niedziela, 17 stycznia 2016

Wenecja Wenecjan i wiatr od morza.




Podczas trzeciego dnia spędzonego w Wenecji, zobaczyłyśmy miasto z zupełnie innej strony. Nie było ani tak pocztówkowo piękne i kolorowe, jakie widziałyśmy pierwszego dnia ani takie, jakim je widziałyśmy w drugim dniu, romantycznie zatopione w deszczu i popielatym świetle tłumiącym jego barwy. Ponieważ miałyśmy wyjechać po południu, postanowiłyśmy, że tym razem nie pójdziemy w stronę placu Świętego Marka, lecz pozostaniemy w okolicy, gdzie był nasz hotel. Dzielnica ta nazywa się Cannaregio i leży w północnej części miasta, pomiędzy dworcem
Santa Lucia i Ponte Rialto.

Podobnie jak w innych dzielnicach  Wenecji, także i tu można spotkać turystów. Mimo to, ma ona zdecydowanie inny charakter a na mostkach, placach oraz w zaułkach, można zobaczyć o wiele więcej stałych mieszkańców, niż przybyszów. Z tego powodu nazwałam ją Wenecją Wenecjan, bowiem na pierwszy rzut oka widać, że tu się mieszka i żyje dniem codziennym, chodzi na targ, robi zakupy w okolicznych sklepach, czy wyprowadza psa na spacer. Nasze zwiedzanie rozpoczęłyśmy od kościoła, gdzie są przechowywane relikwie św. Łucji. Można je oglądać w jednej z kaplic, leżą w kryształowej trumnie, odziane w haftowaną szatę koloru krwi, ze srebrną maską zamiast twarzy. Wcześniej św. Łucja miała swoją świątynię w miejscu, gdzie obecnie znajduje się wenecki dworzec, jednak do dziś pozostała z niej tylko nazwa, którą dworzec odziedziczył, natomiast relikwie przeniesiono na nowe miejsce, do nieodległego kościoła św. Jeremiasza. Szczerze mówiąc, widok trumny z widocznymi wewnątrz zwłokami, budzi we mnie mieszane uczucia; z jednej strony skłania mnie do refleksji nad życiem i jego przemijaniem, wierności sobie, swoim ideałom i temu co sprawia, że człowiek w ich obronie jest gotów ponieść katusze i śmierć. Z drugiej strony jest to swego rodzaju litość nad kruchymi doczesnymi szczątkami, które dawno powinny obrócić się w proch, z jakiego powstały i znaleźć wieczny odpoczynek... Niestety, relikwie świętej tego spokoju nie zaznały; z Syrakuz, gdzie poniosła męczeńską śmierć, trafiły do Konstantynopola. Po złupieniu tegoż przez krzyżowców podczas IV krucjaty, na polecenie doży Enrico  Dandolo przewieziono je do Wenecji, wraz z czterema rumakami i posągami tetrarchów, o których pisałam w pierwszym poście.





Później kościół, jaki dla nich zbudowano został rozebrany a relikwie przeniesiono, jednak  w roku 1981 nieznani rabusie wykradli je (podobno dla okupu). Zostały odzyskane 13 grudnia tego samego roku, w dniu tradycyjnych obchodów ku czci tej świętej i od tamtej pory nikt już nie popróbował zakłócać ich spokoju. Po obejrzeniu kościoła puściłyśmy się na dalsze zwiedzanie, idąc przed siebie bez planu i celu. Trafiłyśmy w miejsce, gdzie nad wąskim kanałem stało wiele niegdyś wspaniałych domów, dziś chylących się ku upadkowi o odpadających tynkach, z zamkniętymi okiennicami poczerniałymi i spaczonymi od wilgoci. Jednak także w tym obrazie opuszczenia i ruiny ni stąd ni zowąd można było zobaczyć jakieś okno z firanką albo doniczkę z kwiatkiem stojącą na balkonie, co mogło wskazywać na to, że mimo wszystko nadal ktoś tam mieszka. Od lat mówi się o tym, że Wenecja umiera powolną śmiercią a liczba jej ludności systematycznie spada. Ze 164 000 mieszkańców w 1931 roku pozostało niewiele ponad 60 000. Co prawda, ogromna ilość przybyszów z całego świata podwaja tę liczbę, lecz jeśli sprawy nadal będą się toczyć w tym kierunku, nie wykluczone, że z biegiem czasu Wenecja stanie się jedynie skansenem, do którego ze stałego lądu będą przybywać pracownicy świadczący usługi turystom. Jest to czarny scenariusz, lecz ta spadkowa tendencja budzi poważne zaniepokojenie Wenecjan. Chcieliby oni widzieć swoje miasto takim, jakie było niegdyś, co jest o tyle trudne, że poza sektorem usługowo-turystycznym brakuje tu miejsc pracy a remonty murszejących budynków są bardzo kosztowne. Z tego względu, ktoś szukający możliwości urządzenia się w miarę szybko i wygodnie, wybiera życie na stałym lądzie.





Byłyśmy bardzo poruszone tym, co zobaczyłyśmy,  lecz o ile mnie ten widok napełnił smutkiem i poczuciem beznadziei, Marta stwierdziła, że mimo wszystko, wiele by dała za to, żeby tu zamieszkać. Nie powiem, że ten obraz Wenecji nie odznaczał się malowniczością; tak to się jakoś dzieje, że kruszejące mury z liszajami zacieków, piękne kute kraty i balkony powoli pokrywające się rdzą, niegdyś biały wapień portali, dziś poczerniały, z zatartymi konturami płaskorzeźb, w łagodnym świetle odbitym od wody kanału nabierają trudnego do określenia, chorobliwego uroku. Przypomniał mi się jeden z moich ukochanych filmów "Śmierć w Wenecji" Viscontiego i scena, kiedy profesor Aschenbach z twarzą ukrytą pod tandetnym makijażem przypominającym karnawałowa maskę, nosi w sobie śmierć, chodząc po ulicach umierającego miasta. Widziałam ów film wiele razy, jednak te końcowe sceny będące przejmującą metaforą ludzkiego życia, zawsze robią na mnie ogromne wrażenie. Emocje jakie we mnie budzą są trudne do ubrania w słowa, ukazują mi ukryte prawdy, które się odgaduje intuicyjnie i pozostawia tylko dla siebie, gdyż wszelka dyskusja na ten temat jest zbędna, i może jedynie spłycić oraz strywializować to, co czujemy...





Jednak mimo wszystkich zagrożeń ze strony morza, Wenecja nadal żyje i są w niej Wenecjanie. Mogłyśmy się o tym przekonać wędrując przez place i uliczki Cannaregio, gdzie spotkałyśmy wiele osób bez wątpienia będących jego stałymi mieszkańcami, na co wskazywał zarówno ich strój, jak i zachowanie. Widać było, że są stąd, bowiem nie gapili się na okolicę, nie kontemplowali widoków, przemieszczali się z obojętnym wyrazem twarzy, spiesząc do swoich zwykłych zajęć a jeśli ktoś się zatrzymywał, to jedynie na widok znajomego aby sobie z nim uciąć pogawędkę. Znalazłyśmy tam wiele sklepów i punktów usługowych, które nie były nastawione na sprzedaż gadżetów i pamiątek, lecz na zaspokajanie potrzeb dnia codziennego. Szczególnie zafascynował nas widok pracowni kamieniarskiej, gdzie na podwórzu stało mnóstwo rzeźb, kolumn, fontann i rozmaitych ozdobnych detali wykonanych w tradycyjnym, włoskim stylu z marmuru i piaskowca, mogących służyć do uświetnienia pięknej rezydencji albo parku.





Po przekroczeniu jednego z mostków, stanęłyśmy przed wspaniałym, zabytkowym pałacem, w którym obecnie mieści się hotel "Antico Doge". Niegdyś należał on do arystokratycznej rodziny Faliero a jeden z jej członków, Marino, zapisał się w historii Republiki Weneckiej jako spiskowiec i zdrajca. Został on wybrany dożą, lecz urząd ów sprawował jedynie kilka miesięcy, gdyż zapragnął pójść o krok dalej, obalić Republikę i przyjąć tytuł  księcia. Dla swych poczynań zdołał skaptować stronników pośród przedstawicieli niższych klas, jednak spisek wykryto a Marina Faliero skazano na śmierć. Został  ścięty na zewnętrznych schodach  Pałacu Dożów, w tym samym miejscu, gdzie niedawno przysięgał wierność Republice Weneckiej. Oprócz śmierci fizycznej skazano go także na śmierć cywilną; w galerii pałacu, pośród 120 wizerunków tych najwyższych urzędników, w miejscu, gdzie powinien wisieć jego portret, widnieje czarna zasłona i napis przypominający o zdradzie, jakiej się dopuścił. Dość długo krążyłyśmy po uliczkach i placykach usytuowanych nieopodal Ponte Rialto, od czasu do czasu trafiając w miejsce, skąd nieoczekiwanie otwierał się przed nami widok na Wielki Kanał i pałace stojące na jego przeciwległym brzegu. Ten widok przypominał mi wszystkie piękne obrazy, jakie widziałam, wspaniałe "weduty" Carlevarisa, Guardiego czy Canaletta, pokazujące Wenecję z fotograficzną dokładnością, cudną, rozświetloną światłem odbitym od wody, statyczną a jednocześnie rozedrganą niczym fatamorgana.




Przebywając przez wiele lat we Włoszech, przestałam się dziwić, że na przestrzeni wieków ściągali tu malarze z całego świata, w poszukiwaniu jedynego w swoim rodzaju światła dającego niesamowite efekty, które w niezrównany sposób modeluje kształty i wydobywa kolory. Sądzę, że właśnie to zmieniające się światło stanowi o szczególnym uroku włoskiego pejzażu, gdyż często jakieś miejsce ukazywało mi się w zupełnie innej odsłonie, mimo że niejednokrotnie widziałam je już wiele razy i było mi ono doskonale znane. W takich chwilach chwytałam mój aparat fotograficzny, żeby uwiecznić ten magiczny i jedyny w swoim rodzaju moment, jednak efekt końcowy rzadko był satysfakcjonujący. Nie ma w tym nic dziwnego, bo czym jest martwa soczewka aparatu, wobec doskonałości ludzkiego oka, przesłoniętego łzą wzruszenia i serca bijącego szybciej na widok piękna natury? Wenecja także dała mi wiele okazji do zadziwienia i zachwytu, gdyż jak już wspominałam, wielokrotnie zmieniała swój wygląd na naszych oczach już od pierwszego dnia, kiedy to początkowo ostre słońce powoli chyliło się ku zachodowi, wydłużały się cienie a wszystkie kontury powoli zacierał zmierzch. Później, nocą w nikłym świetle latarni, kiedy domy wznosiły swe ściany wysoko ponad naszymi głowami, niemal stykając się na tle czarnego nieba, pokazała nam inną twarz, uchylając przed nami rąbka swych mrocznych tajemnic. Drugi dzień, to była Wenecja widziana przez delikatną zasłonę deszczu, spowita popielatym woalem, z kolorami nasyconymi, pociemniałymi i stłumionymi.



Trzeciego dnia, kiedy wyszłyśmy z domu, nad miastem snuły się poranne mgły; wszystko zadawało się parować a słońce, niechętnie przebijające się przez te zasłony sprawiało, że nieostre kontury budynków falowały i drgały, dając niesamowite wrażenie, iż miasto jest czymś nierzeczywistym, niczym obraz w lustrze, który jest, lecz wystarczy lekko poruszyć zwierciadło a wszystko zmienia się i odpływa...Choć w porównaniu do poprzedniego dnia pogoda poprawiła się zdecydowanie, deszcz nie dawał za wygraną. Od czasu do czasu nadciągała jakaś chmura i zaczynał padać drobny deszcz, lecz trwało to na tyle krótko, że nie zawsze miałyśmy ochotę na otwieranie parasola.  Zawróciłyśmy z okolic Rialto w stronę hotelu, ale nie poszłyśmy tą samą drogą wiodącą w pobliżu Canale Grande, lecz prosto przed siebie, w stronę północnego krańca lądu. Tu zobaczyłyśmy miasto bardziej zwyczajne, z domami jakich wiele, jedynie z tą różnicą, że także i tu było ono poszatkowane pasami wody, nad którymi przerzucono ceglane mosty, ozdobione ornamentami z białego kamienia z Istrii. Swego czasu, kiedy Istria i Dalmacja znajdowały się pod panowaniem weneckim, przywożono z tamtejszych kamieniołomów ten szczególny rodzaj stosunkowo lekkiego, lecz twardego wapienia, który choć bardziej matowy, po wypolerowaniu całkiem nieźle naśladuje marmur.






To z niego tworzono okładzinę dla weneckich pałaców, w nim wykuwano piękne portale, płaskorzeźby i ornamenty, które nadal można podziwiać chodząc po ulicach miasta. Pod tym względem Wenecja jest miejscem szczególnym, wzniesiona na bagnistym gruncie, w który wbito niewyobrażalną ilość drewnianych pali, będących niczym odwrócony, ukryty las, co zamiast wzwyż, rośnie w głąb ziemi, na zewnątrz pokazuje nam kamień wydobyty z trzewi wyrobisk, powstały z milionów morskich żyjątek...Czy takie miasto można porównywać z innymi? Wenecja była, jest i będzie jedyna w swoim rodzaju i nie ma tu nic do rzeczy fakt, że skutkiem nawały turystów stała się swego rodzaju samograjem, turystyczną Mekką, którą trzeba zaliczyć, ażeby później móc wyrazić swój zachwyt lub dezaprobatę.
W części miasta, do której trafiłyśmy, znowu miałyśmy okazję przyjrzeć się codziennemu życiu Wenecjan. Tu nie zawijały gondole, ich miejsce zajęły zwykłe, wiosłowe łódki i motorówki. Wiele z nich stało przy nabrzeżach, inne uwijały się po kanałach niczym pracowite mrówki, wożąc towary oraz swoich właścicieli. Mogłyśmy popatrzeć na codzienną pracę ludzi, pracowników firmy kurierskiej dostarczającej łodzią paczki, robotników budowlanych wywożących gruz, łódź należącą do zakładu oczyszczania miasta transportującą worki ze śmieciami i panią listonosz, która pływała motorówką w towarzystwie bardzo zdyscyplinowanego wyżła.





Domy w tej okolicy były mniej ozdobne, nie widziało się bogatych ornamentów i balkonów, lecz podobnie jak w starszej części miasta, wiele z nich miało na dachu dość rozległy taras. W perspektywie kanału widać było morze, skąd nadciągał powiew wiatru rozganiającego ciemne chmury i osuszającego ulice oraz place po przelotnych deszczach. Ponieważ dotarłyśmy do krańca miasta, skręciłyśmy w lewo, w stronę dworca i naszego hotelu. Droga niespodziewanie zaprowadziła nas do miejsca, które chciałyśmy zobaczyć, choć miałyśmy obawy, że nie zdołamy go odnaleźć. Tym miejscem było dawne weneckie getto, część miasta przeznaczona dla ludności żydowskiego pochodzenia, niegdyś całkowicie wyodrębnione i zamykane na noc. Zachował się niewielki portyk, gdzie niegdyś znajdowały się drewniane wrota, po których do naszych czasów pozostały jedynie wrzeciądze. Edykt wydany przez Napoleona zrównał wszystkich mieszkańców Włoch przyznając im te same prawa, więc od tej pory weneccy Żydzi mogli się osiedlać w dowolnym miejscu. Mimo to, w obrębie dawnego getta nadal jest sporo obiektów będących we władaniu społeczności żydowskiej, między innymi synagoga, wzniesiona nieopodal centralnego placu z trzema studniami.





Jedną z jego pierzei  zajmuje ceglany mur, na którym umieszczono tablice z brązu, mówiące o eksterminacji tego narodu w czasie II Wojny Światowej, kiedy to dwustu Wenecjan żydowskiego pochodzenia zginęło w obozach koncentracyjnych. Na murze synagogi znalazłyśmy jeszcze jedną tablicę, także poświęconą pamięci ludzi pomordowanych w trakcie Holocaustu. Ponieważ zbliżał się czas odjazdu, opuściłyśmy getto z poczuciem, że w tym mieście, tak przepełnionym świadectwami historii, niespodziewanie otworzyły się przed nami jeszcze jedne drzwi, prowadzące do świata, który minął...Chodząc po dzielnicy Cannaregio, prawdopodobnie (tak samo jak poprzedniego dnia w dzielnicy San Marco) zatoczyłyśmy wielkie koło, gdyż nieoczekiwanie znów znalazłyśmy się nieopodal mostu prowadzącego do kościoła św. Jeremiasza, gdzie rano byłyśmy w kaplicy z relikwiami św. Łucji. Zorientowałyśmy się że kościół jest niedaleko, widząc  na jednym z budynków pamiątkową tablicę, gdzie wyryto nazwiska mieszkańców tej parafii, poległych w czasie Wielkiej Wojny, w latach 1915-1918. W tym mieście o tysiącletniej historii z budynkami, będącymi jej świadectwem, te dwie straszne wojny upamiętnione w miejscach położonych tak blisko siebie, zdawały się niemal współczesne naszym czasom...




Gdybym miała wybrać moment, w którym zobaczyłam Wenecję żywą, to paradoksalnie było to wtedy, kiedy czytałam nazwiska zmarłych i poległych. To już nie było miasto będące zbiorem kolorowych widoczków, historycznych postaci i wspaniałych kostiumów z przeszłości, lecz żywy organizm, zajęty swą codziennością. Miejsce, gdzie być może ktoś nadal wspomina krewnych, których nazwiska wyryto na pamiątkowych tablicach i zapala znicze w rocznicę ich śmierci...
Późnym popołudniem wyjechałyśmy z Wenecji, po długim moście łączącym ją ze stałym lądem. Pogoda poprawiła się definitywnie i podobnie, jak pierwszego dnia, pokazało się słońce. Jego blask był niby cudzysłów dla tych trzech dni, kiedy tak dużo się działo i widziałyśmy tak wiele. Nie żałowałyśmy niczego - ani spacerów w deszczu ani nocnego błądzenia po opustoszałych zaułkach, perche', Venezia e' sempre Venezia....


Album ze zdjęciami jakie zrobiłam trzeciego dnia można obejrzeć tutaj>

29 komentarzy:

  1. Elżbieto, oglądam u Ciebie inną Wenecję. Piękną, magiczną. Wenecję, jakiej nigdy nie poznałam. Wenecję obnażoną i bardzo prawdziwą. Na placykach, uliczkach jedynie Wenecjanie. Zero tłumów, cisza, kanały, mostki i deszcz, który dodaje jej uroku. Dla mnie Wenecja jest miastem magicznym i lubiłam do niej wracać. Jednak ostatnimi czasy Wenecja jest zbyt zatłoczona jak dla mnie.
    Pozdrawiam serdecznie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za odwiedziny i komentarz! Masz rację co do tłoku, mimo że był listopad my też zastałyśmy tam tłumy, zwłaszcza na placu św. Marka. Na szczęście miałyśmy wystarczająco dużo czasu żeby odbić nieco w bok i znaleźć inną Wenecję. Pozdrawiam wzajemnie!

      Usuń
  2. A wiesz, że ja nie oglądałam tego filmu. Muszę koniecznie go obejrzeć. Może na youtubie, a może uda mi się kupić płytę. Moje filmowe skojarzenie to Miłość i śmierć w Wenecji. Moim zdaniem całkiem niezły i dużo w nim Wenecji, może takiej bardziej znanej,ale też pięknej. Jak cudownie jest się zagubić w krętych uliczkach i znaleźć w takich nieznanych (mało znanych) turystom miejscach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ostatni raz wdziałam go nawet niezbyt dawno w TV. Bardzo piękny film choć gorzki jak większość Viscontiego, który i tak jest moim ulubionym reżyserem. Miłość i śmerć... też oglądałam niedawno, podobał mi się (choć książka bardziej) a Wenecja bardzo malownicza. Właśnie czytałam Twego posta, muzyka świetna a Mikołaj też się postarał! (Nie ma to jak samemu sobie kupić książkę, to fakt) Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  3. Dziekuje za podroz po nieturystycznej Wenecji. Ja znam ja tylko taka jak na pocztowkach. Bylam kilka lat temu, ale tylko w tej popularnej czesci. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nadal mam niedosyt zwiedzania Wenecji ale myślę, że powinno się tam być przynajmniej tydzień żeby ją lepiej poznać i wychodzic na zwiedzanie np. o 6 rano. Szczerze powiem, że kiedy naokoło są tłumy ludzi wiele rzeczy mi umyka i czuję się zdezorientowana więc to takie zwiedzanie trochę "po łebkach" a W Wenecji trudno o samotność w najbardziej popularnych miejscach. Również pozdrawiam.

      Usuń
  4. Lubię czasem oddalić się od turystycznego szlaku i zobaczyć inną "stronę" także w Wenecji. Relacja piękna szkoda, że pogoda taka była, bi na małych placykach można by zobaczyć więcej mieszkańców czy dzieci i kotów. Ale ja nigdy nie miałam w Wenecji takiej aury więc z ciekawością patrze i czytam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, dziecka chyba na oczy nie widziałśmy a kota jednego, mimo że w sumie pierwszego dnia była piekna pogoda a i trzeciego nienajgorsza. Chętnie bym tam wróciła pod koniec kwietnia albo w maju, bo w lecie raczej nie ze względu na tłumy wakacyjnych turystów.

      Usuń
  5. Miło zobaczyć różne zakątki Wenecji, nie tylko to co zwykle się ogląda. Fajnie tak zapuścić się w nieznane uliczki, zobaczyć place, budynki i inne obiekty z dala od centrum. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była ciekawa przygoda a ta Wenecja nieco na uboczu zrobiła na nas spore wrażenie. Także pozdrawiam!

      Usuń
  6. Bardzo nostalgiczny wpis, osobisty. Inaczej patrzy się na zdjęcia, towarzysząc takiemu przewodnikowi jak Ty. BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za odwiedziny BBM! Mam nadzieję że udało mi się oddać nieco atmosfery miasta zarówno w tym poście jak i na zdjęciach. Cieszę się że zboczyłyśmy z utartych szlaków i zobaczyłyśmy to miasto z innej strony. Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  7. Rewelacyjne teksty.:-) Bardzo sensualny portret Wenecji; bez trudu wyobraziłam sobie kolory miasta, powietrza i wody. Do tego piękne fotografie i, co najważniejsze dla mnie, mnóstwo kontekstów. Niektórych filmów nie znam, więc zrobiłam listę do obejrzenia. Nie czytałam też pamiętników Casanowy (do uzupełnienia). Nigdy nie byłam w Wenecji, choć uwielbiam o niej czytać. Na pewno zajrzę tu jeszcze nie raz. Bardzo serdecznie pozdrawiam. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za odwiedziny i tak miły komentarz! Ponieważ zawsze sprawdzam kto się do mnie odzywa dzięki temu niejednokrotnie trafiam na świetne blogi, tak się stało i tym razem, co mnie bardzo cieszy. To dla mnie ogromna przyjemność że moje wysiłki nad oddaniem atmosfery miasta znalazły uznanie bo szczerze mówiąc, nie jest mi łatwo pisać o rzeczach, które mnie zafascynowały, zawsze mam wrażenie że to niezupełnie to, co chciałam powiedzieć, że może to co piszę jest zbyt ubogie w stosunku do tego co widziałam i odczułam...Ale jak wiadomo, rasowi kociarze odbierają na innych falach, więc być może jest to takie "podskórne" porozumienie?

      Usuń
  8. Elżbieto, to się czyta jak najlepszą książkę. Dopiero teraz, w nocy tutaj zaglądam, kiedy wreszcie jest cicho i mogę spokojnie podróżować z Tobą po Wenecji wczytując się w niezwykłe meandry tego wspomnienia. Zdjęcia są piękne, ale wiedz, że ten tekst utrzymałby się sam, tak jest nośny, obrazowy, barwny, pełen znaczeń. To już wygląda na panegiryk... ale przecież znasz mnie zbyt długo, by sądzić, że to takie czcze pochwały. No i trudno, żebym była obojętna. Tym bardziej gdy czytam o podwodnym lesie rosnącym w głąb ziemi, o wędrówkach przed siebie, gdy tajemniczo droga układa się tak jak powinna. To będzie jeden z moich ulubionych wpisów, Wenecja żywa, niejaskrawa, nie dla turystów, lecz dla tych, którzy widzą sercem. Wenecja brzydka, zaniedbana, zagrożona.
    Nie pamiętam teraz, czy wspominałam tutaj o "Znaku wodnym" Brodskiego (pewnie z dziesięć razy ;) W każdym razie coś z tego ducha odnalazłam w tej opowieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ado, cieszy mnie, że te moje weneckie impresje znalazły uznanie w Twoich oczach. Jak wiesz, bo nie raz o tym wspominałam, nie jest mi łatwo wyrazić co mi w duszy gra, bo można przy tym niechcący popaść w sentymentalizmy, albo mnożyć piętrowo entuzjastyczne przymiotniki, czego nie chciałabym robić... Starałam się zaakcentować to, co zwróciło moją uwagę, a resztę pozostawiam wyobraźni potencjalnego czytelnika. Oczywiście jeśli w ten sposób poruszę w kimś czułą strunę jest to dla mnie wielka przyjemność i nagroda. Jak pisałam w pierwszym i drugim poście, widok naprawdę niezwykłych zabytków tego miasta był dla mnie niczym cios między oczy, i sadzę, że po prostu padłam ofiarą syndromu Stendhala. Tak, czy inaczej, moja Wenecja to raczej ta cicha, nocna, z dala od centrum. Serdecznie pozdrawiam;)

      Usuń

      Usuń
  9. Tez miałem okazję zobaczyć Wenecję nie tą turystyczną. Prywatny przewoźnik zawoził nas w rejon placu św. Marka, ale bocznymi kanałami bo na głównym im nie wolno pływać. Sporo domów, wokół których płynęliśmy było wyludnione i okropnym stanie. Jeden z domów był w rozbiórce, a wilgoć na murach sięgała do I pietra. Taka tez jest Wenecja.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety jak widać to miasto jest chore mimo swoich pięknych zabytków i tak jak piszesz z dala od utartych turystycznych scieżek wygląda zupełnie inaczej niż na pocztówkach. Trochę mnie zaskoczyłeś tym co piszesz o pływaniu gondoli po Canale Grande ponieważ kiedy tam byłyśmy owszem, pływały, (nawet mam kilka zdjęć) choć faktycznie nie było ich wiele, sporo też cumowało przy tych kolorowych palach. Może to jakies okresowe zakazy, a może trzeba mieć na to jakieś dodatkowe zezwolenie? W sumie byłoby to zrozumiałe ze wzgledu na tramwaje wodne i bezpieczeństwo. Wzajemnie serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  10. A jaka jest przyczyna wyludniania się miasta. Czy to kwestia małego przyrostu naturalnego, czy jakiś inny powód?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak wspominałam w poście jest to przede wszystkim brak pracy w samej Wenecji a poza tym bardzo drogie remonty starych, zabytkowych budynków, które jak wiemy niejednokrotnie przerastają koszt zbudowania czegoś od podstaw. Miasto z roku na rok pogrąża się w ponieważ poziom wody w lagunie wzrasta do tego dochodzą ruchy tektoniczne i wiele innych niekorzystnych czynników, a jeśli tak dalej pójdzie to będzie naprawdę źle. Myślę, że nie bez znaczenia jest też to, że dotyczczasowi mieszkańcy czują się coraz mniej u siebie w związku z inwazją turystów, których w ciągu roku podobno przewija się ponad dwa miliony i chyba są dość uciążliwi co wnioskuję z wystawiania czujek przed kosciołem żeby wierni mogli w spokoju uczesniczyć w mszy (pisałam w poprzednim poście). Wyobrażam sobie co się tam działo znim ci ludzie poszli po rozum do głowy i zaczęli po prostu blokować obcym wejście. O ile w innych miejscach we Włoszech zawsze spotykałam się z miłym przyjęciem i ogromną życzliwością, to w Wenecji było to zniecierpliwienie z nutką agresji w stosunku do turystycznej stonki, którą musi się tolerować bo przynosi pieniądze. Jak zwykle wyjeżdżają ludzie młodzi, więc przyrost naturalny też maleje siłą rzeczy.

      Usuń

      Usuń
    2. No to faktycznie nie jest dobrze.
      Z jednej strony dzięki turystom żyją, a z drugiej turyści żyć im nie dają. To rzeczywiście jest denerwujące, kiedy ciągle ktoś zagląda im do okien ale nie przypuszczałam, że nawet idąc do kościoła nie mogą modlić się spokojnie.
      Jakoś trudno sobie wyobrazić, że Wenecji mogłoby nie być.
      Bardzo dziękuję za informację.

      Usuń
  11. Wspaniały wpis. I znowu potwierdza się moja zasada, że wszystko co poza szlakiem jest piękne. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki z odwiedziny, zgadzam się że warto zbaczać z utartych szlaków i uczęszczanych ścieżek. Sama to praktykowałam z zapałem kiedy byłam we Włoszech, dzięki czemu poznałam wiele pięknych i ciekawych miejsc, o których mało kto słyszał. Teraz kiedy jestem w domu, żałuję że mam za mało czasu żeby podróżować po Polsce. Chociaż mimo wszystko od czasu do czasu udaje mi się gdzieś wyskoczyć, to chciałabym częściej. Pozdrawiam!

      Usuń
  12. To mi przypomniało mój październikowy pobyt w Wenecji, z którego przepadły mi wszystkie zdjęcia. Czyli muszę wrócić tam po raz trzeci:) Ściskam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewuniu, z pewnością to jest "znak" że istotnie powinnać tam wrócić! Ja też o tym myślę, bo jeszcze wielu rzeczy nie widziałam a chciałabym...Gorąco pozdrawiam!

      Usuń
  13. Powiem, że trochę Cię rozumiem chociaż w Wenecji nigdy nie byłem. Owszem, widziałem ją na fotach i w Tv, ale właśnie tak pokazana dla mnie jest ciekawsza i niezwykła. Wszystko chyba bliższe prawdzie jest od podwórka. Świetny wpis! Mnie urzekł najbardziej że wszystkich.
    Pozdrawiam serdecznie i dziękuję 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, ta część miasta choć też zabytkowa (jak by nie było, całe miasto to jeden wielki zabytek) jest zdecydowanie mniej na pokaz. Dla mnie też była o wiele bardziej facynująca i prawdziwa. Dzięki za odwiedziny, serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  14. Jestem pełna podziwu dla pracy, którą włożyłaś w tak wyczerpująco-informacyjny post.Moje uznanie.Swietnie napisane i choć byłam w latach dziewięćdziesiątych w Wenecji dwukrotnie, to z ciekawością przeczytałam kilka razy Twój post w celu utrwalenia wiedzy.Zdjęcia , jak zwykle, perfekcyjne.!!! Serdeczności noworoczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gabrysiu dzięki za odwiedziny i miłe słowa! Wenecja jest jak worek magika, nigdy nie wiemy na co trafi nasza ręka kiedy sięgniemy do srodka...Ja też chętnie czytam co piszą inne osoby na temat miejsc jakie widziałam, bo czasem okazuje się że coś ominęłam a innym razem po prostu z przyjemnością wspominam. Życzę dobrego Roku i wielu ciekawych wypraw. Pozdrawiam!

      Usuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.