środa, 21 sierpnia 2013

Lombardia, Mediolan. Santa Maria delle Grazie "Ostatnia Wieczerza" - kilka refleksji o sztuce i nie tylko...

Ten wpis znowu zaprowadzi nas do Mediolanu, który wśród turystów spragnionych wrażeń estetycznych nie cieszy się taką sławą, jak Rzym, Florencja lub prawie nietknięte w swojej historycznej substancji miasta Umbrii. Mimo to, Mediolan również ma swoje zabytki, o których słyszała większość ludzi zaznajomionych z kulturą europejską. Jednym z nich jest  "Ostatnia Wieczerza" namalowana przez Leonarda da Vinci, na zlecenie Ludovica Moro z panującego w Mediolanie rodu Sforzów. Były to prawdziwie złote czasy dla tego miasta; Sforza był władcą dbającym nie tylko o rozwój gospodarczy swego księstwa, lecz także o jego prestiż, wyrażający się  poprzez imponujące budowle i dzieła sztuki, zamawiane u najwspanialszych artystów. Należał do nich również Leonardo, który przez siedemnaście lat pracował dla Ludovica. 

W tym okresie powstał portret Cecylii Gallerani, faworyty księcia, znanej w Polsce jako " Dama z łasiczką". W istocie zwierzątko to nie jest łasicą, lecz gronostajem (l'ermellino) a jego obecność na portrecie ma znaczenie alegoryczne i nawiązuje do faktu, iż Moro z nadania króla Neapolu był kawalerem Orderu dell' Ermellino, więc można rzec, że mistrz w ten zawoalowany sposób chciał pokazać bliski związek łączący Cecylię i Ludovica. Widziałam ten obraz w krakowskim Muzeum Czartoryskich i muszę przyznać, że malarz wspaniale oddał subtelność uczuć tej młodej kobiety, która delikatnym i czułym gestem przytula do swojej piersi zwierzątko symbolizujące jej kochanka. Jednak Leonardo zajmował się nie tylko portretowaniem pięknych dam; na książęcym dworze pełnił również funkcję inżyniera i to właśnie on nadzorował rozbudowę oraz należyte utrzymanie kanałów transportowych, o których pisałam tutaj. Oddawał się też własnym pasjom, konstruując swoje sławetne maszyny i mechanizmy (wiele rekonstrukcji tych projektów można dziś oglądać w mediolańskim Muzeum Nauki i Techniki). Jeden z wynalazków Leonarda został wykorzystany do tak "niepoważnego" celu, jak zadziwienie gości podczas uczty, kiedy to dzięki niemu  można było podziwiać wspaniałe żywe obrazy, wzbogacone fajerwerkami.

Ludovico Moro był hojnym władcą i protektorem nie tylko dla Leonarda, również Bramante, jedna z najwybitniejszych postaci w historii architektury, zostawił w Mediolanie swój ślad właśnie dzięki księciu. Moro zapragnął, aby w kościele Santa Maria delle Grazie zaprojektowanym przez Guiniforte Solariego, powstało mauzoleum rodziny Sforzów. Jednak książę nie był usatysfakcjonowany raczej mało efektowną bryłą tej świątyni, wzniesionej w połowie XV wieku i mającej (podobnie jak większość mediolańskich kościołów z tego okresu) kształt "lombardzkiej szopy". W związku z tym postanowił, że należy go wzbogacić i dodać mu świetności; na jego zlecenie powstały półkoliste apsydy i kopuła, dzieło Bramantego (jego zasługą jest również piękny portal z białego marmuru). Wszystko to tworzy imponującą, choć nie bardzo spójną całość; wspaniała kopuła góruje nad skromną i niezbyt  ozdobną fasadą, która mimo iż powstała niewiele lat wcześniej, zdaje się należeć do zupełnie innej epoki. Z lewej strony świątyni znajduje się zespół budynków, swego czasu będący siedzibą konwentu. Kiedy okrążymy kościół i wejdziemy w niepozorną boczną furtkę, znajdziemy się przed  niewielkim wirydarzem otoczonym portykiem. W jego centrum umieszczono fontannę, prostą, lecz pełną wdzięku.

Ma ona kształt okrągłego basenu a na jego krawędzi siedzą cztery żaby o szeroko otwartych pyszczkach, z których tryskają strumienie wody. Rosną tam magnoliowe drzewka, sprawiające, że wiosna w tym miejscu ma szczególny urok. Z wirydarza jest nadzwyczajna perspektywa na kopułę Bramantego, która widziana spod portyku wygląda naprawdę wspaniale i prezentuje wszystkie swe piękne detale. W głębi tego uroczego zakątka jest przejście do następnego wirydarza, gdzie pod arkadami widać rząd okien szczelnie zasłoniętych grubą, czarną tkaniną. To właśnie okna najsławniejszego refektarza w historii malarstwa, gdzie tłumy ludzi przychodzą codziennie, aby zobaczyć "Ostatnią Wieczerzę" pędzla Leonarda da Vinci. Powszechnie określa się to malowidło jako fresk, mimo iż malarz zastosował nietypową dla fresku nowatorską technikę własnego pomysłu.

Podobno wykonał swoje dzieło na lekko wilgotnym murze, jednak do malowania użył nie farb wodnych (jak to się robi zazwyczaj) ale tłustej tempery, co okazało się zgubne, gdyż malowidło nie związało się należycie z podłożem i praktycznie od chwili powstania zaczęło umierać powolną śmiercią. Obecnie pozostał z niego zaledwie nikły cień, z tego też powodu wprowadzono bardzo restrykcyjne reguły dla zwiedzających. Do refektarza wchodzi się w grupach liczących dwadzieścia pięć osób, każda taka wizyta trwa jedynie kwadrans. Temperatura, wilgotność powietrza oraz natężenie światła są ściśle monitorowane. Przewodnicy popędzają turystów zwracając im uwagę, żeby nie ociągali się w drzwiach, co ma zapobiec przedostawaniu się większych ilości powietrza z zewnątrz. Nabycie biletu wstępu nie jest rzeczą prostą, należy go bowiem zarezerwować z dużym wyprzedzeniem. Rozmawiając z moimi włoskimi znajomymi wielokrotnie słyszałam, że chociaż mieszkają w pobliżu, dotychczas nie widzieli  "Cenacolo" ponieważ trudno jest im planować wycieczkę wiele tygodni wcześniej, natomiast jeśli mają czas, nie ma biletów i vice versa... Ja i moja córka Marta miałyśmy niesłychane szczęście, ponieważ udało nam się wejść właściwie "z ulicy". Poszłyśmy zrobić rekonesans a okazało się, że ktoś się nie zjawił i jest możliwość kupna wejściówek. Oczywiście chwyciłyśmy okazję w lot, zwłaszcza że Marta była w Mediolanie jedynie z krótką wizytą. Być może komuś się narażę, lecz nie będę ukrywać, iż nie jestem wielką admiratorką malarstwa Leonarda. Dla mnie sztuka jest przede wszystkim sprawą uczuć a jego doskonałe obrazy (mimo mojego czysto rozumowego podziwu dla mistrzostwa malarza) emocjonalnie pozostawiają mnie chłodną i obojętną. Swego czasu widziałam obraz Salvadora Dali, na którym sportretował pewną kobietę przeprowadzając cienkie linie od oka modelki do różnych wizerunków i przedmiotów, jakie umieścił w jej głowie i najbliższym otoczeniu.
Pomyślałam wtedy, że właśnie tym jest dla mnie sztuka - pajęczymi nitkami intuicji, prowadzącymi od oka (lub w przypadku muzyki, ucha) do mózgu i serca... Będąc przez wiele lat w Mediolanie, miałam okazję widzieć różne wspaniałe dzieła, zarówno w tamtejszych muzeach, jak i podczas wystaw okresowych. Niejednokrotnie zdarzyło mi się, że wprost oniemiałam na widok jakiegoś obrazu a nawet zdarzyło mi się rozpłakać z nadmiaru emocji, jak wtedy, gdy zobaczyłam obraz "Martwy Chrystus" Mantegny w Muzeum Brera lub "Ecce Homo" Gaudenzio Ferrari w Varallo... Mam swoich ulubieńców i moje "pajęcze nitki" jedną z nich jest "Camera picta" bardziej znana, jako "Camera degli sposi" Mantegny. Wiele razy widziałam ją na zdjęciach, lecz dopiero widząc na własne oczy w pełni odczułam  jej piękno. Inne to "Pochód Trzech Króli" Benozzo Gozzoli, freski w kaplicy królowej Teodolindy w Monzie, no i oczywiście mój ukochany Giotto, o którym Marta powiedziała, że według niej oszczędzał na modelach, gdyż wiele postaci sąsiadujących ze sobą ma identyczne twarze. Oczywiście, ja również widzę to podobieństwo, ale dla mnie jest to jeszcze o jeden walor więcej. Dzięki temu widzę obraz jako wielką alegorię, mówiącą mi o tym, że choć pozornie jesteśmy różni i pełnimy odmienne role, w gruncie rzeczy pozostajemy tacy sami, zaś reszta to tylko szata i "decorum"...

W czasie moich włoskich wędrówek po odległych, zapadłych wioskach, niejednokrotnie widziałam maleńkie kościółki lub kapliczki z freskami, które poruszyły moją wyobraźnię a gdzie jedyną informacją o malarzu było "nieznany mistrz lombardzki". Czasem było to nieźle zachowane malowidło a czasem jedynie jego część, jakaś ręka o zbyt długich palcach, jakiś śliczny profil, czy fragment postaci... Gdybym miała to wyrazić najprościej: dla mnie sztuka jest niczym dwie prawdy - jedna to prawda dziecka, które czasem jednym zdaniem, zadziwiająco mądrze i dojrzale określa rzeczywistość w sposób, który dorosłemu nie przyszedłby do głowy; druga prawda - to prawda filozofa zaprawionego w akademickich dyskusjach i rozważaniach. Obie są cenne, ale która mi trafi do umysłu i serca, zależy tylko od mojej percepcji i systemu wartości. Oczywiście, korzystając z tej wyjątkowej okazji przyjrzałam się dokładnie dziełu Leonarda. Umieszczono je dość wysoko, lecz dzięki wspaniałemu oświetleniu i znacznym rozmiarom jest ono dobrze widoczne. Niestety, jego kontury i kolory są  mocno rozmyte; choć wiedziałam, że malowidło jest w bardzo złym stanie, to co zobaczyłam przerosło moje wyobrażenie... Wszyscy wpatrywaliśmy się w nie z natężeniem, słuchając słów kustosza. Będę szczera i powiem, że obejrzałam to dzieło z zainteresowaniem, ale bez szczególnego wzruszenia... Pozostawiłam Martę przed cieniem "Ostatniej Wieczerzy" i oddałam się oglądaniu fresku "Ukrzyżowanie" Donata di Montorfano namalowanego na przeciwległej ścianie. Dziś ten malarz nie  cieszy się szczególną sławą a jego malarstwo określa się jako "ciężkie i przeładowane" lecz mimo to, nie byłam jedyną osobą, która poświęciła mu swoją uwagę choć bez wątpienia nie jest to dzieło wybitne.

Wracając do Leonarda -
jak już pisałam, zdaję sobie sprawę, że obiektywnie rzecz biorąc słusznie jest uważany za genialnego artystę (są też, jak wiemy osoby, które wierzą w to, iż tak nieprzeciętna inteligencja i wspaniałe talenty są dowodem na jego niezupełnie ziemskie pochodzenie, ale nie mam zamiaru zagłębiać się w ten temat). Jednak tak się dzieje, że kiedy oglądam jego obrazy brakuje mi tego "czegoś" nieuchwytnego, pajęczej nitki, podskórnej emocji, a może po prostu cienia czysto ludzkiej niedoskonałości? Natomiast żeby nie ominąć sławetnego wątku, który przyniósł światową sławę (a przy tym chyba sporo pieniędzy) Danowi Brownowi - jeśli o mnie chodzi to ZAWSZE mnie dziwiło, że uważa się, iż osoba po prawicy Jezusa to jego uczeń Jan. Ja w tej postaci widzę młodą, piękną kobietę...

P.S. Oczywiście nie ma mowy o fotografowaniu "Ostatniej Wieczerzy" więc z konieczności ograniczyłam się  do zdjęć kościoła z zewnątrz, natomiast dwa zdjęcia fresków zrobiłam w kościołach w rejonie Lago Maggiore.

I jeszcze jedna uwaga: zastanawia mnie fakt, dlaczego tak gruntownie wykształcony malarz, jakim był Leonardo, popełnił ów błąd i nie poczekał na należyte wysuszenie ściany, co pozwoliłoby na zastosowanie techniki "al secco" i bezpieczne użycie tempery. Chyba zemściła się na nim chęć eksperymentowania, jak w wypadku "Bitwy pod Anghiari" gdzie zastosował farby na podłożu z wosku, co spowodowało spłynięcie malowidła pod wpływem wysokiej temperatury...

Więcej zdjęć jest po linkiem>

26 komentarzy:

  1. Z ogromną przyjemnością przeczytałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jeszcze tam nie bylam ale jest na liscie rzeczy do zrobienia. Zazwyczaj planuje odwiedzic to miejsce z moja mama w czasie jej corocznych wizyt u mnie ale na planach sie konczy. Jesli chodzi Leonarda malarza to mnie tez nie przekonuje. Bardziej podobaja mi sie jego dokonania inzynierskie, naukowe niz artystyczne. Jest taki statek na rzece Adda w miejscowosci Imbersago zaprojektowany wlasnie przez niego, plywa sobie juz tam od 500 lat a wlasciwie przeplywa z jednego brzegu na drugi wykorzystujac prady rzeczne. To dzielo mistrza do mnie przemawia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę że nie jestem odosobniona w moich odczuciach...W Imbersago byłam kiedyś i widziałam ów statek a także piękne sanktuarium ze wspaniałym widokiem na Colle di Brianza, pewnie w przyszłości napiszę coś także i o tej wycieczce. Natomiast co do obejrzenia fresku Leonarda to o ile wiem, biuro turystyczne Zanni Viaggi organizuje kilkugodzinne objazdowe wycieczki po Mediolanie a w programie jest również wejście do refektarza, więc w razie czego można skorzystać z ich usług żeby nie czekać tygodniami w kolejce.

      Usuń
    2. Moja tutejsza gmina tez organizuje takie wycieczki, ostatnio byla taka w marcu ale akurat mi nie pasowal termin. Najlepsze jes to ze polowe ceny calej wyprawy sposoruje organizator:)
      Dla mnie to miejsce w Imbersago ma tez inne znaczenie tam sie wszystko zaczelo z moim C.

      Usuń
    3. Bardzo mnie zaintrygowałaś tym spotkaniem w Imbersago, nie chcę być wścibska, ale jak to się stało że spotkaliście się właśnie tam? Natomiast co do wycieczki: pół ceny jest dobrą propozycją, bo te jednodniowe zwiedzania nie należą do najtańszych, jeśli jedzie kilka osób z rodziny robi się z tego spory wydatek.

      Usuń
    4. Tam sie nie spotkalismy ale tam go zabralam na pierwsza randke, bo moj Camillo mieszkal w okolicy od 30 lat i nie wiedzial o tym miejscu :)Bardzo byl zdziwiony.
      A ci w tej gminie tak maja. A to wyjazd do teatru, a to do opery albo na jakas wystawe i zawsze placi sie tylko pol ceny. Wygodne to jest, bo nie trzeba sie martwic o dojazd.
      Wczoraj namowilam kolezanke na ogladanie Ostatniej wieczerzy. Mamy do dyspozycji tylko weekendy, probowalam zarezerwowac bilety, pierwszy wolny termin 10 listopad.

      Usuń
  3. Bardzo bliski jest mi Twój sposób odbioru sztuki- nieokreślony, nieprzetłumaczalny, gdy tak naprawdę sama nie wiem, co mnie zachwyci a co przyjmę wyłącznie rozumowo...BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w tym względzie zdaję się na intuicję, czasem mi się uda wyrazić słowami to co czuję i dlaczego jakiś obraz do mnie przemawia ale jest to trudne...

      Usuń
  4. Pieknie i ciekawie to wszystko opisalas i swoja szczesliwa przygode z obejrzeniem slynnej "Wieczerzy...", ktorej niestety nigdy nie widzialam i pewnie nie zobacze.
    Jednak pod ogromnym wrazeniem jestem dokonan wielkiego mistrza, na podstawie tego co przeczytalam obejrzalam i slyszalam wypracowalam sobie wlasna moze glupią, ale... osobista teorie, ze mistrz takiej wielkosci mial wielu uczniow a sam tylko dogladal prac, ktore pod jego nadzorem powstawaly. Wiele czasu zajmowaly studia nad rozmaitymi sprawmi ktorym sie oddawal, takze kobiety, ktore wielbil, wiec gdyby wszystko robil osobiscie nie starczyloby mu zycia. A jego uczniowie nie byli doskonali, no i czasem wyszlo jak wyszlo...

    serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do uczniów zapewne masz rację, bo Leonardo miał swoją pracownię w Mediolanie (czterech z nich jest nawet uwiecznionych wraz z nim na pomniku, który jest na Placu Della Scala) i jak każdy malarz korzystał z ich pomocy. Być może istotnie bardziej go interesowało tworzenie sławetnych machin niż malarstwo ale jak by nie było, kiedy patrzę na jego obrazy widzę ich doskonałość ale mnie nie wzruszają (może właśnie dlatego?) poza jednym portretem Cecylii Gallerani właśnie...Nawzajem serdecznie pozdrawiam i mam nadzieję że Wasza aklimatyzacja przebiega pomyślnie!

      Usuń
  5. Sztuka ma to do siebie, że każdy ją odbierze na swój sposób. Ładnie przedstawiłaś swoje poglądy do tego pięknym językiem. Podziwiam formę pisania twoich postów, bogactwo wiadomości, przemyśleń i sposób ich wyrażania. Chciałbym chociaż w połowie umieć tak ładnie przekazać swoje wrażenia o pokazywanych obiektach i odwiedzanych miejscach.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście możemy się "pięknie różnić "w postrzeganiu sztuki bo każdy z nas patrzy na nią nie tylko z perspektywy własnych gustów estetycznych lecz także poprzez pryzmat swoich życiowych doświadczeń co może wywoływać zupełnie odmienne skojarzenia...Bardzo mi miło że tak ładnie napisałeś o moim poście to dla mnie wielki komplement bo ja z kolei wysoko sobie cenię styl Twojego bloga za rzeczowe i zwięzłe przekazywanie informacji oraz interesujące odautorskie spostrzeżenia, że nie wspomnę o niezrównanych zdjęciach. Pozdrawiam wzajemnie!

      Usuń
  6. Na ogól włoskie kurorty można często zobaczyć w TV lub w katalogach firm turystycznych. Ale takich włoskich zapadłych wiosek nie widziałem i zapewne chyba to w tym wszystkim jest najpiękniejsze. Bardzo ciekawy i profesjonalny wpis. Super robota.
    Masz ogromny talent do opowiadania i zbierania informacji. Na pewno musiałaś pracować jako dziennikarka lub sprawozdawca zagraniczny. :)

    Pozdrawiam gorąco! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pracowałam jako pielęgniarka a moje dotychczasowe dokonania to pisanie wypracowań z języka polskiego...Podczas moich wycieczek często zbaczałam z głównych szlaków i docierałam do górskich wiosek gdzie rzadko zaglądają przybysze z zewnątrz ale i tam można spotkać różne "perełki".
      Wzajemnie serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  7. Wspaniały post, piękne ilustracje, takie opowieści przenoszą nas w niezwykłe miejsca:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za odwiedziny i wzajemnie pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  8. Elu Twoja wiedza i talent pisarski jest ogromna. Prawdziwa z Ciebie podróżniczka, która potrafi zachwycająco opowiadać świat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że to przede wszystkim zasługa świata, który nam podsuwa tematy...ja miałam szczęście, bo dane mi było tam dotrzeć.

      Usuń
  9. Wspaniały post. Masz cudowny dar opowiadania...
    Podziwiam zapamiętane szczegóły, doskonałość opracowania każdego postu. Moja chęć zobaczenia tego miasta po przeczytaniu tego postu wzrosła jeszcze bardziej...
    Mediolan ciągle przede mną. Miałam go zobaczyć we wrześniu tego roku.Życie pokrzyżowało nasze plany.
    Tak to już bywa.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za odwiedziny i miłe słowa! Mam nadzieję że dotrzesz do Mediolanu i kiedyś na Twoim blogu będę mogła przeczytać relację ze znanych mi miejsc. Dzięki za odwiedziny i również pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    2. A swoją drogą trochę nam się zbiegły tematy, Ty o przybyciu trzech Marii, ja o tajemnicy fresku...

      Usuń
  10. Wspaniały ten Mantegna. Liczę ponadto, że perełek freskowych z głębokiej prowincji ukrywać nie będziesz :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne że nie będę, przyjdzie czas i na to! Cieszy mnie Twoja admiracja dla Mantegny a interesujące freski które już kiedyś pokazywałam znajdziesz >
      http://sukienkawkropki.blogspot.com/2012/05/lombardia-civate-opactwo-san-pietro-al.html

      Usuń
  11. piękny wpis, szczególnie ta częsć o malarstwie! sama się zastanawiałam jakim przeżyciem byłoby dla mnie obejrzenie "Ostatniej wieczerzy" w takich kontrolowanych warunkach. pewnie jeszcze trudniej by było odczuć jakies emocje, dlatego zgadzam się z Tobą, że często o wiele większe wrażenie robią anonimowe, wręcz zapomniane dzieła sztuki w mniej obleganych miejscach.
    pozdrawiam serdecznie,
    Patrycja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie powiedziane, chyba tu jest pies pogrzebany, że nastrój w jakim oglądamy dzieło sztuki ma kolosalny wpływ na nasz odbiór. A jaki nastrój można mieć w grupie 25 osób z gadającym przewodnikiem i malowidłem umieszczonym wysoko ponad głową? O jakimkolwiek intymnym kontakcie nie może być mowy...Pozdrawiam wzajemnie!

      Usuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.