
Tak się złożyło, że od zamieszczenia mojego ostatniego posta o arboretum w Kudypach minął miesiąc, nie była to przerwa zamierzona, a raczej wymuszona przez okoliczności zewnętrzne. Jeszcze wcześniej pisałam o moich zmaganiach w celu odzyskania formy fizycznej, okazało się, że pomysł chodzenia z kijkami był dobrą decyzją i bardzo mi pomógł, co miałam okazję sprawdzić podczas spaceru po arboretum. Podniosło mnie to na duchu i dało nadzieję, że będę w stanie poradzić sobie podczas całodniowego zwiedzania.
Jakiś czas temu Marta zaproponowała, żebyśmy wybrały się na jednodniowy wypad do Poznania, aby obejrzeć wystawę obrazów Józefa Chełmońskiego. Pomysł wyglądał na dobry — z Ostródy do Poznania mamy wiele bezpośrednich połączeń kolejowych, a podróż trwa jedynie dwie i pół godziny. Swego czasu odbyłyśmy podobną całodniową wycieczkę na wystawę Fridy Khalo więc uznałyśmy, że może czas to powtórzyć, tym bardziej że tak duża wystawa jednego z czołowych polskich malarzy z pewnością na to zasługuje.






Tu wypada mi dodać kilka słów na temat tytułu, w którym piszę, że ten wyjazd był powrotem do źródeł. Otóż jest to prawda o tyle, że ja i Marta jesteśmy, jak to się czasem mówi "pyrami" półkrwi.
Mój ojciec pochodził z okolic Poznania a mama spod Warszawy, więc od zarania życia walczą we mnie dwie natury — kwadratowa i po wielkopolsku poukładana z mazowiecką — nieco fatalistyczną i rozwichrzoną, działającą trochę na żywioł pod hasłem, że "jakoś to będzie". Marta jest w podobnej sytuacji, ponieważ będąc ćwierć-Wielkopolanką po mnie, drugą ćwiartkę krwi ma ze strony ojca, gdyż mój teść był poznaniakiem. Szczerze mówiąc, chociaż w tamtych stronach bywam rzadko, mimo wszystko czuję podskórną więź z Wielkopolską i myślę o niej jako o czymś, co w dużej mierze mnie determinuje, nie wspominając o tym, że za korzec ziemniaków oddałabym wszystkie cytrusy świata.
Jednak nasze pochodzenie z tej, a nie innej części Polski nie jest jedynym aspektem, w którym można mówić o źródle, do którego się wraca. Przyszło mi to do głowy w trakcie oglądania obrazów Chełmońskiego, bo chociaż artysta niejednokrotnie malował również Ukrainę, to jego obrazy są tak nasycone polskością, że patrząc na nie, nie sposób tego nie zauważyć. W tym sensie, kiedy oglądamy sceny i pejzaże, jakie uwiecznił, możemy powiedzieć, że w każdym z nich kryje się jakaś cząstka historii naszej i naszych przodków
W dniu naszej wycieczki prognoza meteo dla Poznania na popołudnie przewidywała burze i deszcz. W związku z tym postanowiłyśmy, że dopóki jest ładna pogoda, najpierw trochę pospacerujemy, a na wystawę udamy się później. Po dotarciu na starówkę pierwsze kroki skierowałyśmy do Fary, bo tak się dziwnie złożyło, że obydwie nigdy tam nie byłyśmy.
Fara, czyli dawny kościół jezuicki jest bardzo efektownym przykładem architektury barokowej. Co prawda nie jestem szczególną miłośniczką tego stylu, jednak muszę przyznać, że jest to świątynia bardzo spójna i elegancka, chociaż według mnie jej wnętrze jest nieco przytłaczające. Pomysł połączenia czerwonawego brązu kolumn oraz okładzin ścian z mocno kontrastującą bielą posągów i gzymsów, nie wydaje mi się szczególnie szczęśliwy, tym bardziej że ta barwa a także bogate ornamenty mimo woli skojarzyły mi się z rzeźbioną szafą gdańską. Marcie, choć również nie jest wielbicielką baroku, w przeciwieństwie do mnie kościół bardzo się podobał, gdyż oprócz przemyślnego projektu wysoko oceniła jego intymność i wrażenie ciepła, jakie daje brak ostrego światła i karmelowo-czekoladowy kolor wykończenia.
Nasze opinie pozostały podzielone również podczas oglądania z zewnątrz Fary i przylegających do niej dawnych budynków Kolegium (obecnie Urząd Miasta). Tym razem ja byłam pełna uznania dla ich architektury, zwłaszcza różowych tynków poprzecinanych białymi pilastrami oraz gzymsami, co Marcie podobało się zdecydowanie mniej.
Spod Fary miałyśmy bliziutko do serca miasta, jakim jest stary Rynek i poznański ratusz. Podczas naszego poprzedniego pobytu to miejsce prezentowało się dość żałośnie, trwały jakieś wykopki i remonty, a ponieważ był styczeń, wszędzie zalegał topniejący śnieg i błoto. Tego kiepskiego wrażenia nie była w stanie poprawić bardzo ładna bożonarodzeniowa choinka, stojąca nieopodal barokowej fontanny przedstawiającej porwanie Prozerpiny przez Plutona.
Tym razem wszystko wyglądało zupełnie inaczej, remonty odeszły do historii, mimo lekkiego zachmurzenia wokoło było kolorowo i radośnie, więc można było sobie wyobrazić, jak pięknie wygląda poznańska starówka w blasku słońca na tle szafirowego nieba. Na rynku i w przyległych uliczkach spotkałyśmy mnóstwo ludzi, a tłum wciąż gęstniał, ponieważ zbliżało się południe, co oznaczało, że będzie można zobaczyć sławne koziołki bodące się na ratuszowej wieży. Podobno mechanizm, jaki je uruchamia, dość często się psuje, więc miałyśmy szczęście, że trafiłyśmy na moment, kiedy wszystko funkcjonowało bez zarzutu. Ja miałam dodatkową atrakcję, ponieważ na ratuszowych schodach i w pobliżu fontanny występowały zespoły czerpiące inspirację z muzyki tradycyjnej, walczące o "Ignysiowy Laur" w ramach VI Festiwalu Kultury Ludowej. Słuchałam z przyjemnością, ponieważ uwielbiam energię, jaka płynie z takiej muzyki, a poza tym jakby nie było folkowy koncert jest także powrotem do źródeł, o czym wspomniałam w tytule tego posta.
O godzinie dwunastej przed ratuszem zebrało się prawdziwe mrowie widzów, nad naszymi głowami krążyło kilka dronów, prawdopodobnie filmujących zdarzenia, jakie odbywały się na rynku.

Koziołki nie zawiodły i punkt dwunasta pokazały swoją przekorną kozią naturę, bodąc się rogami. Był to miły spektakl, ale po jego zakończeniu wyszłam z placu zniesmaczona, ponieważ oprócz koziołków mechanicznych na wieży, pod ratuszem pojawiła się jakaś pani z dwoma żywymi koźlętami i kartką mówiącą o tym, że zbiera fundusze na karmę dla swoich zwierząt. Koźlęta wyglądały na zestresowane, jedno położyło się na kocyku, a drugie stało na drżących nóżkach. Pani chyba chciała dać konkurencyjne widowisko, próbowała postawić na nogi leżące zwierzę, jednak trafiła na jego bierny opór i z przedstawienia nic nie wyszło. Bardzo mi się nie spodobał taki pomysł na zarabianie pieniędzy, bo kozy to nie pieski, które można prowadzić w miejsca pełne ludzi. Próbowałam zainteresować tym straż miejską, jednak pan, z którym rozmawiałam, nie wykazał zrozumienia dla problemu, jaki mu zgłosiłam.
Pospacerowałyśmy jeszcze wokół ratusza, podziwiając jego cztery fontanny — Apolla. Marsa, Neptuna i Prozerpiny, o której już wspominałam powyżej. Fontanny ustawiono w okresie baroku na miejscu dawnych XVI wiecznych studni, do naszych czasów w oryginalnym stanie dotrwała tylko ta ostatnia, natomiast pozostałe trzy to współczesne rekonstrukcje. Oprócz fontann przed ratuszem możemy zobaczyć wysoką kolumnę z figurą kata dzierżącego miecz usytuowaną na jej szczycie. To dawny pręgierz, wzniesiony w miejscu, gdzie karano drobniejszych przestępców oraz wystawiano na widok publiczny tych, których skazano na karę śmierci. Co ciekawe, sfinansowano go z grzywien nakładanych na niepokorne mieszczki-strojnisie, które nosiły klejnoty i zbytkowne suknie, czego im zabraniało ówczesne prawo. Obecny pręgierz jest kopią średniowiecznego oryginału, który przeniesiono do muzeum.
Wychodząc z rynku, zajrzałyśmy na chwilę do Arsenału, który pamiętałyśmy jako bardzo nieciekawą budowlę. Okazało się, że również on jest niemal nie do poznania, przeszedł gruntowny remont, a także zmienił swe przeznaczenie. Dzięki tej transformacji stał się bardzo ładnym obiektem z pasażem przykrytym szklanym dachem, obecnie mieści Galerię Miejską z przestrzenią wystawienniczą przeznaczoną dla sztuki współczesnej, kawiarnię i księgarnię. Piękna rzeźba przypominająca wielobarwny totem zachęca by zajrzeć do wnętrza, jednak z racji ograniczonego czasu przełożyłyśmy ten projekt na następną wizytę (mamy taki plan).
Nieopodal arsenału zauważyłyśmy malowniczą Studnię Bamberki, upamiętniającą osadników, przybyłych z okolic miasta Bamberg w Bawarii, ozdobioną figurą dziewczyny w tradycyjnym stroju, jaki nosiły bawarskie kobiety. Ich ubiór był malowniczy i kolorowy, pełen wstążek, haftów i koronek — przeciwieństwo sukni Wielkopolanek, skromnych, w ciemnych kolorach z białym czepkiem, kryzą i fartuchem (taki strój nosi prababcia Marty, uwieczniona na starym zdjęciu). Studnia została ufundowana w 1915 roku, początkowo stała przy ścianie ratusza, gdzie służyła jako poidło dla zwierząt i punkt poboru wody. W późniejszym czasie wielokrotnie zmieniała swą lokalizację, po ostatniej renowacji ustawiono ją przed restauracją — nomen omen — Bamberka. Ciekawostką jest to, że modelką do postaci dziewczyny nie była potomkini bawarskich osadników, lecz Polka, Jadwiga Gadziemska.
Mimo złych prognoz meteo w Poznaniu po południu nie padał deszcz, nie było też burzy, co nas bardzo ucieszyło. Ze starego miasta udałyśmy się wprost na wystawę, co było drugim i ostatnim punktem naszej wycieczki. Bilety kupiłyśmy wcześniej przez internet, więc pozostało nam jedynie odszukać gmach Muzeum Narodowego a właściwie jego nową część, przeznaczoną dla ekspozycji czasowych.
Na wystawie zastałyśmy wielu zwiedzających, co nas nie zdziwiło, zważywszy, że na ulicy przed muzeum stało kilka autokarów wycieczkowych. Teoretycznie był to ostatni miesiąc jej trwania, jednak w praktyce z uwagi na dużą ilość chętnych przedłużono ją o miesiąc.
Szczerze mówiąc, początkowo był pewien kłopot ze znalezieniem miejsca przed niektórymi obrazami, jednak powoli sytuacja się unormowała. Co do organizacji wystawy to podzielono ją na okresy chronologiczne, począwszy od czasu spędzonego przez Chełmońskiego w Warszawie i Monachium, poprzez okres paryski, powrót do Polski, wyjazdy na Ukrainę i schyłek życia spędzony w Kuklówce.
Józef Chełmoński nie był człowiekiem łatwym w codziennym współżyciu, dziwak, abnegat, utracjusz w okresie powodzenia i patologiczny sknera, kiedy materialnie powodziło mu się gorzej. Żony nie rozumiał, więc ją tyranizował i zaniedbywał, co skończyło się zdradą z jej strony, a następnie skandalicznym rozwodem. Trzy starsze córki, jako że za rozpad małżeństwa obwiniono żonę malarza, pozostały z ojcem. Pod opiekę matki oddano jedynie najmłodszą Wandę, gdyż Józef uważał, że jest ona owocem zdrady. Co ciekawe to właśnie Wanda jako jedyna z jego dzieci posiadała talent plastyczny, malować uczyła się w Warszawie i Paryżu (równocześnie studiowała historię sztuki na Sorbonie), gdzie wystawiała dużo prac i zrobiła karierę artystyczną.
Malarz musiał być człowiekiem pełnym sprzeczności, gdyż jego osobowość artystyczna jest w niezgodzie z tym, co mówi o nim życie prywatne, jakie prowadził. Patrząc na jego obrazy, spotykamy człowieka z jasno wytyczoną drogą twórczą, pracowitego, umiejącego uczyć się od innych, świetnego obserwatora, pełnego wrażliwości na piękno przyrody, kochającego i rozumiejącego zwierzęta.
Abstrahując od chronologii, dokonałam tu własnego podziału obrazów Chełmońskiego, w zależności od przedstawionego tematu. Do pierwszej grupy zaliczyłam te, gdzie główną rolę odgrywają konie, aczkolwiek niejednokrotnie występują w równorzędnej roli z człowiekiem.
Chełmoński zyskał wielką sławę, malując konie w ruchu, którą to umiejętność doprowadził niemal do perfekcji, Mimo woli przychodzi mi do głowy porównanie z końmi Mimma Paladino i roli, jaką odegrały w jego sztuce, o czym swego czasu pisałam
w tym poście. Tu jednak jak na dłoni widoczna jest różnica pomiędzy kulturą włoską i polską, gdyż symbolika, a także podejście do tematu są u tych dwóch artystów zupełnie odmienne. U Paladina koń jest symbolem i odrębnym bytem, natomiast u Chełmońskiego wiernym towarzyszem człowieka w doli i niedoli, walce, hulankach, podróży i wędrówce. Jego konie stąpają z gracją lub spokojnie pasą się na łące, a inne pędzą niczym apokaliptyczne bestie, gryząc wędzidło.
Osobiście na każdy dobrze namalowany obraz patrzę w dużej mierze przez pryzmat moich emocji, chyba dlatego najbardziej mnie urzekł ten przedstawiający stado koni w stepie (powyżej drugie zdjęcie od dołu). Widzę w nim ich piękno i bezbronność, swego rodzaju moment zawieszenia bytu, bo przecież ta idylla nie będzie trwała wiecznie...
Do drugiej kategorii zaliczam zbiorowe scenki rodzajowe z życia ówczesnej wsi, opowiadające nieco inne historie — wyjazdy na polowanie, jarmarki i sceny przed karczmą.
Zupełnie odmienny od pozostałych jest obraz pierwszy od góry, namalowany w 1875 roku w czasie, gdy Chełmoński wynajmował pracownię w Hotelu Europejskim do spółki ze Stanisławem Witkiewiczem, Adamem Chmielowskim i Antonim Piotrowskim. Artyści dzielili się wieloma rzeczami, również farbami i płótnami. Powyższy obraz noszący tytuł Wieczór letni Chełmoński namalował na szkicu wykonanym przez Piotrowskiego. Jest on niepodobny do żadnego innego dzieła pokazywanego na wystawie. Ma niezwykły nastrój spokojnego wieczoru, a postać dziewczyny drzemiącej czy odpoczywającej przy otwartym oknie, jest wręcz uosobieniem znużenia po upalnym dniu. Obraz dość długo uchodził za zaginiony, wspominam o nim ze względu na jego odmienność, i pięknie namalowaną firankę unoszoną wieczornym wietrzykiem.
Jednak to nie on chwycił mnie za serce, lecz scenka pożegnania z mężczyzną który opuszcza dom, by przyłączyć się do powstania styczniowego (drugie zdjęcie od dołu powyżej). Obok niego w granatowych mundurach stoją przyszli towarzysze broni — człowiek ubrany w półkożuszek wygląda przy nich, jakby szedł na polowanie, z którego wróci niebawem. Jest w tym determinacja, skrywane uniesienie i łzy połykane ukradkiem, bo być może ci, co go żegnają, po raz ostatni widzą go przy życiu...
Jednymi z moich ulubionych obrazów namalowanych przez Józefa Chełmońskiego, są te przedstawiające prostych wiejskich ludzi w sytuacjach mówiących tyle samo o nich, co o artyście, który ich uwiecznił. Malarz wykazał się w nich nadzwyczajną wrażliwością i mam nieodparte wrażenie, że przedstawiając fizyczność swoich modeli w intymntch, ulotnych momentach, namalował też ich duszę.
Podobno niektórzy krytycy nie mogli darować Chełmońskiemu brudnych stóp wieśniaków, które często widać na pierwszym planie — dziś nawet trudno się do tego ustosunkować, bo co można powiedzieć? Czy to, że w ten sposób pokazał bezpośredni kontakt tych ludzi z naturą i matką-ziemią lub to, że byłoby lepiej gdyby dał im jakieś łapcie, żeby nie obrażać uczuć estetów, a może w ogóle nie powinien ich malować? Chełmoński pokazał nie tylko brudne nogi wieśniaków, wyraził też ich marzenia, zrozumienie, jakie mieli dla otaczającego świata i wrażliwość na jego urodę, taką samą, jaką mają eleganccy państwo przez całe życie chodzący w bucikach. Nie wykluczone, że w czasach gdy malarz tworzył te obrazy, ukazywanie prostych ludzi jako równych mu w uczuciach i emocjach było zbyt nowatorskie z jego strony?
Kiedy patrzę na te scenki, przychodzi mi do głowy myśl, że w krzepkiej dziewczynie chwytającej nić babiego lata, jest tle samo poezji, co w obrazie przedstawiającym nimfę odpoczywającą na łące, a w zakochanej dziewoi, dla której chłopak gra na skrzypcach takie same uczucia, jak w Julii słuchającej wyznań Romea... Uwielbiam te obrazy, pozornie pospolite scenki, pełne ciepła i tak wiele mówiące o ludzkiej duszy. Nie mówią one wprost, lecz przez ledwie zauważalne spojrzenie, uśmiech czy gest. Tak się dzieje na obrazie Bociany, gdzie spracowany ojciec i jego mały synek zgodnie podnoszą głowy, by spojrzeć na lecące ptaki, magiczne stworzenia jednoczące niebo z ziemią, zwiastujące nową wiosnę.
Osobiście nie sądzę, żeby Chełmoński będący z natury weredykiem i zwolennikiem prawdy w sztuce, opracowywał te tematy w zaciszu studia, a później dla udowodnienia swojej tezy pozował modeli niczym bezwolne kukiełki. Wolę myśleć, że widział ich rzeczywiste emocje i uznał je za warte pokazania światu, co samo w sobie jest wielką wartością jego malarstwa.
W ostatniej grupie umieściłam obrazy przedstawiające sceny z ptakami i pejzaże, ponieważ są odrębne od poprzednich zarówno w sensie tematu, jak i samego sposobu malowania. Większość z nich bazuje na wrażeniu bezpośredniego kontaktu z naturą, a kolory są delikatniejsze, niemal akwarelowe, kładzione większymi plamami. W tym przypadku ja i Marta miałyśmy te same odczucia, bo właśnie temat ptaków jest nam szczególnie bliski.
Chełmoński nie zalicza się do wybitnych kolorystów, jego twórczość pod tym względem jest dość specyficzna, jednak w niektórych bardziej monochromatycznych obrazach przedstawiających świt, zmierzch lub noc, osiąga bardzo ciekawe efekty. Według mnie świetnym przykładami są tu wspaniała Noc gwiaździsta, mój ulubiony Stóg na Pińszczyżnie, Kuropatwy na śniegu czy Kurka wodna (cztery kolejne zdjęcia od góry powyżej).
Wystawa spełniła nasze oczekiwania, gdyż pokazała ewolucję, jaką przeszło malarstwo Józefa Chełmońskiego w ciągu półwiecza jego aktywności twórczej, poza tym dzięki niej mogłyśmy obejrzeć obrazy, których zapewne nigdy byśmy nie zobaczyły. Zdjęcia, jakie tu zamieściłam, słabo oddają wystawową rzeczywistość pod względem kontrastu i subtelności kolorów, poza tym niektóre obrazy są zniekształcone, ponieważ sztuczne oświetlenie i fotografowanie aparatem w telefonie wśród wielu zwiedzających nie należy do łatwych, jednak chciałam w jakiś sposób pokazać to, o czym piszę.
Na koniec pragnę pokazać coś, co szczególnie zapadło mi w pamięć, a mianowicie trzy rysunki Chełmońskiego. Rysunków było więcej, lecz te wydały mi się szczególnie interesujące, zwłaszcza genialne studium chłopa z Polesia. Podobno Chełmoński miał fantastyczną, wręcz fotograficzną pamięć wzrokową i rzadko robił szkice. Chyba trochę szkoda, bo sądzę, że miałyby dziś wielką wartość, podobnie jak jego obrazy.

Nasza jednodniowa wycieczka była udana pod każdym względem — oprócz wystawy Józefa Chełmońskiego widziałyśmy parę ciekawych zakątków Poznania, który bardzo wypiękniał od czasu naszych poprzednich wizyt. Poza tym pogoda nam dopisała, chociaż jak się dowiedziałyśmy z telewizji, w nocy po naszym wyjeździe nad miastem rozpętała się prawdziwa nawałnica. Dla mnie był to również sprawdzian mojej gotowości do podobnych wycieczek w przyszłości — jak się okazało, wszystko było w granicach normy, więc chyba jestem na dobrej drodze.
O koziołkach na ratuszowej wiedzy opowiada "Legenda o poznańskich koziołkach ". Fajnie, że wycieczka do Poznania Wam się udała.
OdpowiedzUsuńZnam te sympatyczną legendę, ale to pominęłam, bo i tak bardzo się rozpisałam, a zasadniczo miało być o Chełmońskim.
UsuńTwój wpis to czysta przyjemność — pełen spokoju, refleksji i tej czułej uważności, którą tak cenię w Twoim pisaniu. Przeniosłaś mnie nie tylko do Poznania, ale i w głąb siebie — do wspomnień, korzeni i emocji, które ożywają przy obrazach Chełmońskiego.
OdpowiedzUsuńZachwyciła mnie Twoja opowieść i cudowne zdjęcia — dopracowane, klimatyczne, stanowiące piękne dopełnienie słów. Dziękuję Ci za ten spacer, za ciepło, za nutkę zadumy i za przypomnienie, że w prostocie codziennych obrazów kryje się poezja.
Pozdrawiam serdecznie.
Dzięki za ten piękny komentarz i za to, że tu zaglądasz! Podobnie jak Ty uważam, że warto zatrzymać się na chwilę i pomedytować, szukając punktów odniesienia dla swojej rzeczywistości. Uwielbiam podróże i zwiedzanie, bo jak to kiedyś napisałam przy innej okazji, podróż to otwieranie drzwi do naszego umysłu i duszy. Nie mam daru pisania o uczuciach, jednak staram się przynajmniej coś zasygnalizować, polegając na domyślności i wrażliwości czytelnika. Nawzajem przesyłam najserdeczniejsze pozdrowienia!
UsuńW Poznaniu byliśmy trzy lata temu w grudniu, rynek był calkowicie rozkopany i ogrodzony, ale koziołki widziałam. Miasto mi się bardzo podobało mimo, że muzeum instrumentow do którego specjalnie przyjechaliśmy było zamkniete.
OdpowiedzUsuńSłabo wyszło z muzeum, to musiało być wielkie rozczarowanie. Co do rynku to chyba długo trwało, bo my poprzednio byłyśmy sześć lat temu i też były wykopki, ale podobno zrobili tam wiele rzeczy i wymienili całą nawierzchnię wokół ratusza co zawsze wymusza badania archeologiczne i bardzo wydłuża prace.
UsuńWspaniałe i Poznań i Chełmoński, obu zazdroszczę! Wybieram się od lat na zwiedzanie Poznania, bo choć bywałam w tym pięknym mieście, to nigdy turystycznie (choć być może niedługo pojedziemy służbowo gdzieś w te okolice). Super słowno-foto-relacja <3 Zaciekawiłaś mnie postacią Chełmońskiego - nie wiedziałam, że taki trudny był. Muszę zgłębić temat ;) Dziękuję za inspiracje :*
OdpowiedzUsuńJa kiedyś miałam okazję dłużej pozwiedzać, ale to było dawno i wiele się zmieniło, na szczęście na lepsze. Cieszę się, że relacja Ci się spodobała, a co do Chełmońskiego to pisałam bardzo oględnie, żeby nie przedłużać i napisać więcej o jego obrazach. Myślę, że jego życiorys może Cię zaskoczyć tak jak mnie. Pozdrawiam serdecznie!
UsuńNigdy nie byłam w Poznaniu. Jest piękny!
OdpowiedzUsuńI ciekawy podział prac Chełmońskiego. Jak zwykle- było co oglądać i o czym poczytać. Dziękuję.
A ja dziękuję za odwiedziny! To prawda że Poznań pięknie się prezentuje, byłam tam kilka razy w różnych epokach, ale tym razem bardzo mnie zaskoczył na plus Wystawa też była warta zobaczenia.
UsuńI really don't get to travel, I have never been overseas, only to the U.S. (America), and only to New England...Vermont, New Hampshire, New York and Maine.
OdpowiedzUsuńYour photos are absolutely gorgeous! The colourful buildings, beautiful architecture, sculptures and paintings are a real joy to see! Thank you so much for sharing your journey!
I really appreciate your visits and kind comments on my blog posts! I was very touched by your cats! I also love animals, and when I saw the goats in your post here I was so happy! They are so cute, even though they can be mischievous at times. :)
I have had 3 black cats in my life. One male and two females, and they had such sweet personalities. I have had other cats as well, of course. A black and white one, which people call a Tuxedo cat because they look like they are wearing a Tuxedo! :) I have had tabbies, a white cat, and they were all sweet and beautiful.
Your cats sound very nice, the two black cats and the ginger cat (sometimes called marmalade or orange tabby). Thank you so much for sharing this post and for your visits and kind comments on my blog posts.
I was out taking a long walk on Monday because the weather was so beautiful! It was partly sunny and partly cloudy and a comfortable 21 Celsius. I took many photos during this walk which you will see in several of my upcoming posts. I post only Mondays and Thursdays.
Thank you so much for sharing your life here and for your visits and friendship, it really means a lot to me.
Dear Linda,
UsuńThank you for your comment. I’m very happy that I can visit your page and that you visit mine. I don’t know anyone from Canada besides you, although I’ve always been curious about your country ever since I read L.M. Montgomery’s books about Anne when I was a child. Lucy Maud described the landscapes of Eastern Canada so beautifully and vividly that while reading her books, I felt as if I were running around the countryside with Anne, Diana, and Gilbert.
As for cats, I’ve had many throughout my life, in various colors and patterns, ever since my son brought home a kitten he found in the basement. That was a long time ago, because now my son has an adult daughter who is just about to start university in Poznań—and on top of that, he has five cats! So he’s truly a cat dad.
If you’d like to see my three cats, there are photos of them in the post from December 25, 2024—you’ll find it in the archive on the left side. I really enjoy visiting your page because there are always so many positive thoughts in your corner of the internet, and it’s truly relaxing.
The internet is a wonderful thing—it allows us to make interesting connections even without knowing each other’s language, since we can use automatic translation.
Warm greetings!
Eluniu!
OdpowiedzUsuńJestem jak zawsze oczarowana Twoją relacją. Czytając ten post i oglądać przepiękne zdjęcia odżyły moje wspomnienia. Kiedy byłam w Poznaniu miasto było rozkopane a mimo to byłam nim zachwycona. Troszeczkę zazdroszczę wizyty w Muzeum Narodowym w Poznaniu i wystawy Chełmońskiego.
Eluniu, zachęciłaś mnie do chodzenia z kijkami. Bardzo Ci dziękuję. Od czterech tygodni chodzę systematycznie. Nie opuściłam żadnego dnia. Codziennie pokonuję czterokilometrową trasę.
Serdecznie pozdrawiam:)
Kochana Lusiu, to dla mnie wielka radość, że zechciałaś iść w moje ślady, ale najważniejsze jest to, że nie odpuszczasz i sprawia Ci to przyjemność! Ja też czuję się z tym bardzo dobrze, chociaż w sobotę i w niedzielę robię przerwę, bo stadion otwierają o 11 a dla mnie to za późno, poza tym najlepiej czuję się rano i mam najwięcej energii, więc w te dni robię tylko moje dawne ćwiczenia. Chełmoński teraz jedzie do Krakowa, gdzie będzie od sierpnia do listopada. Poznań bardzo wypiękniał, byłam zachwycona tymi zmianami. Nie wykluczone, że razem z Martą zajrzymy tam od czasu do czasu, ponieważ moja wnuczka Maja będzie studiować na poznańskim uniwersytecie, więc jest dobry powód do odwiedzin. Lusiu pozdrawiam najserdeczniej i przesyłam uściski!
OdpowiedzUsuńEluniu!
UsuńGratulacje dla wnuczki Mai. UAM to świetny wybór, aby zdobyć solidne wykształcenie i prestiżowy dyplom. Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu to jeden z trzech najlepszych uniwersytetów w kraju. Znalazł się w prestiżowym rankingu światowych uczelni.
To dzięki Tobie chodzę systematycznie z kijkami i muszę przyznać, że sprawia mi to ogromną przyjemność. Nie odpuszczam nawet w niedzielę, chociaż do tego namawia mnie Eryk. Z domu wychodzę o 5,30. Ja też najlepiej czuję się rano a poza tym wstaję b. wcześnie. We wtorek mam przegląd auta w Hondzie w Katowicach o godzinie 8 rano więc muszę na kijki wyjść o 5, 00 potem jeszcze prysznic, śniadanie.
Ucieszyło mnie, że w Krakowie też będzie wystawa Chełmońskiego od 8 sierpnia do 30 listopada 2025 roku. Dla mnie to rzut beretem.
Gdy byłam ostatnio w Sukiennicach Czwórka Chełmońskiego odbywała się operacja czyszczenia obrazu ponieważ z biegiem lat na licu osadzały się zabrudzenia i zmieniła się jego barwa zniekształcając oryginalną kolorystykę obrazu.
Ściskam Cię mocno i bardzo serdecznie pozdrawiam:)
Lusiu, jesteś bardzo dzielna, ale z tego co zrozumiałam z twoich postów, to chyba mieszkasz w ładnej i spokojnej okolicy, więc serce i nogi rwą się same do spaceru. Ja naokoło mam tylko polbruk i asfalt, po których raczej bym nie chodziła, więc stadion jest prawdziwym darem niebios. Teraz po zrobieniu moich okrążeń robię jeszcze kółko po bieżni na bosaka, podpatrzyłam to u jednej pani, jest to wspaniałe uczucie i świetny masaż. Maja zdawała do Poznania właśnie ze względu na renomę, bo grafika projektowa jest również w Gdańsku, ale nie chciała, chociaż mieszka w Gdyni więc miałaby blisko. Czytałam o krakowskiej wystawie, że będą obrazy, których nie było w Poznaniu między innymi ta Czwórka, trzeba będzie udać się do Sukiennic, ale z tym samym biletem. Również przesyłam moc uścisków i życzę miłej niedzieli !
UsuńJa w Poznaniu byłam w poprzednim wieku, kiedy jeździłam służbowo. Nie wiele pamiętam. Zaintrygowała mnie figurka na rogu budynku - podobna a właściwie taka sama, jest u nas na placu Ratuszowym i też na rogu kamienicy, co ciekawsze zauważyłam ją dopiero w tym roku, kiedy spacerowałam po placu i zaczęłam gapić się do góry, nie zawsze to robię, boli głowa kiedy ją podnoszę, kręgosłup szyjny. Obrazy Chełmońskiego mnie się zawsze podobały, po pierwsze konie, a ogólnie to lubię takie sielskie klimaty, takie prawdziwe. Nowoczesne malarstwo nie koniecznie. Miałyście bardzo fajny wypad. Chociaż w letnich miesiącach wakacyjnych to wiadomo dużo turystów wszędzie. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCzesc Elu :) Z wielką przyjemnością przeczytałam Twój wpis — to nie była zwykła relacja z jednodniowego wyjazdu, tylko prawdziwie osobista opowieść spleciona z historią, sztuką i refleksją. Pięknie uchwyciłaś wielowarstwowość tej podróży: od powrotu do miejsc bliskich sercu przez spotkanie z Chełmońskim i jego malarskim światem, aż po Twoje własne emocje i przemyślenia.
OdpowiedzUsuńTwoje uwagi o baroku, zarówno we wnętrzu Fary, jak i w formie miejskiej architektury, są trafne i dają ciekawy kontrapunkt do bardziej emocjonalnych i symbolicznych opisów wystawy. Szczególnie poruszyła mnie część o wiejskich ludziach na obrazach Chełmońskiego — napisałaś to z dużym wyczuciem i empatią, a przy tym nie bez krytycznej refleksji nad samym malarzem.
Ujęło mnie też to, że nie unikałaś trudniejszych obserwacji, jak ta o żywych koźlętach pod ratuszem — takie szczegóły pokazują Twoją wrażliwość nie tylko na piękno, ale też na dobrostan i autentyczność.
Bardzo inspirujący wpis, który zostawia w czytelniku coś więcej niż tylko obraz ciekawego dnia — zostawia pytania, wspomnienia, poruszenia. Dziękuję, że się nim podzieliłaś :)
Droga Aniu, dziękuję, że przeczytałaś mój tekst i za ten piękny komentarz. To prawda, że ta wycieczka była fantastyczna właśnie z tego względu, że widziałyśmy rzeczy bardzo różne, a jednocześnie warte zobaczenia. Ja miałam dobry humor, bo trochę się obawiałam, że całodzienne chodzenie po mieście będzie dla mnie trudne, ale na szczęście dałam radę. Koziołki mi go popsuły, uważam, że tę panią powinno się zebrać do kupy, bo taka żebranina za pomocą zwierząt jest naprawdę czymś paskudnym. Niestety, jest w tym jeden szkopuł, bo tacy ludzie jeśli im się tego zabroni, bez skrupułów potrafią się pozbyć "bezużytecznych" zwierząt, więc tak źle i tak niedobrze. Malarstwo Chełmońskiego nie jest mi całkiem obce, ale tu było tego naprawdę dużo, a niektóre obrazy naprawdę mnie zaskoczyły. Pozdrawiam najserdeczniej, jurto jeszcze raz zajrzę do Was, bo dzisiaj wypadł nam dzień sprzątania i dopiero teraz robimy ostatnie pociągnięcia. Przesyłam uściski i pozdrowienia!
UsuńElu czytałam z uśmiechem i wzruszeniem :) Super, że wycieczka się udała i że dałaś radę – to zawsze dodaje energii. Z koziołkami masz rację, to smutny widok i niestety trudny temat… A Chełmoński faktycznie potrafi zaskoczyć – dobrze, że miałaś okazję zobaczyć tyle jego prac. Trzymam kciuki za finisz porządków i ściskam Cię mocno – do usłyszenia jutro! 😊
UsuńTwoja relacja przypomniała mi, że mój Poznań wciąż czeka na opublikowanie. Fajnie było znów zobaczyć te kolorowe kamieniczki w rynku i wygląd fary. Jednak główną atrakcja tego dnia była Twoja wizyta w Muzeum Narodowym. Kilka z pokazanych przez Ciebie obrazów znalazło się kiedyś na serii znaczków pocztowych. Szkoda, że nie zatrzymałem sobie tych kolekcji, byłoby teraz, po latach, co oglądać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Z przyjemnością przeczytam Twojego posta o Poznaniu jak powstanie. Ciekawa jestem jakie zakątki odwiedziłeś, j chętnie bym się wybrała do katedry, bo byłam dawno temu więc czas odświeżyć wrażenia. Mam nadzieję, że tak się stanie, bo od października będzie studiować na UAM, więc będzie kogo odwiedzać. Wystawa Chełmońskiego była warta pięciu godzin w pociągu, bo chyba nieprędko będzie podobna (co prawda teraz obrazy jadą do Krakowa, ale myślę o dalszej przyszłości). Pamiętam te znaczki, i wiele innych dla filatelistów to były złote czasy jeśli ktoś zbierał znaczki. Również pozdrawiam!
UsuńPiękne zdjęcia bliskiego mi miasta, mojej wojewódzkiej stolicy. Ja je odkrywam od dawna powoli, by się nim coraz bardziej delektować. Lubię też odwiedzać Muzeum Narodowe, choć na Chełmońskiego nie dojechałam. Za dużo się dzieje w moim życiu. Ale ty Elu wspaniale opisałaś i udokumentowałaś jego niezwykłą twórczość. Bardzo mi się podoba Twój wpis. To taka wirtualna uczta. Zdrówka życzę i przesyłam pozdrowienia:)))
OdpowiedzUsuńUlu, mam nadzieję, że to dzianie się ma tylko pozytywny wydźwięk! U mnie też się dzieje, ale to jest raczej mordęga, którą sama sobie zorganizowałam. Jednak nie narzekam, bo praca posuwa się do przodu, a poza tym sporo się nauczyłam przy okazji. Cieszę się, że łączy nas przynależność do regionu, chociaż ja tam nie mieszkam, jednak kiedy czytam Twoje posty, to widzę w Tobie bratnią duszę, która nadaje na tych samych falach, to pewnie poznańskość z nas wychodzi. Dzięki za odwiedziny cieszę się, że Ci się podobała relacja. Przesyłam uściski!.
UsuńPoznań to też dla mnie powrót do źródeł. Mój tata urodził się i wychował w Poznaniu, każde wakacje spędzałam (w połowie w Poznaniu u babci, cioci i wujka) a w połowie w Ustce (u rodziny mamy).Moje najwcześniejsze wspomnienia to koziołki na rynku i Fara w bocznej uliczce. Pamiętam, że zachwycała mnie dawniej, jako dziecko. Podobał mi się wówczas barok, był taki dekoracyjny i bogaty, te kapiące złotem ołtarze zachwycały. Dziś bardzie przemawia do mnie jego fasada. Rynek po remoncie w końcu zachęca do odwiedzin. Ten remont trwał wyjątkowo długo.
OdpowiedzUsuńWystawę Chełmońskiego oglądałam w Warszawie. Moje wrażenia zbliżone są do wrażeń paren, która zamieściła u siebie relację z tych odwiedzin. Nie jest to mój ulubiony malarz, ale nie kwestionuję jego warsztatu i talentu. Najbardziej podobały mi się pejzaże oraz wiejskie dzieciaczki (zachwyciła Matula). Ja planuję odwiedziny już za niecałe dwa miesiące.
No proszę, czyli wynika z tego, że jesteśmy krajankami z urodzenia. Ciekawa jestem czy też nadal czujesz się związana z tym miastem mentalnie? Co do baroku też go lubiłam jako dziecko a jego bogate i wymyślne dekoracje, ale później mi przeszło, ale Fara i Kolegium z zewnątrz bardzo mi się podobają. Te wszystkie wykopki i remonty dały naprawdę dobry rezultat nawet Arsenał, który uważałam za paskudny, wygląda bardzo dobrze. Jeśli chodzi o Chełmońskiego, to nie wszystkie jego obrazy mi się podobają, a kilka naprawdę trafia mi do przekonania. Jednak zawsze warto się zapoznać na żywo z taką dużą ilością prac choćby po to, żeby sobie wyrobić własne zdanie. Swoją drogą byłam zdziwiona, bo spotkałam się z opinią, że to najlepszy polski malarz, ale to mi się wydaje na wyrost. Zresztą szczerze mówiąc, nie wiem, kogo by można było postawić na tym piedestale, bo naprawdę dobrych utalentowanych malarzy było wielu, ale żaden raczej nie był geniuszem. Dzięki za odwiedziny serdecznie pozdrawiam!
UsuńJasne że czuję się związana z Poznaniem. Swego czasu uważałam go za najpiękniejsze po Gdańsku miasto w Polsce (a dyktowało mi to serce i sentyment, bo choć Poznań ma ładne zakątki to jednak dziś przedkładam Kraków, Wrocław czy Lublin. Ale żadne z nich nie wiąże się ze wspomnieniami wakacyjnych wyjazdów, spacerami z dziadkiem po rynku, Koziołkami (na Ratuszu i koziołkami- loterią, którą dziadek obstawiał- taki hazardzista, który raz w tygodniu kupował kupon a jeśli wygrał parę groszy kupował dla babci krówki :), niedzielnym ciastem drożdzowym z kruszonką koniecznie z kupioną w Wisience bitą śmietaną i lodami cassate, a to wszystko na Czechosłowackiej, z zakładami Cegielskiego, gdzie pracowała większość rodziny i ZOO na Malcie (starym ZOO z kolejką Maltanką, którą się doń jeżdziło). Dziś dochodzi do tego Teatr Muzyczny, który niemal za każdym razem odwiedzam (miłe sercu miejsce, które za kilka lat zmieni lokalizację, bo w końcu wygrano przetarg na nową siedzibę) No i dziś Koziegłowy, gdzie mieszka siostra taty i jej córki z rodzinami.
OdpowiedzUsuńHello dear friend, I will take a look at the post you told me about so that I can see photos of the cats 🐈 you had long ago. I have had cats a good part of my life as well...they are beautiful pets. In response to where I find the quotes and images, I just find them on the internet...no particular place, really. My new post for Monday has some cats 🐈 that I am sure you will enjoy. I really appreciate your visits and kind comments on my blog. You are a very nice lady and a good friend. I am going to look at your cats now. I am so happy my posts offer a positive and enjoyable time for you ☺️
OdpowiedzUsuńHello, my dear,
UsuńThank you for your kind words — they truly lifted my spirits!
I’ll be happy to check out your Thursday post — I’m already looking forward to it!
Your blog always brings me joy and peace, and I truly value our friendship.
Warm greetings and hugs!💙🌹
Niegdyś chodziłam z kijkami, ale potem gdy skręciłam nogę po jednej z takich wędrówek, lekarz mi zakazał kijków. Poznań to unikatowe miasto.
OdpowiedzUsuńZ dużą przyjemnością przeczytałam twój post.
Pozdrawiam:)*
Dzięki za odwiedziny skręcenie brzmi kiepsko. Faktycznie trzeba uważać, ja, chociaż chodzę na stadionie po specjalnym torze ze sztuczną trawą, parę razy zaczepiłam nogą o kijek, pewnie dlatego, że moja prawa noga nadal jest słabsza, więc czasem mnie zarzuca. Poznań po remontach robi bardzo dobre wrażenie, a wystawa była warta tej podróży. Serdecznie pozdrawiam!
Usuń"Chełmoński’s peasant scenes absolutely glow with humanity, don’t they? 🌾✨ The way he paints a bent back over a field or a quiet moment by the hearth feels like he’s whispering their stories directly to us. That ‘fleeting soul’ observation is spot on—it’s like he caught the divine in the ordinary. 🕯️ Which painting of his lingers in your mind the most? (For me, it’s Babie Lato—those gossamer threads of autumn light get me every time! 🍂🖌️)"
OdpowiedzUsuńThank you for this comment! You are right, and you put it beautifully — divinity in ordinariness — this is the essence of Chełmoński’s painting and his way of seeing the world. His art is very Polish, but, as we can see, it contains universal truths that speak to everyone.👍🌹
Usuń