poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Ogród włoski.


Ogród włoski to skrzyżowanie uporządkowania z nieokiełznaną naturą. Nie jest tak rozległy i pełen nieoczekiwanych perspektyw jak park angielski, ale też nie tak uporządkowany jak oparty na symetrii i geometrycznych formach ogród francuski. W ogrodzie włoskim znajdziemy tarasy, rzeźby, fontanny, dyskretne altany oraz belwedery, skąd można podziwiać szczególnie piękne widoki. Nie brak w nim malowniczo zgrupowanych drzew i strzyżonych szpalerów na wzór francuski zaś murki i balustrady zdobią wielkie wazy pełne rosnących w nich kwiatów. Trawniki zdobią kolorowe rabaty i kwitnące krzewy a wśród tych ostatnich prym wiodą kamelie i azalie. Bardzo lubię ten rodzaj ogrodu, podobnie jak park angielski, natomiast ogród francuski, niezależnie od swojej urody męczy mnie szybko, więc dłuższy spacer po jego uporządkowanych alejkach jest dla mnie swego rodzaju pokutą. Zwiedzając zabytkowe wille miałam  okazję oglądać wspaniałe ogrody willi Carlotta, Melzi i Taranto, mające różny charakter i założenie. Pięknym przykładem typowego ogrodu włoskiego jest długi i wąski ogród willi Monastero w Varennie, leżący na wschodnim brzegu jeziora Como

Jednak tym razem nie o takich ogrodach chcę napisać, lecz o moim własnym, choć wyimaginowanym ogrodzie, którego nie ma na żadnej mapie, gdyż istnieje on jedynie w mojej pamięci i wyobraźni...


Są tam te wszystkie rośliny, które mnie zachwyciły i na które co roku czekałam z utęsknieniem, aby wreszcie zakwitły... Są w nim mimozy i magnolie, hortensje o ogromnych kwiatach, miniaturowe różyczki, wspaniale kwitnące kamelie i oleandry. Kiedy nadchodziła wiosna a w przydomowych ogródkach zaczynało się zielenić, zdarzało mi się nadłożyć drogi, żeby zobaczyć co nowego rozkwita za płotem sąsiada. Gdy zima miała się ku końcowi, niespodziewanie zakwitały oczary o niepozornych kwiatach wydających delikatny zapach i żółte mimozy. Pierwsze dni wiosny należały do magnolii, zaś po nich przychodził czas na fioletowe glicynie, pokrywające kaskadami delikatnych kwiatów pergole i murki. Z dnia na dzień na ulicach robiło się różowo od migdałowców i drzewek podobnych do naszych czereśni, pokrytych wielkimi kiściami białych i różowych kwiatów.


Kiedy zazieleniło się na dobre, zaczynały kwitnąć pnące jaśminy o orientalnym, oszałamiającym zapachu a przy płotach milin amerykański bujnie rozpościerał swe gałęzie ozdobione szkarłatnymi, trąbkowymi kwiatami, wyłaniającymi się z gęstwiny ciemnozielonych liści. Często zza wysokiego muru odgradzającego prywatną posesję docierał upajający, nieznany mi zapach niewidocznych roślin a balkony oraz ogródki na dachach i tarasach przypominały ogromne kosze pełne zieleni i kwiatów w pełnym rozkwicie. Nie sposób też zapomnieć o skromnych kwiatach lawendy, tej klasycznej, niebieskiej o drobnych kwiatkach i jej bardziej imponującej odmianie o ciemno fioletowych kłoskach. I tak przez całe lato, dzień za dniem i tydzień za tygodniem, trwała ta kwiatowa zmiana warty... Pamiętam też, jak po raz pierwszy zobaczyłam kwitnące drzewko laurowe. Nie spodziewałam się, że kwitnie tak ładnie i obficie, przywabiając pszczoły swoimi drobnymi, żółtymi kwiatkami. W moim wyimaginowanym ogrodzie nie może też zabraknąć okazałych platanów, sadzonych na poboczach ulic w karnych szeregach, wyglądających niczym żołnierze ubrani w mundury o ochronnych barwach. Ich srebrnoszara kora z delikatnym odcieniem zieleni zawsze budziła mój zachwyt. Są tam również inne drzewa, okrutnie okaleczone na przedwiośniu z poobcinanymi gałęziami, z których został zaledwie pień i parę grubych konarów.

Gdy je zobaczyłam po raz pierwszy wydawało mi się to straszliwym barbarzyństwem i byłam niezmiernie zdziwiona, widząc te same drzewa w środku lata z kopułą delikatnych gałązek i mnóstwem dorodnych liści. Zrozumiałam, że takie cięcie to konieczność, kiedy po pierwszej letniej burzy, połączonej z porywistym wiatrem i ulewą, ulice pokryły się połamanymi gałęziami z drzew, których na wiosnę nie poddano tym brutalnym zabiegom. No i wreszcie pinie, o ogromnych szyszkach i koronach w kształcie parasola, których charakterystyczny kształt jest tak jednoznacznie związany ze śródziemnomorskim pejzażem. W ogrodzie mojej pamięci rosną też ogromne araukarie, drzewa figowe z palczastymi liśćmi i drzewo, którego nazwy długo nie znałam a które wprawiło mnie w zachwyt kwiatami o upojnym zapachu, nieco podobnymi do kwiatów naszego kasztanowca, lecz dużo większymi i w delikatnym kolorze lila. Dopiero podczas wizyty w ogrodzie botanicznym willi Taranto, dowiedziałam się, że nosi ono nazwę paulownia... I wreszcie są też drzewa kasztanowe, pokrywające swą bujną zielenią stoki gór z jadalnymi owocami, niczym zielone jeże w kolczastych skorupkach. Kiedy opuszczałam Włochy na zawsze, zabrałam mój wyimaginowany ogród ze sobą; w mojej pamięci wciąż trwają jego wszystkie barwy i zapachy, śpiew kosów budzący mnie o poranku, to całe piękno, które przez długie lata cieszyło moje oczy i leczyło obolałą duszę...

Więcej zdjęć >

3 komentarze:

  1. Myślę, że takie skrzyżowanie byłoby dla mnie idealne. Nie przepadam za angielskim ogrodowym 'bałaganem' i 'dzikością' a typowo francuskie usztywnienia i przystrzyżenia też nie za bardzo mi pasują.
    Może więc moje następne miejsce na ziemi będzie we Włoszech? :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z całą pewnością warto zobaczyć włoskie ogrody w pełnej krasie. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. no tak... tak jak firdygauka chciałbym by to moje następne miejsce to była italia. jeśli oczywiście wierzyć hinduskiej reinkarnacji.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.