niedziela, 30 sierpnia 2015

Podróż do żródeł, czyli po raz kolejny z wizytą w olsztyneckim skansenie.



Po długim okresie milczenia postanowiłam wrócić do pisania bloga, jednak tym razem zapraszam nie na wojaże po północnych Włoszech, ale w okolice bliższe mi zarówno w sensie geograficznym, jak i kulturowym; nie bez znaczenia jest również i to, że moje serce bije mocniej dla tych stron, które są moją małą ojczyzną. Jak już wspominałam, chociaż nie jestem Mazurką z urodzenia, mieszkam w tym regionie niemal przez całe moje życie. Tu urodziły się moje dzieci i to właśnie do tych miejsc tak bardzo tęskniłam podczas długich lat emigracji, mimo iż dane mi było sycić oczy wspaniałościami Italii... Oczywiście, pobyt we Włoszech bez wątpienia bardzo wzbogacił mnie wewnętrznie i to z wielu powodów a fakt, że na wyciągnięcie ręki miałam zarówno przepiękne miejsca, jak i skarby kultury, o których marzyłam w dzieciństwie, był dla mnie ogromną szansą na realizację owych marzeń, z czego z zapałem korzystałam. Jednak to w Polsce od zawsze było moje miejsce na ziemi, z nią wiązały się moje najpiękniejsze wspomnienia z pierwszych lat życia, tu kształtowała się świadomość i poczucie przynależności.

Pamiętam, że kiedy zamieszkaliśmy na Mazurach, wydawały mi się one krainą chłodną i smętną ze swymi ciemno - zielonymi połaciami lasów, pofalowanymi polami i szarobłękitną tonią okolicznych jezior. Jednak ten świat, mimo iż tak bardzo odbiegał wyglądem od mojej rodzinnej okolicy, jaką była przedwojenna, podwarszawska osada letniskowa, również miał swoje uroki i fascynujące miejsca. Jednym z nich był właśnie olsztynecki skansen, w którym po raz pierwszy byłam jako dziecko, bodajże w drugiej, lub trzeciej klasie szkoły podstawowej. Pamiętam dobrze tę szkolną wycieczkę; był to prześliczny majowy dzień, rozległe łąki kusiły świeżą trawą, polnymi kwiatami i pachnącymi ziołami. Ówczesnemu skromnemu skansenowi daleko było do tego, jaki oglądamy dzisiaj, jednak mimo to, również i wówczas wydał mi się miejscem zupełnie niecodziennym a przede wszystkim czymś, co widziałam po raz pierwszy ponieważ z tradycyjną wsią w zasadzie nie miałam żadnego kontaktu, nie mówiąc o tym, że podobnych obiektów pochodzących z dość odległej przeszłości, w okolicznych, podostródzkich wioskach zapewne raczej się nie widywało.

Szczególnie zachwycił mnie drewniany kościółek kryty trzcinową strzechą; pamiętam żywiczny zapach poczerniałych bali i odurzającą woń kwitnących bzów, rosnących obok wysokiej dzwonnicy. Cała nasza klasa tłoczyła się przed ciasną sionką; nie mogliśmy się nadziwić stojącym u wejścia ogromnym kropielnicom, wykutym z polnego kamienia i dziwnym polichromiom wewnątrz. Domki, o ile pamiętam, wzbudziły nieco mniejszy entuzjazm, wydawały się nam ciasne i ciemne, ze swoimi wąskim drzwiami, niskimi sufitami oraz małymi okienkami. Jednak moja relacja, jaką zdałam po powrocie do domu, chyba musiała być dość zachęcająca, ponieważ bodajże w następnym roku, mama zabrała mnie i moją młodszą siostrę na majówkę, właśnie do olsztyneckiego skansenu. 

Później jeszcze wielokrotnie tam bywałam, zarówno w czasach, kiedy chodziłam do szkoły, jak i w latach siedemdziesiątych, gdy jako młoda dziewczyna wraz z koleżanką jeździłam autostopem do Olsztynka, z nadzieją na to, że w tamtejszych sklepach uda nam się upolować jakieś ciekawe buty, torebkę albo atrakcyjny ciuch. Podczas tych wojaży czasami zaglądałyśmy do skansenu, gdzie niejednokrotnie odkrywałam różne nowości, gdyż jego ekspozycja wciąż rosła i była systematycznie wzbogacana. Później jeździłam tam z Kubą i Martą, których szczególnie fascynowała obecność zwierząt, jakie z biegiem czasu zamieszkały na terenie skansenu, dzieciaki cieszyły się, że mogą z bliska zobaczyć tarpany, kozy, owce i drób. Upłynęło wiele lat i nie miałam okazji, aby tam bywać, aż do chwili, kiedy moja wnuczka Maja zaczęła przyjeżdżać do Ostródy na wakacje a ja mogłam pokazać jej po raz pierwszy coś, co sama oglądałam w dzieciństwie.

Maja jest dziewczynką o chłonnym umyśle a po rodzicach odziedziczyła artystyczną duszę, więc mam nadzieję, że zapamięta to miejsce, bo możliwość zobaczenia świadectw minionego życia chyba sprawiła jej frajdę, podobnie jak  mnie, kiedy byłam w podobnym  wieku... Skansen w Olsztynku jest miejscem, gdzie zgromadzono wiele ciekawych budynków; zarówno oryginalnych, jak i kopii, dających wyobrażenie o niegdysiejszym życiu na wsi, dawnych rzemiosłach i kulturze. 

Można tu obejrzeć ogromną ilość przedmiotów codziennego użytku: sprzęty, elementy ubioru oraz wystroju wnętrz. Jego historia jest równie bogata, ponieważ powstał on ponad sto lat temu, z inicjatywy pruskiego urzędnika, Richarda Dethlefsena, Prowincjonalnego   Konserwatora Zabytków Prus Wschodnich a pierwszą siedzibę miał w Królewcu na terenie ówczesnego ZOO, gdzie od roku 1909 gromadzono różnorakie zabytki drewnianego budownictwa ludowego z Małej Litwy, Sambii i Mazur. W owych czasach muzeum składało się z dwudziestu czterech obiektów, zgromadzonych na niewielkiej przestrzeni, nie dającej możliwości rozszerzenia ekspozycji; to spowodowało, że w 1937 roku zarząd prowincji wschodniopruskiej podjął decyzję o jego przeniesieniu w bardziej stosowne miejsce. Wybór padł na Olsztynek, miasteczko niewielkie, lecz wówczas bardzo uczęszczane, z racji monumentalnej budowli wzniesionej dla upamiętnienia bitwy pod Tannenbergiem, gdzie z biegiem czasu pochowano Paula von Hindenburga, głównodowodzącego podczas tej batalii. 

Była to przemyślana lokalizacja, ponieważ w przyszłości dawała możliwość dalszego poszerzenia terenu pod budynki mogące wejść w skład muzeum, do tego ogromny pomnik - mauzoleum, zwany Tannenberg - Denkmal bywał miejscem częstych uroczystości, na które przybywały tłumy ludzi, więc leżący nieopodal skansen również mógł liczyć na dużą rzeszę odwiedzających. Przenosiny trwały od 1938 do 1942 roku a prace dotyczyły tylko czternastu obiektów, jednak mimo ich zakończenia, z powodu wojennej zawieruchy muzeum nie zostało udostępnione zwiedzającym. Rok 1945 i pierwsze powojenne lata przyniosły degradację i częściowe rozproszenie zbiorów, lecz dzięki działalności różnych pasjonatów, między innymi niezmordowanego Hieronima Skurpskiego (niezwykle ciekawa postać i zasłużony człowiek link) państwo polskie przejęło to ważne dziedzictwo kulturowe, poddając je pracom zabezpieczającym i konserwatorskim. 

W mojej domowej biblioteczce jest niewielka książeczka "Pionierzy i zabytki" napisana przez 
Cecylię Vetulani (tutaj i tutaj podaję linki do bardzo ciekawych artykułów związanych z tym tematem, polecam) opisująca zmagania ówczesnych konserwatorów zabytków. Należy tu podkreślić wysiłki ludzi, którzy mimo niesprzyjającego klimatu politycznego a także dość powszechnej tendencji do traktowania tzw. "ziem odzyskanych" po macoszemu i będących wówczas rajem dla szabrowników a także pospolitych złodziei, włożyli ogrom pracy dla ratowania zabytków kultury, które niekoniecznie były postrzegane, jak to się powszechnie mówiło, jako "nasze". Sama dość dobrze pamiętam tę atmosferę pierwszych powojennych lat, (zainteresowanym polecam mój post na ten temat "Ostróda przedwczoraj i dziś" ) kiedy to poczucie odrębności i różne narodowościowe animozje codziennie dawały o sobie znać.

Niestety, duża część dziedzictwa tych ziem o trudnej i splątanej historii uległa zatraceniu, więc tym większy szacunek należy się ludziom, którym ich ogromna kultura osobista i fachowa wiedza kazały zadbać o to, co było świadectwem jej przeszłości. Dlatego też wizyty w olsztyneckim skansenie nigdy mnie nie nużą, nie tylko z podziwem i przyjemnością patrzę na te świadectwa minionych czasów, dzięki nim umacnia się także moje wewnętrzne przekonanie, że naprawdę w naszym życiu liczy się jedynie to, co pomaga nam stworzyć nasza pasja, ta Boża iskra, która każe człowiekowi wychodzić ponad przeciętność. Myślę, że nie jest ważne czy dzięki niej tworzymy monumentalne dzieła czy po prostu przedmioty codziennego użytku, na które kiedyś ktoś spojrzy podziwiając poczucie estetyki rzemieślnika i jego chęć, aby w (zdawać by się mogło) pospolity kształt, zakląć okruszek piękna i harmonii, które przetrwają wieki...Dlatego też kiedy oglądam gliniane garnki, drewniane miski czy malowane skrzynie, widzę nie tylko ongiś banalne przedmioty, służące osobom, które dawno odeszły. W moich oczach są one łącznikiem obecnych czasów z tymi, kiedy to żyli nasi dziadowie i pradziadowie, bezcenne, choć zwyczajne, dające nam świadectwo kultury i obyczaju.

Bardzo bym chciała, aby moja wnuczka miała z olsztyneckiego skansenu wspomnienia równie piękne, jak moje, bo to co widzimy w dzieciństwie, często zasiewa w naszej podświadomości małe ziarenko; z biegiem lat zakorzenia się ono w naszym umyśle i sercu, pomagając tworzyć więzi łączące nas z ziemią, na której wyrośliśmy albo gdzie rośli nasi rodzice... Myślę, że tak będzie, bo po raz pierwszy byłyśmy tam parę lat temu a w tym roku Maja chciała sobie odświeżyć wspomnienia, więc pojechałyśmy tam ponownie. W skansenie można zobaczyć kilka kompleksów wiejskich zabudowań z pięknymi domostwami i budynkami gospodarczymi, stodołami, lamusami i pomieszczeniami przeznaczonymi dla zwierząt żyjących na jego terenie. Jak już pisałam, budynki te pochodzą z wiosek Mazur, Warmii, Powiśla i Małej Litwy. Oprócz nich są tu przydrożne krzyże, kapliczka, remiza strażacka, warsztat garncarza, szewca, wikliniarza, tkaczki a także kuźnia i rybaczówka. W domostwach możemy oglądać dawną szkolną klasę, mieszkanie nauczycielki i pastora, gabinet dentystyczny z początku ubiegłego wieku oraz pracownię wiejskiej krawcowej. W jednym z domów jest ciekawa wystawa poświęcona życiu Oskara Kolberga, który będąc rówieśnikiem (a w dzieciństwie również sąsiadem) Fryderyka Chopina, podobnie jak on ma ogromne zasługi dla kultury i muzyki polskiej.


Co ciekawe, obydwaj mieli obce korzenie - Chopin, jak wiemy, francuskie a Kolberg niemieckie, co jednak nie przeszkodziło im w pokochaniu ziemi, na której wyrośli i wniesieniu ogromnego wkładu do polskiej kultury. 
Myślę, iż jest to jeszcze jeden dowód na to, co napisałam w moim poście o Ostródzie - że ziemia to nie własność a jedynie dzierżawa, gdzie przyszło nam żyć, bo chociaż przed nami byli tu ludzie mówiący innym językiem, jednak łączy nas to miejsce, choć dzieli czas i wszyscy jesteśmy częścią tej samej historii...
Po tej dygresji chciałabym kontynuować mój opis skansenu; otóż oprócz kościółka, o którym pisałam na wstępie, będącego kopią tego, stojącego w niedalekiej wsi Rychnowo (widocznego podczas przejazdu drogą prowadzącą z Olsztynka do Ostródy) jest tu też karczma z przepięknym wyposażeniem i wozownią, dzwonnica, studnia z żurawiem, olejarnia, młyn wodny, kilka wiatraków i wiele różnych pomniejszych obiektów, jak ule kłodowe a nawet wóz cygański. Choć pochodzą one z różnych regionów, całość sprawia wrażenie, że chodzimy po rzeczywistej wsi, dzięki bardzo umiejętnemu wkomponowaniu w ciekawie ukształtowany teren, oparty o ścianę lasu, z dużą ilością drzew rosnących pomiędzy budynkami. Domostwa są kompletnie wyposażone w meble i przedmioty codziennego użytku, garnki oraz rozmaite domowe i gospodarskie utensylia, możemy tu zobaczyć odzież, hafty, kilimy i chodniki, kaflowe piece, zegary a nawet polifon, czyli zabytkową szafę grającą; nie brakuje też narzędzi, niegdyś używanych w rolnictwie.

Wszystko to sprawia, że dwie, lub trzy godziny, jakich wymaga dokładne obejrzenie muzeum, są z pewnością czasem dobrze wykorzystanym, więc ktoś, kto lubi podobne klimaty i zechce nieco zboczyć z drogi nr 7 wiodącej z Warszawy do Gdańska, z pewnością będzie zadowolony ze swojej decyzji. Sam Olsztynek również prezentuje się bardzo korzystnie, wiele domów zostało wyremontowanych, jest tu bardzo miły, centralny plac z fontanną i ładnym ratuszem a nieopodal znajduje się zamek pokrzyżacki; co prawda przeszedł on liczne transformacje, ale mimo to, dodaje miastu uroku. Obecnie w zamku mieści się zespół szkół (nota bene, to tam przez kilka lat uczyła się moja córka Marta, która w owym czasie również często odwiedzała skansen) a nieopodal pozostałości murów miejskich, i dom, gdzie urodził się Krzysztof Celestyn Mrongowiusz (link) człowiek bardzo zasłużony dla Mazur i Kaszubszczyzny. Tuż obok jest podniesiony z ruin dawny kościół ewangelicki, obecnie mieści się w nim salon BWA, udostępniający różne interesujące wystawy okresowe.

Podczas naszej wycieczki mogłyśmy tam obejrzeć obrazy wykonane technikami fabrycznymi, pochodzące z przełomu XIX i XX wieku, jakie w owych czasach zdobiły wiele mieszczańskich i wiejskich domów. Widziałyśmy bardzo ciekawą kolekcję tzw. oleodruków, zarówno o treści religijnej, jak i świeckiej, które jeszcze w czasach mojego dzieciństwa powszechnie widywało się w domach a i dziś można je napotkać w mieszkaniu niejednej starszej osoby. Kiedy gust się zmienił i nastała moda na rzeczy bardziej nowoczesne, zaczęto je odsądzać od czci i wiary, wkładając do worka z wielkim napisem "kicz" jednak z biegiem czasu ów kicz został oswojony i nabrały one nieco patyny. Dziś, jak widać, stały się po prostu jeszcze jednym świadectwem minionej epoki, czymś, co niepostrzeżenie wcisnęło się boczną furtką do historii sztuki użytkowej. Być może, nie są to dzieła wysokiego lotu, lecz mimo to, ze względu na swój staroświecki wdzięk mają swoich admiratorów (do których się zaliczam). Myślę też, że nie trzeba ich traktować ze śmiertelną powagą, ale wziąć w swego rodzaju cudzysłów; wtedy staną się tym, czym są w istocie - przekazem przeszłości, dawnego gustu a po części także naiwnego dążenia naszych przodków do dania sobie namiastki luksusu oraz zaspokojenia potrzeby posiadania czegoś miłego dla oka i niecodziennego, co można mieć na wyciągnięcie ręki. 


Wspominałam już, że kiedyś nieopodal Olsztynka znajdowało się mauzoleum Paula von Hindenburga, będące również pomnikiem zwycięstwa, jakie Niemcy odnieśli podczas Wielkiej Wojny, kiedy to feldmarszałek rozgromił rosyjskie wojska dowodzone przez generała Aleksandra Samsonowa.  Samsonow podobno popełnił samobójstwo w lasach nieopodal Szczytna (choć inne źródła twierdzą, że zmarł na serce), mówi się też, że gdzieś tam w leśnych ostępach, do dziś leży ukryty skarb, jego kasa pułkowa, pełna złotych rubli...Ponieważ Niemcy nigdy nie przetrawili klęski wojsk krzyżackich pod niedalekim Grunwaldem, więc nazwali tę batalię drugą, tym razem zwycięską, bitwą pod Tannenbergiem, od nazwy sąsiadującej z Grunwaldem wioski Stębark (Tannenberg), choć w rzeczywistości owe dwie bitwy odbyły się niekoniecznie w tym samym miejscu. Dla jej upamiętnienia powstał ogromny monument na planie ośmioboku, z również ośmioma potężnymi wieżami, będący teatrem licznych manifestacji a od 1934 roku także miejscem pochówku Hindenburga i jego żony. W 1945 roku ta ogromna budowla została częściowo wysadzona w powietrze przez wycofujący się Wermacht, zaś po wojnie skutkiem różnorakich działań w zasadzie kompletnie zrównano ją z ziemią. Znaczną część granitu i cegieł wykorzystano jako materiał rozbiórkowy, skutkiem czego przetrwała w różnych zupełnie nieoczekiwanych miejscach (informację na ten temat można znaleźć pod linkami zamieszczonymi poniżej). Co ciekawe, mimo iż mieszkałam w niedalekiej Ostródzie i jak wspomniałam, dość często bywałam w Olsztynku, o pomniku dowiedziałam się z książki Melchiora Wańkowicza "Na tropach Smętka" którą przeczytałam już jako dorosła osoba w połowie lat siedemdziesiątych.

Widocznie zadziałał tu ten sam mechanizm, który sprawił, że z ostródzkiego rynku zniknęła Fontanna Trzech Cesarzy a także nagrobki na cmentarzu zwanym Polską Górką, o czym pisałam w moim poście o Ostródzie. Oczywiście, jest to bardzo trudny temat, bo chyba nie ma nic dziwnego w tym, że ludzie straszliwie okaleczeni przez wojnę starali się pozbyć z zasięgu wzroku i z pamięci tego, co uważali za pomnik niemieckiej buty i co w założeniu istotnie nim było. Jednak życie ma swoje prawa; z biegiem czasu prawdziwa historia tej ziemi mimo usilnego zacierania śladów doszła do głosu, do nas współczesnych należy wyciągnięcie z niej wniosków, ale czy naprawdę jesteśmy należycie przygotowani, aby to zrobić? Zdawać by się mogło, że obecnie nastała nowa epoka, jednak mam wątpliwości, czy rzeczywiście jesteśmy skłonni do pozbycia się uprzedzeń i nacjonalizmów, choć być może, tym razem skierowanych w inną stronę?

Jedyną pozostałością z tamtych czasów, jaką możemy dziś oglądać, jest brama wiodąca do parku, niegdyś położonego nieopodal monumentu, niewielkie resztki ceglanego muru, nieliczne mogiły żołnierzy pruskich i rosyjskich oraz pomnik w postaci lwa, poświęcony pamięci 147 Pułku Piechoty. Lew po wojnie zaginął, lecz w 1993 roku został odnaleziony na terenie jednych z wielu koszar opuszczonych przez wojska radzieckie a następnie umieszczony przed ratuszem w Olsztynku. Zainteresowanym historią pomnika Tannenberg- Denkmal polecam posta ze zdjęciami na ciekawym blogu o Olsztynie i okolicach link a także artykuł bardzo szczegółowo opisujący jego dzieje.
Jeszcze jednym zabytkiem zasługującym na to, aby o nim pamiętać, jest cmentarz w pobliskiej Sudwie, gdzie jak podają źródła, pochowano 55 tysięcy żołnierzy różnych narodowości, będących więźniami stalagu I B -Hohenstein. Obóz jeniecki został usytuowany na terenie znajdującym się pomiędzy wsiami Sudwa i Królikowo, w barakach, jakie wzniesiono na tym terenie dla gości, którzy mieli wziąć udział w uroczystościach rocznicowych na terenie mauzoleum w 1939 roku. Wybuch wojny pokrzyżował te plany a baraki szybko zasiedlono jeńcami wojennymi; szacuje się, że przez obóz przewinęło się aż 650 tys. żołnierzy.

 
Jeśli ktoś zmierzający krajową "siódemką" w kierunku Gdańska lub Warszawy nie zatrzymując się przejeżdża obwodnicą nieopodal Olsztynka, zapewne nawet nie przypuszcza, jak bogata i niecodzienna historia kryje się za tym niewielkim skupiskiem kolorowych domków... 

Oczywiście jak zwykle można obejrzeć albumy>

20 komentarzy:

  1. Wspaniale, że wróciłaś i tak pięknie przedstawiłaś to miejsce. Osobiście bardzo lubię skanseny i darzę ogromnym szacunkiem ludzi, którzy o nie dbają i potrafią ciekawie opowiedzieć o dawnych czasach. Warto czerpać z takiej wiedzy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolino cieszę się że post ci się podobał no i masz podobne spojrzenie na to zagadnienie jak ja. Niegdyś wiele osób miało na temat skansenów niezbyt dobre zdanie podkreślając że są to twory sztucznie wykreowane, jednak ja uwazam że zgromadzenie tego rodzaju zabytków w jednym miejscu pozwala nam zapoznać się z tą częścią naszego dziedzictwa.

      Usuń
  2. en post to rzeczywiście wspaniała reklama dla samego Olsztynka. Skansen ma wyjątkowy klimat. Wizyta tam to taki powrót do przeszłości. Można go odwiedzić nie raz, nie dwa, zawsze można tam pójść po prostu na piękny spacer. Jednak proponuję odwiedzić skansen również w długi majowy weekend. Co prawda ludzi jest wtedy sporo, jednak okoliczności natury są w maju przepiękne i dużo się w skansenie wtedy dzieje. A po spacerze proponuję skosztować w miejscowej "skansenowej" karczmie ziemniaków z koperkiem i zsiadłego mleka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ziemniaki z koperkiem i zsiadłe mleko to prawdziwy poemat zwłaszcza w takim otoczeniu. Nie ukrywam że chodziło mi o to żeby Olsztynkowi zrobić reklamę, bo na to zasługuje. Zwykle piszę o Włoszech gdzie długo mieszkałam, po części dla rozpropagowania mniej uczęszczanych szlaków a po części dla utrwalenia wspomnień, ale i u nas jest wiele pięknych miejsc wartych aby je odwiedzić.

      Usuń
  3. Miło Cię znów odwiedzić na blogowych stronach. Skanseny zawsze z przyjemnością zwiedzam, lubię takie klimaty. W tym jeszcze nie byłem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Mazury to piękna kraina i jest tu wiele ciekawych zabytków.

      Usuń
  4. Olsztynka jeszcze nie zdobyłem na rowerze. Kto wie, może za rok w ramach mojego TdP 2.0 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto się zapuścić na Mazury szkoda tylko że wiele starych dróg które są tu najładniejsze bo kręte i zadrzewione, ma nawierzchnię w fatalnym stanie (pamiętam posta w którym pisałeś o cierpieniach cyklisty z tym związanych) ale mimo to chyba warto tu zbłądzić.

      Usuń
  5. Twój blog jest naprawdę PRZEPIĘKNY! Prawdziwa kopalnia wiadomości.
    Gratuluję i pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Magdusiu, również pozdrawiam i donoszę, że niedługo będzie post na temat wierszy.

      Usuń
  6. Fajnie że wróciłaś do pisania bloga. Zawsze chętnie oglądam wszystkie skanseny, jest coś niesamowitego jak sobie ludzie dawniej razili nie mając prądu czy bieżącej wody oraz nowoczesnych sprzętów. Oglądając niektóre rzeczy nie wiemy do czego służyły, a dzięki opowiadaniom przewodnika poznajemy dawny świat. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się że trafiłam w gust tak wielu osób które same są wytrawnymi podróżnikami. Co do sprzętów masz rację, sama zwiedzając karczmę zauważyłam coś czego przeznaczenie było dla mnie tajemnicą a co okazało się antyczną krajalnicą do wędlin, tylko w przeciwieństwie do dzisiejszych tarcza noża była w niej umieszczona wertykalnie, a nie pionowo. Nie miałam pojęcia że sto lat temu istniało takie urządzenie...

      Usuń
  7. Witaj Elżbieto!
    Tak się cieszę, że wróciłaś do blogowego świata.
    Bardzo lubię skanseny i często je odwiedzam. Jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy je tworzyli. Dzięki temu wiemy jak żyli nasi przodkowie.
    Pozdrawiam serdecznie:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie...do tego jak się okazuje nie byli tacy zacofani jak czasem nam się wydaje, mimo że żyli bez wielu sprzętów jakie nam ułatwiają życie za to kultywowali wartości o których my powoli zapominamy. Również pozdrawiam!

      Usuń
  8. Niedawno powtórnie czytałam Wańkowicza po wizycie w Piszu, gdzie stoi wielka, kamienna książka. To tereny o zagmatwanej historii. Patrząc na przedostanie zdjęcie, myślałam, że to ratusz z Nidzicy, tylko na rynku nie ma wygrodzonego parkingu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie ratusze są podobne tylko ten w Nidzicy ma trójkątny tympanon a w Olsztynku jest mansarda. Wańkowicz mądrze pisał o tych ziemiach bez ckliwości i uprzedzeń, myślę że chyba mój lokalny patriotyzm w dużej mierze ukształtował się pod jego wpływem. Pokazał mi to czego mnie nie nauczono w szkole, w domu zresztą też, moi rodzice po prostu tu przyjechali bo tak wypadło i chyba raczej nie czuli się stąd, choć moja mama bardzo lubi Ostródę i jest zadowolona że tu mieszka. natomiast w szkole raczej szło się w kierunku "pradawne polskie ziemie" a przecież historia nie jest tak prosta...

      Usuń
  9. Wańkowicz był dobrym obserwatorem i potrafił z apetytem opisać zwykle dzieje prostych ludzi tak, iż do dzisiaj jego opisy są inspiracją do poszukiwania przygody na Warmii i Mazurach. Natomiast Twój post jest niezwykle ciekawy i absorbujacy. Po za tym bardzo się cieszę, że będą może wpisy z Warmii i Mazur. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za odwiedziny u mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz, istotnie zanosi się na więcej wpisów na temat mojego regionu, jeden nawet miałam prawie skonczony jednak dziwnym tafem zniknęła mi połowa.. jakoś straciłam do niego zapał ale jednak powinnam go skończyć bo szkoda tematu. Pozdrawiam również.

      Usuń
  10. Elu witam Cie po długim czasie, cieszę się, że piszesz znowu bo szkoda takiego talentu. Pięknie opisałaś i zilustrowałaś tereny na których mieszkasz, nie znam Olsztynka ale czuję się zachęcona i kto wie...
    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu dzięki że do mnie zajrzałaś no i za słowa zachęty. Ponieważ z tego co wiem w Japonii koty są bardzo na topie mam nadzieję że zainteresuje Cię historia naszych zwierzaków, a może sama zamieścisz coś na ten temat? Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.