środa, 3 stycznia 2024

Lombardia. Ossuccio - romańskie kościoły i willa Balbiano.

 

Jezioro Como i otaczające je tereny  uchodzą za jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Nie mogę się wypowiadać na ten temat, bo nie mam aż takich doświadczeń, jednak widziałam kilka krajów i wiele wspaniałych lokalizacji, więc przynajmniej w części mogę potwierdzić tę opinię. Ogromnym atutem tej okolicy jest nie tylko przepiękny pejzaż; godnie mu sekundują nadzwyczaj malownicze, pełne zabytków miasteczka i wioski. Najwięcej turystów przybywa nad jezioro od maja do końca września, jednak wczesna wiosna i złota jesień również są bardzo atrakcyjne, zwłaszcza dla miłośników fotografii i pieszych wypraw. Słoneczne, suche i bezśnieżne dni zimowe, choć krótkie, także są dobrym czasem na wycieczki; można wtedy oglądać Prealpy w otulinie bezlistnych drzew kasztanowych a ponad nimi białe szczyty Monte Legnone, Grignii i Grignetty. Jeśli wybierzemy się do Bellagio,  zobaczymy także okryte śniegiem Alpy w okolicy  Chiavenny. 
Bardzo lubiłam patrzeć na trochę dziwaczny kształt Monte Legnone, ta góra ze swoimi wyraźnymi krawędziami kojarzyła mi się ze skręconym, zapadającym się ostrosłupem, natomiast rozłożysta Grigna, z trójkątnym wierzchołkiem i dwoma niemal poziomymi grzbietami zbocza poniżej, niezmiennie przypominała mi  (pardon!) wielkanocną kurę w koszyku, siedzącą na jajach z szeroko rozłożonymi skrzydłami.



Jezioro Como, półwysep Balbianello, Grigna




Dla miłośnika stylu romańskiego, okolica jeziora Como to miejsce nieustannej fascynacji. W wielu małych wioskach można napotkać niemal tysiącletnie, romańskie kościółki, wzniesione z lokalnego kamienia, proste w formie i niewiele większe od otaczających je domów; czasem o ich obecności zaświadcza jedynie kampanila, wznosząca się ponad okoliczne dachy. Jedną z takich miejscowości jest Ossuccio, znane z tego, iż jest tu Sacromonte, czyli Święta Góra, obiekt wpisany na listę UNESCO, składający się z czternastu kaplic stacji Drogi Krzyżowej i sanktuarium. Sacromonte widziałam dwa razy i pisałam o nim tu ( link ) muszę też przyznać, że bez wątpienia jest to bardzo ciekawy zabytek, jednak moje serce skradły właśnie te malutkie, romańskie kościółki, o których pisałam na wstępie. Niejednokrotnie próbowałam analizować moje zauroczenie stylem romańskim, zwłaszcza jego odmianą swojską i rustykalną, ubogą krewną monumentalnych zabytków Rawenny, czy choćby pięknej i okazałej Madonny del Tiglio w niedalekiej Gravedonie. Myślę, że z upływem czasu nabieram coraz większego dystansu do świata i siebie samej, dlatego też, choć nadal podziwiam wspaniałe i wiekopomne dzieła ludzkich rąk, to serce mnie ciągnie do tych skromnych a czasem wręcz niezbyt udolnych, rzemieślniczych budowli. Wzrusza mnie ich niedoskonałość a także dążenie anonimowego człowieka sprzed wieków, by za pomocą ograniczonych środków wznieść i ozdobić budowlę, będącą  wyznaniem jego wiary... 
Ossuccio to nieduża miejscowość, lecz o bardzo bogatej przeszłości, gdyż jej pisana historia sięga II wieku naszej ery, kiedy to zamieszkiwał ją lud zwany "Ausuciates" co budzi jednoznaczne skojarzenia z obecną nazwą. Prawdopodobnie trudno dostępne brzegi jeziora były skolonizowane dużo wcześniej a za czasów rzymskiego panowania, w mieście Como, czyli ówczesnym Comum Novum, wzniesiono twierdzę graniczną. Chrześcijaństwo szerzące się w imperium, w naturalny sposób dotarło również na te ziemie, jednak nie ma zbyt wielu doniesień na ten temat. Z całą pewnością jedno z pierwszych miejsc kultu znajdowało się w niedalekiej Pionie (  link ) już przed VII wiekiem i można domniemywać, że nie było ono jedynym w tej okolicy. Do umocnienia nowej wiary na tych ziemiach przyczyniła się longobardzka królowa Teodolinda, której imię nosi antyczna droga, biegnąca wokół jeziora. Dezyderiusz, ostatni król Longobardów, również miał na tym polu swój znaczący wkład, m.in. dzięki niemu powstał tak niezwykły zabytek, jakim jest opactwo San Pietro al Monte, o którym pisałam w jednym ze starszych postów tutaj.  Po tym bardzo skrótowym wprowadzeniu, chciałabym znów wrócić do Ossuccio, wioski leżącej na wysokości wyspy Isola Comacina, nieopodal półwyspu Lavedo, gdzie znajduje się przepiękna willa Balbianello ( link ). Obecnie tę miejscowość  zamieszkuje zaledwie ok. tysiąca osób, jednak kiedy weźmiemy pod uwagę jej wielowiekową przeszłość, nie zdziwi nas fakt, że znajdują się tu aż cztery romańskie kościoły. 







Podczas mojego pierwszego rejsu statkiem do Bellagio, byłam pod ogromnym wrażeniem tej okolicy i miałam wielki problem z podzielnością uwagi, gdyż nie wiedziałam na czym mam się skupić - czy podziwiać okoliczne góry, czy miasteczka i wioski na brzegach jeziora? Na szczęście statek płynął wolno i często zatrzymywał się w portach, co sprawiało, że niektóre miejscowości miałam niemal na wyciągnięcie ręki. Tak też było z Ossuccio; po wypłynięciu z portu w Sala Comacina i opłynięciu wyspy, przez chwilę znajdowaliśmy się na tyle blisko brzegu, że wśród kolorowych domków, wznoszących się tarasowo  u podnóża góry, mogłam zobaczyć niezbyt wysoką wieżę o dziwnym kształcie, na pierwszy rzut oka przypominającą maczugę. Ja jednak wolałam myśleć o niej, jako o pąku kwiatu na bezlistnej łodydze, gdyż nawet z daleka widać było, że jej szerszą, górną część zdobią wymyślne ornamenty, przypominające haft lub koronkę. Ten widok jednocześnie zdziwił mnie i zachwycił, choć nie dostrzegłam na niej dzwonów, domyślałam się, że jest to kampanila; jednak nigdy przedtem (a także i później) nie widziałam podobnej wieży...Trochę czasu musiało upłynąć do chwili, kiedy zaczęłam bardziej intensywne zwiedzanie regionu, ale zawsze wiedziałam, że to miejsce prędzej czy później muszę  zobaczyć z bliska. Na początek przede wszystkim należało zorientować się w geografi terenu, środkach transportu i ich rozkładach, co nie było proste, ponieważ szczerze mówiąc, brakowało mi dobrych źródeł informacji, gdyż w moim najbliższym otoczeniu nie było nikogo,  kto znałby te okolice, więc byłam skazana jedynie na mapę i przypadkowe rozmowy z mieszkańcami. Dopiero kiedy uzyskałam stały dostęp do internetu,  mogłam zacząć dokładne planowanie moich krótszych i dalszych wycieczek a jednymi z pierwszych były te do Sacromonte di Ossuccio i leżącej nieopodal willi Balbianello. Wtedy to przejeżdżałam autobusem obok dziwnej wieży a także miałam okazję zobaczyć drugi z kościołów, który chcę tu opisać. Zwrócił on moją uwagę swą skromną, szarą bryłą, ozdobioną zatartym freskiem na bocznej ścianie i fasadą zwieńczoną kurtynową kampanilą z samotnym dzwonem. Tego drugiego kościoła nie dostrzegam, kiedy płynęłam statkiem, ponieważ zasłania go wyspa, ale gdy go zobaczyłam z okna autobusu byłam pewna, że tu wrócę.  









Pewnego listopadowego dnia, korzystając z przepięknej pogody, wybrałam się do Ossuccio. Wysiadłam w jego północnej części zwanej Ospedaletto (Szpitalik) w bezpośrednim sąsiedztwie wzniesionego w XI wieku kompleksu Świętej Marii Magdaleny, na który składało się oratorium, hospicjum dla pielgrzymów a w późniejszych czasach również szpital. Do niego przynależy jedyna w swoim rodzaju dzwonnica;  tym razem miałam okazję zobaczyć ją z bliska, a to  sprawiło, że moja admiracja jeszcze wzrosła.
Choć nie jest tworem jednorodnym, kampanila jest naprawdę prześliczna. Jej romański trzon prawdopodobnie pierwotnie kończył się ponad pierwszym poziomem okienek typu bifora, przedzielonych prostymi w konstrukcji kolumienkami. Górna, szersza część, została dodana w XV-XVI wieku więc o całą (a a nawet więcej) architektoniczną epokę później. Być może, powstała  podczas przebudowy, którą w 1506 roku zlecił hrabia Giovio, sprawujący władzę świecką w tej okolicy Nic nie wiadomo o jej twórcy, czy też twórcach, jednak mając na uwadze, że z wiosek leżących na pobliskim płaskowyżu Valle d'Intelvi pochodzili zdolni mistrzowie kamieniarscy, zwani magistri intelvesi, trudno wykluczyć, że właśnie im zawdzięczamy to piękne dzieło dłuta. Głowica kampanili jest zadziwiająco ozdobna, również z bliska przypomina koronkę, dzięki licznym ażurowym elementom, po części średniowiecznym a po części renesansowym. W  obiekcie przeprowadzono liczne prace restauracyjne, podczas jednej z nich w 1900 roku wszystkie budynki, łącznie z dzwonnicą,  przykryto daszkami z łupku. Całość kompleksu, niegdyś leżącego tuż przy drodze królowej Teodolindy, obecnie znajduje się znacznie poniżej współczesnej drogi, biegnącej dookoła jeziora. Tuż obok oratorium zbudowano potężny mur oporowy, zabezpieczający teren przed osunięciem gruntu, co wygląda dość nieciekawie, zwłaszcza  w połączeniu ze schodami (wyposażonymi w brzydkie, metalowe barierki), dzięki którym można zejść na dziedziniec. Pierwotnie kompleks leżał na łagodnym zboczu, jednak konieczność zmusiła budowniczych drogi do wykonania ogromnych prac ziemnych i stworzenia swego rodzaju tarasu, po którym ją poprowadzono. Obiekt bardzo na tym stracił, gdyż zupełnie brak jest perspektywy, pozwalającej go należycie obejrzeć a nieduży dziedziniec sprawia wrażenie piwnicy. Jest to wysoka cena za ocalenie, jednak widać wysiłek, jaki włożono, aby pogodzić interesy społeczności z szacunkiem dla tego świadectwa historii. Okoliczne tereny są bardzo trudne jeśli chodzi o tworzenie szlaków komunikacyjnych, co generuje nie tylko ogromne koszty, ale również wiele problemów technicznych.
Niestety, oratorium widziałam tylko z zewnątrz i z tego co wiem, nie jest ono udostępnione do zwiedzania. Dowiedziałam się jedynie, że  we wnętrzu jest ołtarz wykonany ze  stiuku (we Włoszech  zwanym scagliola) z obrazem przedstawiającym Marię Magdalenę pokutującą oraz malowidła naścienne z XV wieku z wizerunkami rodziny Giovio, przypisywane twórcom należącym do szkoły lombardzkiej. Mury kompleksu wzniesiono z szaro - żółtego kamienia, wydobywanego w niedalekim Moltrasio a w niektórych miejscach można dostrzec również niewielkie elementy wykonane z terakoty. Jedyne ozdoby na zewnątrz to rząd arkatur pod okapem dachu a na fasadzie dwa okrągłe okienka i szczelina w kształcie równoramiennego krzyża. Przez niewielki, arkadowy dziedziniec dawnego hospicjum przeszłam na tyły kompleksu, gdzie znalazłam dwa budynki - jeden w kolorze piaskowym z kamiennym portalem i drugi ciemnoróżowy. Z tego co wiem, to w właśnie w nich niegdyś mieścił się szpital, od którego ta część Ossuccio wzięła swą nazwę, natomiast obecnie ma tam siedzibę lokalna policja.












Od Świętej Marii Magdaleny dawną drogą Teodolindy  udałam się do drugiego kościoła, San Giacomo (Świętego Jakuba), który leży we frakcji Ossuccio, zwanej Spurano. Jego południowa ściana z czterema ostrołukowymi okienkami wyrasta wprost z wody, ponieważ jest tam darsena, gdzie niegdyś przybijały łódki, główny środek transportu w obrębie jeziora. Jednonawowy kościół ma śliczną, półkolistą apsydę, ozdobioną pięcioma ślepymi łukami i jednym wąskim okienkiem. Na ścianie północnej, wokół drzwi, które niegdyś były głównym wejściem, jest słabo widoczny fresk, jednak mimo wysiłków nie udało mi się odgadnąć jego znaczenia. Fronton z kurtynową dzwonnicą, podobnie jak u Świętej Magdaleny ozdobiono rzędem arkatur pod dachem, dwoma okrągłymi okienkami i szczeliną w kształcie krzyża. Tę dzwonnicę pokochałam ślepą i bezwarunkową miłością, nie przeszkodziła mi w tym jej nieregularna forma  (szczerze mówiąc, jest ona po prostu trochę krzywa) ani to, że jeden z jej otworów  jest większy i ma inny kształt. Wręcz przeciwnie, upatruję w tym jeden urok więcej, a ta niedoskonałość nadaje jej jakiś swojski i bliski memu sercu powab. Prawdopodobnie  stało się tak, ponieważ pierwotnie była to skromna sygnaturka o jednym dzwonie, umieszczona centralnie, zaś z biegiem czasu rozbudowano ją w kierunku północnym aby dodać jej jeszcze jeden dzwon, co nadało jej obecny wygląd. Również i ten kościół wzniesiono z kamienia wydobywanego w Moltrasio, sklepienie apsydy wykonano z terakotowych bloczków  a dwuspadowy dach, wsparty na drewnianej więźbie, przykryto łupkiem. Wnętrze kościoła jest dostępne, jednak trzeba mieć trochę szczęścia, ponieważ otwiera się go na czas mszy lub bieżących prac. Ja miałam szczęście, ponieważ kiedy tam dotarłam właśnie odbywało się sprzątnie, więc bez przeszkód wpuszczono mnie do środka, jednak z zaznaczeniem, że mogę jedynie obejrzeć freski a fotografowanie (z powodu kiepskiego oświetlenia musiałabym użyć flesza) nie wchodzi w grę. Mimo to podziękowałam, bo faktycznie freski, choć były poddane pracom konserwatorskim, wyglądały na bardzo delikatne, co nie dziwi, zważywszy na czas wykonania - ich powstanie datuje się na koniec XI wieku...Malowidła przedstawiają sceny biblijne i Męki Pańskiej oraz Madonnę z Dzieciątkiem, jednak wzrok przyciąga przede wszystkim monumentalna postać świętego Krzysztofa z koroną na głowie, ale bez Dzieciątka na ramionach, z którym się go zwykle przedstawia. Podobno taki wizerunek świętego spotyka się także na innych malowidłach datowanych na XI wiek i wczesne średniowiecze. 
O ile kompleks Marii Magdaleny zauroczył mnie swą nietypową kampanilą, to kościół San Giacomo skradł całe moje serce. Wszystko w nim było zachwycające, kształt budowli, dzwonnica, freski wewnątrz i apsyda porośnięta bluszczem. Jego oszczędna architektura miała wszystko, czego potrzeba człowiekowi, aby zbudować Dom Boży, gdzie ludzie idą z wiarą i z wewnętrznej potrzeby...
Wspaniałe otoczenie stanowiło jedynie ramę dla tego kościoła, tak skromnego w swojej prostocie. Zresztą miał on więcej szczęścia niż Maria Magdalena, która obecnie mieści się w głębokim i ciasnym wykopie a do tego w bliskim sąsiedztwie innych budynków, bo  choć  nieopodal San Giacomo również przebiega nowa droga, to mur oporowy jest w tym miejscu niższy a poza tym wzniesiono go nieco dalej, więc wokoło powstał ładny, nieduży placyk z widokiem na jezioro i wyspę. 


Ponieważ miałam jeszcze trochę czasu, postanowiłam przyjrzeć się barokowej  wili Balbiano, położonej tu nad jeziorem, w części Ossuccio zwanej Isola. Prawdopodobnie willa ta powstała w XV lub XVI wieku i była własnością  hrabiów Giovio a następnie w XVII wieku została sprzedana kardynałowi Tolomeo Gallio, który postanowił zrobić z niej swą luksusową rezydencję. Niestety, zanim zamysł został zrealizowany zmarł kardynał Gallio i jego spadkobiercy a nowym właścicielem został kardynał Durini, ten sam, który kupił i pięknie przysposobił drugą willę, zwaną Balbianello, na cyplu półwyspu Lavedo, położonego tuż obok Ossuccio. Nazwy obu willi pochodzą od nazwiska rzymskiego rodu Balbich ( Balbusów ) a wymyślił je kardynał Durini, erudyta i miłośnik antyku. Willa Balbiano jeszcze wielokrotnie zmieniała właścicieli a obecnie po pracach renowacyjnych i konserwatorskich jest luksusowym obiektem na wynajem. Jej wnętrze wyposażono w meble z epoki lub ich repliki; wspaniałe sztukaterie i freski po konserwacji odzyskały pierwotny blask a zabytkowy ogród również został odrestaurowany pod nadzorem architekta krajobrazu. Oczywiście na willę mogłam popatrzeć jedynie przez ażurową bramę, jednak swego czasu lokalna telewizja pokazywała film dokumentalny na jej temat, więc miałam jakieś pojęcie zarówno o wnętrzu, jak i o ogrodzie, który z daleka nie wygląda zbyt okazale. Jednak jest to złudzenie, gdyż w istocie jest on większy niż się wydaje, ma piękne wodotryski i wiele cennych roślin, w tym kolekcję rzadkich, fioletowych irysów. 




Kiedy wracałam na przystanek autobusowy, zupełnym przypadkiem natrafiłam na jeszcze jeden romański kościółek, niestety zamknięty. Z tablicy informacyjnej wynikało, że jest to świątynia pod wezwaniem świętej Eufemii i św. Wincentego, wzniesiona w XII- XIV wieku. Do jej budowy wykorzystano część materiału z  kościoła również poświęconego św. Eufemii, znajdującego się na wyspie Comacina i zburzonego podczas oblężenia tejże przez cesarza Barbarossę. Jednonawowy kościół ma fasadę bardzo podobną do dwóch poprzednich, ale z biegiem czasu dodano mu kilka przybudówek a apsydę otynkowano. Otynkowana jest również dzwonnica, późniejsza niż kościół, lecz nawiązująca kształtem do swojej poprzedniczki. Wnętrza nie zobaczyłam, ale sądząc z tego, co podawała tablica informacyjna, nie zachowały się ślady pierwotnego wystroju i jest on głównie barokowy. Z tyłu kościoła, na ścianie apsydy, zauważyłam śliczną marmurową płaskorzeźbę przedstawiającą Baranka Eucharystycznego  a ponad nim małą główkę, w dziwnym nakryciu głowy przypominającym kapelusz z dużym odwiniętym rondem lub obszerny kaptur. Zaintrygowała mnie, więc zrobiłam jej zdjęcie i dopiero po jego powiększeniu dostrzegłam, że prawdopodobnie jest to wizerunek młodego mężczyzny. Zagadka jej obecności w tym miejscu pozostała nie rozwiązana, jednak nie wykluczone, że obydwa elementy pochodziły ze zburzonego kościoła na wyspie, więc je umieszczono w tym małym lapidarium. Da porządku dodam, że w Ossuccio jest jeszcze jeden kościół romański pod wezwaniem św. Agaty, jednak został poddany tak licznym przeróbkom, że jego pierwotna forma niemal zniknęła pod różnymi naleciałościami. 

Natomiast patrząc w stronę gór, mogłam zobaczyć sanktuarium poświęcone Błogosławionej Dziewicy Wspomożycielce i białe kaplice Sacromonte, zwykle skryte wśród zieleni drzew, zaś  powyżej, na stoku Monte Galbiga  wąwóz Val Perlana, gdzie jest jeszcze jeden tysiącletni zabytek, opactwo San Benedetto, o którym pisałam tutaj .

Więcej zdjęć z Ossuccio można zobaczyć w albumie>

27 komentarzy:

  1. To nie będzie bardzo poważny komentarz, ale zobaczyłam, że powstał wpis, który zapowiadałaś, ten o architekturze romańskiej. I chciałam powiedzieć, że bardzo się cieszę, że powstał, mam nadzieję, że jego pisanie było co najmniej tak miłe, jak dla mnie teraz perspektywa czytania :) Cieszę się, że wróciłaś. Że wróciłam. I że są takie miejsca, do których można wracać.
    A sensowniej napiszę wieczorem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, nie jestem do końca pewna, czy właśnie to chciałam napisać, ale trudno, mam nadzieję, że nikt nie zaśnie czytając! Ja też cieszę się że wróciłyśmy i mam nadzieję, że nasze terapeutyczne pisanie da nam wiele radości Buziaki przesyłam!

      Usuń
    2. Mądry, wielowątkowy, bogaty i solidnie udokumentowany opis a w dodatku czyta się go z prawdziwą przyjemnością, zapewniam Cię, że nie tylko nie zasnęłam (jak to powyżej sugerowałaś ;) ale wręcz musiałam szukać w innych miejscach kilku interesujących mnie szczegółów, żeby lepiej coś zrozumieć. Nie wiedziałam na przykład, czym jest dzwonnica kurtynowa czy też parawanowa, we francuskim nie ma chyba takiej nazwy a ten typ nazywany jest dzwonnicą-murem, ot tak po prostu. Ale to tylko dygresja.
      Sam temat jest dla mnie niezwykle interesujący a nawet, niestety, ciągle trochę egzotyczny, nic bowiem nie wyszło z wyprawy szlakiem romańskiej architektury, jaką sobie niegdyś obiecywałam. Pokazujesz przepiękne miejsca, o bogatej historii i położone tak pięknie, pełne tak wspaniałych śladów przeszłości, że doprawdy z całą mocą twierdzę, że życie nie jest sprawiedliwe w geograficznej dystrybucji takich wspaniałości :) Ja mam w okolicy jeden romański kościół i oglądam jego jedyną wieżę ze skromnymi biforiami jak siódmy cud świata... Ale cóż. Piękna Italia była zdecydowanie ulubienicą bogów a nie zimne krainy północy gdzie tylko barbarzyńcy et ubi sunt leones.
      I jeszcze najważniejsza uwaga co do samego meritum: moje postrzeganie romańskiej architektury jest bardzo podobne. To jest zresztą constans, nie zmieniło się to u mnie z wiekiem, widać nigdy nie miałam predylekcji do wyrafinowanych i pełnych przepychu miejsc i zabytków. Ceniłam i cenię sobie prostotę, teraz może bardziej z rozmysłem a wówczas jako estetyczny podświadomy wybór.
      W architekturze romańskiej jest prostota form, kształtów wręcz organicznych, jakby wyrosłych prosto z ziemi. Jest niedoskonałość - dla mnie wyznacznik prawdziwej sztuki, to jest coś, co przemawia do mnie najmocniej. Prostota kształtów, geometria, związanie z ziemią, rozumiane na wielu poziomach. A przy tym wszystkim: baśniowość, symbolika treści, fantastyczne rzeźby, naiwne i wzruszające czasem przedstawienia. A same budowle? Ileż wysiłku wymagało tamtych ludzi ich wzniesienie i to jeszcze w tak trudnej, górzystej okolicy, przy niedostatku technicznych środków, pracą własnych rąk. I trwają. Tysiąc lat. To trochę przyprawia o zawrót głowy, jakby stać nad przepaścią czasu.
      Cieszę się, że mogłaś osobiście zobaczyć tak piękne miejsca, budowle, pejzaże. I że tym się dzielisz.
      Oraz: weszłam sobie w niewinnie wyglądający link pierwszy czy drugi... a tam! Następna podróż w czasie, opactwo Piona, nasze rozmowy i nawet dedykacja... No, powiem Ci, że ten rok jest dla mnie pełen wzruszeń. I już.

      Usuń
    3. Cieszę się, że Ci się podobało, to prawda, że Włosi mają dużo szczęścia w tym względzie, tym bardziej, że przez te ziemie wciąż przewalały się hordy najeźdźców różnej proweniencji. Mam wrażenie, że najmniej zła wyrządzili Longobardowie, którzy po podbiciu tych terenów, choć barbarzyńcy i długo zachowali dominującą rolę nad miejscową ludnością, zasymilowali się w pewnym sensie a królowa Teodolinda ( co prawda Niemka z urodzenia), do tej pory cieszy się dobrą, choc nieco legendarną sławą, jako władczyni gospodarna i łaskawa dla swych poddanych. Osobiście zawsze mnie fascynował niesamowity szacunek Włochów dla tradycji i pietyzm, z jakim małe lokalne społeczności traktują materialne świadectwa swej przeszłości. Sam fakt, że w dalszym ciągu można tam zobaczyć tysiącletnie budowle, gdzieś na odludziu, zagubione w górach, jak choćby Opactwo San Benedetto, jest naprawdę imponujący. Jak wiesz, mam podobny do Twojego pogląd na styl romański, bo niejednokrotnie wymieniałyśmy swoje refleksje na ten temat i że najpiękniejsze w nim jet to szlachetne dążenie ludzi o ograniczonych środkach, którzy za pomocą prymitywnych narzędzi wznosili podobne budowle, dające świadectwo ich duchowej kultury. Dodam jeszcze, że bardzo chciałam zobaczyć zabytki Rawenny, które mimo swego romańskiego stylu są czymś zupełnie innym niż lombardzie kościółki. Nie udało się, choć wybierałam się tam po zakończeniu pracy we Włoszech, przed definitywnym powrotem do Polski. Przeznaczyłam dwa tygodnie na różne wycieczki, których nie udało mi się zrobić, kiedy pracowałam. Niestety, przez cały czas dzień w dzień straszliwie padało a do tego były powodzie, również w Rawennie, więc nic z tego nie wyszło. Jednak nadal o tym myślę, więc może, jak sie zrehabilituję po drugiej operacji...Bardzo chciałabym zobaczyć tamtejsze mozaiki, ale czy mnie wzruszą tak, jak nieporadne malowidła w Agliate (jeszcze o nich nie pisałam, ale niebawem) nie wiem, choć z pewnością będę zachwycona. boję się tylko, że może będzie jak w Wenecji u św. Marka, gdzie choć był to listopad kłębiły się takie tłumy robiące szum jak w ulu, że choć byłam i widziałam, to naprawdę nic nie wiem o wnętrzu a wyszłam tak oszołomiona, że nie mogłam się pozbierać w całość. Ściskam i pozdrawiam serdecznie!
      P.S Jeśli znajdziesz chwilę napisz mi, jak miał wyglądać Twój romański szlak, który planowałaś.

      Usuń
    4. Trzeba ogromnej koncentracji, wewnętrznego spokoju i nie wiem jeszcze jakich cech umysłu (nie mam żadnej z tych rzeczy) żeby móc cieszyć się spotkaniem z dziełami sztuki pośród tłumu zwiedzających. Katedrę Notre Dame udało mi się wreszcie oswoić, ale byłam tam tak często, że statystyka wreszcie mi pomogła i zdarzyło mi się wiele spokojnych chwil. Jeszcze piękniej było w Saint-Denis, które stało się właściwie zwykłym kościołem pośród przedziwnej dzielnicy afrykańsko-arabskiej, siłą rzeczy dość pustym, a bywałam tam zimą i wczesną wiosną, nie spotkałam właściwie turystów. Ani sama nie zwiedzałam właściwie, tylko siedziałam w ogólnie dostępnej przestrzeni, podziwiałam tylko witraże, niezwykłej urody, kamień, czas.
      Miałam takie marzenie, żeby zwiedzić dokładniej południe Francji - Prowansję, Langwedocję. Romańskie i nie tylko romańskie zabytki. Byłam tam kilka razy, tylko pobieżnie widziałam, został zachwyt i wielki niedosyt.

      Usuń
    5. W takim razie życzę Ci, aby spełniło się Twoje marzenie o południu Francji a sobie, żebym pojechała do Rawenny. Pocieszyło mnie to, że nie tylko ja mam problem ze zwiedzaniem w tłumie, bo szczerze mówiąc sądziłam, że coś jest ze mną nie w porządku. A swoją drogą udało mi się kupić na Allego cały cykl dzienników z podróży znanych literatów min. Lamartine'a , Goethego, Hugo, Kraszewskiego, Muratowa i jeszcze paru innych, pod redakcją Pawła Hertza. Czytając myślałam o tym, jakimi byli szczęściarzami, że mogli godzinami przysiadywać, aby dokładnie coś obejrzeć, jak Ty w Saint -Denis, nikt im nie przeszkadzał i nie lizał ich cudzy piesek trzymany przez właściciela pod pachą, jak mi się to zdarzyło w Pionie...

      Usuń
  2. Jestem wielką szczęściarą. Na Twoim blogu zawsze czytam doskonale opracowane, wspaniałe posty. Już od pierwszego zdania post jest wyjątkowy, napisany w sposób wciągający. Magia słów!
    Teraz doszły wyjątkowe komentarze. Ty Sukieneczko i Ada macie doskonały styl pisarski, bogate słownictwo, zasób wiadomości, często nawiązujecie do literatury. Nadajecie tekstom lekkość i przejrzystość. Czyta się świetnie.

    Kampanila nad brzegiem Como w Ossuccio to prawdziwy klejnocik. Jest prześliczna, misterna i bardzo mi się podoba. Lubię wchodzić do kościoła, który liczy tysiąc lat i jest świadkiem historii. W ubiegłym roku jechałam do Wysocic aby zobaczyć tamtejszą romańską świątynię. Była zamknięta i dlatego nie dane mi było zobaczyć jej wnętrze. Jakiś czas temu kilka razy byłam w Kolonii zobaczyć tamtejsze kościoły romańskie. Zostały zniszczone przez naloty alianckie, po wojnie zostały zrekonstruowane. Jednak muszę Ci powiedzieć, że czegoś mi w nich brakowało, może ducha czasu?
    Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się bardzo cieszę, że możemy się wymieniać swoimi wrażeniami i przemyśleniami, bo przecież każdy ma swoją indywidualną wrażliwość na piękne rzeczy. Bardzo mi pochlebia, że w pewnym sensie stawiasz nie obok Ady, którą uważam za poetkę piszącą prozą. Jednak naprawdę fantastyczne jest to, że spotykają się osoby ciekawe świata i piszące z pasją, chociaż zupełnie różnie, więc można się tym dzielić i nawzajem poszerzać swoją świadomość. Bardzo się cieszę, że odezwali się starzy znajomi, że sami piszą i nadal możemy się wymieniać refleksjami. Ja byłam w Niemczech dość dawno, wtedy nie myślałam o pisaniu czegokolwiek, ani o fotografowaniu, ale jak sięgam pamięcią to chyba podzielam Twoje zdanie, że ich architektura nie jest zbyt uduchowiona, chyba to nie ten charakter, choć oczywiście są rzeczy godne podziwu i do tego niektóre doskonale zrekonstruowane. Włosi chyba mają to we krwi i w genach, bo kiedy ich kultura kwitła, kraje na północ od Alp żyły w zupełnie innej rzeczywistości... Przesyłam uściski i pozdrowienia!

      Usuń
    2. Łucjo, dziękuję za miłe słowa. Ja raczej plączę się w dygresjach, walczę z moją sentymentalną stroną i uporczywie szukam konkretów. A miła Autorka i gospodyni tworzy prawdziwe eseje, które zawsze czytam z wielką przyjemnością.
      Jak dziwnie mi było przeczytać, że wybrałaś się do Wysocic! To właśnie o tym kościele wspomniałam w moim komentarzu powyżej - że znam w okolicy tylko jeden romański i patrzę na jego biforia jak na ósmy cud świata, czy jakoś tak. I proszę. Ale co dziwniejsze - ja też jeszcze nigdy nie byłam w środku. Teraz już mam mniejsze możliwości podróżowania nawet w najbliższej okolicy, ale pewnie znalazłaby się możliwość, tylko właśnie powstrzymuje mnie wizja tłumu wiernych (tu nie ma turystów, tylko właśnie mieszkańcy patrzący raczej niechętnie na kogoś, kto fotografuje etc. Trzeba by porozmawiać z proboszczem, ale to już przewyższa moje zdolności interpersonalne ;) Może Ty będziesz miała więcej szczęścia.

      Usuń
  3. No cóż, moje spotkania ze stylem romańskim to jedna wycieczka szkolna do rotundy św. Prokopa w Strzelnie. Odtąd na zawsze romańska budowla ma dla mnie kształt koła :) albo przynajmniej półkolistej apsydy. Z tamtej wycieczki sprzed chyba pół wieku niewiele pamiętam poza tym, że podobał mi się skromny wystrój wnętrza. W mojej pamięci zachowało się bardzo ascetyczne wnętrze. Będąc w Inowrocławiu dwukrotnie, dwukrotnie próbowałam odwiedzić romański kościółek Najświętszej Marii Panny- bez powodzenia. Zamknięty na głucho, mimo informacji o odbywających się mszach świętych. Próbowałam bowiem zakraść się na mszę, aby tylko wejść do środka. No i w końcu w Krakowie jakimś cudem udało nam się zerknąć przez zamkniętą kratę do kościoła św. Andrzeja. Gdyby nie koleżanka, która namówiła mnie na jego odwiedzenie pewnie przeszłabym nie zaglądając do środka. Tyle, że wnętrze tej romańskiej świątyni jest iście nieromańskie. Marzy mi się zwiedzenie prawdziwie romańskiej świątyni - ale czy to jest w ogóle możliwe. No pewnie należałoby się się wybrać na odludzie gdzieś w Italii. Choć nie wiem czemu ale przyszedł mi na myśl jeden z najstarszych rzymskich kościołów Kościół św. Praksedy z przepięknymi mozaikami, a to mi przypomina, iż miałam zrobić wpis na ten temat na bloga. Ach, ileż to ja miałam zrobić wpisów. A na wszystko znowu brak czasu, bo teraz będąc już na emeryturze mam tysiące pomysłów i część nawet realizuję, ale chyba łapię za dużo srok za ogon. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Gosiu, miło że się odezwałaś! Dobrze się dzieje, że będąc na emeryturze masz sporo zajęć i możesz cieszyć się wolnością robienia tego, co chcesz. Ja niestety miałam pecha, ponieważ tuż przed zakończeniem pracy zachorowałam na Covid a później przyszły różne komplikacje i zaostrzenie starych dolegliwości, które nie tylko spowodowały, że praktycznie nie ruszam się z domu, ale mam problem z codziennymi czynnościami. Jednak staram się być dobrej myśli, bo jest szansa na to, że wrócę do sprawności fizycznej chociaż to jeszcze trochę potrwa. Faktycznie, jeśli chodzi o architekturę romańską to historia nas nie rozpieszczała i w sumie nie ma się czemu dziwić, bo zanim chrześcijaństwo i władza świecka na tyle okrzepły żeby wznosić jakieś znaczące budowle, styl się zmienił i zapanował gotyk...Już nie mówiąc o tym, że dostępność surowca w postaci kamienia nie była najlepsza, co sprawiało, że koszt wzniesienia takiego kościoła rósł do zawrotnych sum. Włosi mając mnóstwo kamienia różnego rodzaju byli w tym względzie uprzywilejowani, więc budowali z tego co pod ręką swoje kościółki i opactwa, niektóre metodami wręcz gospodarczymi, co oczywiście nie umniejsza ich wartości. W Polsce chyba najlepiej zachował się Tum pod Łęczycą, jest ogromny i choć przebudowany zachował dużo swego charakteru. Ja dawno temu widziałam romański kościół Joannitów w Poznaniu, też został poddany przebudowie, ale nadal posiada niektóre pierwotne elementy. Jestem bardzo ciekawa posta o kościele św. Praksedy i jego mozaikach, zachęcam do pisania!
      Pozdrawiam serdecznie;)

      Usuń
    2. Ja tylko dodam, że wnętrze kościoła św. Andrzeja w Krakowie to jest moje absolutnie największe architektoniczne rozczarowanie. Jak można było?! Miałam taki dysonans poznawczy wchodząc tam po raz pierwszy, że trudno mi się z tego otrząsnąć. I do tego ten barok sam w sobie jest spójny i piękny na swój barokowy sposób, i artyści zacni bardzo i te stiuki misterne nie mówiąc o ambonie w kształcie łodzi. Ale to wszystko nagromadzone w tak maleńkim wnętrzu przytłacza i dusi.
      Kościół św. Praksedy i mozaiki - to brzmi świetnie i będę bardzo cierpliwie czekać. Ale jeśli masz do wyboru życie albo pisanie, to nie zastanawiaj się ani chwili, tylko w drogę! (Oczywiście z aparatem i notatnikiem na wrażenia).

      Usuń
    3. Ano właśnie koleżanka była zachwycona wnętrzem św. Andrzeja, a ja mogłam powiedzieć tylko, że owszem imponujące, ale czegoś innego spodziewałam się po romańskiej świątyni. I rozumiem, że style się nakładają na siebie i dziś trudno spotkać budowlę sprzed wieków w takiej postaci, w jakiej ją zaprojektowano i wybudowano, ale ciekawie byłoby spotkać choć w przybliżeniu podobną do jej pierwotnej wersji. Kościół Praksedy doczeka się kiedyś wpisu, ale nie obiecuję, że nastąpi to prędko. Powoli zaczynam się przygotowywać do lutowej wycieczki, a jeszcze muszę przygotować przewodnik po Florencji dla koleżanki (obiecałam takie notatki, wskazówki, informacje, ciekawostki). A wszystko idzie już coraz wolniej, myśli umykają, pamięć szwankuje. Pozdrawiam was dziewczyny

      Usuń
    4. Życzę Ci wspaniałego pobytu i udanej wycieczki, oby tylko pogoda dopisała to z pewnością będzie dobrze, choćby dlatego, że nie będzie tłumów a lutowe światło we Włoszech jest takie piękne! W Lombardii o tej porze roku jest raczej średnio, jeśli chodzi o aurę, dlatego jeśli tylko mogłam wyjeżdżałam do Ligurii, bo tam już czuło się wiosnę. Ty o ile wiem, jedziesz do Toskanii, więc chyba nie będzie źle. Trochę mnie zaskoczyłaś tym co napisałaś na końcu, ja też mam takie odczucie, ale fakt, że jestem chyba starsza o ładne parę lat a poza tym wszystko wskazuje na to że przeszłam long Covid. Powiem Ci też, że ten problem był jednym z kilku motywów skłaniających mnie do kontynuacji bloga, bo chyba jest to dobra gimnastyka dla umysłu. Również pozdrawiam!

      Usuń
  4. U mnie nigdy covida nie zdiagnozowano, ale faktem jest, że w tych ostatnich trzech latach pamięć niesamowicie mi szwankuje, zapominam nazwy, nazwiska, o datach nie wspominam, bo nigdy nie miałam do nich pamięci, przekręcam nazwy. Być może przeszłam bezobjawowo i rzuciło mi się na pamięć, a może pamięć szybciej mi szwankuje niż innym. I też pisanie traktuję, jako trening. We Włoszech odwiedzę Dolinę Aosty, w której nie byłam dość dawno, a nigdy o tej porze roku, potem Bolonię, Wenecję, Weronę, więc pogoda będzie loterią. Rok temu byłam w Wenecji tydzień wcześniej i choć ranki i wieczory były dość mroźne, to w ciągu dnia temperatura dochodziła do 10 stopni i świeciło pięknie słońce. Każdy dzień był słoneczny, a to dobrze działa na humor a i zdjęcia wychodzą ładnie. Liczę, że teraz będzie podobnie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakoś przeoczyłem ten wpis, a tu takie ciekawostki. W Polsce spotkałem tylko kilka przykładów kościołów romańskich np. w Tumie pod Łęczycą czy w Strzelnie . Sporo romańskich kościółków spotkałem natomiast będąc na Istrii. Masz rację oglądając te niedoskonałe budowle czuję się jakiś rodzaj wzruszenia. Bardzo spodobała mi się ta nietypowa kampanila z ażurowymi zdobieniami. No, ale Włochy to zupełnie inna kategoria jeśli chodzi o zabytki, wszak najwięcej wpisanych na listę UNSCO to zabytki włoskie. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda że pod tym względem nie możemy się równać a krajami południa, gdzie chrześcijaństwo było panująca religią dużo wcześniej a po drugie, pod ręką było dużo kamienia do wznoszenia trwałych budowli. Ale cóż, oni mieli swoją drogę a my swoją, za to mamy mnóstwo przepięknych budowli drewnianych, jakich nie uświadczy się na południu Europy. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  6. I like your site and content. thanks for sharing the information keep updating,
    looking forward for more posts. Thanks Sports News

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Thank you very much for visiting, I'm glad you like my blog. There will be something new soon.

      Usuń
  7. planujemy wyprawe do Venecji, szkoda, ze niestety nie bedzie czasu na odwiedzenie tych okolic, wygladaja cudownie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wenecja też Was zachwyci mam nadzieję, byłam, mnie się podobało, ale gdybym miała powiedzieć, gdzie bardziej byłabym w kłopocie.

      Usuń
  8. Niesamowity wpis, który pokazuje jak inna jest romańska zabudowa w Polsce. Ja też jestem zauroczony kamienną architekturą z wapiennych bloków, które przetrwały ponad tysiąc lat. To pokazuje, że ludzie mają wszczepione potrzeby duchowe, ale takie ciekawostki i perełki są fascynujące. Bardzo dziękuję i pozdrawiam :) Jestem zauroczony Śródziemnomorzem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, nasze kościoły romańskie są zupełnie inne a włoskie mają w sobie ciepło i wdzięk mimo swoich niedoskonałości. Nie dziwię się Twojemu zauroczeniu, kto raz tam postawił nogę na południu Europy zawsze będzie chciał więcej i więcej! Pozdrawiam;)

      Usuń
  9. Krakowski Św. Andrzeja też mnie rozczarował. Spodziewałam się pięknego romańskiego stylu, a tu rozczarowanie, ani grama stylu romańskiego. A Lombardia może przede mną. Wenecja jest piękna, tylko te tłumy turystów.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, Krakowskiego kościoła nie znam, chociaż w Krakowie byłam. Lombardię mogę polecić z czystym sumieniem, zwłaszcza okolice wielkich jezior, ale niekoniecznie w pełni sezonu. Co do Wenecji fakt, tłumy ludzi są niesamowicie męczące, ja byłam w połowie listopada i też wszędzie był tłok. Pozdrawiam wzajemnie

      Usuń
  10. Och!
    To jest niesamowite. Obie mamy podobne zainteresowania. Ja też bardzo lubię kościoły romańskie i m.in. z tego powodu podróżowaliśmy do Kolonii, abym mogła zobaczyć tamtejsze świątynie. W obrębie dawnych murów miejskich przy Via Sacra stoi dwanaście kościołów romańskich: Andrzeja, Cecylii, Urszuli, Apostołów, Jerzego, Kuniberta, Gereona, Marcina, N.M.P. na Kapitolu, Seweryna, Pantaleona, Św. Marii w Lyskirchen. . Dokumentują bogactwo średniowiecznego miasta. Każdy z nich jest inny i ma swoje szczególne cechy. Te kościoły kształtowały tez wizerunek miasta już od XII wieku. Ja byłam nimi oczarowana bo każdy z nich kryje prawdziwe skarby sztuki średniowiecznej!
    Ciągle brakuje mi czasu ale kiedyś musze sięgnąć do archiwum i zaprezentować na swoim blogu te kościoły.
    Przesyłam Ci moc uścisków i serdecznych pozdrowień:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zajrzałaś do mojego Ossuccio, te kościółki są takie skromne, ale chwytają za serce... O kościołach, które wymieniasz widziałam zajawkę w poście o Kolonii, jeszcze nie zaglądałam na Twojego bloga o kościołach, ale pomyślałam, że może tam cos pisałaś? Chętnie poczytam, bo faktycznie uwielbiam styl romański, choć w Niemczech jest on dość odmienny od włoskiego, to mimo wszystko pozostaje moim ulubionym. Mam nadzieję, że jeszcze wyruszę na dalsze wycieczki, jeśli moja forma fizyczna poprawi się do tego stopnia, żebym mogła znieść dalekie podróże. Jeśli tak będzie, to moim celem będzie Rawenna, albo Kolonia właśnie. W Rawennie już byłam jedną nogą, kiedy potwornie popsuła się pogoda i lało przez dwa tygodnie aż do mojego definitywnego powrotu do Polski. Ale mimo wszystko mam nadzieję, że to nadrobię, jeśli mi zdrowie dopisze a na razie czekam na Twoje relacje. Dzisiaj byłam na spacerku, przeszłam może z 800 m z trzema przerwami i wróciłam skonana, bo muszę chodzić z kulą a to mnie bardzo męczy. Na szczęście termin operacji jest coraz bliżej, więc żyję nadzieją na poprawę. Ściskam serdecznie!

      Usuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.