Kiedy w 2011 roku podjęłam decyzję o zakończeniu pracy we Włoszech i definitywnym powrocie do domu, była to dla mnie ogromna radość, ale również powód do tego aby ostatnie miesiące wykorzystać jak najlepiej i zobaczyć miejsca, które mnie interesowały a gdzie dotychczas jeszcze nie dotarłam. Postanowiłam, że nie przepuszczę żadnej ku temu okazji, nawet kosztem wypoczynku. Zresztą to co mi się najbardziej dawało we znaki, to nie zmęczenie fizyczne, lecz stres psychiczny związany z wyczerpującą pracą i oddaleniem od Polski oraz mojej rodziny a owe wyprawy zawsze były dla mnie najlepszym lekarstwem na takie problemy. Dlatego też pewnego kwietniowego dnia, korzystając z dobrej pogody postanowiłam, że po nocnym dyżurze nie pójdę spać, lecz wybiorę się w plener.

Przez kilka kolejnych dni było bardzo ciepło a przejrzyste powietrze pozwalało dostrzec na horyzoncie łańcuchy Alp pokryte śniegiem. Niestety, miałam wtedy cztery nocne dyżury pod rząd, więc musiałam je odsypiać w dzień aby przed wieczorem odzyskać formę do przetrwania następnej, bezsennej nocy a tu jak na złość zapowiadano, że za kilka dni pogoda zmieni się na gorsze! W związku z tym, chcąc wykorzystać odpowiedni moment, na ostatnią nockę wybrałam się z moim wycieczkowym ekwipunkiem i prosto z pracy pojechałam do Mediolanu a następnie do Stresy, nad Lago Maggiore. Leży ona pomiędzy brzegiem jeziora i łańcuchem niewysokich gór a na jedną z nich, noszącą nazwę Monte Mottarone, można wjechać kolejką linową. Byłam tam kilka lat temu, lecz miałam ochotę znów stanąć na jej szczycie, skąd roztacza się przepiękny widok na okoliczne jeziora i alpejskie wzniesienia. Mimo iż Monte Mottarone ma jedynie 1300 metrów, jedzie się tam w trzech etapach. Pierwszy i drugi obsługuje kolejka gondolowa a trzeci - wyciąg krzesełkowy. Kiedy dotarłam na górę, przeżyłam prawdziwy szok, gdyż okolica zmieniła się nie do poznania. W czasie, który minął od mojego poprzedniego pobytu, powstał tam ośrodek sportów zimowych, restauracje, hotel i wyciągi narciarskie a do tego ustawiono kilka potężnych anten przekaźnikowych.

Nie mogę powiedzieć, że te innowacje wprawiły mnie w zachwyt, więc postanowiłam oddalić się jak najszybciej w kierunku przeciwnym do tego z którego przybyłam. Nieco poniżej szczytu dostrzegłam ścieżkę, prowadzącą po wydłużonym grzbiecie góry w kierunku grupy skał, więc nie zwlekając ruszyłam w drogę. Odległość do przebycia była większa niż sądziłam, lecz nie miałam powodów do narzekania, ponieważ szło mi się bardzo przyjemnie. Mimo silnie wiejącego wiatru było cieplutko a ja bardzo lubię taką wietrzną pogodę. Kiedy doszłam na miejsce natychmiast przypomniał mi się film "Piknik pod Wiszącą Skałą" który oglądałam wiele lat temu. Skałki okazały się bardziej okazałe, niż przypuszczałam widząc je z daleka i były pogrupowane w dość zaskakujący sposób na tej górze o łagodnych, trawiastych zboczach. Z bliska zobaczyłam też, że od zachodniej strony jest ona o wiele bardziej stroma i pełna urwisk, więc nie zdziwiła mnie tabliczka informująca, iż jest to teren ćwiczeń dla szkółki wspinaczki skałkowej. Grzbiet kończył się ogromnym, płaskim głazem, którego rozmiarów nie byłam w stanie ocenić, ponieważ stałam na jego szczycie a nie mając żadnej asekuracji, nie chciałam ryzykować podchodzenia do krawędzi, żeby spojrzeć w dół. Za to mogłam do woli cieszyć oczy widokiem leżącego u stóp góry jeziora Orta z ośnieżonymi Alpami w tle. Rozglądając się po okolicy zauważyłam, że okoliczne skały mają bardzo dziwne, wręcz zwierzęce kształty, więc postanowiłam pochodzić wśród nich i uwiecznić je na zdjęciach.

Patrząc na ten wytwór przyrody miałam wrażenie, że widzę ogromnego węża pełznącego po zboczu.
Ta skałka przypomina mi jakiegoś ogromnego zwierzaka, który zakleszczył się pomiędzy skałami i wyje, wzywając pomocy.
A ta, według mnie bardzo przypomina głowę małpki.
Tu ktoś, czy coś pełznie, może to dinozaur?
A to głowa dinozaura z bliska.
To zapewne są jaja dinozaura.
Niestety, jedno jest potłuczone....
To jeszcze jeden prehistoryczny płaz i do tego uśmiechnięty!
Czyja stopa mogła zostawić ten ślad?!!
To wielka skała na końcu górskiego grzbietu, o której pisałam powyżej. Przy odrobinie fantazji można założyć, że te ślady pozostawili przedstawiciele obcej cywilizacji...
Ten skalny przekładaniec przypomina ogromną kanapkę Big Mac.
A ta księżniczkę zaklętą w kamienną ropuchę....
Mam nadzieję, że te moje przyrodnicze odkrycia spodobają się oglądającym. Dodam jeszcze, że część zdjęć robiłam pod słońce, więc ich jakość nie jest najlepsza, ale tylko w ten sposób widać było podobieństwa, które chciałam pokazać. Niestety, pogoda nie była już tak fantastyczna, jak jeszcze poprzedniego dnia; widoczność znacznie się pogorszyła i mimo wiatru welon foschii spowijał dalszą okolicę, co wyraźnie widać na zdjęciach.
Zapraszam do obejrzenia pozostałych zdjęć w albumie >