Ostatnie posty poświęciłam miejscowościom leżącym nad jeziorem Como, więc aby uniknąć monotonii, tym razem zapraszam na wycieczkę w okolice Lago Maggiore. Jest ono długie na ponad pięćdziesiąt kilometrów i znacznie większe, choć nieco płytsze od Como; jego wschodni brzeg należy do Lombardii, natomiast zachodni to teren Piemontu. Południowy kraniec akwenu otacza płaska, zielona równina, natomiast północną część okalają Alpy Zachodnie. Tam też, mniej więcej w trzech czwartych jego długości, przebiega granica pomiędzy Włochami i Szwajcarią.
Od Mediolanu dzieli je odległość około siedemdziesięciu kilometrów co przekłada się na godzinę jazdy samochodem, natomiast jeśli zdecydujemy się na komunikację publiczną, najlepiej sprawdzi się pociąg lokalny lub regionalny. W tym wypadku podróż trwa niemal dwie godziny, gdyż jej czas znacznie się wydłuża w związku z częstymi postojami na licznych stacyjkach. Warto jednak się potrudzić by zwiedzić tę okolicę, gdyż samo jezioro i przyległe tereny są naprawdę warte bliższego poznania, zarówno ze względu na przepiękny pejzaż, liczne ciekawe trasy piesze i rowerowe, a także interesujące zabytki.
Jednym z nich jest willa Porta Bozzolo, znajdująca się w niewielkiej miejscowości Casalzuigno, w gminie Valcuvia, należącej do prowincji Varese. Aby do niej dotrzeć autem lub pieszo, należy zboczyć z głównej drogi w miejscowości Cittiglio, która jest przedostatnim przystankiem na trasie Milano – Laveno (o Laveno pisałam tutaj ). Jeśli nie mamy auta, a brak nam ochoty na pięciokilometrowy spacer, możemy dotrzeć do willi, korzystając z lokalnego autobusu, który odjeżdża sprzed dworca w Laveno. Droga do Casalzuigno wiedzie pomiędzy zielonymi wzniesieniami - po prawej stronie jest to masyw
Monte Campo dei Fiori, a po lewej Sasso di Ferro, Pizzo di Cuvignone i Monte Nudo, tworzące długi łańcuch niewysokich gór, oddzielających okolicę Varese od Lago Maggiore i gminy Castelveccana, o której pisałam
tu.

Casalzuigno to niewielka wioska, obecnie mająca niewiele wspólnego z rolnictwem. Ze swoimi ładnymi domkami i zadbanymi ogrodami jest raczej sypialnią dla osób, które dużą część dnia spędzają w większych miejscowościach, gdzie uczą się lub pracują. Willa leży u stóp Monte Borghe’ na skraju wioski, od której oddziela ją pas zieleni i wysokich drzew oraz mur z ładną bramą z kutego żelaza.
Aczkolwiek Villa Porta Bozzolo przez dłuższy czas pełniła rolę głównej rodzinnej rezydencji, nigdy nie była domostwem przeznaczonym jedynie do reprezentacji i wypoczynku. Dowodzą tego liczne oficyny i przybudówki w obrębie kompleksu (co prawda dyskretnie odsunięte od głównego korpusu), świadczące o ich rustykalnym i przemysłowym przeznaczeniu. Pierwszym właścicielem dóbr i niezbyt wówczas okazałego domu był Giroldino della Porta, bogaty notariusz z aspiracjami do stanu szlacheckiego. Jego ambitni spadkobiercy również piastowali wysokie stanowiska prawnicze, dzięki czemu rodzina systematycznie zwiększała swój stan posiadania, co miało wpływ na rozbudowę folwarku, a także części mieszkalnej przeznaczonej dla właścicieli.
Szczególne zasługi na tym polu miał Gian Girolamo I, który znacznie powiększył ogród, a także zadysponował wiele zmian w wystroju domu. Stan obecny willi datuje się na początek XVIII wieku, kiedy właścicielem dóbr został jego syn, młody Gian Angelo III della Porta. Chociaż był dzieckiem z nieprawego łoża, Gian Girolamo legitymizował jego synowski status i pozostawił mu swój cały, bardzo znaczny majątek. Gian Angelo, po zakończeniu edukacji, zaczął bywać w wyższych sferach Mediolanu, a mając dwadzieścia jeden lat, ożenił się z hrabianką Izabelą Giulini. Nowy właściciel kontynuował dzieło ojca, dzięki czemu powstała piękna wiejska willa ze wspaniałym, tarasowym ogrodem, wspaniała siedziba godna zamożnego właściciela i jego arystokratycznej małżonki.




Ostatnim przedstawicielem rodziny był Giuseppe della Porta, który zmarł bezdzietnie w 1817 roku. Ogromny majątek zgromadzony na przestrzeni trzech wieków przypadł wdowie, Mariannie Ferrari, która bardzo szybko ponownie wyszła za mąż. Ponieważ również to małżeństwo pozostało bezdzietne, wszystkie dobra przeszły na dalszych krewnych jej drugiego męża. W 1877 willę w Casalzuigno odziedziczył senator Camillo Bozzolo, patriota i zasłużony lekarz, mający duże osiągnięcia naukowe w dziedzinie patologii.
Camillo Bozzolo zadysponował remont w nieco zaniedbanym domu, a także zlecił wzniesienie kilku budynków gospodarczych, zgromadził też kolekcję pamiątek rodzinnych i bogatą bibliotekę. Po śmierci senatora willa była używana jedynie okazjonalnie, nikt w niej nie mieszkał na stałe, więc znaczna część wyposażenia uległa rozproszeniu. W 1989 roku spadkobiercy senatora przekazali cały kompleks FAI, dzięki czemu obiekt powoli odzyskał dawną świetność. Proces restrukturyzacji trwał ponad dwanaście lat, w tym czasie przeprowadzono prace rekonstrukcyjne i konserwatorskie, odzyskano część pamiątek, a utracone wyposażenie stopniowo uzupełniono z depozytów magazynowych fundacji.











Moja wycieczka do Casalzuigno wiązała się z Dniami Otwartymi FAI, kiedy to można oglądać różne zabytkowe obiekty w towarzystwie przewodników – wolontariuszy, którzy oprowadzają grupy zwiedzających, sprzedają gadżety i materiały informacyjne oraz zbierają datki na działalność fundacji. Te imprezy zawsze cieszą się ogromnym powodzeniem, a ludzie niejednokrotnie przyjeżdżają z naprawdę odległych miejscowości żeby zobaczyć jakiś interesujący obiekt na co dzień niedostępny dla zwiedzających.
Było to pierwszy raz kiedy miałam okazję uczestniczyć w takim wydarzeniu, więc zaskoczyła mnie jego doskonała organizacja, a przede wszystkim świetne przygotowanie sympatycznych wolontariuszy. Dłuższą chwilę rozmawiałam z chłopakiem i dziewczyną ze stoiska z materiałami informacyjnymi, którzy bardzo chętnie odpowiadali na wszystkie moje pytania dotyczące fundacji i specyfiki jej pracy. Powiem szczerze, że byłam pod wrażeniem tego, czego się dowiedziałam, ale przede wszystkim powagi i zapału w ich podejściu do tego dodatkowego zajęcia. Zresztą nie był to odosobniony przypadek, bo generalnie wolontariat we Włoszech ma się dobrze, przynajmniej w Lombardi, czyli regionie który miałam okazję lepiej poznać.







Pomysłodawcą upiększeń, które obecnie możemy oglądać w willi, a częściowo również ich projektantem, był wyżej wspomniany Gian Angelo III, światły i dobrze wykształcony młodzieniec, który dużo podróżował, więc przy tej okazji mógł widzieć wiele pięknych obiektów tego rodzaju. Pomocą oraz wykonawstwem służyli mu dwaj inżynierowie, Antonio Maria Porani i Cesare Pelegatta. Ogród willi jest bardzo ładnie rozplanowany na wielopiętrowych tarasach, wzmocnionych murkami z porowatego kamienia, pozyskanego w lokalnych kamieniołomach w Viggiù. Całość zdobią barokowe balustrady o bogatej formie, nisze z fontannami, wazy, szyszki piniowe i rzeźby figuratywne. Jednak największe wrażenie robią niezliczone różane krzewy o oszałamiającym zapachu, zdobiące monumentalne schody łączące tę część ogrodu w spójną całość. Oprócz głównego, tarasowego ogrodu jest tu jeszcze "giardino segreto", ustronny zakątek, stworzony na życzenie ojca Gian Angela. Wiedzie do niego boczna alejka prowadząca do wykwintnego edykułu, ozdobionego pięknym freskiem przedstawiającym Apollina w otoczeniu Muz.



Idea, jaka przyświecała architektowi zakładającemu ogród, w pewnym sensie jest inspirowana wspaniałym parkiem, jaki możemy oglądać na Isola Bella, jednej z trzech wysp w obrębie Lago Maggiore, należącej do rodziny Boromeuszy. Oczywiście nie ma tu mowy o kopiowaniu pomysłów czy dosłownym podobieństwie, gdyż obydwa założenia są ściśle związane z terenem, na jakim powstały i którego ukształtowanie determinowało ich formę. Ogród na wyspie ma kształt piramidy, natomiast w Casalzuigno opiera się o zbocze wzgórza, jednak jest tu pewne podobieństwo stylistyczne i zbliżony tarasowy układ.
Łączy je także obecność "amfiteatru", czyli wydzielonego miejsca, gdzie na tle parkowej architektury wykwintne towarzystwo mogło urządzać zabawy na świeżym powietrzu. Na Isola Bella tło ma charakter pięknej teatralnej dekoracji, natomiast willa Porta Bozzolo oferuje przestrzeń o podobnym przeznaczeniu, jednak w większym stopniu opartą o walory naturalne tego miejsca. W tym celu powyżej tarasów, na lekko nachylonym zboczu, pozostawiono obszerny trawnik, otoczony niczym ramionami półkolistymi murkami, ozdobionymi wazami i posągami. W głębi, u ich zbiegu, zobaczymy jeszcze jeden taras ze scenograficznym frontowym murem, ozdobionym kolumnami i fontanną, której wody spływają do obszernego basenu, gdzie pluskają się ryby. Na szczyt tarasu po prawej i lewej stronie biegną schody, a całość wieńczy balustrada.
Oczywiście ogród, jaki widzimy obecnie, nie jest taki sam jak ten, który można było oglądać w XVIII wieku, kiedy rosło tu wiele pięknych roślin, po których nie został żaden ślad, zniknęły też winnice, niegdyś porastające zbocze wzgórza. W chwili przejęcia obiektu przez FAI z pierwotnego założenia pozostała jedynie część architektoniczna, więc rośliny trzeba było posadzić na nowo. Również z tego względu trudno go porównywać ze wspaniale wypielęgnowanym ogrodem na Isola Bella, wciąż pozostającym we władaniu rodziny Borromeo, która bardzo pieczołowicie dba o swoje dziedzictwo.







Mimo to Villa Porta Bozzolo ma jeden atut nie do pobicia – jednak aby ocenić jego urodę, należy tam przyjechać w porze kwitnienia krokusów. Otóż fundacja Zegna, współpracująca z FAI, zakupiła w Holandii pięćset tysięcy cebulek krokusów we wszystkich kolorach, które wolontariusze posadzili pomiędzy murkami okalającymi amfiteatr. Widziałam jedynie zdjęcia tego wspaniałego spektaklu przyrody, ale nawet one robią niesamowite wrażenie – więc na żywo ten widok musi być naprawdę oszałamiający.
Za tarasem usytuowanym powyżej amfiteatru znajduje się piękna, perspektywiczna aleja, która biegnie na szczyt wzgórza pomiędzy dwoma rzędami cyprysów. Pierwsze drzewa, niegdyś posadzone w tym miejscu, obumarły, lecz na szczęście aleja została odtworzona. Wygląda ona bardzo malowniczo, a ponieważ intrygowało mnie pytanie o to, co jest na górze (poza tym miałam cichą nadzieję, że być może widać stamtąd Lago Maggiore), zaczęłam wspinać się po zboczu ścieżką biegnącą pomiędzy cyprysami. Dróżka nie wiedzie prosto w górę, lecz prowadzi zygzakiem od drzewa do drzewa – ponieważ są one posadzone nie naprzeciw siebie, a „na mijankę”, cały spacer znacznie się wydłuża.
Być może był to świetny pomysł dla XVIII-wiecznych dam i kawalerów, którzy do niczego się nie spieszyli, za to uwielbiali powolne spacery połączone z wykwintną konwersacją – jednak ja, po przejściu jednej czwartej zbocza, byłam u kresu wytrzymałości. Na szczęście odkryłam „ścieżkę techniczną” biegnącą równolegle do rzędu drzew. Co prawda, z racji znacznej stromizny była ona dość wymagająca, ale przynajmniej nie zmuszała mnie do kluczenia od drzewa do drzewa niczym zając umykający przed myśliwym.
Na górze – jak w głębi ducha podejrzewałam – nie było niczego ciekawego. Znalazłam tam jedynie niewielki, ziemny taras, odgrodzony od reszty terenu murem, a za nim roślinność podobną do tej, która porastała zbocze. Jednym słowem: przesieka pomiędzy cyprysami, zdająca się być drogą do nieba albo przynajmniej na szczyt wzniesienia, okazała się doskonałym złudzeniem optycznym, stworzonym przez architekta zarządzającego przestrzenią.
Willa ma dwa bardzo ładne dziedzińce wewnętrzne – zaskakująco ozdobne przy skromnej i niewymyślnej fasadzie. Jest to bardzo częste w budynkach tego typu, gdzie niewiele robi się na pokaz, a najlepsze zachowuje się tylko dla siebie i miłych gości. Na większym z nich, zwanym honorowym, znajdziemy elegancki portyk i piękne przykłady malarstwa iluzjonistycznego, naśladującego detale architektoniczne, natomiast drugi z nich ozdabia duży fresk ze sceną mitologiczną.
Tego dnia, na stoiskach pod portykiem urządzono kiermasz, więc przy okazji zwiedzania willi można było kupić miody, konfitury, słodycze oraz inne lokalne produkty, wytwarzane rzemieślniczo w okolicznych rodzinnych firmach. Jak już wspomniałam, willa nigdy nie była jedynie rezydencją, gdzie przybywa się okazjonalnie na wypoczynek, lecz niemal samowystarczalnym przedsiębiorstwem rolnym. Podobnie jak w innych posiadłościach tego rodzaju, uprawiano tu oliwki, winorośl, warzywa i inne płody rolne – zarówno na potrzeby domu, jak i na sprzedaż.
W XIX i w pierwszej połowie XX wieku w Lombardii bardzo się rozwinęła produkcja jedwabiu, stąd też powstało wielkie zapotrzebowanie na jedwabne nici. To poskutkowało rozwojem hodowli jedwabników, a wiele gospodarstw rolnych, w tym również folwark w Casalzuigno, przerabiało je we własnym zakresie na przędzę.









W związku z tym, oprócz samej willi i ogrodu, można tu zobaczyć tzw. rustici – czyli część zabudowań służących do celów gospodarczych. Jest tu tłocznia oliwy, „czarna kuchnia”, gdzie gotowano posiłki dla najemnego personelu, pralnia, stajnie, oraz zabudowania przeznaczone do hodowli jedwabników i dawna przędzalnia. Podobnie jak wyposażenie willi, również i tutaj dobytek ruchomy uległ rozproszeniu. Jednak za pomocą licznych darów otrzymanych od osób prywatnych a także przedmiotów pochodzących z magazynów FAI, doposażono również tę część kompleksu. Wszystko to razem daje niezłe pojęcie o poziomie życia dawnej lombardzkiej wsi – zarówno jeśli chodzi o właścicieli posiadłości, jak i ich pracowników.
Villa Porta Bozzolo nie ma tak wspaniałego położenia, jak wille leżące w bezpośrednim sąsiedztwie jezior Como czy Maggiore, jednak mimo to jest miejscem wartym odwiedzenia, gdyż stanowi piękny przykład historycznego lombardzkiego domostwa. Ta pierwsza wycieczka w czasie Dni Otwartych FAI była dla mnie bardzo pouczającą przygodą, a ponieważ miała swoją kontynuację, w następnych latach mogłam z tej okazji zobaczyć jeszcze wiele wspaniałych i niezapomnianych miejsc.