Po powrocie z jaskini Palvologyi, resztę dnia postanowiłyśmy poświęcić na odwiedzenie paru ciekawych miejsc w Peszcie. Co prawda nie ma on tak bogatej historii jak Buda, ale niemniej jest tu wiele interesujących rzeczy do zobaczenia. Przede wszystkim są to muzea o wspaniałych zbiorach, jednak na każde z nich trzeba poświęcić wiele godzin, więc prawdę mówiąc, należałoby przyjechać do Budapesztu na kilka dni, specjalnie w tym celu. Swego czasu dwukrotnie byłam w Muzeum Stuk Pięknych i dobrze pamiętam sale z mnóstwem wspaniałych obrazów, przy których należało się zatrzymać choć na moment, więc w sumie zajęło mi to większość dnia. Ponieważ ani ja, ani Marta nie potrafimy oglądać dzieł sztuki pod presją czasu, dlatego tym razem postanowiłyśmy skupić się na innych możliwościach, jakie oferuje Budapeszt. W związku z tym postanowiłam, że pokażę Marcie Wyspę Małgorzaty, ciekawe miejsce, z którego miałam bardzo miłe wspomnienia. Wyspa leży pośrodku Dunaju, jest duża, bo jej powierzchnia wynosi aż 96 hektarów, a długość to 2,5 kilometra. Komunikację z resztą miasta zapewniają jej dwa mosty, most Małgorzaty na wschodnim krańcu a na zachodnim most Arpada. Wyspa przechodziła niezwykle burzliwe dzieje; swoją obecną nazwę zawdzięcza Małgorzacie, córce króla Beli IV. Działo się to podczas najazdu Tatarów, król który przebywał na wygnaniu ślubował, że jeśli uda mu się wyzwolić kraj, odda swą najmłodszą córkę do zakonu. Zgodnie z przysięgą po powrocie na tron wybudował na wyspie klasztor dla zakonu dominikanek, gdzie Małgorzata już jako małe dziecko zamieszkała pod opieką sióstr. Podobno Bela z biegiem czasu zmienił zdanie i zamierzał wydać ją za mąż, jednak królewna nie chciała porzucić klasztoru i złożyła śluby zakonne. Wyróżniała się swoim świątobliwym życiem pełnym pokory i poświęcenia dla potrzebujących, podobno była też jedną z pierwszych stygmatyczek. Zmarła w 1271 roku w wieku 28 lat w aurze świętości, pięćset lat po śmierci została beatyfikowana a w 1943 roku kanonizowana. Tu dodam pewne ciekawe polonicum, otóż jej dwie siostry, Kinga i Jolenta zostały polskimi księżnymi, gdyż Kinga, późniejsza święta, wyszła za Bolesława Wstydliwego a Jolenta, przyszła błogosławiona, za Bolesława Pobożnego.
Podczas najazdu tureckiego zakonnice zabrały relikwie Małgorzaty i uciekły do Bratysławy a ich klasztor z biegiem czasu popadł w kompletną ruinę i właściwie zniknął z powierzchni ziemi. Dopiero po wielkiej powodzi w 1838 roku, podczas prac na wyspie odsłonięto jego krypty i fundamenty a w 1958 roku podczas prac archeologicznych odnaleziono miejsce pochówku Małgorzaty.
Wyspa jest terenem wypoczynkowym, więc na jej terenie obowiązuje zakaz ruchu samochodowego a komunikację zapewnia autobus miejski. Oprócz tego, jest tam wypożyczalnia rowerów, w tym także wieloosobowych, przypominających rikszę do samodzielnego pedałowania (podobno nie są zbyt wygodne w obsłudze). W zasadzie jest to ogromny park z pięknym starodrzewem, rozarium, alpinarium i ogrodem japońskim. Znajdziemy tam mnóstwo atrakcji w postaci basenów i boisk sportowych, hotel z termami i SPA, kompleks restauracyjno - rozrywkowy, małe ZOO, wolierę dla ptaków oraz punkt widokowy. Jest też grająca fontanna oraz teatr letni, gdzie odbywają się imprezy i koncerty. Moim ulubionym zakątkiem od zawsze był ogród japoński, spokojne, ustronne miejsce, gdzie w stawach wśród wodnych roślin pływają czerwone i złote karpie koi. Kiedy byłam tam po raz pierwszy, na samym brzegu stawu stał śliczny posążek chłopca trzymającego w dłoniach rybkę. Chłopaczek cieszył się ogromnym powodzeniem u pań, wiele z nich wchodziło na postument, żeby go objąć (biję się w piersi, bo byłam wśród nich) i zrobić sobie malownicze zdjęcie na pamiątkę. Zapewne z tego powodu z czasem przeniesiono go na tyle daleko od brzegu, by nikomu takie pomysły nie przychodziły do głowy, ale za to otrzymał towarzyszkę w postaci posążka pięknej dziewczyny, siedzącej nieopodal na skale wystającej z wody.
Na zachodnim krańcu wyspy jest ładne miejsce, gdzie znajduje się dziwna budowla, przypominająca fontannę skrzyżowaną z murowaną altaną na wysokim postumencie. To "grająca studnia" skonstruowana przez Petera Bodora, XIX wiecznego wynalazcę, który niczym drugi Archimedes stworzył mechanizm, gdzie przepływająca woda stanowiła źródło muzyki. Studnia została zniszczona w czasie II wojny światowej, później ją odbudowano, ale już tylko jako atrapę. Grającą studnię w pewnym sensie zastąpiła grająca fontanna, znajdująca się na przeciwległym krańcu wyspy, nieopodal mostu Małgorzaty. W zasadzie jest to pełny pokaz multimedialny, ponieważ podświetlona woda wciąż zmienia kolory i tryska w rytm nadawanej muzyki. Fontanna cieszy się dużym powodzeniem, jej program jest bardzo bogaty, w ofercie są nie tylko evergreeny współczesnej muzyki rozrywkowej, lecz także utwory klasyczne i przeznaczone dla dzieci. Repertuar jest stały, fontanna zaczyna grać o pełnych godzinach od jedenastej do dwudziestej drugiej, (o godzinie jedenastej i o szesnastej jest blok dla dzieci) więc osoby zainteresowane wiedzą, kiedy będzie nadawany ich ulubiony gatunek muzyki. Miałyśmy okazję widzieć ten spektakl i jest on naprawdę bardzo efektowny zwłaszcza po zmroku, więc warto zatrzymać się w tym miejscu aby przyjemnie zakończyć wieczorny spacer.
W przeszłości na wyspie istniało kilka klasztorów, po których zostały jedynie zabezpieczone ruiny, lecz jeden z tych obiektów został w pełni zrekonstruowany. To romański kościół Norbertanów pod wezwaniem Archanioła Michała, odbudowany w latach trzydziestych ubiegłego stulecia, w miejscu pierwotnej kaplicy z XI wieku. Ponieważ w tym miejscu przeprowadzono bardzo dokładne badania archeologiczne, uważa się, że obecna świątynia jest dokładną kopią dawnej budowli.
Niemal w centrum wyspy znajduje się kompleks gastronomiczny i bardzo ładna dawna wieża ciśnień (57 m wysokości) obecnie służąca za punkt widokowy i miejsce wystaw. Nieopodal wieży są rozległe tereny trawiaste, osłonięte wielkimi drzewami, gdzie podobnie jak w londyńskim Hyde Parku, można do woli wylegiwać się na kocyku. Wśród drzew jest woliera oraz domki dla kaczek i innych ptaków. Mieszkają tam również pawie, które lubią sadowić się na wysokościach, skąd straszą przechodniów swoim przeraźliwym krzykiem. Wyspa Małgorzaty jest jednym z ulubionych parków mieszkańców Budapesztu oraz turystów, na co wpływa jej odosobnienie, bliskość wody, duża ilość zieleni oraz bogata infrastruktura. Jednak nie zawsze tak było, ponieważ status parku publicznego wyspa uzyskała dopiero w 1945 roku. Jak pisałam powyżej, dość długo miały tu siedzibę klasztory różnych zgromadzeń, podobno przez jakiś czas znajdowała się również kwarantanna. Od XVIII za czasów panowania Habsburgów była we władaniu cesarskich namiestników, którzy traktowali ją jako swoja prywatną posiadłość. Arcyksiążę Józef wybudował tu nawet swoją willę, a ponieważ interesował się botaniką, kazał ją otoczyć pięknym ogrodem w stylu angielskim. Od 1908 roku niewielką część tego parku udostępniono do zwiedzania odpłatnie, za biletami. Pierwotnie jedynym środkiem transportu na wyspę były łodzie, obecnie można na nią przejść bezpośrednio z mostów Arpada i Małgorzaty. Most Małgorzaty wzniesiono w latach 1872-76 jednak dopiero w 1900 roku zbudowano trzecie ramię łączące go z wyspą, co nadało mu charakterystyczny kształt, zbliżony do litery Y o szeroko rozwartych ramionach. To nietypowe rozwiązanie wymusiła rzeka, ponieważ prądy opływające wyspę zbiegają się na wysokości mostu, architekt zdecydował o ustawieniu jego ramion pod takim kątem, aby zachować ich prostopadłe położenie względem nurtu.
Ten dzień postanowiłyśmy zakończyć w parku Varosliget, gdzie z centrum miasta dojeżdża się żółtą linią metra. Budapeszteńskie metro ma bardzo ciekawą historię, ściśle związaną z obchodami 1000 lecia państwa Węgierskiego. Z tej okazji zaplanowano wielką uroczystość a główne obchody miały się odbyć właśnie na terenie parku. Ponieważ komunikacja publiczna odbywała się za pomocą omnibusów, nie była w stanie sprostać planowanym potrzebom. W związku z tym, postanowiono o budowie podziemnej kolei, wzorowanej na londyńskim metrze. Tym sposobem powstało metro budapeszteńskie, jako drugie na świecie a pierwsze na kontynencie europejskim i pierwsze całkowicie zelektryfikowane. Zadziwiające jest to, że liczącą ponad trzy kilometry linię kolejki podziemnej o dziewięciu stacjach, zbudowano w rekordowym czasie 21 miesięcy. Jej uroczystego otwarcia dokonał sam cesarz Franciszek Józef 30 maja 1896 roku. Metro miało niesłychane nowatorskie rozwiązania, między innymi zautomatyzowane otwieranie i zamykanie drzwi a także automat do sprzedawania biletów. Co ciekawe, panowała w nim swoista segregacja, ponieważ wagoniki miały oddzielne przedziały dla kobiet i mężczyzn. Ta pierwsza linia zwykle jest nazywana żółtą, gdyż od chwili otwarcia kursują na niej wagoniki tylko w tym kolorze. Charakteryzuje ją jeszcze jedna ciekawa rzecz, otóż część stacji jest stylizowana w duchu secesji z drewnianymi kioskami i ścianami wyłożonymi białymi i brązowymi kafelkami o delikatnych ornamentach. Jest to współczesna rekonstrukcja, wykonana w 1996 roku według oryginalnych wzorów. Od 2002 roku żółta linia budapeszteńskiego metra jest wpisana na listę dziedzictwa UNESCO.
Metro dowiozło nas na stację Bajza utca, skąd reprezentacyjną Aleją Andrassyego doszłyśmy do Placu Bohaterów, gdzie na środku wznosi się okazały pomnik Tysiąclecia. Monument składa się z potężnego cokołu, na którym umieszczono wysoką kolumnę z figurą Archanioła Gabriela na szczycie. Wokół niej ustawiono grupę konnych postaci; przedstawiają one księcia Madziarów Arpada i sześciu wodzów pozostałych plemion, którzy stworzyli podwaliny węgierskiego państwa. Za pomnikiem znajdują się dwie łukowate kolumnady z czternastoma posągami. Pierwotnie było to dziewięciu wybitnych węgierskich władców oraz pięciu królów z dynastii Habsburgów, lecz po II wojnie światowej tych ostatnich wymieniono na posągi przywódców walczących o niepodległość Węgier.
Za kolumnadami kończy się Plac Bohaterów a zaczynają tereny parku Varosliget, który w roku milenijnym był terenem Wystawy Tysiąclecia. Specjalnie z tej okazji, na małej wysepce Szechenyi, znajdującej na się sztucznym jeziorze w obrębie parku, wzniesiono fantazyjny zamek. Zaprojektował go Ignac Alpar a wykonano go z drewna, dykty i gipsu. Jest on zlepkiem wielu znanych węgierskich budowli, zamków, pałaców i obiektów sakralnych. Chociaż każdy z jego elementów ma inny styl architektoniczny, wyszła z tego całkiem ciekawa i w sumie harmonijna całość. Zamek przyjął nazwę Vajdahunyad, od jednej z wież, która w oryginale jest częścią zamku o tej samej nazwie. Ten kompleks tak się spodobał publiczności, że po wystawie rozebrano nietrwałą atrapę a w jej miejsce wzniesiono identyczną budowlę, tym razem z materiałów o większej trwałości.
Oglądając zamek bez trudu możemy zauważyć, jak płynnie poszczególne style architektoniczne przechodzą jeden w drugi. Znajdziemy tu elementy romańskie, gotyckie, renesansowe i barokowe a mimo wszystko, całość wygląda zupełnie naturalnie, jak gdyby budowla powstawała na przestrzeni dłuższego czasu a każde pokolenie dokładało do niej swoją część. Zresztą historia architektury zna takie stylistyczne hybrydy, wystarczy wspomnieć (może nie tak spektakularne) zamki jak Wawel i Książ. Ponieważ przyszłyśmy zbyt późno, nie mogłyśmy już wejść do środka, więc dodam tylko, że zamek Vajdahunyad można zwiedzać a w części barokowej jest podobno bardzo interesujące muzeum rolnictwa. Na zamkowym dziedzińcu trudno nie zauważyć pomnika zakapturzonego mnicha z pochyloną głową, to Anonymus, pierwszy węgierski kronikarz, odpowiednik naszego Galla Anonima. Jak przystało na kronikarza trzyma w roku pióro, które jest wyraźnie jaśniejsze niż reszta posągu. Dzieje się tak dlatego, że legenda miejska głosi, iż należy potrzeć to pióro "na szczęście", co jak widać, jest chętnie praktykowane przez odwiedzających. Tu zakończyłyśmy ostatni dzień naszej majówki, zapadał wieczór a my nazajutrz miałyśmy wyjechać z Budapesztu porannym pociągiem do Warszawy, więc był to odpowiedni moment, żeby wrócić do naszego tymczasowego lokum.
Odchodząc przystanęłyśmy nad jeziorkiem, żeby jeszcze raz popatrzeć na podświetlony zamek, który pięknie odbijał się w lustrze wody a ten uroczy i romantyczny widok był wspaniałym finałem naszej pełnej wrażeń wycieczki...
Świetne fotografie! W pełni oddają charakter i piękno tego miejsca 🙂 . Myślę, że na pewno odwiedzenie tych zakątków zapamięta się na długo 😊. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny, masz rację to piękne miasto więc wspomnienia zostają na długo. Serdecznie pozdrawiam!
UsuńMam sentyment do Budapesztu, Po lekturze nabieram chęci do powrotu a potem za jakiś czas stwierdzam, że jest jeszcze tyle miejsc pięknych i ciekawych, że życia nie starczy. Miło było wrócić i na wyspę Małgorzaty i do parku Varosliget. Ostatnio byłem nocą w Budapeszcie wracając z Grecji zatrzymaliśmy się na 2 godziny. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńMam tak samo, ciągnie mnie żeby wrócić do miejsc skąd mam mile wspomnienia chociaż patrząc racjonalnie powinnam sobie zaplanować coś nowego, to dylemat trudny do rozwiązania. Również pozdrawiam najserdeczniej!
UsuńTwój wpis potwierdza moje odczucia dotyczące Budapesztu. To miasto jest na szczycie moich ulubionych europejskich stolic. Zaraz po Pradze. Fajne zakątki odwiedziłyście i świetnie je opisałaś, nawiązując do odległej węgierskiej oraz polskiej historii. Miałyście super weekend. Pozdrawiam:)))
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny i miłe słowa! To fakt, wycieczka była udana, ja od dawna mam sentyment do tego miasta a Marcie też bardzo się podobało więc wymyśliła żeby jechać tam jeszcze raz tylko tym razem zabrać jeszcze Maję córkę mojego syna. Serdecznie pozdrawiam!
UsuńElu Kochana!
OdpowiedzUsuńDzięki Twoim postom z Budapesztu odżywają moje wspomnienia. To miasto też należy do moich ulubionych i chętnie do niego wracam. Cała wyspa Małgorzaty, to tak naprawdę ogromny park, park stolicy ze średniowieczną architekturą sakralną, rzeźbionymi chodnikami, małymi jeziorami, fontanną i zoo. Wyspa to spokojna oaza oferująca wytchnienie od tętniących życiem ulic Budapesztu. Dzięki bujnej zieleni, uroczym atrakcjom i spokojnej atmosferze, stała się ulubionym miejscem wypoczynku zarówno mieszkańców, jak i turystów. Zamek Vajdahunyad to też ciekawa budowla, patrząc na niego wydaje się być bardzo stary a przecież został zbudowany pod koniec XIX wieku.
Serdecznie pozdrawiam:)
Lusiu, faktycznie Budapeszteńczycy to szczęściarze, że mają taką enklawę zieleni w środku miasta i to jeszcze na wyspie. Poza tym trudno się w tym mieście nie zakochać bo ma ono w sobie jakiegoś bakcyla, który sprawia, że chce się tam wracać. Kiedy pisałam te posty rozmawiałam o tym z Martą a ona zaczęła snuć plany, żeby jechać tam w przyszłym roku i przy okazji zabrać Maję na wycieczkę. Maja zdaje maturę w przyszłym roku, więc byłby to miły sposób na upamiętnienie tego zdarzenia. Ja jako babcia i ciocia Marta postanowiłyśmy, że zamiast dawać jej banalne prezenty z ważnych okazji zafundujemy jej jakąś fajną wyprawę. W związku z tym z okazji18 urodzin Marta zabierze ją na kilka dni do Berlina i Poczdamu, Budapeszt byłby super na maturę. Przesyłam uściski!
UsuńWyspa Małgorzaty będzie jednym z pierwszych miejsc, do jakiego wrócę, a które odkryję na nowo, bowiem niewiele pamiętam z mojej wycieczki sprzed niemal 40 lat. Takie tereny zielone z akwenami wodnymi, posągami, rzeźbami i mnóstwem kwitnących kolorowo kwiatów niezwykle lubię. Ogródek japoński okazał się największą atrakcją dla mojej cioci podczas wizyty we Wrocławiu. podejrzewam, że ten budapesztański jest równie, o ile nie bardziej imponujący. I choć ja uwielbiam odwiedzać galerie sztuki to parki i ogrody znajdują wysokie miejsce na moich listach podróżniczych, a z wiekiem może coraz wyższe. No a że Małgorzata to sama rozumiesz, jakby krewna. A to, że siostry wydały się za polskich książąt to interesująca historyjka. Podobnie, jak geneza powstania metra budapesztańskiego. Pozdrawiam serdecznie mając nadzieję, że rehabilitacja postępuje jak najlepiej.
OdpowiedzUsuńGosiu, z pewnością warto wybrać się na Wyspę Małgorzaty, moim zdaniem niewiele tam się zmieniło, ja bardzo dobrze pamiętam moje wcześniejsze pobyty, niemal jak by to było wczoraj, ale może to dlatego, że jeździłam tam wielokrotnie, więc wszystko mi się utrwaliło. Ty jako imienniczka królewny możesz czuć się tam niemal jak u siebie, dlatego tym bardziej warto! Jedyna rzecz, której nie widziałam to stoisko, gdzie sprzedawano pieczone mięso a do tego przepyszny chleb w pajdach. Można było też poprosić o sam chleb zamoczony w tłuszczu od mięsa. to było pyszne, ale teraz jako wegetarianka nie odczułam braku tego stoiska. Co do rehabilitacji, jest nieźle, jednak poprzednio było lepiej. Jestem bardzo osłabiona, spadła mi morfologia bo przy zabiegu tarci się sporo krwi a ja nie miałam transfuzji ( nie pragnęłam, szczerze mówiąc) więc teraz muszę o siebie zadbać. Pozdrawiam serdecznie!
UsuńBeautiful blog
OdpowiedzUsuńThank you!
UsuńUrocze miejsca, pamietam tylko plac niestety; o Kindze wiem, ale Jolanty nie pamietam. Mam nadzieje, ze zdrowotnie lepiej, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKingę wszyscy znają dzięki legendzie o Wieliczce, Małgorzatę dzięki wyspie, natomiast Jolenta jest faktycznie mniej znana a już wiedza o tym, że wszystkie trzy były siostrami zapewne nie jest powszechna. Moje zdrowie mogło by być lepsze, ale też nie jest źle, muszę się uzbroić w cierpliwość, trzeba ładnych paru tygodni, żeby wrócić do względnej formy . Pozdrawiam!
UsuńPrzepięknie opisałaś historię św. Małgorzaty i wyspę, czytałam już kilka razy, czasem nie piszę komentarza, bo nie chcę, żeby był nudny i banalny.
OdpowiedzUsuńO Jolendzie chyba nie słyszałam, a Kingi nie kojarzyłam z Małgorzatą - i co? Człowiek się jednak uczy całe życie.
Poza tym uwielbiam i kocham Ogrody Japońskie, gdziekolwiek są. W sobotę byłam we Wrocławiu w takim cudnym ogrodzie - pełen relaks.
Jak będę jeszcze kiedyś w Budzie lub w Peszcie (a najlepiej w obu) to na pewno odwiedzę tę wyspę. Takie miejsca zresztą powinny być wszędzie, niekoniecznie na wodzie, bo takie wyspy to rzadkość, ale szczególnie w miastach.
Zamki też kocham, mają jakąś niezwykłą magię, jakąś energię, którą wyczuwam.
Pozdrawiam, Elu, pisz o sztuce, czekam na posty i życzę dojścia do jak najlepszej formy. Uściski i serdeczności!
Joasiu, dzięki za komentarz, masz rację, że taka zielona enklawa to skarb. Swoją drogą godne podziwu jest to, że wyspę pozostawiono jako park bo przecież można było tam zbudować coś ekskluzywnego dla wybranych i ogrodzić murem. Natomiast historia córek Beli IV jest naprawdę interesująca, dwie święte i błogosławiona to nie byle co, a dodam jeszcze, że siostrą króla była św. Elżbieta a bratową błogosławiona Salomea. Jest to bardzo zastanawiające i dające do myślenia, jednak takie to były czasy, ludzie starali się zasłużyć na wieczne odkupienie umartwianiem się za życia. Jeśli chodzi o ogrody japońskie też je uwielbiam a z tych, które widziałam według mnie wrocławski jest najpiękniejszy. Bardzo bym chciała wrócić do pisania, ale na razie jeszcze przynajmniej przez tydzień muszę dużo leżeć, siedzenie mi nie służy, bo bardzo obciąża operowany staw a pisanie w pozycji półleżącej to męczarnia. Z rozrywek mam słuchanie książek z Audioteki, gdyż dłuższe czytanie na leżąco też do przyjemności nie należy. Na szczęście mogę trenować chodzenie co jest ważne, bo muszę się doczłapać na wybory, gdyż chcę głosować osobiście. Przed pójściem do szpitala wyprodukowałam kilka postów na zapas, ale pomału układam sobie w głowie różne szkice do następnych. Dzięki za pamięć i życzenia, pozdrawiam serdecznie. Trzymaj się, koniec roku szkolnego już blisko!
UsuńPiękne zdjęcia, ciekawy opis... Nigdy nie byłam w Budapeszcie, mam w planach ale czasu brakuje... pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńWarto zobaczyć to miasto, ale odradzam wizytę w najcieplejszych miesiącach lepsza wiosna lub złota jesień. Pozdrawiam wzajemnie!
Usuń