Po obejrzeniu Góry Gellerta i zamku o czym pisałam w poprzednim poście, przeszłyśmy do dalszej części budapeszteńskiej starówki, aby zwiedzić Baszty Rybackie i kościół Macieja, których charakterystyczne białe sylwetki tak pięknie prezentują się na prawym brzegu Dunaju. Jeśli chodzi o baszty, są one raczej świeżej daty, ponieważ wzniesiono je dopiero na przełomie XIX i XX stulecia. Nie naśladują też wcześniejszych budowli, więc nie pełnią funkcji historycznej a raczej czysto dekoracyjną. Zostały zaprojektowane przez węgierskiego architekta Frigyesa Schuleka, specjalizującego się w rekonstrukcji obiektów romańskich i średniowiecznych. W istocie niegdyś w tym miejscu znajdował się fragment miejskich murów, którego utrzymanie i obrona w czasie działań wojennych należała do cechu rybaków, jednak z pewnością w owych czasach nie było tam tak wymyślnych i ozdobnych baszt. Koniec XIX wieku lubował się w podobnych budowlach w neogotyckim i neoromańskim stylu, nadających historyczny a raczej historyzujący wygląd miastom, które w trakcie dziejowej zawieruchy zostały pozbawione swych zabytków. Zdarzały się też zabytkowe obiekty w tak złym stanie, że uznano, iż ich rozbiórka i zbudowanie w tym miejscu czegoś od podstaw, jest najlepszym rozwiązaniem. Tak, czy inaczej Baszty Rybackie ze swoim bajkowym wyglądem są ulubionym miejscem turystów, być może dlatego, że zaspokajają naszą ukrytą potrzebę przeniesienia się w krainę dzieciństwa... Jest to miejsce bardzo popularne, gdyż oferuje równie piękny widok na Dunaj i jego obydwa brzegi co zamkowe tarasy a do tego są tu kawiarenki, gdzie można usiąść z lodami, kawą, czy kieliszkiem wina i podziwiać panoramę miasta. U podnóża baszt są szerokie, piękne schody, więc wchodząc na wzgórze od strony Dunaju, możemy w całej pełni zobaczyć ich wymyślne kształty. Jednak mnie najbardziej urzekł zjawiskowy widok największej baszty odbitej w lustrzanych szybach hotelu Hilton, który ukazał się mym oczom, kiedy schodziłam po schodach na plac Świętej Trójcy.
Z Baszt Rybackich poszłyśmy zwiedzić kościół Macieja. jak się o nim najczęściej mówi, choć w istocie jest on kościołem parafialnym pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. To najbardziej charakterystyczny zabytek Budapesztu a jego piękna wieża o koronkowych zdobieniach, budzi powszechny zachwyt. Mam bardzo osobiste wspomnienie z nią związane z czasów mojej pierwszej wycieczki na Węgry, kiedy wraz z grupą koleżanek i kolegów jechaliśmy na tygodniowy pobyt nad Balatonem. Był późny wieczór, gdy wysiedliśmy na dworcu Keleti, gdzie dłuższą chwilę czekaliśmy na autokar, którym mieliśmy pokonać ostatni etap podróży. Oszołomiona wielogodzinną jazdą pociągiem rozglądałam się wokoło i wtedy w oddali, na granatowym niebie, zobaczyłam coś niewiarygodnie pięknego, co wyglądało niczym odwrócony kielich kwiatu o misternie powycinanych płatkach w perłowym kolorze. Nie były to czasy, kiedy iluminowano ciekawe budynki, więc ten widok był naprawdę niezwykły. Domyśliłam się, że jest to podświetlony szczyt wieży tonącej w mroku i nie mogłam oderwać oczu od tego cudnego zjawiska. Kiedy wyjeżdżaliśmy z miasta miałam nadzieję, że zobaczę całą wieżę i resztę tej budowli w świetle dnia, gdyż plan był taki, że drodze powrotnej zatrzymamy się na kilka dni w Budapeszcie. Oczywiście tak się stało i podczas zwiedzania miasta nasz przewodnik Istvan, pokazał mam również Matyas - templom, jak mówił o tej świątyni. Kościół był po niedawno zakończonej restauracji, wydawał mi się niezwykły, bardzo bogato zdobiony a stylem odbiegał od tego, co miałam okazję oglądać w Polsce. Duży minus stanowił fakt, że Istvan mówił do nas w języku rosyjskim, który znałam w najlepszym razie średnio a poza tym zwiedzanie w grupie nigdy nie było moją mocną stroną. Nie zrozumiałam nawet tego, że wygląd kościoła jest w dużym stopniu wynikiem rekonstrukcji, ponieważ po zakończeniu wojny był on po prostu ruiną. Zresztą nie wykluczone, że przewodnik był oszczędny w informacjach, ponieważ nie chciał poruszać drażliwych tematów. Z pewnością takim był temat rosyjskich zniszczeń, jakie się dokonały w mieście oraz religia, którą w owym czasie na Węgrzech usilnie rugowano z życia społecznego w dużo większym stopniu niż w Polsce. Podczas następnych pobytów mogłam poszerzyć moją wiedzę na temat kościoła, choć szczerze mówiąc uważam, że jeśli chodzi o promocję zabytków i właściwą informację na ich temat, Węgrzy nadal mają jeszcze dużo do zrobienia. Dopiero podczas mojej podróży z Martą mogłam go obejrzeć jak należy a dzięki internetowi lepiej zapoznać się z jego historią.
Kościół przechodził niezwykle trudne koleje losu, pierwsza świątynia powstała w XII wieku, lecz już w XIII stuleciu została zniszczona przez Tatarów. Odbudowana jako kościół koronacyjny, zawsze była pod szczególną opieką węgierskich królów. Wielkie zasługi miał tu król Maciej Korwin z rodu Hunyadych, który w XV wieku ufundował charakterystyczną, smukłą wieżę (pierwotna zawaliła się niemal sto lat wcześniej). Król podczas swego panowania nie szczędził pieniędzy na uświetnienie świątyni, gdzie się koronował i dwukrotnie brał ślub, co też było okazją do jej upiększenia. Postać tego monarchy, który bardzo dobrze zapisał się w dziejach swojego narodu, upamiętnia figurka przedstawiająca kruka z pierścieniem w dziobie, siedzącego na jednej z wież, nawiązująca do królewskiego przydomka, pochodzącego od herbu Korwin (czyli kruk). Z pierwotnej bryły świątyni pamiętającej króla Macieja do naszych czasów dotrwał jedynie portal zrekonstruowany z ocalałych fragmentów, częściowo wieża południowa w zachodniej fasadzie i fragmenty oratorium. Kościół ponownie spłonął w czasie wojen z Turkami a podczas 150-letniej okupacji osmańskiej przerobiono go na meczet. Po wypędzeniu Turków odzyskał swe pierwotne przeznaczenie i został przebudowany w stylu barokowym, lecz niebawem znów padł ofiarą pożaru, tym razem od uderzenia pioruna. Podczas panowania Habsburgów nikt z władców nie troszczył się o kościół na rubieżach cesarstwa; zrobił to dopiero Franciszek Józef dzięki wstawiennictwu cesarzowej Elżbiety, kiedy po rozpadzie monarchii Austro -Węgierskiej, jako tytularny król Węgier postanowił włożyć na głowę koronę świętego Stefana. W związku z planowaną uroczystością, zadbano o szybkie przywrócenie budapeszteńskiej świątyni należytej rangi. Podczas prac restauracyjnych nadano jej obecny neogotycki wygląd, przy czym starano się o dokładne odtworzenie tych ocalałych elementów, które z racji zniszczeń nie nadawały się do wykorzystania. Prace prowadzono także po koronacji a ogółem trwały one ponad dwadzieścia lat. W tym czasie kościół po raz kolejny został gruntownie przebudowany pod kierunkiem architekta Frigyesa Schuleka, tego samego, który zaprojektował Baszty Rybackie. Podczas odbudowy cały gmach pokryto pięknym dachem z kolorowych, ceramicznych szkliwionych płytek oraz dodano mu liczne elementy zdobnicze w neogotyckim stylu. Gotycką wieżę Macieja Korwina także wzmocniono i ozdobiono w tym samym duchu, tworząc spójną całość z resztą świątyni. Wnętrze otrzymało bogatą polichromię, w stylu zbliżonym do zachowanych resztek oryginalnych, gotyckich malowideł. Dwaj malarze, Karoly Lotz i Bertalan Szekely zaprojektowali całość wystroju a w wykonawstwie wspomagali ich rzeźbiarz Ferenc Mikula oraz twórca witraży, Ede Kratzmann. Artyści w swoich pracach połączyli elementy religijne z patriotycznymi, nawiązując do złotego wieku Węgier, w tym do rządów Macieja Korwina i jego ojca Janosa Hunyadyego, pogromcy Turków w bitwie pod Belgradem. W tym czasie na fali rozbudzonych uczuć patriotycznych i wspomnień o dawnej potędze Węgier przyjęto potoczną nazwę świątyni, która od tej pory jest powszechnie znana jako kościół Macieja (osoby niewtajemniczone w jego historię, czasem mówią też św. Macieja).
Efekt tej wieloletniej restauracji ostał się jedynie przez czterdzieści lat, ponieważ w czasie II Wojny Światowej w czasie walk o Budapeszt spłonął dach kościoła i zawaliła się część ścian. Podobno Niemcy urządzili w nim kuchnię polową, natomiast po wkroczeniu Armii Czerwonej Rosjanie trzymali tam konie i załatwiali swe potrzeby fizjologiczne. Choć powojenna węgierska rzeczywistość była bardzo trudna dla instytucji kościoła w ogólności, świątynię potraktowano w sposób specjalny, jako zabytek o znaczeniu państwowym. Dzięki temu została zabezpieczona przed dalszym zniszczeniem a następnie w latach 1951-1970 odbudowana i zrekonstruowana.
Wnętrze kościoła jest ozdobione nadzwyczaj bogato, ściany od dołu do góry pokrywa pełna złoceń polichromia o żywych kolorach; po wojennych zniszczeniach wszystkie malowidła odtworzono w pierwotnym stanie, przywracając im utraconą świetność. Główny ołtarz z figurą Matki Boskiej Królowej Węgier jest neogotycki (wykonano go wg. projektu Schuleka) podobnie jak ołtarz w kaplicy św. Emeryka, gdzie młody książę został przedstawiony w towarzystwie swego ojca św. Stefana i biskupa Gellerta. W kościele na szczególne wyróżnienie zasługuje ołtarz Matki Boskiej Loretańskiej z figurą Czarnej Madonny, datowaną na XVII. Jest to kopia średniowiecznej rzeźby, z którą wiąże się bardzo ciekawy przekaz. Otóż Turcy po zajęciu Budy zniszczyli wszystkie kościoły a jedynym, który ocalał był właśnie kościół koronacyjny, z którego okupanci usunęli wszystko, co mówiło o religii chrześcijańskiej a wnętrze pomalowali na biało. Ocalała jedynie zamurowana kaplica z figurą Matki Boskiej Loretańskiej i tak się stało, że w 1686 roku, podczas walk o Budę pomiędzy Turkami i Austriakami, doszło do zdarzenia, które obie walczące strony uznały za cud. Kiedy oblężeni muzułmanie modlili się w kościele przerobionym na meczet, pod wpływem straszliwego wstrząsu wywołanego wybuchem wieży prochowej na zamku, pękła ściana zasłaniająca wejście do kaplicy i oczom zgromadzonych ukazała się ukryta figura Madonny. Wywołało to zrozumiały popłoch wśród Turków, którzy uznali to za zły omen co zresztą okazało się prawdą, ponieważ w niedługim czasie faktycznie zostali wyrugowani z Węgier.
Pisząc o wystroju kościoła koniecznie trzeba wspomnieć o rzeźbie przedstawiającej cesarzową Elżbietę, jako młodą pełną wdzięku kobietę z różą w ręce. Elżbieta, osoba z charakteru i wychowania bardzo liberalna, bez wątpienia była postacią niezwykłą i odbiegała od kanonów przyjętych na cesarskim dworze pełnym anachronicznych zasad. Jednak to właśnie te cechy spowodowały, że była uwielbiana przez Węgrów, którzy widzieli w niej rzeczniczkę swoich interesów przed twardogłowym i konserwatywnym cesarzem Franciszkiem Józefem.
Natomiast w kaplicy Świętej Trójcy znajdziemy stylizowany na średniowieczny nagrobek, gdzie w nogach mężczyzny spoczywa lew uosabiający męstwo a u stóp kobiety pies, symbol wierności. Złożono w nim szczątki króla Beli III i jego żony Agnieszki z Antiochii, córki księcia de Chatillon, które znaleziono pięćdziesiąt lat wcześniej podczas prac wykopaliskowych na terenie zniszczonej przez Turków bazyliki w Szekesfehervar. Agnieszka, czasem zwana też Anną, wychowana na bizantyjskim dworze cesarskim, miała wielki wpływ na rozwój kulturalny Węgier a jako matka kilku córek wydanych za europejskich władców, stała się przodkinią wielu królewskich rodów.
Wychodząc z kościoła warto zwrócić uwagę na piękny portal z płaskorzeźbionym wizerunkiem Matki Boskiej Królowej Węgier adorowanej przez pełne wdzięku anioły, wykonany przez Lajosa Lontay'a. Jak już wspominałam, plac, przy którym stoi kościół Macieja nosi nazwę Świętej Trójcy, od barokowej kolumny morowej wzniesionej w XVIII stuleciu w intencji powstrzymania epidemii dżumy, szerzącej się w Europie na przełomie XVII i XVIII wieku. Po pierwszej fali zachorowań wzniesiono podobną, choć mniejszą kolumnę, którą usunięto, kiedy zaraza powróciła do Budapesztu. Wtedy na jej miejsce postawiono tę, którą widzimy obecnie, z wizerunkiem św. Trójcy na szczycie. Na szczęście epidemia się skończyła a jako świadectwo tamtych zdarzeń pozostała jedynie kolumna i nazwa placu. Nieopodal kościoła, tuż przy basztach rybackich, jest jeszcze jeden ważny monument. To dzieło rzeźbiarza Alajosa Strobla, konny pomnik św. Stefana, (Węgrzy nazywają go Szent Istvan) pierwszego koronowanego króla Węgier. Król Stefan żył współcześnie z naszym Bolesławem Chrobrym i nie tyko wsławił się tym, że scalił swe państwo i stworzył w nim sprawną administrację, miał też wielkie zasługi w szerzeniu chrześcijaństwa za co został kanonizowany wraz ze swym synem Imre (Emerykiem) i biskupem Gellertem.
Do zachodniej pierzei placu przylega nowoczesny hotel Hilton, zupełnie nieźle wpisujący się z historyczną tkankę miasta, dzięki stylizowanym pilastrom rozbijającym jego lustrzaną fasadę. Hotel wzniesiono na ruinach kościoła dominikanów i klasztoru św. Mikołaja, co ciekawe, nie rozebrano resztek tych budowli, ale zabezpieczono je i wkomponowano w otoczenie oraz bryłę hotelu. Jednym z tych elementów jest średniowieczna kościelna wieża z edykułem, w którym umieszczono posąg przedstawiający króla Macieja Korwina. Choć wygląda autentycznie, jest jedynie bardzo dobrą kopią rzeźby z wieży bramnej zamku w Budziszynie, który Maciej zajął jako król Czech i polecił odrestaurować. Podobno wizerunek wiernie oddaje rysy twarzy króla; przekaz mówi, że jej twórca specjalnie przyjechał z Budziszyna na Węgry, by wykonać rzeźbę portretową przyszłej głowy posągu władcy, którą później scalono z resztą postaci.
Na budapeszteńskiej starówce jest jeszcze jedna interesująca gotycka wieża, pozostałość kościoła św. Marii Magdaleny. Kościół ten, podobnie jak Matyas-templom był wielokrotnie niszczony i odbudowywany, jednak po uszkodzeniach z czasów II Wojny Światowej został definitywnie rozebrany a jego resztki zachowano jako park ruin. Jeśli komuś nie braknie sił, aby pokonać schody o 170 stopniach, może wejść na szczyt wieży i popatrzeć na panoramę miasta z wysokości niemal 50 metrów.
Starówka budapeszteńska jest bardzo klimatyczna są tu urocze brukowane uliczki z zabytkowymi domkami, barokowe pałace i przytulne knajpki, jednak ja musiałam jeszcze zobaczyć budynek, który skradł mi serce od chwili, kiedy go zobaczyłam po raz pierwszy. To dawny hotel "Pod Białym Krzyżem" śliczna jednopiętrowa kamienica o rokokowej fasadzie, gdzie w centralnej części o dużych oknach niegdyś był wielki hotelowy salon, w którym wystawiano przedstawienia teatralne. Za harmonijną fasadą o dwóch balkonach kryje się rozbudowana dalsza część z dwoma dziedzińcami. Hotel w swoich najlepszych czasach był na tyle luksusowy, że w 1757 roku zamieszkał w nim Giacomo Casanova, natomiast w roku 1783 gościł nawet samego cesarza Józefa II podczas jego wizyty w Budapeszcie. Po wojnie podobno były w nim jakieś urzędy a przez jakiś czas nawet ekskluzywny nocny klub o nazwie (jakżeby inaczej) "Casanova". Niedawno zrobiono gruntowny remont budynku i podzielono go na niewielkie mieszkania. Fronton kamienicy pozostał bez zmian, podobnie jak niegdyś jest pomalowany na ładny, kremowy kolor z białymi elementami dekoracyjnymi, więc się ucieszyłam, że mogę pokazać Marcie moje ulubione miejsce w pełnej krasie. Ten sentymentalny akcent był tego dnia ostatnim etapem naszej wędrówki po mieście, która zaczęła się przy moście Małgorzaty i przy nim skończyła, jednak przed nami były następne dwa dni budapeszteńskiej majówki, więc ciąg dalszy nastąpi i będzie jeszcze jeden post o mieście. Jednak przedtem napiszę o Szentendre, prześlicznej malutkiej miejscowości słynącej ze wspaniałego rękodzieła, leżącej niedaleko od Budapesztu. Tam spędziłyśmy drugi dzień naszej majówki a to co widziałyśmy pokazało nam Węgry z zupełnie innej perspektywy.
Jeśli ktoś jeszcze nie widział albumu ze zdjęciami Budy, zapraszam tutaj>
Hurra, Google mnie rozpoznal. W Budapeszcie bylam tylko raz, tez z mlodziezowa wycieczka, pamietam, ze oczarowal mnie wielki plac z kolumnami I muzeum w kosciele. Nauczylam sie tam jesc na sniadanie zolty ser z dzemem, co jadam do dzisiaj.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Google przypomniały sobie i że jesteś. Ja żółtego sera z dżemem nie miałam okazji jeść, ale we Włoszech z mandarynką albo melonem to już tak. Natomiast z pierwszego pobytu na Węgrzech nie zapomnę salami z zieloną, potwornie ostrą papryczką a do tego bardzo słodkie kakao na śniadanie, to było mocne przeżycie!
UsuńCoś pięknego, naprawdę. Podziwiam też Twoje bardzo szczegółowe opisy, wtedy czuję się, jakbym tam była tu i teraz, a akurat w tym kościele raczej nie byłam, bo bym zapamiętała. I niesamowite obrazy i piękną rzeźbę młodej Elżbiety. Dobrej, udanej niedzieli!
OdpowiedzUsuńDzięki za miły komentarz, mam nadzieję, że ten wpis obudził Twoje wspomnienia i faktycznie zechcesz tam wrócić bo to miasto ma dużo do zaoferowania o wiele więcej niż to o czym piszę, bo przecież o wszystkim się nie da a poza tym ja też wielu rzeczy nie widziałam. Powiem jedynie, że w następnym wpisie rzecz będzie o małym miasteczku, które bardzo polecam na wycieczkę poza Budapeszt. Miłej niedzieli i wspaniałego tygodnia życzę!
UsuńMoże kiedyś wybiorę się do Budapesztu. Twoje opisy tego pięknego miasta, skłaniają do tego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)*
To może być bardzo miła wycieczka, byle nie w środku lata kiedy upały dokuczają. również pozdrawiam!
UsuńLustrzane odbicie baszty w szybach hotelu uruchomiło moją pamięć i zaczęłam szukać zdjęć z Budapesztu. Czarno białe i jedynie kilka się ich zachowało. I znalazłam identyczne jak twoje zdjęcie z tym lustrzanym odbiciem. Pamiętałam, że podobało mi się tam lustrzane odbicie, ale nie pamiętałam co to było, a teraz już wiem. Zresztą podobne lustrzane odbicie jest w Wiedniu, gdzie w szybach domu towarowego odbijają się wieże Św. Stefana. Natomiast posąg -rzeźba Sissi w kościele Macieja skojarzyła mi się z rzeźbą Marii Antoniny w kościele w Saint Denis (o ile dobrze pamiętam) w Paryżu. Niezwykle odważny z wyeksponowanym niemal biustem. Kościół Macieja wygląda bardzo ładnie i chętnie bym go zobaczyła. Z węgierskich smakołyków pamiętam niezwykle pikantny gulasz popijany czerwonym winem. Dziś nie dałabym rady zjeść. Natomiast połączenie żółtego sera z dżemem czy z owocami jest mi znane. Nie wiem skąd, ale czasami tak jadam. Zresztą ser z winogronami np. często występuje w koreczkach. Swoją drogą, czy ktoś jeszcze przygotowuje koreczki? Zrobiłam rok temu na przyjęcie, ale nie miały wzięcia przepadły z kretesem w konkurencji z kupnym (acz bardzo dobrym) sushi. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa też lubię takie efekty lustra, nawet obraz może być zniekształcony jak odbicie Duomo w szybach Arengario w Mediolanie to mi nie wadzi.
UsuńMasz rację z tymi dekoltami teraz w kościołach pilnują żeby być należycie ubranym a tam takie panie stoją legalnie. A co do koreczków uważam że to fajna przekąska natomiast za sushi nie przepadam bo ryż to nie moja bajka. Pozdrawiam wzajemnie!
Pięknie i szczegółowo przedstawiłaś kościół Macieja w Budapeszcie, tym bardziej że nie miałem okazji oglądać wnętrz. Trwała wówczas renowacja kościoła. Czytając wspomniałaś o rzeźbie na wieży bramnej w Budziszynie. Od razu przejrzałem zdjęcia z Budziszyna i mam na zdjęciu tą rzeźbę. Jak będę robił posta o Budziszynie to muszę to zdjęcie umieścić. Budapeszt to piękne miasto, ale w nocy jest niesamowite. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńCieszę się i będę czekać na post o Budziszynie, jestem ciekawa jak to wygląda w oryginale i że rozwiniesz ten temat. Masz rację co do Budapesztu w nocy, kiedy jeździłam tam w latach 70-tych zawsze szwendaliśmy się nocami i to było piękne. Tym razem tyle tylko żeby popatrzeć na oświetlone zabytki bo to punkt obowiązkowy a kościół Macieja w środku jest naprawdę wart zobaczenia.
UsuńKochana Elu!
OdpowiedzUsuńJak zawsze jestem zachwycona Twoimi przepięknymi postami i cudownymi zdjęciami. Kolejny raz jestem u Ciebie i delektuję się każdym zdaniem. Byłam zachwycona kościołem Macieja. Ja w takich wnętrzach wariuję. Chodzę od kaplicy do kaplicy i podziwiam piękno wystroju. A tutaj naprawdę jest co oglądać. Oczywiście aparat cały czas rejestruje te cudności i często dopiero w domu, przed komputerem dostrzegam wszystkie szczegóły oglądanych miejsc i mistrzostwo zdobień. W ogóle wzgórze zamkowe w Budapeszcie jest przepiękne. A widoki zapierają dech... Nie wiem czy Ty ale ja bardzo często słyszałam, że ludzie mówią kościół św. Macieja. Podoba mi się ten kolory dach, podobny jest nieco do tego w Zagrzebiu, chociaż tam to zdecydowanie mniejszy kaliber.
Czytałam Twój post zaraz po opublikowaniu, jednak nie spieszyłam się pisaniem komentarza. Dlaczego? otóż mam okazję wpadać do Ciebie raz i kolejny raz... i delektować się cudnym tekstem!
Najserdeczniej Cię pozdrawiam i ściskam mocno:):
Lusiu, jak najbardziej podzielam Twój zachwyt nad tym miejscem, bo jest jedyne w swoim rodzaju a ja na dodatek mam te piękne wspomnienia z pierwszego wyjazdu, kościół wtedy wyglądał trochę inaczej wewnątrz, np. rzeźba przedstawiająca Sissi stała na dole a na wyższe kondygnacje nie można było wchodzić. Wtedy oczywiście nie robiłam zdjęć, raczej kupowałam pocztówki lub albumy. Teraz robię podobnie jak Ty bo chyba nadajemy na tych samych falach w pewnym sensie. Również czuję się oszołomiona w trakcie zwiedzania i boję się że coś mi umknie, więc trzaskam mnóstwo zdjęć. Niestety, zwykle faktycznie czegoś fantastycznego nie dostrzegę, więc później jestem zła na siebie bo mogłam patrzeć uważniej. Co do Macieja, który jak wiemy nie był świętym, osobiście nie słyszałam na własne uszy, ale wiem, że tak jest, więc zamieściłam dyskretną uwagę na ten temat, bo nawet zdarzyło mi się czytać relację z wycieczki, gdzie ktoś z maniakalnym uporem pisał o kościele św. Macieja. Poza tym jest to bardzo miłe z Twojej strony, że uważasz, iż to co piszę ma ręce i nogi, cieszę się, bo przecież tam byłaś, wszystko widziałaś i znasz temat od podszewki, więc tym bardziej Ci dziękuję za tak pochlebną opinię! Ja w tej chwili pomału szykuję się do drugiej operacji (17.05) więc staram się stworzyć jakieś posty na zapas, ponieważ początkowo mogę mieć problem z pisaniem, gdyż na siedząco nie wolno a na leżąco nie wiem czy dam radę. Przesyłam uściski i najserdeczniejsze pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńDroga Elu!
UsuńPamiętam o Twojej operacji. Sercem i myślami jestem przy Tobie. Na leżąco prawdopodobnie możesz jedynie czytać w telefonie a o pisaniu na jakiś czas będziesz musiała zapomnieć. My będziemy będziemy czekać na Ciebie cierpliwie.
A co do Budapesztu? kilka razy była w tym mieście i bardzo miło wspominam spędzony tam czas. Budapeszt ma wiele do zaoferowania, od wspaniałej architektury i fascynujących muzeów po pyszne jedzenie i wspaniałe wina. Ja dodatkowo jestem zafascynowana historią Węgier i łaźniami termalnymi. Są naprawdę cudowne.
Ściskam Cię mocno i serdecznie pozdrawiam:)
Dzięki za pamięć Lusiu i za wsparcie! Z czytaniem i komentowaniem na telefonie zapewne nie będzie problemu natomiast pisać mogę jedynie na laptopie bo muszę widzieć całość na ekranie bo inaczej myśl mi umyka. Chcę napisać ze trzy, może cztery posty na zapas a później mam nadzieję, uda mi się pisać na bieżąco. Serdecznie pozdrawiam, korzystaj z wiosny, niech Tobie i Twojemu Mężowi przyniesie dużo pięknych wrażeń!
UsuńNigdy nie byłam w Budapeszcie, ale wiele dobrego o nim słyszałam, mam wrażenie, że wszyscy tam byli tylko nie ja :) W każdym razie pięknie go pokazałaś i jak zawsze ciekawie opisałaś :)
OdpowiedzUsuńZ pewnością było wiele osób, Budapeszt jest u nas bardzo popularny, według mnie warto tam jechać bo to ciekawe miasto, nawet biorąc poprawkę na zabytki, które są w dużej mierze rekonstrukcjami. Ale nasz Zamek Królewski i starówka w Warszawie też są a wszyscy pieją z zachwytu bo cudne. Warto tam jechać na kilka dni a przy okazji zahaczyć o termy bo Budapeszt to jedno wielkie uzdrowisko mają tam mnóstwo łaźni z gorącą wodą z naturalnych źródeł. Ja niestety nie byłam chociaż za każdym razem miałam taki zamiar to zawsze coś mi stanęło na przeszkodzie. Mam wielką ochotę iść do zabytkowej łaźni którą wybudowali Turcy, niestety jedna jest zamknięta a drugą przebudowano, ale część zabytkowa została więc chyba będę musiała jechać specjalnie w tym celu. Pozdrawiam!
Usuń