. Autobus okazał się pakownym mini - busem, w którym bez trudu znaleźli miejsce wszyscy chętni. Podczas jazdy krętą drogą miałam okazję dość dobrze obejrzeć prawie całą wyspę. 
Okazało się, że linia komunikacyjna prowadząca na wyższy ze szczytów, obsługuje siedem z jedenastu miejscowości, stanowiących gminę Monte Isola. Ponieważ wyspiarzy jest niewielu, nic więc dziwnego, że kierowca zna wszystkich swoich pasażerów, którzy mieszkają tu na stałe, od wiekowych dziadków, do maluchów w wózku.

Z przyjemnością muszę podkreślić, iż mimo dużej ilości turystów, jacy co roku tu się przewijają, wyspiarze traktują obcych z sympatią i chętnie udzielają wyczerpujących wyjaśnień na zadawane pytania. Przez chwilę nawet przyszło mi do głowy, że to być może dzieje się tak z powodu poczucia izolacji, ale po namyśle doszłam do wniosku, że zapewne jest to raczej wrodzona pogoda ducha z powodu życia bliżej natury, w zdrowym środowisku. Wyspa bowiem jest istotnie prawdziwą oazą spokoju. Jej całkowita powierzchnia wynosi nieco ponad 12 km2 , obwód 9 km, a wyższe wzniesienie, na którym znajduje się Sanktuarium, liczy sobie 600 m n.p.m. Na wyspie mieszka ogółem około 1800 stałych mieszkańców, i  jak już pisałam, jest tu całkowity zakaz ruchu samochodowego dotyczący osób prywatnych. Jedyne samochody to ambulans medyczny, mini - busy komunikacji publicznej, samochód policyjny oraz te, którymi porusza się lekarz i miejscowy ksiądz. Pozostali mieszkańcy jeśli nie korzystają z busa, przemieszczają się na rowerach i skuterach oraz motocyklach. Są też dwa parkingi, gdzie w sezonie letnim turysta może wypożyczyć rower jeśli nie dysponuje własnym. Również kontakt ze stałym lądem nie sprawia większych problemów, gdyż statki w dzień kursują co kwadrans, natomiast w nocy - co czterdzieści minut. Mimo to, życie na wyspie zapewne nastręcza wiele problemów; np. nie ma tu rozwiniętego handlu, szkół średnich i szpitala, lecz w zamian za to jest spokój oraz nieskażone środowisko. Większość mieszkańców wyspy żyje z rzemiosła, uprawy oliwek i winorośli.  Myślę też, że po prostu kochają ten skrawek ziemi i przywykli do trybu życia, jaki prowadzi się tu od pokoleń. Gdy statek wiozący mnie na wyspę zbliżał się do przystani, pierwsza rzecz, która zwróciła moją uwagę, to długi rząd skuterów i motocykli stojących na nabrzeżu.

Wraz ze mną przypłynęło wiele osób, przeważnie miejscowych kobiet w różnym wieku, obładowanych torbami i paczkami. Byłam w szoku, widząc jak układają te pakunki na podnóżku skutera i bagażniku, mniejsze zawieszają na jego wystających elementach, na koniec instalują się na swoim pojeździe trzymając jeszcze po torbie w każdej ręce, chwytają za kierownicę, żeby ruszyć w drogę. Potwierdziło to moją teorię o niesamowitych zdolnościach adaptacyjnych gatunku ludzkiego, ale z całą pewnością w tym wypadku sprzymierzeńcem tych pań była też ładna pogoda. Trudno sobie wyobrazić podobną jazdę, kiedy pada deszcz lub śnieg, a od jeziora wieje zimny wiatr...Na szczęście w odwodzie jest komunikacja publiczna, która zapewne cieszy się wtedy większym powodzeniem. Jak zauważyłam, z nastaniem cieplejszej pory roku tę ostatnią preferują przede wszystkim turyści, matki z małymi dziećmi oraz osoby w naprawdę podeszłym wieku, które nie czują się na siłach, aby korzystać z "czaru dwóch kółek".


Ja również dołączyłam do tej grupy i po mniej więcej trzydziestu minutach, podczas których autobusik jechał wciąż wyżej i wyżej, znalazłam się w maleńkiej miejscowości Cure. Tu zaznajomiłam się z mapą, gdzie przedstawiono ścieżki prowadzące do Sanktuarium. Choć było ono niedaleko, nie widziałam jego zabudowań, ponieważ zasłaniały je wysokie drzewa rosnące na zboczu. Ruszyłam przed siebie uliczką prowadzącą pomiędzy domostwami z szarego kamienia, a kiedy znalazłam się poza obrębem wioski, wygodna droga poprowadziła mnie dalej, pośród tarasowo położonych gajów oliwnych i winnic porastających zachodnie zbocze góry. Teraz mogłam do woli cieszyć się wspaniałą panoramą przeciwległego brzegu jeziora i niżej położonej części wyspy. Podczas tego spaceru towarzyszyło mi uczucie wszechogarniającego spokoju, jakie daje widok błękitu wody i nieba oraz bujnej zieleni traw, poprzetykanej ciemnymi kolumnami cyprysów oraz zielonkawo- srebrnymi oliwkami. Po kilkunastu minutach mulatiera przywiodła mnie do okazałej bramy, za którą zaczynały się kaplice drogi krzyżowej, więc wszystko wskazywało na to, że byłam blisko Sanktuarium Madonna della Ceriola.




Ale na temat mojej wizyty w Sanktuarium będzie następny wpis.


Jak zwykle, zapraszam też do obejrzenia albumu >

16 komentarzy:

  1. Mimo mojej ogromnej miłości ku morzu nigdy nie przepadałam za wyspami. Paradoks? Przecież jedno i drugie wiąże się nierozerwalnie. Teraz myślę, że dzięki twoim wpisom zaczynam dostrzegać w nich to, co najpiękniejsze, to odizolowanie się od stałego lądu, tę ciszę i spokój (mimo wielkiej czasami rzezy turystów). I zaczynam marzyć o znalezieniu swojej wyspy (niekoniecznie bezludnej). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do mnie, to chyba po raz pierwszy byłam na wyspie tej wielkości gdzie w zasadzie nie czuje się na każdym kroku tego "wyspiarstwa" więc klaustrofobia nie wchodzi w grę. Kiedy byłam w pobliżu szczytu i mogłam widzieć wszystko z góry, to było naprawdę bardzo piękne... Ponieważ jak pisałam, sezon jeszcze się nie zaczął na dobre turystów było mało a wokoło cisza i spokój...cieszę się że wpis Ci się podobał.

      Usuń
  2. Ładnie oddałaś atmosferę życia i klimat na tej wysepce. Jeziorko też bardzo malownicze. Kolejne piękne miejsce poznaję dzięki Twoim wpisom. Bardzo malownicze zdjęcia.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Istotnie to miłe miejsce i odwiedziłam je z przyjemnością. Poza tym wyspa znalazła się na ekskluzywnej liście "Borghi piu belli d'Italia" co jest istotną rekomendacją.

      Usuń
  3. Droga Sukienko w kropki .. przepiękne zdjęcia i relacja ..
    Lago d'Iseo jest mi znane i bliskie od strony północnej . .mój przyjaciel ma jacht w Lovere i kilkartonie żeglowaliśmy na jeziorze .. z północnej cześci jeziora widać cudownie Alpy w oddali i jeden z lodowców ..
    jest tam przepięknie ..

    i ja także uwielbiam jezioro Como .. kiedyś spędziłem kilka dni w Bellagio .. nie wiem które jest piękniejsze . .to chyba nie ma sensu je oceniać bo jest to subiektywne .. Como wydawało mi się bardziej turystyczne .. znany tutaj podróżnik Rick Steves rozsławił je tu w Stanach swoimi filmami .. podobnie tak jak Cinque Terre i teraz są te miejsca na obowiązkowej liście do odwiedzenia .. już nie tylko Florencja, Wenecja i Rzym :^)

    bardzo ciepło pozdrawiam :^)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się z Twoich odwiedzin, że wpis i zdjęcia Ci się podobały, a przy okazji mogłeś powspominać to miejsce i rejsy po jeziorze. Chyba masz rację co do urody lombardzkich jezior, trudno tworzyć jakieś rankingi bo każde z nich jest inne i czym innym zachwyca. Como zobaczyłam jako pierwsze, do tego na samym początku mojego pobytu w regionie i do dziś pamiętam jak mnie zachwyciło. Później wędrowałam wielokrotnie po jego obu brzegach, tuż nad wodą i wysoko w górach, widziałam je o różnych porach dnia i roku, myślę że dlatego mam do niego ogromny sentyment. Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  4. Kolejny bardzo ciekawy wpis ukazujący włoskie piękno. Bardzo mi się podoba ten kontakt górskich skalistych stoków bezpośrednio z wodą. Jak w Tatrach.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też uważam ze połączenie wody i gór jest niesamowite, człowiekowi serce rośnie jak widzi takie miejsce. Bardzo bym chciała wyruszyć w góry ale w tym roku nic z tego nie będzie...Więc kontentuję się zdjęciami i opowieściami innych. Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Anonimowy11/6/13 09:07

    Urzekło mnie przedostatnie zdjęcie. Jest w nim coś ciepłego, przyjaznego, jakiś zapach Polski...
    A hamaka dobrze że nie kupiłaś. Dostaliśmy w prezencie hamak z wojaży syna. Cudo prezent, ale teraz praktycznie rzadko kiedy jest używany- nie te warunki pogodowe, żeby go zostawiać na dworze a ciągłe montowanie i demontaż- no, sama wiesz... ;( BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz że mnie tez się skojarzyło z sadami jakie pamiętam z dzieciństwa co prawda tam były jabłonki a nie oliwki ale nastrój ten sam. Masz rację z hamakiem, jak dotąd rzadko mi się zdarza przysiąść w moim ogrodzie a co tu mówić o wylegiwaniu się na hamaku. tym bardziej że musiałabym go za każdym razem zdejmować bo ogród jest dość daleko od domu więc łatwo mógłby zmienić właściciela.

      Usuń
  6. Piękne miejsce! Połączenie wody i gór uwielbiam! Zdjęcia jak i opis takie niesamowite, wakacyjne, wspomnieniowe...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Monte Isola to miejsce jedyne w swoim rodzaju a panorama wokoło cudna. W sumie była to udana wycieczka choć musiałam skorygować moje plany to bardzo miło ją wspominam.

      Usuń
  7. Bardzo piekne są takie małe wyspy, na francuskich Porqueroles miałam podobne wrazenia. Mieszkańcy są niezykle uprzejmi dla turystów ale żyją swoimi własnymi sprawami. Widziałam już trzy jaziora w tym roku ale kiedy ja to opiszę... chyba na emeryturze.Pozdrawiam Alina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam na Twoje jeziorowe wpisy z niecierpliwością! A to o wyspiarzach nadzwyczaj trafnie podsumowałaś, jest dokładnie tak i to się czuje, ze przybysz jest mile widzianym gościem ale nie mieści się w centrum uwagi wyspiarzy. Również pozdrawiam!

      Usuń
  8. To ostatnie zdjęcie to trochę taka Wenecja w górach.Czego chcieć więcej? Uciążliwe dla mnie byłoby chyba tylko dopływanie statkiem, za którymi nie przepadam;)Pozdrowienia zasyłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest coś w tym podobieństwie do Wenecji zresztą w pewnym okresie Brescia i okolice były dość ściśle z nią związane. Podróż na wyspę trwa moment bo to blisko, więc na upartego można ścierpieć. Ja lubię pływać statkiem ale niezbyt długo, bo powyżej 2 godzin zaczyna mnie męczyć uczucie że jestem na ograniczonej przestrzeni a Tobie co dokucza? Także pozdrawiam!

      Usuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.