sobota, 28 marca 2015

Mediolan, znaki szczególne. Część II - Dworzec Centralny.




Osoby, które czytały poprzedni wpis na temat mediolańskiej katedry, zapewne pamiętają ideę, która mi miała przyświecać podczas opisywania miasta w aspekcie uczuć, jakie ono we mnie budziło. Nie chodzi mi o typowe "ochy" i "achy" nad jego urodą i tym, co w nim jest szczególnego. Jak wszyscy wiemy, emocje mogą być dobre, złe albo po prostu mieszane; tak właśnie było w moim przypadku, kiedy umieszczałam na mapie Mediolanu punkty, mające dla mnie szczególne znaczenie. Katedra znajdująca się w jego sercu, tak kochana przez mieszkańców miasta, także dla mnie była czymś, co przez lata tkwiło w mojej świadomości. Co prawda, czasem było ono niczym przysłowiowy cierń w stopie, jednak mimo wszystko, kiedy jej nie widziałam przez jakiś czas, lubiłam myśleć, że jednak gdzieś tam jest i przyjdzie dzień, gdy znów ją zobaczę; wtedy, kto wie, może mnie zachwyci rysunek jej ażurowych attyk na tle szafirowego nieba lub przeciwnie, jej rozłożysta bryła przytłoczy mnie swoim widokiem?
Całkiem inaczej miała się sprawa z Dworcem, choć  w moim stosunku do niego także nie brakowało niuansów i odcieni... W zasadzie to właśnie tu zaczęła się moja mediolańska przygoda, gdy przyjechałam z odległego Bari po dwunastogodzinnej podróży pociągiem.



Miała na mnie czekać koleżanka, ale coś jej wypadło i okazało się, że to ja muszę oczekiwać na nią przez całe dwie godziny. Niewiele pamiętam z tego dnia, ponieważ długa podróż i nieprzespana noc sprawiły, że zobojętniałam na wszystko wokół. Hałasy i tłum ludzi przewijających się przez to miejsce kompletnie wytrąciły mnie z równowagi, więc jego uroda (czy też  jej w brak) w tym momencie nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Zresztą niedługo po przyjeździe miałam więcej okazji, aby to nadrobić, ponieważ na okres tygodnia zatrzymałam się w pewnym miejscu nieopodal, skąd codziennie wyruszałam na poszukiwanie pracy. W tym czasie często robiłam zakupy w dworcowym sklepie spożywczym; przy tej okazji dokładniej obejrzałam zarówno masywną sylwetkę Stazione, jak i monumentalne pomieszczenia wewnątrz. Budowa mediolańskiego Dworca Centralnego trwała wiele lat, bowiem kamień węgielny położył król Wiktor Emanuel III w 1906 roku, jednak wszystkie prace definitywnie ukończono dopiero w roku 1933. Jego wygląd dość daleko odbiega od pierwotnego projektu; jako całość jest on chyba niezbyt szczęśliwą mieszanką  Art-Deco i Liberty, ze sporą domieszką monumentalnego stylu nawiązującego do kultury antycznej, tak kochanego przez faszystów. Oczywiście nie brakuje tam rzeczy, które z pewnością mogą się podobać, jak choćby piękne mozaiki, czy ogromne świetliki w stropie.

I znów, podobnie jak to miało miejsce w przypadku katedry, mój stosunek do niego był daleki od jednoznacznego uwielbienia lub potępienia. Dworzec zawsze jawił mi się jako konglomerat bałaganu i ciekawych detali architektonicznych, był miejscem, gdzie mogłam wtopić się w tłum podróżnych, stając się jego niewielką cząstką. Będąc tam zawsze miałam nieodparte wrażenie, że choć podobnie jak inni, obecni tam ludzie, posiadam swój cel, dążenia i oczekiwania, to jednak jestem zaledwie ziarenkiem piasku, gnanym przez wiatr na wielkiej plaży... Temu nastrojowi jak najbardziej odpowiadał widok ogromnych, dworcowych hal, niebotycznie oddalonych sufitów i monumentalnych schodów. W późniejszym okresie, kiedy dość często tam bywałam w związku z moimi podróżami po północnych Włoszech, trwał remont i generalne mycie budynku; w tym czasie mnóstwo fragmentów, zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz przysłonięto przepierzeniami, ekranami i rusztowaniami, co jeszcze bardziej potęgowało zwykły dworcowy harmider i bałagan. Do tego należy dodać różne automaty, kioski i budki, z artykułami spożywczymi i nie tylko, wyrastające w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Echem dawnej świetności Dworca pozostało jedynie kilka eleganckich sklepów znajdujących się w bocznych pomieszczeniach, gdzie było nieco spokojniej i mniej hałaśliwie. Szczerze mówiąc, kiedy przemieszczałam się wraz mnóstwem ludzi po głównej hali Dworca, niejednokrotnie dopadał mnie lęk. 


Zapewne działo się tak częściowo z czysto fizycznego poczucia zagubienia i dekoncentracji, jakie mnie tam ogarniały pod wpływem hałasu i rozproszonego światła a także z powodu obawy przed kradzieżą lub napaścią, które bardzo często zdarzają się w podobnych miejscach. W związku z tym, starałam się mieć na baczności, bo chwila nieuwagi mogła mieć dla mnie naprawdę przykre konsekwencje. Uspokajałam się dopiero na peronie; widok potężnych, metalowych przęseł wspierających dach ponad dwudziestoma czterema peronami (gdzie z jednej strony widziałam czyśćcowe otchłanie, z jakich dopiero co się wyrwałam a z drugiej światło dnia i tory prowadzące w dalekie strony) dawał mi poczucie pewności i przedsmak przygody czekającej na mnie, kiedy już dotrę do celu podróży. Nie kryję też, że również strona estetyczna owej konstrukcji cieszyła moje oczy; widok stalowych elementów zespolonych wielkimi nitami i szklane tafle stropu umieszczone w metalowych ramach, dawały świadectwo potęgi ludzkiego umysłu. Kryły się za nimi lata pracy inżynierów oraz techników, niezliczona ilość działań matematycznych i doświadczeń fizycznych, wykonanych po to, żeby  ochronić pasażerów od słońca, wiatru, opadów deszczu lub śniegu. 



Wracając z podróży ponownie przemierzałam tę samą drogę, lecz tym razem w odwrotnym kierunku. Kiedy stawałam na ruchomych schodach niosących mnie w dół, nieodmiennie towarzyszyło mi poczucie, że oto coś się skończyło, że wychodząc z Dworca nieodwołalnie opuszczam jakiś fragment odległego świata, który przez moment był mój, aby znów powrócić do punktu odniesienia - domu, gdzie wówczas mieszkałam. Różne zakręty emigracyjnego żywota, jakie były moim udziałem w trakcie dziesięciolecia spędzonego we Włoszech, nauczyły mnie bacznie patrzeć i dostrzegać więcej, niż zwykle chcemy zobaczyć na pierwszy rzut oka, kiedy czas nas goni a liczne sprawy czekające na załatwienie zajmują nas bez reszty.

Dworzec Centralny, taki, jakim go znałam, miał swoje mroczne strony oraz tajemnice, których często nie zauważają podróżni pędzący w pospiechu przed siebie, zajęci pilnowaniem bagażu, tym bardziej, że najczęściej nie są to rzeczy miłe dla oka i ludzkiej świadomości a niejednokrotnie po prostu niebezpieczne. W tym względzie Dworzec był nie tylko budynkiem, miejscem, gdzie się kończy lub zaczyna podróż, był także trzewiami miasta, ropiejącym wrzodem na jego ciele. Patrząc uważnie, mogłam bezbłędnie wyczuć, kto jest podróżnym a kto bezdomnym szukającym tam schronienia; za dnia bezdomnych na dworcu było wielu i nie zawsze mieli oni wygląd typowego "barbona" zarośniętego włóczęgi w cuchnącej odzieży, śpiącego w kanałach albo w prowizorycznym szałasie pod mostem. Zapewne część z nich to byli uciekinierzy od swojego dotychczasowego życia lub emigranci, którym się nie powiodło; nocujący kątem u znajomych, czy w schroniskach Caritasu zapewniających minimum niezbędne do życia - łóżko, możliwość umycia się i poranny posiłek.

Dzięki dość przyzwoitej odzieży, można byłoby ich wziąć za podróżnych, gdyby nie ociężałość, z jaką przysiadali gdziekolwiek po nie zawsze dobrze przespanej nocy, brak pośpiechu i pustka w oczach, mówiąca o tym, że nie oczekują tam na pociąg, lecz raczej na cud, przypadkowe spotkanie, które być może odmieni ich życie...Nietrudno było też zauważyć prostytutki płci obojga i w różnym wieku, młode dziewczyny, wyzywająco umalowane i tandetnie ubrane, czekające na okazję przeżycia płomiennego romansu, szwendających się chłopaków, szukających możliwości drobnej kradzieży albo osoby chętnej do kupna działki narkotyku. W pierwszych miesiącach mojego pobytu w Mediolanie, byłam świadkiem scen, które być może dobrze byłoby zapomnieć, lecz one wciąż we mnie trwają, niezmiennie przypominając mi o tym, po jakim cienkim lodzie chodziłam wtedy i ile miałam szczęścia, że moje życie ułożyło się tak, jak się ułożyło. Jadąc do Mediolanu w zasadzie wyjeżdżałam w nieznane, jednak nie zaznałam tam poniewierki, jaka niejednokrotnie była udziałem innych emigrantów, chociaż parę razy zdarzyło mi się przez jakiś czas pozostawać bez pracy, co dla osoby samotnej, w obcym kraju, zawsze może być początkiem końca. W moim przypadku był to raczej własny wybór i poszukiwanie lepszych perspektyw, ale mimo to, zawsze było w tym jakieś ziarenko niepokoju, czy decyzja, która podejmę będzie tą właściwą... O zakrętach i mieliznach emigracyjnego życia pisałam jakiś czas temu  TUTAJ, jeśli ktoś nie czytał tego posta, to bardzo zachęcam, choć nie mówi on o urokach Italii, lecz pokazuje złe i trudne aspekty ludzkiej egzystencji.


Ta ciemna strona stała w oczywistej sprzeczności z napuszoną dekoracyjnością Dworca, tymi wszystkimi ciężkimi kolumnami, płaskorzeźbami i symbolicznymi posągami. Nie mogę powiedzieć, że przykuwał on moje oczy swoją urodą, jednak mimo to, lubiłam patrzeć na jego detale, gdyż biorąc je w swego rodzaju mentalny cudzysłów, mogłam go oswoić i przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza.
Okolica Dworca również nie nie budziła mojego zachwytu, bowiem od frontu znajduje się tam rozległy i pozbawiony wdzięku wybetonowany plac, który w lecie zamienia się w rozgrzaną patelnię; natomiast w zimie bez przeszkód hula tam porywisty wiatr zrywający czapki z głów. Po lewej stronie jest brzydka ulica Sammartini, zaś po prawej spory skwer z alejkami i trawnikami oraz fontanną. Swego czasu, na placu i skwerze, w dni powszednie widziało się wiele osób pozbawionych stałego zajęcia, ponieważ było to umowne, znane wszystkim miejsce, gdzie ktoś poszukujący taniego pracownika (najlepiej zatrudnianego na czarno) mógł go tam bez trudu znaleźć, omijając przy tym agencje pośrednictwa pracy. Skwer z reguły okupowali emigranci z dawnych Republik Radzieckich, którzy często spędzali tam całe dnie, w oczekiwaniu na ewentualnego pracodawcę. Czasem było to nawet kilkaset osób, z czego zajęcie znajdowała jedynie niewielka grupa... 




Tuż obok skweru jest ulica Ferrante Aporti, biegnąca wzdłuż potężnej skarpy, na której znajdują się tory kolejowe. Pod nimi jest sieć podziemnych tuneli i magazynów; niegdyś był to ogromny, skomplikowany system, służący do transportu towarów. Z poziomu ulicy wjeżdżały tam samochody ciężarowe, następnie ich ładunek przenoszono do wagonów, po czym za pomocą specjalnych wind wyjeżdżały one na poziom dworca i jechały w świat. Dziś to wszystko jest bezużyteczne, windy na perony zlikwidowano w latach 90- tych, z jednym wyjątkiem - peronu nr 21. Stało się tak z powodu pewnej niechlubnej karty w przeszłości Włoch a mianowicie przyjęcia prawa rasowego, które było podstawą do eksterminacji włoskich Żydów. Właśnie stąd w latach 1943 i 1944 bydlęcymi wagonami wywożono więźniów politycznych oraz setki włoskich obywateli żydowskiego pochodzenia do hitlerowskich obozów śmierci, między innymi Ravensbruck i Oświęcimia. Większość z nich zagazowano zaraz po przyjeździe, zaś z całej wielkiej rzeszy dorosłych a także dzieci w różnym wieku, uratowało się jedynie dwadzieścia siedem osób, które dożyły końca wojny i wyzwolenia. Niedawno oddano sprawiedliwość tym niewinnym ofiarom czasów terroru; w podziemiach pod 21 peronem otwarto muzeum Szoah, gdzie można zobaczyć, jak funkcjonował ów zbrodniczy proceder.
Cóż jeszcze mogę dodać na temat Dworca Centralnego w Mediolanie? Przez lata był dla mnie miejscem, skąd wyjeżdżałam na poszukiwanie przygody i bramą, przez którą wracałam do mojej bezpiecznej przystani. Czasem budził we mnie lęk a innym razem dawał poczucie przynależności do ludzkiego zbiorowiska, z jego wszystkimi małostkami i problemami, tym co w nim dobre i co mniej chlubne...

P.S. Jak się zorientowałam z komentarzy zamieszczonych przez Alinę i Ewę, w chwili obecnej Dworzec prezentuje się zupełnie inaczej, remont zakończono z sukcesem, zaś osoby, które mogłyby wywołać złe wrażenie na podróżnych, zniknęły. Bardzo mnie to cieszy, bo stan przeszły naprawdę nie przynosił miastu chluby a EXPO jest za pasem! Oby tak było i w przyszłości, kiedy targi się skończą; dobrze by się też stało, żeby problem bezdomnych, emigrantów oraz ludzi pracujących na czarno, został rozwiązany w sposób zasadniczy i kompleksowo a nie poprzez działania o charakterze kosmetycznym...

 Więcej zdjęć Dworca >


21 komentarzy:

  1. Elu- pięknie piszesz. Jakże ja Cię doskonale rozumiem, albo może tylko mi się wydaje, że rozumiem. Ten emocjonalny związek z miejscem, które jest w jakiś szczególny sposób związane tylko z nami, którego inni nie dostrzegą, bo to jest uczucie dane tylko nam, bo przefiltrowane przez nasze wspomnienia, doświadczenia, oczekiwania, wrażliwość i tysiące innych czynników. Nie umiałam tego opisać tak ładnie, kiedy wspominałam koleżance, jak żywiej bije mi serce na Porte Mailot paryskiej stacji metra- łączniku pomiędzy komunikacją samolotową a metrem. Kiedy ona - mieszkanka Paryża zapytała, co właściwie mi się tam tak podoba nie potrafiłam tego tak klarownie wyjaśnić, że to miejsce jest wyrazem nadziei, oczekiwań, nawet obaw, ale i radości, ze oto jestem znowu w mieście które kocham (nawet jeśli w jego niereprezentacyjnej, czy najniebezpieczniejszej części), że z tym Pałacem Kongresowym wiążą się wspomnienia, których nie przeżyłam, a które są wyrazem silnej imaginacji (chodzi o moje musicalowe fascynacje). A Dworce- no cóż chyba większość dworców jest właśnie taka jak opisywany- skrywa największe nadzieje, marzenia podróżnych i najwstydliwsze brudy miasta. Pozdrawiam wiosennie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gosiu, czytając Twój komentarz myślę, że nie tylko doskonale zrozumiałaś to co chciałam wyrazić pisząc tego posta ale bardzo trafnie go podsumowałaś. Ja również pisząc o moich podróżach nie raz obawiam się podobnej reakcji jaką Ci zaserwowała Twoja koleżanka. Tak już jest, że na pewne miejsca, przedmioty i osoby patrzymy przez pryzmat naszych uczuć a uroda to rzecz absolutnie drugorzędna, liczy się jedynie to, co nam się z nimi kojarzy, dokładnie tak jak piszesz, nadzieje, oczekiwania i radości, to co było i co być może się przydarzy. To co dla innych jest nieciekawe i banalne dla nas może być istotne i godne uwagi...w sumie na szczęście bo świat jest dzięki temu ciekawszy. Także pozdrawiam i życzę pięknej pogody!

      Usuń
  2. Dziękuję, ze choc nie moge tam byc to czytam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może ten wpis nie jest najweselszy i nie pokazuje rzeczy pięknych, które cieszą oko, ale cóż, miasto jak i życie ma swoje dobre i gorsze strony...

      Usuń
  3. Katedrę pamiętam z poprzedniego bloga, ale dworca nie pamiętam. Bardzo ciekawy wpis. BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pierwszy wpis o dworcu jako takim, w poście pod linkiem jedynie o nin wspominam.

      Usuń
    2. To dobrze, bo myślałam, że przegapiłam... BBM

      Usuń
  4. Ja tam widzę bardzo ciekawe elementy wielkomiejskiej zabudowy. Dworce są oczami na świat. Bardzo lubię dworce. Wiele życia spędziłem w podróżach. Dzięki i pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie trudno się z Tobą nie zgodzić, ja osobiście tak jak pisałam najbardziej lubiłam patrzeć w stronę jego wylotu, tam gdzi kończy się dach nad peronami, miałam wtedy ochotę zawołać "Przygodo, ahoj!" bo czułam przedsmak czegoś nowego i nieznanego. Stylistycznie Dworzec może nie jest piękny ani spójny ale cóż , może właśnie dzięki temu ma charakter i jest świadectwem swoich czasów, więc mu wybaczam. Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Dworzec Centralny w Mediolanie po remoncie jest bardzo piękny. Tylko perony i z zewnątzr nic się nie zmieniło, natomiast wewnątrz wszystko jest inaczej. Nie wielkich kamiennych schodów, Są zygzakowate, nowoczesne schody ruchome, Każdy poziom jasny, czysty, wystrój bardzo nowoczesny i pełen boutików. Nie ma kolejek przed kasami biletowymi, które są teraz umieszczone przy małym wejściu od wschodniej strony i jest ich chyba z dziesięć. Tam też jest przyjemny bar, nie drogi, czekałam w nim na autobus na lotnisko.Nie widzi się już szemranego towarzystwa a z przed budynku wszystkich przybyszów ze wschodu dawno wyrzucono, nie ma stoik z torebkami i z książkami. Jest pusto i cicho, Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, jednym słowem dokonano chirurgicznego cięcia! Ciekawa jestem gdzie teraz mają swój punkt zborny Rosjanie i Ukraińcy? Może jeszcze zdarzy mi się zawitac do Mediolanu, chętnie bym zobaczyła te zmiany no i muzeum Szoah, które otwarto już po moim wyjeździe (widziałam jedynie film na Youtube). Pozdrawiam wzajemnie.

      Usuń
  6. Słyszałam opinię wielu osób, że nie warto odwiedzać Mediolanu. Miałam dylemat poznać to miasto, a może nie warto tam jechać? Uważam, że byłby to duży błąd z mojej strony gdybym go nie poznała. Powiem szczerze, że miasto jest bardzo ciekawe i trudno porównywać go z kameralnymi, włoskimi miasteczkami. A co do dworca? uważam, że jest piękny. Stokrotko, oglądałam Twoje zdjęcia. Muszę Ci powiedzieć, że pan rzeźbiący kwiaty z jarzyn jest tym samym, którego widziałam we wrześniu 2014 roku. Porównałam zdjęcia. I kwiaty robi takie same. Niesamowite.
    Pozdrawiam serdecznie:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mediolan jest zupełnie odmienny od innych miast ale jednak wart zachodu i z pewnością ma swoje uroki, lubiłam to miasto choć czasem mnie denerwowało to zostawiłam tam kawałek serca. Co do "ludzi ulicy" to faktycznier latami można było ich zobaczyć w tym samym miejscu...Również pozdrawiam!

      Usuń
  7. Przepraszam, że zamieniłam: Sukienkę na Stokrotkę.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
  8. Z ciekawością czytam wszystkie posty o Mediolanie, bo może i zobaczenie tego dworca jest przede mną. Najbardziej mi się podobają te stalowe konstrukcje dachów nad peronami. Są niesamowite :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też uwielbiam metalowe konstrukcje mają w sobie tyle lekkości mimo rzeczywistego ciężaru! Jak pisze Ewa oraz Alina Dworzec po remoncie nabrał zupełnie innego wyglądu (na szczęście). A do Mediolanu warto zawitać byle nie w lipcu a tym bardziej w sierpniu, ale kwiecień, maj albo wrzesień są chyba najlepsze.

      Usuń
  9. Tak zdecydowanie Milano Centrale juz nie jest takie jak na twoich zdjeciach mozna powiedziec historycznych :) Stala sie tam jasnosc jest wiecej sklepow wlasciwie to zrobilo sie takie jakby centrum handlowe, sa organizowane imprezy, koncerty nawet chyba pokazy mody. Jednak Expo2015 na cos sie przydalo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, bo to miejsce zasługuje na coś więcej, budynek ma swoje uroki a poza tym w końcu to wizytówka miasta a nie "casino" jak mówią Włosi. Oby tylko wytrwali w trzymaniu tam porządku również po EXPO...

      Usuń
  10. Elu, po raz pierwszy piszę u Ciebie nie przeczytawszy ani słowa - przepraszam! Zagarnęło mnie życie całkiem w tym tygodniu, tzw. prawdziwe. A Twoich tekstów nie można czytać ot, tak sobie.
    Zaglądam na chwilkę przed wyjazdem, żeby złożyć Ci jak najserdeczniejsze życzenia, dobrych i pięknych Świąt - takich, jakich właśnie potrzebujesz. Zdrowia i radości dla Ciebie i Twoich bliskich!

    OdpowiedzUsuń
  11. Elu,
    życzę Tobie i Twoim Bliskim spokojnych i radosnych Świąt.
    Wesołego Alleluja!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.