Sacro Monte w Varallo po raz pierwszy zobaczyłam w wieczornym dzienniku lokalnej, lombardzkiej telewizji. Pokazano wtedy niewielki, kwadratowy plac, przy którym stało kilka budynków o charakterze sakralnym. Jak się wtedy dowiedziałam, to miejsce często jest nazywane "Nową Jerozolimą" ów reportaż był bardzo krótki i nie zawierał zbyt wielu informacji, lecz mimo to, bardzo rozbudził moją ciekawość. Szperając w internecie dowiedziałam się, że jest to Sacro Monte, podobne do tego, jakie już wcześniej widziałam w Varese. Z mapy dowiedziałam się, że Varallo to niewielka miejscowość w sąsiadującym z Lombardią Piemoncie i że jego pełna nazwa to Varallo Sesia co je odróżnia od drugiej miejscowości o podobnej nazwie, zwanej Varallo Piombia. Postanowiłam, że pojadę do Varallo przy pierwszej nadarzającej się okazji, tym bardziej, że bardzo mnie do tego zachęcał pensjonariusz przebywający w domu opieki, gdzie w tym czasie pracowałam.
Był on emerytowanym księdzem, człowiekiem o dużej wiedzy na temat regionu, którą chętnie się ze mną dzielił, widząc mój zapał do zwiedzania okolicy. Postanowiłam, że wybiorę się tam korzystając z dnia wolnego po nocnym dyżurze, gdyż z reguły przebiegały one bardzo spokojnie i nie były zbyt męczące. Jednak tym razem przydarzył mi się mały wypadek, który mógł pokrzyżować moje plany, ponieważ w pewnym sensie padłam ofiarą własnego łakomstwa..
Otóż w nocy postanowiłam kupić sobie coś słodkiego z automatu stojącego w naszej świetlicy; niestety, urządzenie to niejednokrotnie złośliwie się zawieszało podczas wyrzucania produktów i tym razem też tak się stało... Była na to rada, należało oprzeć się na nim całym ciężarem ciała i lekko go przechylić, co sprawiało, że opłacony pakiecik tkwiący na krawędzi półeczki spadł na dół. Tak też zrobiłam, ale pech chciał, że w kieszonce na piersi miałam flamastry i długopis, więc podczas tego manewru nagle poczułam ostry ból w klatce piersiowej połączony z suchym trzaskiem, co jednoznacznie wskazywało, że pękło mi jedno z żeber! Jednak jako doświadczona pielęgniarka zdawałam sobie sprawę, że nie jest to groźny uraz i w zasadzie nie wymaga szczególnego leczenia, (jeśli nie doszło do złamania z przemieszczeniem, co przy jednym żebrze raczej się nie zdarza) bo zrasta się ono po pewnym czasie bez większych konsekwencji. Ponieważ wcześniej przygotowałam się do wyjazdu szkoda mi było stracić tę okazję, więc choć byłam bardzo obolała, zdecydowałam, że jednak pojadę na zaplanowaną wycieczkę.
Już w trakcie podróży wiedziałam, że była to dobra decyzja, ponieważ to, co zobaczyłam przez okno pociągu, pozwoliło mi zapomnieć zarówno o nieprzespanej nocy jak i bólu żebra. Wjechaliśmy bowiem w obszar malowniczej doliny rozciągającej się po obu stronach rzeki Sesia, zamkniętej pomiędzy dość wysokimi górami, porośniętymi lasem. Kiedy dotarłam do Varallo, okazało się, że jest to niezbyt duże, lecz bardzo atrakcyjne miasto, ze ślicznymi kamienicami i przepięknym kościołem, zbudowanym na skale wyrastającej w samym jego sercu. Nieopodal wznosił się drugi skalny pagórek a na jego szczycie widoczne były zabudowania sanktuarium. Od księdza Giuseppe wiedziałam, że można tam dotrzeć w dwojaki sposób: kolejką linową oraz pieszo, korzystając z jednej z dwóch ścieżek.
Postanowiłam, że pójdę pieszo, ścieżką, która pozwoli mi na dotarcie od strony głównego wejścia i rozpoczęcie zwiedzania w porządku chronologicznym, czyli od kaplic związanych z narodzinami Jezusa, bowiem kolejka linowa dociera na górę nieopodal bazyliki i kaplic przedstawiających sceny jego śmierci i zmartwychwstania.
Po przekroczeniu bramy zobaczyłam dwa posągi; jeden przedstawiał Bernardino Caimi, brata z zakonu franciszkanów i pomysłodawcę "Nowej Jerozolimy", drugi zaś Gaudenzia Ferrari (czasem wymienianego też jako Gaudenzio Ferrario), wybitnego artystę doby renesansu. Włożył on wielki wkład w powstanie Sakro Monte, więc można tu oglądać liczne rzeźby i freski jego autorstwa Jak już pisałam, Nową Jerozolimę zbudowano na niezbyt rozległym płaskowyżu częściowo porośniętym drzewami, gdzie wije się ścieżka, przy której wzniesiono poszczególne kaplice.
Charakterystyczne jest to, że znacznie różnią się one wielkością, każda z nich ma też inną formę architektoniczną . Najstarsze są stosunkowo skromne, natomiast wraz z upływem czasu można zaobserwować zmiany w obowiązującym stylu a te, które powstały jako ostatnie już w epoce baroku, są naprawdę okazałe i ozdobne. W każdej z nich znajduje się grupa figur naturalnej wielkości, przy czym część z nich jest wykonana z terakoty, inne natomiast wyrzeźbiono w drewnie. Wszystkie są malowane na dość jaskrawe kolory, przy czym nie sposób nie zwrócić uwagi na wspaniale oddane szaty, sprawiające wrażenie udrapowanej tkaniny. Część postaci ma prawdziwe włosy, które niestety nie wyglądają najlepiej, czemu trudno się dziwić, zważywszy na upływ czasu dzielący nas od ich powstania. Ściany kaplic zdobią freski, sprawiające wrażenie, że scena, którą widzimy, rozgrywa się w o wiele większej przestrzeni niż jest to w istocie, tym bardziej, że wiele z nich zamyka swego rodzaju okno z niewielkimi otworami, przez które można zajrzeć do wnętrza, co daje złudzenie podobne do fotoplastykonu. Natomiast kaplice wzniesione w okresie baroku przedzielają piękne, kute kraty; przez nie można podziwiać prawdziwe "sceny zbiorowe" stworzone z mnóstwa figur, upozowanych niczym aktorzy na scenie, którzy tłoczą się i żywo gestykulują. Trudno się oprzeć wrażeniu, że patrzymy na coś w rodzaju żywego obrazu, gdzie uczestnicy na moment zastygli w bezruchu...
Postacie przedstawione są w sposób bardzo różniący się charakterem; od początkowych, gdzie możemy podziwiać słodką, dziewczęcą Madonnę, poprzez sceny opowiadające o dzieciństwie Jezusa i cudach, jakich dokonał, aż do tych obrazujących dramatyczne sceny sądu, męki ukrzyżowania i zmartwychwstania. Podziwiałam kunszt rzeźbiarzy, którzy potrafili z nieopisanym artyzmem oddać stan psychiczny przedstawionej postaci, gdyż one nie tylko stoją tam od wieków, one SĄ. Ci dobrzy, apostołowie, przyjaciele i rodzina Jezusa, mają miłe i piękne oblicza, natomiast wśród katów nie brak wynaturzonych, wręcz obrzydliwych, brutalnych twarzy. Są tam też pospolici obserwatorzy o pustym spojrzeniu, zdającym się mówić ... "nie mam zdania, to nie moja sprawa" ... Kiedy powoli szłam od kaplicy do kaplicy, zaczęło we mnie narastać uczucie, że nie tyle zwiedzam muzeum, lecz jestem świadkiem tragicznej historii, jaka dzieje się na moich oczach.
Nie ukrywam, że jestem osobą skłonną do wzruszeń i o żywej wyobraźni, lecz nikt, kto mnie zna, raczej nie powie o mnie, że jestem naiwna, ani nie posądzi o bigoterię. Jednak przyznam, iż niektóre sceny zrobiły na mnie tak kolosalne wrażenie, że łzy zakręciły mi się w oczach a serce ścisnęło z żalu. Po prostu musiałam myśleć o tych wszystkich ludziach, których uosabiał umęczony Chrystus, wydanych na okrutną śmierć, oplutych i sponiewieranych na oczach tłumu, o ich cierpieniu i cierpieniu tych, którzy ich kochali a musieli być jedynie bezsilnymi świadkami dramatu. A także o tym, jakiej nadludzkiej mocy trzeba, aby ocalić czystość duszy i umysłu, kiedy świat odwraca się od nas z pogardą... I jeszcze o tym, ile razy ja sama stawałam po lewicy, ile razy po prawicy Prawdy i Sprawiedliwości a ile w tłumie obojętnych widzów?
Kiedy już opuściłam Świętą Górę i spokojnie analizowałam moje doznania, myślałam też o tym, jakie wrażenie odwiedziny w tym miejscu robiły na pielgrzymach przybywających tam z głęboką wiarą, jeśli mnie, osobę racjonalną, i bynajmniej nie dewotkę, doprowadziły do podobnej burzy wewnętrznej? Prawdopodobnie każdy z nas słyszał historie o "miejscach mocy" jakie znajdują się w różnych punktach Ziemi, zapewne jest też wiele osób, które uważają to za czcze wymysły, nie mające żadnych podstaw naukowych. Jednak chciałabym tu powiedzieć, że ja sama kilkakrotnie doznałam niesamowitego uczucia, iż jestem w miejscu wyjątkowym, naładowanym energią powodującą, że doświadczałam tam niezwykłych przeżyć. To właśnie przydarzyło mi się w Varallo, ale nie tylko tam. To uczucie było za każdym razem inne, jednak nie mogłam oprzeć się przeświadczeniu, że wbrew rozumowi i moim codziennym nawykom, dzieje się wokół mnie coś, czego nie potrafię ogarnąć umysłem, jakbym była anteną odbierającą impulsy od potężnego generatora.
To, o czym tu piszę jest bez wątpienia sprawą bardzo osobistą, lecz opowiadanie o takim miejscu, jakim jest sanktuarium w Varallo i skupienie się jedynie na jego aspekcie wizualnym, byłoby opisem martwych przedmiotów, uwłaczającym jego powadze i znaczeniu. Według mnie jest to miejsce ważne nie tylko dla chrześcijan, lecz każdego człowieka niezależnie od jego wyznania i światopoglądu, gdyż zadając nam pytania o charakterze ogólnoludzkim i ponadczasowym, niejako zmusza do policzenia się ze sobą i zrobienia swojego wewnętrznego rachunku sumienia. Po odwiedzeniu większości kaplic wyszłam na centralny plac, gdzie od południowej strony wzniesiono bazylikę. Obok niej znajduje się kaplica Ukrzyżowania i Złożenia do Grobu, zaś od północy zamyka go piękny portyk, do którego przylega kaplica Grobu Pańskiego, będąca kopią Grobu w Jerozolimie. Na środku placu znajduje się Zdrój Życia, studnia z figurą Chrystusa Zmartwychwstałego. Ostatnie miejsce, do którego prowadzi nasz pielgrzymi szlak, to bazylika poświęcona wniebowstąpieniu Marii Panny, gdzie w krypcie można zobaczyć liczne pamiątki przyniesione przez wiernych.
Część z nich to typowe wota odlane ze srebra, są też liczne różańce, lecz jest też wiele obrazków wykonanych niezbyt wprawną ręką, przedstawiających zdarzenia, które donator uznał za znak boskiej interwencji. Są to sceny strasznych katastrof, czy wojennych zmagań, z których ktoś wyszedł bez szwanku, wizerunki dzieci narodzonych z bezpłodnych rodziców -pielgrzymów, przybywających tu, aby modlić się o potomstwo, liczne zdjęcia przedstawiające samego ofiarodawcę, lecz także przyniesione tu przez osoby pielgrzymujące w intencji kogoś bliskiego. We włoskich kościołach często widzi się podobne wota, które mimo iż nie mają materialnej wartości, są świadectwem wiary i miłości, na które trudno patrzeć bez wzruszenia.
Pisząc o tym sanktuarium, należy wspomnieć o artystach, którym zawdzięczamy te niezwykłe przeżycia. Jak wspominałam na wstępie, pierwszym współpracownikiem Bernadrdina Caimi był Gaudenzio Ferrari, utalentowany architekt, malarz i rzeźbiarz. Był on w pewnym sensie reżyserem, który dał realny aspekt idei Nowej Jerozolimy. Oprócz niego pracował tu architekt i rzeźbiarz Giovanni d'Enrico wraz ze swymi braćmi, malarzami Melchiorem i Antoniem (bardziej znanym jako Tanzio di Varallo) a także bracia della Rovere, zwani Fiamminghini, których freski zdobią liczne kościoły w Północnych Włoszech. Niesamowitą w swej dramatycznej wymowie scenę rzezi niewiniątek stworzył Giacomo Paracca, zaś wstrząsającą scenę wydania Chrystusa na śmierć zwaną "Ecce Homo" rzeźbiarz Giovanni d'Enrico i malarz Pier Francesco Mazzucchelli, zwany Mozzarone.
Wiele kaplic powstałych w epoce baroku zaprojektował Galeazzo Alessi, który odstąpił od pierwotnego projektu pomysłodawcy, aby przedstawić swego rodzaju kopie budynków znajdujących się w Palestynie. Do przyozdabiania kaplic zatrudniono między innymi malarza Domenica Alfano z Perugii oraz rzeźbiarza Giovanniego Vespin, pochodzącego z Flandrii a we Włoszech znanego jako Tabacchetti. Jak wspomniałam w poprzednim wpisie, pracowało tu wielu artystów, dziś może nie tak znanych jak Leonardo da Vinci czy Michał Anioł, lecz z całą pewnością posiadających wielki talent, czemu dali wyraz tworząc dla tego sanktuarium. W ten sposób nie tylko zrealizowali ideę przedstawienia życia i śmierci Jezusa, stworzyli także dzieła pędzla i dłuta zasługujące na uwagę ze względu na artyzm wykonania a ich twórczość to wielki wkład w kulturę Włoch, jak również całej ludzkości.
Mecenasami szczególnie zasłużonymi dla tego miejsca byli Lodovico Sforza zwany "il Moro", oraz S.Carlo Borromeo i biskup Novary, Carlo Bescape'. Jest tu też polski akcent, tablica upamiętniająca wizytę Jana Pawła II, który odwiedził to sanktuarium w 1984 roku. W Varallo byłam dwukrotnie, po raz pierwszy sama, na początku lata i powtórnie jesienią tego samego roku wraz z Martą, przy czym ponowny pobyt zrobił na mnie wrażenie nie mniejsze, niż ten pierwszy. W sumie podczas tych dwóch wizyt wykonałam mnóstwo zdjęć i miałam spory problem z wyborem takich, które najlepiej mogłyby zilustrować tego posta. W związku z tym, wszystkich zainteresowanych bardzo zachęcam do obejrzenia pozostałych zdjęć z Varallo i sanktuarium w moim albumie >
Te scenki przypominają mi scenki rodzajowe z szopek neapolitańskich z ich bogactwem, różnorodnością, barwami i pomysłowością twórców. Odnoszę wrażenie, że są one wyrazem głębokiej wiary ich twórców, czasami piękne, czasami naiwne, ale zawsze przesycone wiarą. A co do odczuwania szczególnych wzruszeń, to mimo, iż nie jestem zbyt gorliwą katoliczką wierzę, że takie miejsca istnieją, miejsca , okoliczności i osoby. Oczywiście pierwsze, które przychodzi mi na myśl to krypta, w której złożono ciało Jana Pawła II i moje tam wizyty. Ta pierwsza na drżących nogach i ze wzruszeniem ściskającym gardło, te kolejne podczas których prosiłam o zdrowie dla chorej koleżanki i ta ostatnia, kiedy wiedziałam, że nie dadzą Ojcu Św. pozostać w miejscu przezeń wybranym - smutna i nostalgiczna. Miejsce, czas i osoba. Teraz kiedy odwiedzam grób JPII znajdujący się w Bazylice Św. Piotra nie czuję nic, żadnych wibracji, żadnych wzruszeń i tak mi trochę smutno.
OdpowiedzUsuńPS. Zwiedzanie jako środek leczniczy na złamane żebro? - może powinni zapisywać na receptę :)
Jak widzę mam w Tobie "bratnią duszę" ...a co do remedium na złamane żebro to na ogół jestem zwolenniczką samoleczenia, choć oczywiście w poważniejszych przypadkach zwracam się do lekarza.
OdpowiedzUsuńPokrewieństwo dusz to piękna rzecz. Jedynie gusty literackie nam się troszkę rozjeżdżają. Ty Balzac, ja Zola. Ty Sthendal, ja Hugo. Właśnie zastanawiałam się, jak tu napisać o Pustelni Parmeńskiej, która Ciebie zachwyciła, aby nie sprawić Ci przykrości, bo książka chyba nie wpasowała się w moje oczekiwania i choć nie mogę powiedzieć, że się nie podobała, to nie wywołała tej euforii, jak po niej oczekiwałam :(. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCo do gustu to wiadomo, trudno o nim dyskutować...Jeśli chodzi o Balzaca i Zolę to jak już pisałam, czytałam ich książki jako bardzo młoda osoba, kiedy dopiero kształtowało się moje widzenie świata, więc w zasadzie powinnam je sobie odświeżyć choć tak jak już wspominałam, nieco się boję konfrontacji z dawnymi idolami...Stendhala sie nie wyprę, bo zachwyca mnie jego subtelna analiza uczuć bohaterów a "Pustelnia"jest mi szczególnie bliska ze względu na umiejscowienie akcji pierwszej części nad jeziorem Como i to, że to miejsce w pewnym sensie określa Fabrycego i wływa na jego charakter i poczynania, gdyż mimo światowego poloru pozostaje on nadal dzieckiem natury.
UsuńNie wypieraj się, trzeba bronic swoich przekonań i "miłości". Dobrze, że każdy pisarz znajdzie grono swoich czytelników, którzy staną za nim murem; jedni broniąc jego talentu, a inni broniąc emocji, jakie z książek chłoną. Ale kończę, bo wpis nie dotyczył książek :)
UsuńTakie połączenie obrazów i postaci rzeźbionych ma miejsce w niedawno opisanej u mnie na blogu Kalwarii Wambierzyckiej. Każdy z nas zwiedzając takie miejsca na nowo odkrywa prawdy zapisane w księgach Nowego Testamentu. Nie dziwi mnie więc fakt Twojego wzruszenia podczas oglądania poszczególnych kaplic. Wszak taka jest rola tego typu miejsc. Ciekawa relacja.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Bardzo ładnie to podsumowałeś, dziękuję!Może kiedyś będę mogła odwiedzić polskie Kalwarie, z tyego co wiem to najbliżej mam tę w Wejcherowie. Wambierzycka którą pokazałeś wygląda bardzo interesujaco ale to bardzo daleko choć może znajdzie się okazja...Pozdrawiam!
UsuńOj, Sukienko ale piękny wpis, czytałam go wiele razy. Podoba Mi się sposób w jaki piszesz, tak dokładnie,starannie, bo Ja to lecę "tak po łebkach". Pozdrawiam. Alina.
OdpowiedzUsuńDziękuję Alinko za te miłe słowa. Czasem myślę, że nieco się "rozpisuję" jednak nie potrafię inaczej...Poza tym pisanie to dla mnie swego rodzaju ćwiczenie, "powrót do polszczyzny" i przyznam, że chciałabym też utrwalić dla mnoich bliskich i dla mnie samej te ulotne wrażenia które były moim udziałem, zanim pamięć zacznie mi płatać figle. Tym bardziej mi miło, że są też inne osoby, którym to się podoba! A co do Twoich wpisów, czytam je z dużą przyjemnością.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo tak, pękło mi żebro - nic się nie stało... (lol)
OdpowiedzUsuńNie powiem, że przez pewien czas nie odczuwałam pobolewania i dyskomfortu lecz dało się wytrzymać. Gdybym chciała jechać na rowerze to pewnie nic by z tego nie wyszło bo to i większy wysiłek i mniej sprzyjająca pozycja ale na piechotę dałam radę.
UsuńWzruszyłam się, czytając Twoją relację. Może udzieliło mi się Twoje wzruszenie?... BBM
OdpowiedzUsuńWiesz Babciu, bardzo się starałam żeby to było prawdziwe, może dlatego?
UsuńLubię Cię czytać
OdpowiedzUsuńDzięki! Miłośnicy kotów zawsze się rozumieją...
Usuńwpadłam i wsiąkłam ;)
OdpowiedzUsuńMiło mi, bo zajrzałam do Ciebie i bardzo mi się spodobało!
UsuńPięknie napisane... nie wspominając o pięknych zdjęciach (obejrzałem cały album). :-)
OdpowiedzUsuńNiesamowite miejsce...
Pzdr.
miasteczko zaiste klimatyczne. już byłem pod jego urokiem gdy spojrzałem na zdjęcie rozpoczynające ten wpis. dalsze, na picasie utwierdziły mnie w przekonaniu, że chciałbym to szczególne miejsce zobaczyć własnymi oczami...
OdpowiedzUsuńCo więcej na żywo wygląda chyba jeszcze piękniej niż na zdjęciach, zwłaszcza jesienią.
Usuń