Varese to dość spore miasto, leżące u podnóża Prealp, na północ od Mediolanu i na zachód od Como. To ostatnie bez wątpienia góruje nad swoim sąsiadem przepięknym położeniem i bezpośrednim dostępem do jeziora, co sprawia, że kiedy przybywamy tam po raz pierwszy wita nas widok, którego nie da się zapomnieć. Leżące na równinie Varese na tym tle wypada dość blado, tym bardziej, że kiedy przybywamy pociągiem lub samochodem od strony południa, mijamy obrzeża miasta, które nie przedstawiają się zbyt atrakcyjnie.
Miejscowość zyskuje po bliższym zapoznaniu się z jej strukturą, gdyż jest tu nieduże, lecz pełne wdzięku centrum historyczne, wiele parków oraz pięknych, zabytkowych willi, ukrytych wśród drzew. Nieopodal Varese znajduje się dość spore jezioro o zalesionych brzegach, noszące tę samą nazwę co miejscowość i będące dla jej mieszkańców ulubionym miejscem rozrywek na łonie natury. Natomiast północna część miasta leży w bezpośrednim sąsiedztwie wydłużonego górskiego masywu porośniętego gęstym, mieszanym lasem, noszącego piękną nazwę Campo dei Fiori, czyli Pole Kwiatów. Wzniesienie ma ponad 1200 m n.p.m. i bywa częstym celem wycieczek, ponieważ jest tu wiele interesujących szlaków pieszych i rowerowych. Jednak obecnie temu miejscu daleko do dawnej świetności i popularności, jaką cieszyło się w pierwszej połowie XX wieku. Z tamtych czasów pozostały dwa niegdyś bardzo piękne budynki: Grand Hotel i restauracja "Belvedere" oraz ruiny górnej stacji kolejki linowej, która niegdyś przywoziła tu tłumy gości.
Zwłaszcza piękna bryła hotelu z daleka widoczna na zboczu góry przyciąga wzrok, lecz oglądana z bliska przedstawia iście żałosny widok, opuszczona i ze zdemolowanym wnętrzem. Ten niegdyś bardzo ekskluzywny hotel w czasie ostatniej wojny służył za szpital wojskowy, zaś po wojnie kompletnie podupadł; obecnie jego jedyną funkcją użytkową jest służenie za bazę dla licznych anten i przekaźników telefonii komórkowej. Zdarzyło mi się go widzieć w całej krasie na starych pocztówkach z okresu poprzedzającego Wielką Wojnę, kiedy był miejscem bardzo eleganckim i (sądząc po strojach gości widocznych na zdjęciach) zatrzymywało się w nim najlepsze towarzystwo. Podobnie restauracja "Belvedere"- niegdyś tętniąca życiem, dziś jest jedynie smutną, na wpół zrujnowaną budowlą, co sprawia bardzo nieprzyjemne wrażenie. Podobnie jak hotel ongiś była wspaniałym przykładem stylu "Liberty" a obydwa obiekty zaprojektował jego prekursor, wybitny architekt Giuseppe Sommaruga. Lecz Campo dei Fiori ma także inne atrakcje: centrum nauk przyrodniczych z obserwatorium astronomicznym oraz średniowieczny, dobrze zachowany fort w miejscowości Orino. Cały teren masywu jest rezerwatem przyrody, ze względu na specyficzną florę i faunę będącą pod ochroną. Choć w dalszym ciągu jest to miejsce dość licznie odwiedzane przez jednodniowych turystów, liczba gości przyjeżdżających na dłuższy wypoczynek drastycznie spadła w latach 60-tych, gdyż wraz ze wzrostem poziomu życia i rozwojem motoryzacji, Włosi zaczęli preferować nadmorskie plaże i zagraniczne wycieczki.
To przyczyniło się do powolnej degradacji zaplecza turystycznego w okolicy Varese, nad czym biada wielu miłośników tej pięknej okolicy. Lokalne władze tworzą liczne plany jego rewitalizacji, jednak podczas mojego dość długiego pobytu w Lombardii nie zauważyłam w tym względzie znaczących zmian na lepsze...
Na tym tle dużo lepiej przedstawia się sytuacja wpisanego na listę UNESCO sanktuarium Santa Maria del Monte, które leży na ponad pięciuset metrowym wzniesieniu u południowo - wschodniego krańca masywu. Byłam tam dwukrotnie, po raz pierwszy wiele lat temu, kiedy jeszcze nie miałam odwagi sama chodzić po górach a moja znajomość okolicy była niewielka. W związku z tym, postanowiłam wówczas skorzystać z miejskiego autobusu, który jak mi powiedziano, zawiezie mnie wprost na miejsce. Nie wiedziałam jednak, że aby rozpocząć wędrówkę zgodnie z założeniem twórców Sacro Monte należy wysiąść nieco wcześniej, na przystanku zwanym " Prima Capella" i nieświadoma różnicy pojechałam aż do końca linii, na sam szczyt wzniesienia. Kiedy przybyłam na miejsce, oczarował mnie widok, jaki roztoczył się przed moimi oczami. Z wysokości kilkuset metrów okolica Varese przedstawiała się doprawdy wspaniale a prześliczne, zielone wzniesienia Prealp przyciągały mój wzrok swoimi łagodnymi zboczami. Na ich stokach i w dolinach leżały porozrzucane wśród lasów niewielkie, malownicze miejscowości. Gra słońca i cieni rzucanych przez wielkie, białe cumulusy zdawała się rzeźbić teren, niczym dłuto snycerza zagłębiające się w miękkim drewnie.
Zanim ruszyłam w stronę sanktuarium, dość długo stałam przy balustradzie otaczającej spory plac, przy którym znajdował się końcowy przystanek autobusu. Pierwszym obiektem jaki zobaczyłam, była piękna fontanna Mojżesza, swoim wytwornym kształtem zapowiadająca dalsze wspaniałości tego miejsca. Po pokonaniu schodów o kilkudziesięciu stopniach znalazłam się na placu za kościołem a tam ujrzałam piękną studnię, ozdobioną dwiema jońskimi kolumnami i znów zatrzymałam się na dość długą chwilę, aby popatrzeć na leżące poniżej Varese i niebieską taflę jeziora, widocznego po lewej stronie. Pierwszy kościół w tym miejscu wzniesiono na przełomie VIII i IX wieku, lecz później został on dwukrotnie przebudowany. Z pierwotnego założenia pozostała jedynie romańska krypta i fasada a jego dzisiejszy kształt zawdzięczamy architektowi Bartolomeo Gadio, pracującemu na zlecenie Galeazzo Marii Sforzy ( jego dziełem są liczne fortyfikacje, w tym również Castello Sforzesco w Mediolanie). Nieco później świątynię przyozdobiono w stylu barokowym, wtedy też dodano jej dzwonnicę, zaprojektowaną przez architekta Giuseppe Bernascone, zwanego Mancino, czyli "Leworęczny". W sumie cała ta mieszanka stworzyła może nieco niespójną, lecz bardzo wdzięczną całość. Świątynia jest raczej niewielka, ale bardzo pięknie ozdobiona freskami pędzla Mauro della Rovere, jednego z dwóch braci malarzy znanych pod przydomkiem Fiamminghini* oraz Francesco Bianchi i Giuseppe Baroffio.
Kiedy tam byłam, zarówno za pierwszym, jak i drugim razem w kościele modliła się spora grupa pielgrzymów, co ograniczało możliwość dokładnego obejrzenia wnętrza i zrobienia zdjęć. Za to na zewnątrz bez przeszkód mogłam się cieszyć widokiem, jaki miałam przed sobą, kiedy stanęłam na tarasie po drugiej stronie kościoła, przed jego głównym wejściem. Przede mną był masyw Monte Campo dei Fiori i zielono - błękitna równina Lombardii z jeziorami Varese i Maggiore a tuż obok dachy ślicznego, niewielkiego miasteczka otaczającego sanktuarium. Na wzgórzu wzniesiono nie tylko kościół i klasztor, gdzie mieszkają siostry zakonne, lecz również kilka pięknych domków, wille tonące w zieleni ogrodów, pensjonaty oraz restauracje. Miasteczko składa się z kilku uliczek i zaułków połączonych schodami pozwalającymi pokonać różnicę poziomów, gdyż niewielkie kamieniczki zbudowano na tarasach leżących na dość stromym zboczu. Poniżej zaczyna się szeroka droga wybrukowana okrągłymi kamieniami, wiodąca zakosami w dół przez ok. 2 km; przy niej wzniesiono czternaście barokowych kaplic, odpowiadających tajemnicom różańca. Kaplice są dość obszerne o bardzo wysmakowanej architekturze, wszystkie one, podobnie jak dzwonnica kościoła, są dziełem Giuseppe Bernascone. Nie sposób nie zachwycić się ich wyjątkową urodą i tym, jak pięknie stapiają się z naturą. Niestety, trudno dokładnie ocenić ich wnętrza, gdyż zmyka je szyba (w której na dodatek odbija się światło) oraz metalowa siatka o niewielkich oczkach, co nie tylko praktycznie uniemożliwia robienie zdjęć, lecz również swobodne obejrzenie malowideł i posągów.
Jak sadzę, ma to swoje uzasadnienie w konieczności ochrony tych obiektów ( w większości odrestaurowanych w latach 80-tych) zarówno przed wpływem warunków atmosferycznych, jak i przed pospolitymi wandalami, których "popisy" a właściwie ich efekty, można zobaczyć w podobnych obiektach w niedalekiej Orcie. W związku z tym, nie miałam okazji aby należycie ocenić kunszt artystów, którzy zostawili tu swe dzieła, czego bardzo żałowałam, gdyż wśród nich są takie nazwiska jak Pier Francesco Mazzucchelli zwany Mozzarone, Carlo Francesco Nuvolone, Antonio Busca, Dionigi Bussola, Francesco Silva, czy Cristoforo Prestinari. Powyższe zabezpieczenia raczej nie przeszkadzają licznym pielgrzymom w modlitwie, jednak dla osób zainteresowanych również aspektem artystycznym, stanowią sporą przeszkodę.
Pielgrzymi, jak już pisałam, przybywają do sanktuarium od kilkuset lat, zanim zbudowano pierwszy kościół było tu małe oratorium, wzniesione w IV wieku, kiedy biskupem Mediolanu był św. Ambroży, zaciekle zwalczający herezję ariańską. W owych czasach otaczano tu wielką czcią drewnianą figurę Czarnej Madonny, do której pielgrzymowały rzesze ludzi. Z przekazów pisanych wiadomo, że XV w mieszkały tu siostry zakonne, opiekujące się sanktuarium i przybywającymi wiernymi. Szczególnym przykładem pobożności i cnót chrześcijańskich były dwie zakonnice, Katarzyna i Giuliana pochodzące z niedalekich miejscowości Pallanza i Busto, ogłoszone później błogosławionymi. Dzięki nim i ich towarzyszkom, nieopodal sanktuarium wzniesiono kilka kaplic. Jednak dopiero w XVII wieku dzięki protekcji kardynała, którego dziś znamy jako św. Karola Boromeusza, Sacro Monte w Varese otrzymało obecny kształt. Był to okres kontrreformacji i ówczesne duchowieństwo wzmogło starania o mocniejsze związanie wiernych z wiarą katolicką. Wspólne pielgrzymki i modły, w tym odmawianie różańca, miały stworzyć silną, katolicką wspólnotę. Dla narodu tak emocjonalnego i wrażliwego na piękno, jakim są Włosi, w pełnej pasji epoce, jaką był barok miało to zapewne ogromne znaczenie. Jednak mimo upływu czasu Sacro Monte nadal jest miejscem, gdzie ludzie przybywają, aby modlić się o pomoc w rozwiązaniu życiowych problemów i podziękować za doznane łaski.
Wielu wędruje w sporych, zorganizowanych grupach, śpiewając pieśni maryjne lub głośno odmawiając różaniec. Idą rodziny z dziećmi, młodsze i starsze małżeństwa a także grupki przyjaciół. Nie brak też takich, którzy pielgrzymują boso, zatopieni w samotnej modlitwie. Podobnie jak inne Święte Góry, Sacro Monte w Varese uchodzi za cudowne miejsce, gdzie skupia się tajemnicza energia Ziemi. Jest prawdą, że nie tylko posiada ono specyficzny klimat w powszechnym rozumieniu tego słowa, lecz również emanuje z niego ogromny spokój, dający poczucie oderwania od reszty świata. Powszechnie uważa się, że podobne obiekty wznoszono w miejscach uznanych za odpowiednie nie tylko ze względu na ich piękne położenie, ale również z powodu tajemniczej aury, której obecność potwierdza wiele osób. Zastanawiałam się, kto i w jaki sposób określał te właściwości? Być może, były to osoby, które jak brat Bernardino Caimi lub błogosławione Katarzyna i Giuliana, odczuwały tę nieokreśloną siłę zmysłami wyostrzonymi przez modlitwę i posty? Sadzę, że jest to najbardziej prawdopodobna teoria, gdyż używanie popularnych obecnie różdżek i wahadełek w owych czasach mogło raczej doprowadzić do wykluczenia z kościoła i surowej kary.
Jak już pisałam, na Campo dei Fiori byłam dwukrotnie. Za drugim razem nie ograniczyłam się do wizyty w sanktuarium, lecz powędrowałam dalej, ścieżką prowadzącą w stronę wierzchołka góry. Po drodze obejrzałam dawne zabudowania hotelowe a następnie udałam się na jeden ze szczytów, zwany Monte Tre Croci, gdzie wzniesiono trzy okazałe krzyże. W dół, do sanktuarium zeszłam ścieżką, przy której umieszczono kamienie z tablicami, gdzie wyryto napisy upamiętniające żołnierzy wszystkich formacji włoskich wojsk. Po drodze napotkałam bardzo sympatyczną szkolną wycieczkę z opiekunami od których dowiedziałam się wielu interesujących szczegółów o tej okolicy.
* czyli Flamandowie, choć sami urodzili się we Włoszech to ich ojciec pochodził z Antwerpii (źródło - Encyklopedia Treccani)
Więcej zdjęć>