niedziela, 29 września 2024

Piemont. Lago Maggiore - Castelli di Cannero, czyli zamki na wodzie.

 


Castelli di Cannero pierwszy raz zobaczyłam podczas rejsu statkiem po północnej części Lago Maggiore, kiedy płynęłam z Laveno do Locarno. Był to bardzo długi rejs, tak długi, że mimo niezaprzeczalnego piękna tej okolicy dopadła mnie klaustrofobia i pod koniec wycieczki miałam problem z przebywaniem na ograniczonej przestrzeni pokładu. Moja podróż jak zwykle rozpoczęła się od przeprawy promem z Laveno na lombardzkim brzegu do Intry leżącej na terenie Piemontu, gdzie przesiadłam się na statek płynący w do szwajcarskiego Locarno. Już na starcie spotkała mnie nieprzyjemna niespodzianka, ponieważ okazało się, że zapomniałam zabrać zapasową  kartę pamięci do aparatu fotograficznego, a ta którą miałam, była zapełniona do ostatniego miejsca. To oznaczało, że tym razem robienie zdjęć nie wchodzi w rachubę, co oczywiście było wielkim minusem tej wyprawy, tym bardziej, że pogoda była sprzyjająca a widoki warte uwiecznienia. Oczywiście w moich zasobach miałam różne zdjęcia Lago Maggiore, jednak obejmowały one jedynie część włoską i to nie całą, więc strata była niewątpliwa. Jednak właśnie wtedy miałam okazję widzieć fascynujące Castelli di Cannero, był to niezwykły widok, więc wiedziałam, że tak czy inaczej kiedyś wrócę, żeby zobaczyć go ponownie.

Podczas rejsu mogłam je zobaczyć w dwóch odsłonach, pierwsza miała miejsce w środku dnia co sprawiało, że ich jasno oświetlone sylwetki rysowały się ostro na tle kobaltowej wody a drugą widziałam po południu, kiedy lustro Lago Maggiore dzielił cień padający od gór. Część bliżej środka jeziora, po której płynął statek była zielono złota a ta przybrzeżna z niemal czarnymi zamkami tonęła w granacie, po którym ślizgały się ukośne promienie słońca. Było to tak piękne, że mimo upływu lat wciąż mam ten obraz przed oczami...

Następną podróż postanowiłam odbyć w trybie mieszanym i przeprawić się promem do Intry na zachodnim brzegu a tam wsiąść do autobusu jadącego w stronę granicy ze Szwajcarią, który zatrzymywał się w miejscowości Cannero Riviera, celu mej podróży. Niestety, tym razem pogoda nie rokowała najlepiej, było gorąco, lecz widoczność zmieniała się jak w kalejdoskopie a góry od strony południowego wschodu spowijał welon wilgoci. Jednak był to mój dzień wolny po nocnym dyżurze a ponieważ samo dotarcie do Intry zajęło mi około dwóch godzin, zmarnowanie tego czasu i wysiłku absolutnie nie wchodziło w grę. Kiedy prom opuścił przystań w Laveno, większość pasażerów usytuowała się na jego obu burtach aby podziwiać widoki a uprzejmi marynarze wskazywali interesujące miejsca i chętnie odpowiadali na wszystkie pytania dotyczące okolicy. Wielkie zainteresowanie pasażerów wzbudziła Rocca di Calde' lecz niebawem zniknęła za nami, za to na wprost mieliśmy piękny widok na Verbanię i Intrę, bliźniacze miasta gdzie właśnie zmierzaliśmy. Intra to ładna, zadbana miejscowość, gdzie zawsze jest mnóstwo turystów, ponieważ jest tu główny port Lago Maggiore i początek wielu szlaków trekkingowych.

Cannero Riviera jest dość rozległe, więc w jego obrębie autobus zatrzymuje się kilka razy. Dzięki wskazówkom uczynnego kierowcy wysiadłam na właściwym przystanku, odległym od centrum, za to usytuowanym praktycznie naprzeciw zamków. Teraz mogłam je zobaczyć nie z pokładu statku, lecz z nabrzeża, co prawda od lądu dzieliło je mniej więcej czterysta metrów, ale mimo to, na tle błękitnej wody prezentowały się bardzo wyraźnie. W tym czasie Castelli di Cannero stanowiły malowniczą ruinę posadowioną na małych wysepkach, co sprawiało, że kiedy patrzyłam na nie z daleka, miałam wrażenie, iż wyłaniają się wprost z toni jeziora. Wysepki są trzy, jednak zamki zajmują jedynie dwie większe, ponieważ trzecia jest zbyt mała, żeby pomieścić jakąkolwiek budowlę. W rzeczywistości faktycznym zamkiem jest większa struktura, wzniesiona na panie trójkąta z kilkoma wieżami i resztkami budynku mieszkalnego; jej mury odpowiadają obrysowi wysepki, to właśnie daje złudzenie, że wyrasta on z wody. Drugi zamek jest właściwie masywnym i pozbawionym dachu donżonem, tu oprócz skały jest jeszcze wąski pasek lądu wysunięty w stronę większej budowli, niczym przerwana grobla. Na cyplu obok donżonu można zauważyć smukłą kolumnę z tajemniczo wyglądającą rzeźbą, jak się dowiedziałam, jest to figura Madonny wykonana współcześnie, dzieło Giannino Castiglioni. Aby mieć jakieś pojęcie o detalach zamku, zrobiłam parę zdjęć używając mocnego zoomu; ponieważ północna ściana, którą miałam przed sobą była pogrążona w cieniu, efekt jaki uzyskałam jest daleki od zamierzonego, lecz mimo to, można na nich dostrzec nieco więcej szczegółów.

To miejsce, tak niezwykłe ma równie niezwykłą historię, sięgającą początków XV wieku, kiedy niesnaski pomiędzy gwelfami i gibelinami przerodziły się w otwartą wojnę, skutkującą podziałami miejscowych rodzin na dwa zwalczające się stronnictwa. Z tej niespokojnej sytuacji skorzystało pięciu synów Lanfranco Mazzardiego, rzeźnika z Ronco, jednej z frakcji niedalekiego Cannobio. Byli to ludzie nie znający strachu a przy tym brutalni, amoralni i pazerni na doczesne dobra. W centrum Cannobio, nieopodal kościoła San Vittore wznieśli ufortyfikowaną wieżę, która służyła im jako punkt wypadowy do łupieżczych wypraw a także więzienie i miejsce kaźni tych, którzy próbowali im się opierać. Przez kilka lat dopuszczali się licznych napadów oraz grabieży, gwałcili kobiety, torturowali i mordowali mężczyzn. W 1403 roku upatrzyli sobie małe wysepki na jeziorze, które uznali za lepsze miejsce na swą przestępczą bazę. Terrorem zmusili miejscową ludność aby własną pracą i kosztem wzniosła dla nich zamek, znany później od ich przydomka jako Castello Malpaga (malpaga - zła zapłata). Od tej pory jeszcze skutecznej rozpanoszyli się na wodach jeziora i przez całe dziesięciolecie pobierali myto od statków żeglujących po Lago Maggiore, począwszy od odległej Arony aż do bliżej położonego Locarno. Pewni swojej siły i bezkarności, nadal dręczyli okoliczną ludność niezliczonymi gwałtami i morderstwami aż do roku 1414.

Ich panowanie zakończył książę Mediolanu Filippo Visconti, wysyłając pięciuset żołnierzy pod wodzą kapitana Giacomo Lunatiego, który po dwuletnim oblężeniu wziął zbójów głodem. Mazarditi byli zmuszeni do oddania księciu swej siedziby i zrabowanych skarbów a w zamian za to, zamiast śmierci na szafocie zostali skazani na długoletnią banicję. Zamek gdzie okrutni bracia pozbawili życia wielu niewinnych ludzi zrównano z ziemią a  wysepki przejęli hrabiowie Borromeo, władający jeziorem i jego okolicą. Po ponad stu latach od wypędzenia Mazarditich w 1519 roku hrabia Lodovico Borromeo nakazał wzniesienie nowego zamku, którego resztki  oglądamy obecnie. Jego budowę zakończono w  roku 1521 i nadano mu nazwę Rocca Vitaliana na cześć Vitaliano Borromeo, założyciela rodu. Niestety, w trakcie wojny o mediolańską sukcesję nowy właściciel stanął po stronie francuskiego króla Franciszka I i sprzymierzonych z nim Szwajcarów przeciwko armii księcia Sforzy, co doprowadziło do długotrwałego oblężenia przez oddziały pod wodzą kondotiera Azzone Visconti. Oblężenie się nie powiodło a Visconti był zmuszony do wycofania swego wojska, lecz mimo to w XVII wieku zamek został opuszczony i zaczął popadać w ruinę. Jeszcze przed moim wyjazdem z Włoch, dzięki decyzji obecnego właściciela, księcia Vitaliano Borromeo-Arese  i finansowej pomocy jednego z włoskich banków w zamkach Cannero rozpoczęto prace archeologiczne a następnie ich gruntowną restrukturyzację, celem utworzenia muzeum i udostępnienia zwiedzającym.

Dodam także, że choć zamki i cały teren są własnością prywatną a do tego ze względu na toczące się prace był surowy zakaz przebywania na wysepkach, wokół ruin zauważyłam grupę osób, które przypłynęły tam łódkami aby poopalać się i popływać.

Przed moim odjazdem pogoda zmieniła się radykalnie, wiatr przepędził foschię i poprawił widoczność, jednak nie miałam czasu, żeby jeszcze raz zrobić przymiarkę do fotografowania zamków, gdyż niebawem miał przyjechać autobus powrotny do Intry. Na koniec mogłam jeszcze zrobić zdjęcie północno wschodniego brzegu jeziora, gdzie w całej krasie widniała rozłożysta sylwetka Monte Lema i szczyt Monte Tamaro, na które zawsze tęsknie patrzyłam. Od dawna miałam ochotę na wycieczkę w tamte strony, lecz ciągle ją odkładałam z przyczyn logistycznych. Jednak mimo wszystkich przeszkód przyszedł dzień, w którym częściowo zrealizowałam ten plan o czym pisałam tutaj.

Kiedy dotarłam do Intry było wczesne popołudnie, więc postanowiłam, że pokręcę się po nabrzeżu i zabytkowych uliczkach, których w zasadzie nie znałam, ponieważ zwykle bywałam w nowym centrum w okolicy portu. Okazało się, że jest tu piękny, zadrzewiony bulwar ozdobiony stylowymi latarniami a także skwer z pomnikiem poległych zaś nieopodal ładnie zagospodarowany budynek dawnego portu.   Obecnie mieści się w nim restauracja a pod stylową wiatą jest poczekalnia dla podróżnych korzystających z komunikacji autobusowej. Z bulwaru mogłam oglądać fantastyczny widok na góry po drugiej stronie jeziora, białą skałę Calde' i miejscowość Castelveccana. Nieco bardziej w lewo w zacisznej zatoczce leżało  Laveno a ponad nim, niczym zielona ściana wznosiło się Sasso di Ferro o stromym zboczu. Równie interesująco przedstawiała się panorama okolicy po prawej stronie z wielką połacią jeziora o błękitnej, lekko falującej wodzie i długim grzbietem Monte Mottarone zamykającym horyzont.

Miły widok malowniczej okolicy i czystego, zadbanego miasta, nieco złagodził wspomnienie pełnych okrucieństwa historii związanych z zamkami Cannero. Choć jak już wspomniałam, obecne budowle nie mają bezpośredniego związku z bezlitosnymi rzezimieszkami, jakimi byli bracia Mazarditi, to mimo wszystko trudno mi było zapomnieć o wszystkich strasznych rzeczach, których się dopuścili na tych terenach i o tym, że w zasadzie  ich występki nigdy nie zostały należycie ukarane. Nieopodal nabrzeża zauważyłam ładny placyk z kościołem w głębi i okazałym pomnikiem z białego marmuru, przedstawiającym piękną kobietę w dramatycznej pozie ze sztandarem na ramieniu. Postanowiłam przyjrzeć im się z bliska; z tablicy umieszczonej na cokole pomnika dowiedziałam się, że jest on poświęcony pamięci Francesco Simonetty, bohatera Risorgimenta, który walczył na Sycylii u boku Garibaldiego a w 1848 roku brał udział w powstaniu znanym jako "Cinque Giornate", które były próbą wyzwolenia Mediolanu spod austriackiego panowania.

Równie interesujący okazał się niewielki, barokowy kościółek pod wezwaniem San Rocco, gdzie w głównym ołtarzu znajduje się piękny XIV wieczny fresk z wizerunkiem Madonny del Latte, czyli Matki Boskiej Karmiącej, której strzegą dwie drewniane figury przedstawiające San Rocco i San Defendente. Mnie zainteresowało bardzo ciekawe malowidło przedstawiające ścięcie św. Jana Chrzciciela, gdzie na pierwszym planie z wielkim realizmem przedstawiono jego ciało pozbawione głowy. Zgodnie z modą jakiej hołdowali malarze baroku, uczestnicy tego zdarzenia są ubrani w stroje z XVII wieku; Salome, z tacą na której spoczywa odcięta głowa męczennika, wygląda niczym dama z dworu Ludwika XIV a za nią stoi jakiś modniś w kapeluszu nasuniętym na oczy i w butach na obcasach. Zaintrygował mnie ten obraz bo odniosłam wrażenie, że malował go twórca o niepoślednim talencie, jednak nigdzie nie znalazłam żadnej wzmianki na ten temat.

Po tym krótkim spacerze pozostało mi udać się do portu i ponownie wsiąść na prom, by przeprawić się na drugą stronę jeziora a następnie pociągiem wrócić do domu. Popołudnie było nadzwyczaj pogodne, więc niedługi rejs obfitował w piękne widoki na lombardzki brzeg. Kiedy dopłynęliśmy do Laveno i z bliska mogłam zobaczyć jego ładny bulwar a ponad nim Sasso di Ferro i kubełkową kolejkę, poczułam się jakbym była niemal na progu domu, choć przed sobą miałam jeszcze godzinę jazdy pociągiem. Castelli di Cannero i ich historia pełna okrucieństwa, walk i przemocy wydały mi się w tym momencie tak odległe, jakby od poranka, kiedy je oglądałam dzieliły mnie nie godziny a całe lata świetlne...

Na koniec chciałam dodać parę słów na temat mojego rejsu do Locarno, który w sumie sprawił mi spory zawód. W istocie cała ta wyprawa zaczyna się w Aronie na południowym krańcu jeziora i jak wspomniałam powyżej kończy w Locarno na krańcu północnym, co bardzo dokładnie widać na mapce powyżej. Taki rejs zaczyna się w późnych godzinach porannych, w jedną stronę trwa ponad cztery godziny i odbywa się tylko raz dziennie. Statek ma niezbyt długi postój w Locarno a po południu wraca z powrotem do Arony. Ponieważ ja moją podróż rozpoczęłam w Intrze, więc trwała ona krócej bo dwie i pół godziny. Wykupiłam sobie bilet z opcją andata- ritorno, czyli tam i z powrotem, żeby mieć gwarancję bezpiecznego powrotu do domu. Teoretycznie przerwa w Locarno pozwala na pobieżne obejrzenie miasta, jednak okazało się, że skrupulatni szwajcarscy pogranicznicy ustawili nas w długiej kolejce aby dokładnie sprawdzić kto schodzi ze statku. Trwało to całe wieki i czas, jaki mieliśmy w Locarno skurczył się niesamowicie. Bardzo chciałam wjechać kolejką na górę ponad miastem do sanktuarium Madonna del Sasso w Orselinie, jednak ta uciekła mi niemal sprzed nosa i mój plan spalił na panewce. Musiałam się zadowolić spacerem po mieście i widokiem centralnego placu, gdzie trwały przygotowania do uroczystości w ramach festiwalu filmowego. Poza tym mocno zdziwiło mnie to, że chociaż miasto leży w Kantonie Ticino, gdzie językiem urzędowym jest włoski, wszyscy do których zwracałam się w tym języku, odpowiadali mi po niemiecku, nawet pan sprzedający lody! Był to dla mnie szok, ale po powrocie dowiedziałam się od znajomych, że w tej części Ticino większość mieszkańców jest dwujęzyczna a ponieważ nie lubią oni przybyszów z Włoch, udają że nie znają ich języka. Coś w tym może być a może po prostu ci ludzie wolą mówić po niemiecku? W miejscowościach przygranicznych nad Lago Maggiore wielokrotnie słyszałam jak między sobą rozmawiają w tym języku w przeciwieństwie do Szwajcarów mieszkających w okolicy Lugano, którzy z reguły posługują się włoskim.

Płynąc do Locarno mijamy dwa bardzo ciekawe miejsca, których co prawda nie poznałam osobiście bo widziałam je tylko z daleka, jednak skądinąd znam ich historię i walory na tyle, że polecam każdemu, kto będzie w tej okolicy wystarczająco długo, żeby je odwiedzić. Pierwsze, to dwie wyspy znane jako Isole di Brissago, na większej z nich, noszącej nazwę San Pancrazio, jest historyczny ogród botaniczny, założony w XIX wieku przez Richarda i Antoinette Fleming Saint - Leger, natomiast na mniejszej, noszącej nazwę Sant' Apollinare roślinność rozwija się w zgodzie z naturą.

Drugie z miejsc to malownicze miasteczko Ascona, gdzie na początku XX wieku miało miejsce niezwykłe przedsięwzięcie znane pod nazwą Monte Verita, czyli Góra Prawdy, w którym brało udział wielu protagonistów ówczesnego życia kulturalnego, artystycznego a nawet naukowego. Niestety, dowiedziałam się o nim już po powrocie do Polski, kiedy przypadkowo natrafiłam w TV na film fabularny pt. "Monte Verita. Odurzenie wolnością". Żałowałam, że nie miałam okazji zapoznania się z tą lokalizacją podczas pobytu we Włoszech, ale kto wie, może jeszcze kiedyś pojadę nad Lago Maggiore? Dla osób zainteresowanych tym, co kryje się za tą tajemniczą nazwą zamieszczam link, naprawdę gorąco polecam ten artykuł!

https://www.dwutygodnik.com/artykul/10309-wegetarianie-z-gory-prawdy.html  

Na mapce jaką zamieściłam, oprócz niebieskiej linii odpowiadającej trasie statku, można dostrzec jeszcze dwie inne, czerwoną i zieloną. Otóż jest to piękna, choć według mnie mordercza trasa jednodniowej wycieczki pociągiem i statkiem. W jej trakcie zatacza się wielkie koło a przy okazji oprócz rejsu po jeziorze przejeżdża się pociągiem wśród gór linią popularnie zwaną "Centovalli" czyli "Sto dolin". Nie byłam, ale podobno widoki są nie do zapomnienia.  

41 komentarzy:

  1. Niesamowite widoki i przezycia. Nie jestem pewna czy to ten sam rejs, ale mialam zamiar wykupic, a slubny za nic nie chcial sie zgodzic na taka jednodniowa mordege, wiec wycieczki nie bylo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego giganta przez całe jezioro a do tego jeszcze dwa pociągi i jeszcze pociąg w dwie strony do domu - chyba bym nie dała rady znieść fizycznie, chociaż wrażenia muszą być niezapomniane. W sumie nie dziwię się Twemu ślubnemu, to faktycznie mordęga.

      Usuń
  2. Elu droga, dziękuję za kolejną niezwykle rzetelną, szczegółową i bardzo ciekawą opowieść. Historia Cannero jest niesamowita, podobnie jak ludzka chciwość i okrucieństwo. Coraz częściej, także po różnych osobistych doświadczeniach, dochodzę do wniosku, że niestety źli ludzie wciąż istnieją i mają się dobrze. Ale też jest wielu mądrych i dobrych i to jest pocieszające.
    Twoje zdjęcia są cudowne. Masz oko do zdjęć. Dla mnie - od zawsze - najpiękniejsze widoki to góry i morza lub góry i jeziora, zwłaszcza, że te wielkie jeziora, są prawie jak morza... A tak serio: czy Ty nie myślałaś o tym, aby wydać przewodnik turystyczny? Masz tak wielką, rozległą wiedzę o miejscach, które odwiedziłaś, że naprawdę chapeau bas!
    Boli mnie od dwóch dni głowa, pewnie piszę nieskładnie, ale naprawdę jestem pełna podziwu dla twoich postów i wiedzy oraz fotografii, jakie nam pokazujesz.
    Uściski, dobrej, cieplej niedzieli!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Joasiu a ja dziękuję za odwiedziny i te miłe słowa! Co do ludzi to faktycznie niewiele się zmieniło na przestrzeni czasu, ale nawet moje doświadczenia podróżnicze dowodzą, że złe rzeczy chyba się dłużej pamięta bo z czasem obrastają legendą, natomiast dobroczyńcom stawia się pomniki i wiesza tablice pamiątkowe, które po jakimś czasie nic nikomu nie mówią, albo niewiele. Ja też uwielbiam połączenie woda -góry bo jedno podkreśla urodę drugiego. Co do przewodnika to szczerze mówiąc chyba bym nie potrafiła pisać w ten sposób, zwięźle i rzeczowo, bo moje podróże były dla mnie źródłem wielkich emocji a to raczej nie są rzeczy do przewodnika, natomiast dobrze się odnajduję na blogu bo zawsze zajrzy tu ktoś, kto to rozumie, bo nadaje na tych samych falach. Co do zdjęć byłyby lepsze technicznie, gdybym zainwestowała w lepszy aparat albo innej marki, ale kiedy kupowałam mojego "głupka" nie zamierzałam pisać bloga a zdjęcia robiłam raczej na pamiątkę dla siebie. Współczuję bólu głowy, też czuję się fatalnie a Marta twierdzi że jest wręcz chora, mam nadzieję, że to nie COVID, który podobno grasuje, więc uwazaj na siebie bo to może być coś niezbyt dobrego co daje skąpe objawy a później trudno z tego wyjść. Ja sobie urozmaiciłam niedzielę i życie tworząc dżem dyniowo - jabłkowy, dopiero przed chwilą usiadłam, ale na krótko, bo jeszcze czeka druga transza. Życzę Ci poprawy samopoczucia i dobrego nadchodzącego tygodnia, buziaki przesyłam!

      Usuń
    2. To prawda, że C-D grasuje, już kilkoro dzieci w szkole miało i dwóch nauczycieli. Taka też jest domena jesieni, że częściej ulegamy infekcjom.
      Elu droga, z całego serca dziękuję Ci, że do mnie zaglądasz, nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to cieszy. Posyłam Ci moc serdeczności i życzę Tobie i Marcie zdrowego, dobrego tygodnia, uściski!

      Usuń
  3. Piękne miejsca nam pokazujesz. Czasem okazuje się, że malownicze ruiny kryją mroczne historie. Usytuowanie zamku jest fantastyczne i faktycznie wygląda tak jakby budynki wyłaniały się wprost z jeziora. Intra jest urocza i malownicza, my też zwiedzamy kościoły w miejscowościach które zwiedzamy. Zazwyczaj znajdujemy w nich coś ciekawego. Natomiast trochę szkoda czasu, który zabrali Wam szwajcarscy celnicy. Myślę, że Locarno też jest interesujące. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Wiesiu, Lago Maggiore jest bardzo piękne chociaż zupełnie inne niż Como. Tu jest wielka przestrzeń zatopiona w błękicie a miasteczka mają w sobie coś że Szwajcarii są bardzo czyste i zadbane. Locarno też jest urocze i bardzo przytulne szkoda że nie mogłam być tam dłużej. Mogłam jechać pociągiem ale szczerze mówiąc odechciało mi się bo w Szwajcarii byłam kilka razy w różnych miejscach i mam wrażenie że mieszkańcy są bardzo zamknięci na przybyszów i nie wychodzą na przeciw ale raczej będą rzucać kłody pod nogi bo jak ci się nie podoba albo masz problem to możesz wrócić do siebie.Na wycieczkach rzadko omijałam kościoły bo zwykle jest to kawał lokalnej historii no i ważne świadectwo kultury. Serdecznie pozdrawiam 🙂

      Usuń
  4. Czasami może lepiej nie wiedzieć nic o przeszłości pięknych miejsc. Tylko podziwiać. Chociaż nie, dobrze mieć świadomość. Miejsca piękne, a Ty najlepsza przewodniczka 👌🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki bardzo, cieszę się że mogłam tam być i to pokazać. Co do reszty jest to dylemat, wiedzą jest dobra, ale czasem sprawia, że pewne miejsca wywołują dreszcze na plecach. Pozdrawiam serdecznie 🙂🥰

      Usuń
  5. Podziwiam Twoją wiedzę i znajomość terenów, o których z taką pasją piszesz. Zaciekawiłaś mnie również tematem Monte Verita i komuną wegetarian - naturystów. Cóż, jakieś utopijne miasta, góry i Atlantydy zawsze kryły się w ludzkich sercach, pewnie po to, aby móc znieść ludzki los. Sam świat jest przecież taki piękny... Serdecznie pozdrawiam. Życzę pięknego nowego tygodnia i nowego miesiąca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie te wędrówki i poznawanie regionu poprzez dzieje ludzi, to była dla mnie pasjonująca lekcja historii. Najbardziej mnie ucieszyło, kiedy dowiedziałam się, że w Valsoldzie nad jeziorem Lugano mieli swoje korzenie artyści, którzy swoje siły twórcze poświęcili Polsce, że wymienię tylko takie nazwiska jak Merlini czy Fontana. Trafiłam tam przypadkiem za tropem ulubionej książki i jej autora w sumie było to niejako przy okazji, dzięki zupełnie niesłychanemu splotowi okoliczności. Natomiast co do drugiej sprawy to czasem myślę, że w pewnym sensie świat jest ojczyzną dzieci Kaina, więc dzieci Abla szukają swojej w takich odosobnionych miejscach. Jako wegetariankę zafascynowała mnie ta historia, szkoda że nie wiedziałam o tym wcześniej. Ja Tobie również życzę wszystkiego najlepszego na nowy miesiąc 🥰👍☀️

      Usuń
    2. To ciekawe, że im więcej wiemy, tym więcej dróg i tropów odnajdujemy. Z wielką przyjemnością tu zaglądam. Prowadź mnie choćby na księżyc i opowiadaj. :)) Dobrej niedzieli.🤗

      Usuń
    3. Myślę, że w miarę zdobywania wiedzy i podróżniczych doświadczeń uruchamia się w nas szósty zmysł poszukiwacza i stajemy się bardziej uważni i otwarci na nowe. Właśnie zrobiłam przegląd moich folderów i wyszło mi, że mam jeszcze około sześćdziesięciu wycieczek do opisania. Pozdrawiam najserdeczniej również życzę miłego dnia!

      Usuń
    4. Czekam zatem na nowe wpisy. Mam nadzieję, że już się "zaprzyjaźniłaś" z nowym komputerem? Dobrej niedzieli i kolejnego tygodnia!🤗

      Usuń
    5. Niestety, jak na razie to raczej szorstka przyjaźń, to znaczy generalnie funkcjonuje, ale trzeba jeszcze zrobić parę rzeczy a przede wszystkim przerzucić zdjęcia i dokumenty a ponieważ mam w nich spory bałagan to muszę wszystko przejrzeć i zadecydować co przenieść. Poza tym nawarstwiły mi się jeszcze inne sprawy, ale mam pewien projekt z legendą w tle, więc spróbuję coś sklecić. Ja Tobie życzę wzajemnie tego samego!

      Usuń
    6. Uwielbiam legendy! Pozdrawiam serdecznie 🤗

      Usuń
  6. Wow, ależ fascynująca podróż! Trochę szkoda z tą kartą pamięci, bo pewnie ujęcia byłyby niesamowite, ale jak widać, sama sceneria wystarczyła, żebyś zapamiętała wszystko w detalach – tak to opisałaś, że prawie czuję się, jakbym płynął tam razem z Tobą! Castelli di Cannero z tym tajemniczym, mrocznym klimatem i całą historią braci Mazarditi... to się aż prosi o jakąś porządną ekranizację. A co do Locarno i tej niemiecko-włoskiej językowej zagwozdki – totalny kosmos! Ale hej, może to po prostu była ich szwajcarska forma "czarowania turystów" ;) Jakby co, trzymam kciuki za powrót na Monte Verita! Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam ten fart, że jestem wzrokowcem i u mnie nie przez żołądek, ale przez oczy wszystko trafia do serca a jak już raz trafi, to zostaje na długo jeśli nie na zawsze. Tez żałuję że z kartą tak wyszło bo nie mam żadnych zdjęć z Locarno które mi się bardzo podobało bo jest taką śliczną bombonierką, przynajmniej w okolicy portu, bo dalej nie byłam, więc nie wiem. Z tym językiem to myślę, że trafiłeś w sedno. Szwajcarzy raczej nie lubią obcych i może to było w pewnym sensie "na zachętę". Chociaż myślałam o tym, że może warto byłoby wrócić tam pociągiem to zostałam skutecznie "zachęcona" do pozostania po stronie włoskiej, gdzie czułam się jak w domu. Natomiast co do filmu o Mazarditich, byłby to chyba jeden z najbardziej krwawych horrorów a ktoś taki jak Dario Argento miałby tu duże pole do popisu. Nie wdawałam się w opisy ich wyczynów bo nie chciałam psuć humoru czytelnikom, ale to przechodziło ludzkie pojęcie. Dzięki za odwiedziny, również serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
    2. Cześć! Zgadzam się, że Locarno ma w sobie coś magicznego – te widoki na pewno zapadają w pamięć. Fajnie, że znalazłaś swoje miejsce po stronie włoskiej, czasem naprawdę lepiej czuć się jak w domu. A co do Mazarditich, brzmi jak materiał na szalony film! Dario Argento z pewnością mógłby stworzyć coś niesamowitego. Dzięki za komentarz :) nie dosraje zwrotnych informacji o komentarzach, i odpowiadam z opóźnieniem:) pozdrawiam serdecznie i życzę cudownego weekendu :)

      Usuń
  7. Ciekawe jak długo będą się utrzymywały te ruiny zamku, pewnie stoi na jakiejś skale zanurzonej już w jeziorze. Ciekawe miasteczko ładnie położone między wodą a górami. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że długo, bo stoją już pięćset lat a tak jak pisałam w ostatnich latach były wyremontowane i ma być tam muzeum, ale nie wiem, czy już jest otwarte. Widziałam symulację komputerową wyglądało o.k. mam nadzieję, że jest to zrobione solidnie. Również pozdrawiam!

      Usuń
  8. Droga Elu!
    Prezentujesz nam kolejną niezwykłą, bardzo piękną wycieczkę. Historia Cannero jest niesamowita, jednak mnie zauroczyło jego położenie nad brzegiem jeziora Maggiore. Jak zawsze jestem zachwycona Twoim postem i zdjęciami. W ostatnim czasie rzadko bywam na blogu, właściwie z doskoku ponieważ mam spore problemy z oczami.
    Serdecznie Cię pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lusiu zgadzam się, jest to bardzo ciekawe miejsce i pięknie położone. Szkoda że była foschia bo zdjęcia byłyby lepsze a tak jak zwykle drugi i trzeci plan jest nieostry, ale tak bywa nad dużymi akwenami jak nie ma wiatru. Współczuje problemów z oczami i mam nadzieję, że to nic poważnego i da się temu zaradzić, czego Ci szczerze życzę. Przesyłam uściski i życzenia zdrowia!

      Usuń
    2. Droga Elu!
      Dzisiaj na pełnym luzie, kolejny raz przeczytałam Twój doskonały post. Nie miałam pojęcia, że na Jeziorze Maggiore są takie wspaniale ruiny Castelli di Cannero. Chociaż nie można ich zwiedzać, to jednak widok na nie z brzegu lub z łodzi jest naprawdę fascynujący. Szkoda, że historia tego miejsca jest pełna okrucieństwa, walk i przemocy. Na Maggiore widziałam jedynie Isolę dei Pescatori i Isolę Bella. Obie wyspy zachwyciły mnie swoim niesamowitym pięknem.
      Serdecznie pozdrawiam:)

      Usuń
    3. Dzięki Lusiu, wyspy Boromejskie są nie do ominięcia, będąc w okolicy koniecznie trzeba je zobaczyć, natomiast zamki nie są tak popularne i szczerze mówiąc dowiedziałam się o nich trochę przypadkiem a gdyby nie rejs do Locarno to być może też bym ich nie zobaczyła. Niestety remont trwa, ale mnie to nie dziwi, koszty zapewne są ogromne a praca dla ekipy wyspecjalizowanych fachowców, którym we Włoszech nie brakuje zajęcia no i pewnie przeszkadza biurokracja jak w przypadku willi Pliniana. Mam nadzieję, że z Twoimi oczkami lepiej, odpoczywaj, również serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  9. Dla nas to brutalne i słyszymy jak mury czasem krzyczą, choć w tamtych czasach było to na porządku dziennym. Ładnie się dziś wpisuje ta historia w widoki jeziora Maggiore. Sprawia, że region jest jeszcze ciekawszy.
    Dzięki Elu za kolejny fantastyczny opis. Pozdrawiam jesiennie:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze powiedziane o murach, okrucieństwa nigdy nie brakowało a ja mam na tym punkcie jakąś traumę, więc unikam stawiania nogi w takich miejscach. Lago Maggiore ma mnóstwo do zaoferowania grunt, żeby pogoda dopisała, bo jeśli nie to porażka, nie dość że nic się nie zobaczy to jest naprawdę niebezpiecznie. Widziałam kiedyś takie załamanie pogody, rozeszło się po kościach, ale wyglądało bardzo niepokojąco. Ja też pozdrawiam z nadzieją, że jeszcze będą ładne dni.

      Usuń
  10. Ależ cudownie! Zamki na wodzie! Będę tu częściej zaglądać! Pozdrawiam Cię serdecznie i zapraszam do mnie ♥️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za odwiedziny, zajrzałam do Ciebie, jest ciekawie, pewnie też będę Cię odwiedzać. Pozdrawiam wzajemnie!

      Usuń
  11. Zamki robią wrażenie, ale pokazują jak bezsensowne są jakiekolwiek wojny czy konflikty bez względu w jakim okresie się zdarzają. Tym bardziej wśród chrześcijan i to w kolebce mogło się wydawać wzorców do naśladowania. Jeśli chodzi o wycieczkę, która bardzo Cię rozczarowała, sam się wczułem w te sytuację. Jednak myślę, że jak sie do końca nie udało teraz , to może kiedy indziej.
    Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za tak piękny opis tych wszystkich ciekawostek. Masz ogromny dar do pisania i opowiadania :) Gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa! Co do reszty też się nad tym zastanawiam co ludzi popycha do takich agresywnych działań. Dla mnie jest to zupełnie niezrozumiałe i obce mojej naturze, jest mi bliższa zasada żyj i daj żyć innym. Natomiast jeśli chodzi o wycieczki mam nadzieję, że jeszcze wyruszę w dalsze rejony bo na razie chodzę tylko po najbliższej okolicy. Ale jeśli będę wytrwale ćwiczyć może do wiosny to się zmieni, bo jeśli nie to nie ma co marzyć o podróżach. Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
    2. Na pewno się uda :) Pozdrawiam również :)

      Usuń
  12. Przepiękne zdjęcia. Zamki na wodzie po prostu zachwycające i przyjemnie się czytało garść historycznych ciekawostek. Wspaniałe wycieczki i rejsy. Szkoda tylko tej karty w aparacie i skróconego czasu pobytu w Locarno, ale tak to już bywa, wszystkiego nie jesteśmy w stanie zaplanować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za odwiedziny i komentarz, zamki są faktycznie przepiękne a nawet wydaje mi się, że jako ruina były bardziej atrakcyjne niż będą po renowacji, ale to moje zdanie. Mam tyko nadzieję, że właściciel wie co robi. Z przyjemnością zajrzę do Ciebie chociaż to chwilę potrwa, bo kupiłam nowy laptop i trzeba wszystko poprzenosić, jest z tym trochę roboty a stary już całkiem odmawia posłuszeństwa natomiast na telefonie mam problem, chyba okulary są do zmiany, ale nie wszystko na raz... Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  13. Witam. Ja też przepłynęłam Lago Maggiore tą trasą ale wodolotem, zatrzymywał się tylko trzy razy, więc w niecałą godzinę byłam w Locarno. Było to w maju, w mieście wszystko kwitło a góry pokryte były śniegiem. Najpierw kolejką szynową potem gondolową i jeszcze wyciągiem krzesełkowym, wyjechałam na samą górę. Jest tam schronisko, platforma widokowa i widoki które do dziś mam przed oczami. Byłam bardzo ciekawa tego miejsca, bo oglądałam film amer. ,, Pożegnanie z bronią,, , którego akcja rozgrywa się właśnie w Stresie i na Laga Maggiore.
    Co do języków, było mi zawsze wszystko jedno, mówiono do mnie po włosku, francusku i bardzo często po angielsku. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alinko bardzo się cieszę że się odezwałaś! Ja też pamiętam ten film jeziora Maggiore i Lugano zawsze były zieloną granicą przez którą ludzie uciekali do Szwajcarii. A widok w kwietniu i w maju w tamtych stronach jest nie do zapomnienia błękit nieba i wody, góry pod śniegiem i kwitnące kwiaty to cud natury.🥰🙂

      Usuń
    2. Zajrzałam do Ciebie i widzę, że napisałaś coś po przerwie więc ponownie dodałam Twego bloga do zakładek z nadzieją, że to nowe otwarcie. Ja miałam spory problem mentalny z powrotem i ciągle odkładałam go w czasie, ale w sumie cieszę się z powrotu bo chyba dobrze mi to robi tym bardziej, że u mnie dużo się zmieniło. Jeszcze raz pozdrawiam!

      Usuń
  14. Ja też mam taką nadzieję. Właśnie tworzę coś o weneckim święcie.

    OdpowiedzUsuń
  15. Jejku, jakie wspaniałe widoki! Zazdroszczę Ci takiej podróży :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.