sobota, 22 grudnia 2012

Trzy wigilie.


Zawsze miałam zadziwiająco dużo wspomnień z wczesnego dzieciństwa... 



Czasem zastanawiam się, jak to jest możliwe, że tak dobrze pamiętam pierwsze lata mojego życia, ponieważ poza przeprowadzką z okolic Warszawy na Mazury, nie wydarzyło się w nim nic nadzwyczajnego. Oczywiście, taka zmiana w mojej trzyletniej egzystencji była ogromną rewolucją, gdyż musiałam się rozstać z ukochaną babcią i jej domkiem z ogrodem, który dotąd był dla mnie całym światem. Z wielkim bólem adaptowałam się do nowej rzeczywistości i niejednokrotnie próbowałam płaczem wymusić powrót do miejsc, które uważałam za swoje. Jednak jedno z moich najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa wiąże się z pierwszymi świętami Bożego Narodzenia w nowym domu. Pamiętam, jak mój tata przyniósł do domu choinkę a mama przystroiła ją nowymi bombkami oraz własnoręcznie zrobionymi ozdobami ze słomki, krepiny, kolorowego, błyszczącego papieru i wydmuszek. Wszystkie te ozdoby i wielobarwne, papierowe łańcuchy, kleiłyśmy podczas długich, listopadowych wieczorów (prawdę mówiąc, mój udział w ich wykonaniu był raczej znikomy). Były one dość pracochłonne, ale moja mama zawsze miała nadzwyczaj zręczne palce i oprócz łańcuchów potrafiła wyczarować zabawki zrobione metodą origami oraz tęczowe "pawie oczka". Natomiast wydmuszki jajek po doklejeniu elementów z kolorowego papieru, zamieniały się w prześliczne koszyczki, koguty, głowy świętego Mikołaja z długą białą brodą z kłaczka waty, czy pajaca w szpiczastej czapce. Również gwiazda, umieszczona na czubku choinki została wykonana przez mamę z kartonu i srebrnej cynfolii od czekolady. Pamiętam wspaniały zapach świerku zmieszany z zapachem pieczonego ciasta, gdyż mama postanowiła upiec tort, który później przyozdobiła białym maślanym kremem i małymi, kolorowymi cukierkami w kształcie fasolek. Teraz myślę sobie, że chyba były to święta dość skromne, cały tamten okres pierwszego, powojennego dziesięciolecia nie obfitował w zbytki a do tego byliśmy przecież rodziną na dorobku. Jednak  na naszym stole nie zabrakło żadnej z tradycyjnych potraw, jakie zawsze musiały być na nim podczas wigilijnej kolacji. Pamiętam, że była smażona ryba, śledź w śmietanie i ziemniaki, aromatyczne suszone grzyby, na których najpierw gotował się barszcz a później mama oprószyła je mąką i usmażyła na oleju, kompot z suszonych owoców oraz moja ulubiona potrawa, czyli kluski z makiem. Kluski  w zasadzie były makaronem domowej roboty (moja mama robi go po mistrzowsku) polane swego rodzaju słodkim sosem przyrządzonym z maku utartego z cukrem. Do dzisiejszego dnia pamiętam, jak mama ucierała ten mak w makutrze i recytowała mi wierszyk, którego nauczyła się jeszcze jako mała dziewczynka w drugiej klasie szkoły podstawowej.
         
              Siedzi skrzacik za kominem w czerwonym kożuszku,
              zerka okiem, węszy nosem, gładzi się po brzuszku.
              Dziś wigilia, tak coś pachnie, że aż idzie ślinka,
              może znajdzie się dla skrzatka chociaż okruszynka?
              Wyszedł skrzacik zza komina, zdjął z głowy kołpaczek,
              gospodyni, znasz mnie przecież, jam skrzat nieboraczek!
              Dostał skrzacik miskę klusek, wyjadł ją do czysta,
              wlazł za komin, gębę wydął, niczym organista
              i kolędy jął zawodzić przebieraną nutką,
              czasem grubo, czasem cienko, głośno lub cichutko.
              Śpiewał, śpiewał, przez noc całą, aż mu trząsł się brzuszek,
              wreszcie usnął za kominem, zwinięty w kłębuszek.

Dziś nie wiem dlaczego ten pogodny i ciepły wierszyk bardzo mnie zasmucił i ni stąd ni zowąd rozpłakałam się z żalu nad skrzacikiem - nieboraczkiem...Mimo tych łez była to piękna wigilia, odwiedzili nas sąsiedzi - starsi państwo mieszkający w tym samym domu i długo siedzieliśmy przy choince, na której płonęły prawdziwe świeczki a mama śpiewała kolędy.

Tak wiele się zmieniło w ciągu lat, które minęły od tamtej wigilijnej wieczerzy, dziś  już nikt nie zapala na choince prawdziwych świeczek i chyba coraz rzadziej ktoś zadaje sobie trud, aby własnoręcznie wykonywać staroświeckie, choinkowe ozdoby. Odchodzą w przeszłość razem z zimami, kiedy to na Boże Narodzenie wokół domów zawsze były zaspy po kolana, mróz malował wzory na szybach a najmilszym sprzętem w domu był ciepły, kaflowy piec. Brakuje mi tej atmosfery i niejednokrotnie myślałam o tym, żeby wyprowadzić się na wieś i choć w części odzyskać ten utracony raj moich szczenięcych lat, gdzie rytm życia wyznaczają pory roku a natura determinuje ludzkie poczynania.
Choć życie napisało dla mnie zupełnie inny, zaskakujący scenariusz, zawsze starałam się ocalić przynajmniej część tej atmosfery mojego dzieciństwa...
Kiedy przyszedł czas, że sama zostałam matką i gospodynią w moim własnym domu, podczas pierwszych świąt próbowałam wskrzesić tamte chwile, tym razem nie tylko dla mnie samej, ale również dla mojej rodziny. Dziś nie mam pojęcia, jak mi się udało przygotować wszystkie potrawy, nie tylko wigilijne, ale również te przeznaczone na pozostałe świąteczne dni, mając do dyspozycji małą, dwupalnikową kuchenkę, prodiż zamiast piekarnika i dwoje dzieci - niespełna trzyletniego Kubę i kilkumiesięczną  Martę. Po tym wszystkim starczyło mi energii, żeby zrobić makijaż i usiąść do stołu w wizytowej sukience...Byłam dumna z siebie, bo stanęłam na wysokości zadania i miałam ogromną nadzieję, że czeka nas jeszcze wiele świąt w atmosferze wspólnej radości. Jednak już wtedy jakiś podstępny robak wgryzał się w moje serce, sprawiając, że na ten sielski obrazek padał cień z powodu braku rzeczywistej harmonii, jaką w rodzinie daje prawdziwa wspólnota wzajemnych dobrych chęci i oczekiwań. Później była zmiana mieszkania na większe, wygodniejsze, bardziej przestronne oraz wiele wigilii, kiedy rozczarowanie całoroczną rzeczywistością i fizyczne zmęczenie podczas godzin spędzonych w kuchni, brało górę nad podniosłym nastrojem...

Minęło wiele lat i nadszedł czas, kiedy przyszło mi spędzać pierwsze święta w moim życiu z dala od domu i rodziny, na obcej ziemi. Było to w Bari, gdzie znalazłam się na początku grudnia. Pamiętam, jak po przyjeździe na miejsce wysiadłam z autobusu; mimo późnego wieczoru owiała mnie fala ciepłego, niemal wiosennego powietrza. Po kilku dniach zauważyłam, że miasto przygotowuje się do świąt. Palmy na centralnej via Sparano owinięto sznurami kolorowych światełek, w oknach domów widać było wielkie, bogato przystrojone choinki a przed wejściami do sklepów i hoteli umieszczono dekoracje z jedliny i kolorowych bombek z lampkami w kształcie grubych, czerwonych świec. Kiedy patrzyłam na te wszystkie przygotowania, ogarniał mnie bezbrzeżny smutek, nie wyobrażałam sobie
co pocznę w święta, w tym obcym mieście, gdzie nie miałam nikogo bliskiego. Co prawda, zostałam zaproszona na kolację do pewnego włoskiego domu, ale szczerze mówiąc, nie miałam najmniejszej ochoty na to doświadczenie, które zresztą okazało się kompletnym niewypałem. Nie tylko byłam skrępowana z powodu słabej znajomości języka, na domiar wszystkiego panowała tam atmosfera kompletnie odmienna od tej, jaką się kultywuje w polskich domach. Wigilijne menu składało się z kilku gatunków pizzy, ciasta, solonych orzeszków i szampana. Po wymianie prezentów z ogromną ulgą opuściłam ów dom a później długo chodziłam  po ulicach, samotnie, z uczuciem pustki i dojmującego smutku. To pierwsze, tak niemiłe doświadczenie, spowodowało, że od tej pory jak ognia unikałam podobnych sytuacji i jeśli  w grudniu nie jechałam do domu na urlop, prosiłam o jak najwięcej dyżurów w okresie Świąt. W domach opieki, gdzie pracowałam, miałam o wiele większe poczucie wspólnoty, nie tylko z koleżankami i kolegami, którzy byli w tej samej sytuacji; sądzę, że podobnie czuli się nasi pensjonariusze, ludzie starsi, niekiedy zupełnie samotni, albo z różnych powodów odstawieni przez swoje rodziny na boczny tor. Tworzyliśmy wspólnie małą społeczność, gdzie uśmiech, dobre słowo, czy ciepły uścisk, sprawiały, że było nam łatwiej przetrwać te dni.
Lata spędzone na emigracji spowodowały, że w moim życiu nic już nie jest takie samo, jak kiedyś. Teraz innymi oczami patrzę na przedświąteczną gorączkę, szał zakupów i obfitość potraw. Jedyna rzecz, której gorąco pragnę to spokój i poczucie, że to co robię, ma głębszy wymiar i jest w zgodzie z moimi pragnieniami. Jednak mimo wszystko, również podczas tych lat oddalenia od mojego domu i rodziny, spotkało mnie wiele miłych niespodzianek i gestów, które nie sposób zapomnieć. Takim moment miał miejsce, kiedy kilka lat temu otrzymałam od Patrycji dwa gwiazdkowe witrażyki do przyklejania na oknie. Patrycja własnoręcznie namalowała je przy pomocy Ilenii i wręczyła  mi, kiedy jechałam na Boże Narodzenie do Polski. Co roku umieszczam je na szybach i choć czas je nieco skonsumował, mimo to, są dla mnie jedną z najmilszych pamiątek, swego rodzaju łącznikiem między moim obecnym życiem i czasem spędzonym na emigracji. Był to trudny czas, ale mimo wszystko cieszę się, że dane mi było przeżyć to doświadczenie, gdyż wiele straciłam, wiele mnie ominęło, ale też dużo otrzymałam w zamian...


Z okazji nadchodzących
       Świąt Bożego Narodzenia
życzę wszystkim zaprzyjaźnionym 
      blogerom i czytelnikom
aby minęły one w serdecznej i ciepłej 
        atmosferze.
A  Nowy Rok niech Wam przyniesie 
wiele pięknych chwil i wspaniałych podróży,
 nowych przyjaźni, i dużo, dużo szczęścia !!!

40 komentarzy:

  1. Pięknie napisałaś!

    Ja najcieplej wspominam święta spędzane nie w domu rodzinnym, a u siostry mojej mamy, do której jeździłam całe lata w czasie ferii zimowych.
    Domowej atmosfery, mówiąc delikatnie, nie lubiłam...

    A co do choinki - moja synowa zdobi drzewko własnoręcznie, wnuczek chętnie jej w tym pomaga, efekty bardzo mi sie podobaja;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Ewuniu! Jak widać prawie każdy z nas w dzieciństwie miał takie miejsce, o którym myśli z sentymentem...To dobrze, bo takie wspomnienia są dla nas punktem odniesienia na przyszłość.
      Myślę też, że Twoja synowa musi być bardzo ciepłą osobą, ja mam nadzieję, że ten piękny obyczaj zdobienia choinki własnoręcznymi pracami ożyje, bo przecież jest coraz więcej kobiet parających się różnego rodzaju rękodziełem (wystarczy popatrzeć na blogi).
      Jeszcze raz, wszystkiego najlepszego!

      Usuń
  2. I naturalnie - spokojnych i pogodnych Świat życzę:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. To najpiękniejszy świąteczny tekst, jaki dane mi było ostatnio czytać. Tyle podobieństw odczuwam - bliska jest mi ta pierwsza Wigilia, najczęściej zdarza mi się 'druga' a z francuskich czasów pamiętam bardzo wyraźnie Wigilie w typie tamtej w Bari. Tobie, Elżbieto (i sobie też trochę) życzę, żeby Wigilia "czwarta", nowa, "gdy nic nie jest takie, jak kiedyś" była piękna. Pełna spokoju, radości, pogody.

    Pamiętam z dzieciństwa takie własnoręcznie wykonane ozdoby choinkowe, łańcuchy ze słomy i bibuły, pawie oczka, złocone orzechy, pierniczki. Zimne ognie. I stojak pod choinkę w kształcie wiewiórek :) I miałam też książkę - właśnie teraz mi o niej przypomniałaś swoim pięknym wspomnieniem tamtych Świąt - o bajecznych wręcz ilustracjach z ozdobami na choinkę. Oglądałam ją całymi godzinami, ale nie wszystkie potrafiłam zrobić.

    Pięknych, spokojnych Świąt.
    Wszystkiego dobrego dla Ciebie i Twoich bliskich :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Ado! Jak widać łączy nas nie tylko znak zodiaku ale podobne doświadczenia życiowe...Ja również życzę Tobie i tym których kochasz, aby ta i wszystkie następne wigilie niosły ze sobą jak najlepsze wspomnienia, równie piękne jak te z naszego dzieciństwa.
      Chciałabym też mieć talent mojej mamy do tworzenia takich choinkowych ozdób, ale niestety, nie mam do tego daru. Może w przyszłym roku uda mi się namówić do współpracy Martę, która chyba odziedziczyła talent po babci.
      Jeszcze raz życzę Ci wszystkiego, co najlepsze!

      Usuń
    2. Moja synowa jest jedną z tych, nie tak wielu znów, "spraw", które mi się udały.I wnuczek, rzecz jasna;)

      Usuń
  4. Zgadzam się, że emigracja niewątpliwie wpływa na obchodzenie świąt, na kultywowanie tradycji.
    Naszą - tzw. unijną emigrację podobno cechuje jeszcze inna specyfika niż poprzednie, bo z jednej strony jest w miarę łatwo wrócić do Polski, więc wiele ludzi trzyma się tradycji obchodzonych w gronie rodzinnym, z drugiej strony wiele ludzi ma wrażenie tymczasowości (bo przecież 'zaraz wracamy') więc trdycji nie kultywuje się tak namiętnie.
    W naszej rodzinie bywa różnie, szczególnie, że nie jesteśmy katolikami, więc siłą rzeczy pewnych rzeczy nie świętujemy świadomie.
    Wydaje mi się też, że jednak przez to, że bardzo zmienił się sposób funkcjonowania społeczeństwa (mniejsze rodziny, rzadsze spotkania w bardzo dużym gronie, itp.) to pewne zwyczaje umierają śmiercią naturalną.
    Ja się często zastanawiam, co to będzie dalej, jak nasze dzieci na dobre zakorzenią się w angielskiej tradycji ...
    W każdym razie indyka z brukselką i żurawiną jeszcze długo, długo u mnie na stole nie będzie (jeśli w ogóle :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację z tymi zmianami w obyczjowości emigracyjnej, z pewnością dla kogoś kto wyjeżdża jako dorosły człowiek jest to swego rodzaju poczucie zawieszenia, natomiast drugie pokolenie niejednokrotnie wrasta w miejscową tradycję. Indyk z brukselka i żurawiną...chyba też bym nie chciała, wolę moje kluski z makiem.
      Pozdrawiam serdecznie i życzę Tobie i Twojej Rodzinie wszystkiego najlepszego!

      Usuń
  5. Kiedy myślę o świętach lat dzieciństwa często zastanawiam się, czy one rzeczywiście były takie sielskie, czy też to dziecięca wyobraźnia powodowała, że patrzyliśmy na nie przez różowe okulary. Większość moich dorosłych znajomych wspomina święta lat dziecięcych, jako idylliczne przeżycia. Większość z nas próbuje je odtworzyć/ zachować coś z tamtej atmosfery. Czy nam się to udaje - ocenią po latach dzieci, dla których zapewne będą to jedne z najpiękniejszych wspomnień. Pisałam chyba rok temu o świętach oczami dziecka i oczami dorosłego (jakże odmienne to spojrzenia). A dzisiaj - przykre, ale prawdziwe, święta coraz mniej cieszą, jeśli łączy się z nimi przymus określonego zachowania oraz konieczność wysłuchania tysięcznych narzekań. Ale mimo wszystko zawsze tli się w nas nadzieja, a może tym razem będzie inaczej. Czego i Tobie i sobie życzę, pięknych, spokojnych świąt, bezstresowych świąt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu, myślę że ten sielski-anielski obrazek jest zapewne w dużej mierze efektem tych różowych okularów o których piszesz, jako dzieci chyba w inny sposób pojmowaliśmy świat i mieliśmy inne punkty odniesienia. Niejednokrotnie kiedy rozmawiam ż moją mamą albo z moimi dziećmi o pewnych sytuacjach z przeszłości, okazuje się że pamiętamy je zupełnie inaczej...
      JDziękuję za życzenia i Tobie również życzę tego samego!

      Usuń
    2. Jedna sytuacja a tak różny odbiór. Pamiętam święta przed którymi siostra z tatą czytali książki, a ja z mamą sprzątałyśmy, piekłyśmy, gotowałyśmy i się denerwowałyśmy, że oni nic nie pomagają. Dziś siostra wspomina je b.miło, ja wprost przeciwnie :(

      Usuń
  6. I oczywiście przyłączam się do życzeń - niech święta będą dla Ciebie fajnym czasem, pełnym refleksji i marzeń!
    Pozdrawiam.
    F.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowny wpis, aż się wzruszyłam. A jak przeczytałam o pizzy i orzeszkach na kolację wigilijną to w zupełności podzieliłam Twój nastrój. Mimo wszystko nie ma czego żałować. Święta są w naszych sercach, jeżeli na to pozwolimy. I tego Ci życzę.Niech Twoje święta trwają cały rok i niech zawsze towarzyszy Ci radość i szczęście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki z całego serca i nawzajem życzę Ci wiele szczęścia i spełnienia wszystkich planów i marzeń! a co do wigilii alla Italiana, masz rację, nie warto żałować bo jeśli się nie zazna smutku to i o prawdziwą radość trudniej, nie ma skali porównawczej...

      Usuń
  8. Ja tez sie wzruszyłam, po przeczytaniu Twojego wpisu, dawno czegoś tak osobistego, prawdziwego i chwytającego za serce nie czytałam.

    Miałaś nielekkie życie, te wyjazdy do pracy w Italii to oprocz zwiedzania i mozliwosci podziwiania wielowiekowej, wspanialej ale niestety jednak obcej kultury, podejrzewam, ze latwo nie bylo. Spotkalam wiele podobnych do Ciebie osob w Neapolu i w mojej malej miejscowosci i wiem, ze nie bylo im lekko. Oni wszyscy pracujac czy zyjac wśród Wlochow, tez mowili o tej wloskiej jakze odmiennej od naszej wigilii i calych dniach spędzanych przy stole... nie widziałam tego, bo robiliśmy z nasza polska społecznością zawsze święta po polsku :)

    Mam nadzieje, ze Twoje obecne wigilie sa takie jak chcesz, pod drzewkiem wigilijnym z pięknymi dekoracjami i w atmosferze życzliwej i serdecznej, bo to przecież najważniejsze!
    Zycze Ci spokojnych i radosnych Świąt :)

    P.S. Wierszyk o skrzaciku - cudowny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Różyczko, dziękuję Ci za to Twoje wzruszenie, to prawda nie zawsze było mi lekko ale cóż wiele złych rzeczy spotyka nas na własne życzenie...Na szczęście nigdy mi nie brakowało siły aby iść do przodu, a te wszystkie smutki i smuteczki łatwiej jest udźwignąć jeśli się wierzy że szklanka zawsze jest pełna do połowy a nie do połowy pusta. Gdyby nie te samotne wigilie, chyba teraz nie cieszyłabym się tak bardzo z tego że jestem w domu, wśród swoich. Bardzo Ci dziękuję za życzenia i nawzajem życzę wszystkiego najlepszego! Cieszę się też, że wierszyk Ci się podoba, ja też go lubię, a moja mama wciąż go pamięta, mimo ze dobiega dziewięćdziesiątki.Pozdrawiam!

      Usuń
  9. Piękne, bardzo osobiste wspomnienia i kapitalny wierszyk- całkowicie mnie urzekł. Czy pozwolisz mi go skopiować?
    Życzę Ci spokojnych dobrych Świąt, pełnych ciepłych wzruszeń i rodzinnej atmosfery. Wszystkiego najlepszego, Sukieneczko! :) BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. BBM. witaj, dzięki za życzenia i wzajemnie wszystkiego najlepszego!
      Co do wierszyka to z największą przyjemnością - kopiuj do woli! Powiem szczerze, że zrobisz mi tym ogromną przyjemność, tym bardziej, że bez tego chyba odejdzie w niebyt bo to bardzo stary wierszyk, który był w szkolnej czytance mojej mamy w latach trzydziestych...Pozdrawiam!

      Usuń
  10. Witaj sukienko. Pięne są Twoje wspomienia.
    Masz to szczęście, że te włoskie wigilie są już za Tobą.
    Ja od czternastu lat nie mam ani świąt ani wigilii. Co roku jest to samo. Jutro wigilia a ja - pomoc domowa - pracuję od 8 rano do 11 albo 12 w nocy z przerwą na na sjeste. W Boże Narodzenie od 8 do 9 wieczór. W drugi dzień swiąt o 4 rano wyjezdzam na lotnisko i do domu,a że mieszkam sama i mój dom zamknięty wiec trzeba napalić, pierwszy raz po sześciu miesiącach.
    Bella Italia wyleczyła mnie ze wszystkich świątecznych sentymentów, bo żeby tu być, musisz być twardy, odporny, zamknąć swoje wnętrze i ochronić murem, bo jeśli nie to się płaci przerażająco wysoką cenę.
    Sukienko, życzę Ci spokojnych, radosnych świąt. Alina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alinko, dzięki za odwiedziny i komentarz, też życzę wszystkiego najlepszego!Mam nadzieję że masz internet tu w Polsce, bo chciałabym do Ciebie napisać.

      Usuń
  11. Atmosfera Tych dni jest niepowtarzalna, stąd każdy ma wiele bardzo osobistych wspomnień. Z okazji Świąt życzę spokoju, miłości i zdrowia. No i wielu wspaniałych miejsc do odwiedzenia.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję że znalazłeś chwilkę aby do mnie zajrzeć. Ponownie wszystkiego, wszystkiego najlepszego i wielu wspaniałych wypraw w Nowym Roku!

      Usuń
  12. Też się wzruszyłam, czytając Twoje wspomnienia z Wigilii. To prawda Święta za granicą są inne - jakby mniej odświętne, mniej rodzinne (bo rodzina daleko).
    Jednak w tym roku chciałam odnaleźć prawdziwego ducha Bożego Narodzenia ze względu na mojego synka. Już zrobiłam kilka wigilijnych potraw, a teraz siedzę zmęczona i zastanawiam się czy barszcz czerwony wyszedł dobry itp. I paradoksalnie bardziej rozumiem moją mamę, która co roku powtarzała "jak ja nie cierpię świąt". Wtedy byłam na nią zła. Myślałam, że niszczy w ten sposób najpiękniejszy okres w roku. Tylko ja wtedy miała wakacje, a moja mama po pracy musiała jeszcze gotować.
    Och w tym roku ją rozumiem.
    Ja uwielbiam święta pod warunkiem, że mogę dostać prezenty, obejrzeć kilka filmów o Św. Mikołaju w otoczeniu rodziny. Niekoniecznie muszę gotować...
    Z okazji Świąt Bożego Narodzenia i nadchodzącego Nowego Roku wszystkiego dobrego, a przede wszystkim wspaniałej rodzinnej atmosfery w czasie Wigilii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję z całego serca! Mam nadzieję ze Twoja wigilia byla udana chociaż Twój synek jest jeszcze malutki i pewnie nie bedzie jej pamiętał ale nawet małe dziecko bezbłędnie wyczuwa atmosferę. Ciekawa jestem czy Mikołaj dobrze się spisał i przyniósł upragnione prezenty? Z tym gotowaniem masz rację, ja w tym roku jak zwykle skończyłam wszystkie prace u kresu sił mimo pomocy Marty i podzielenia jej na dwoje. Ale mimo to było pięknie, tym bardziej że przyjechał mój syn z żoną i córeczką no i była też moja mama. Jeszcze raz Zyczę wszystkiego najlepszego Tobie i Twojej rodzinie niech Ci synek rośnie szczęśliwie na pociechę!

      Usuń
  13. zdrowych i radosnych swiat :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziękuję i wzajemnie! :-) :o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze raz wszystkiego dobrego i dziękuję również!

      Usuń
  15. Dziękuję za życzenia a wpis bardzo pouczający i miałem go dawno skomentować, ale hasła zapomniałem na Blogspocie. Właśnie sobie przypomniałem i w związku z tym życzę sobie spędzać zawsze wigilie po polsku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W związku z tym ja też Ci życzę, aby Twoje życzenie się spełniło...Pozdrawiam!

      Usuń
  16. Bardzo wzruszył mnie Twój świąteczny wpis, poruszyłaś we mnie jakieś struny zapomniane, obrazy, zapachy, wspomnienia ...było biednie, ale dla mnie to wspomnienia dzieciństwa; pogodnego świętowania, Sukienko, wszystkiego dobrego i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Mario, chyba każdy z nas ma w sercu taki kącik gdzie drzemią wspomnienia z dzieciństwa...Nawzajem życzę wszystkiego najlepszego i dużo, dużo szczęścia!

      Usuń
  17. Przypomniałaś mi i te pawie oczka, które kiedyś się wieszało i święta we Francji pierwsze i jedyne na obczyźnie, klimat zdecydowanie nie ten i menu: homary i inne frykasy wobec skromnego czerwonego barszczu z uszkami też nie takie, mam nadzieję, że te Święta spędziłaś kosztując choć troszkę klimatu dawnych wielopokoleniowych Świąt i wszelkiego dobra w Nowym Roku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, to były miłe Święta, tym bardziej że we własnym domu i mam nadzieję że w przyszłości tez tak będzie. Pozdrawiam i również życzę wszystkiego najlepszego w nadchodzącym Roku!

      Usuń
  18. Weszłam na Pani blog całkiem przypadkowo :) szukałam tekstu właśnie tego ciepłego wierszyka. Opowiadała mi go moja babcia, która niestety w tym roku odeszła. Próbowałam go sobie przypomnieć, ale brakowały mi wersy... Tym sposobem odpaliłam komputer, no i jest! Wierszyk nie zostanie na pewno zapomniany przez moje dzieci, będę je uczyć i sama sobie przypominać te sielskie lata, kiedy byłam dzieckiem... Bardzo serdecznie dziękuję za wierszyk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło, ja sama jestem babcią a tego wierszyka nauczyła mnie mama, która z kolei zapoznała się z nim w szkole podstawowej i pamięta go do dziś a ma niemal 90 lat...Też chciałam go ocalić od zapomnienia i udało się! Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
    2. Poszukałem głębiej i znalazłem. Wierszyk nazywa się "Siedzi skrzacik za kominem". Treść która jest na blogu, jest odtworzeniem z pamięci, tak jak moja babcia z Kielecczyzny pamiętała - nie wszystkie wersy we właściwej kolejności. Opublikowany przez Drukarnię Braci Drapczyńskich w Warszawie w 1934 roku w "Lekcje wzorowe na każdy dzień i każdą godzinę lekcyjną szkoły powszechnej: oddział (klasa) III - zeszyt 18 na dni 17-22 grudnia". Autora wierszyka brak, prawdopodobnie była to Feliksa Maria Drapczyńska z domu Gadomska, nauczycielka (prawdopodobnie języka polskiego) w szkole podstawowej w Wieczfni Kościelnej, żona Ryszarda Drapczyńskiego (nauczyciela matematyki, geografii i historii z tejże szkoły, później prowadził z braćmi drukarnię w Warszawie), matka Barbary Baczyńskej, teściowa Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Wierszyk znajduje się na str. 28-29 ww. zeszytu:

      https://polona.pl/archive?uid=67048793&cid=67615484

      Właściwa treść:

      SIEDZI SKRZACIK ZA KOMINEM...

      Siedzi skrzacik za kominem w czerwonym kożuszku, węszy nosem, zerka okiem, gładzi się po brzuszku.
      W piecu kołacz, na kominie barszcz warem aż pryska,
      a na ławie klusek z makiem pełniuteńka miska.
      Wyszedł skrzacik z za komina, zdjął z głowy kołpaczek:
      — Gospodyni, znasz mnie przecie, jam skrzat, nieboraczek.
      Dziś wigilja! Tak coś pachnie, że aż idzie ślinka...
      Niechże znajdzie się dla skrzatka chociaż okruszynka!
      Dostał skrzacik miskę klusek, wyjadł ją doczysta,
      wlazł na komin, gębę wydął, niby organista.
      I kolendy jął zawodzić przebieraną nutką,
      czasem grubo, czasem cienko, głośno lub cichutko.
      Śpiewał, śpiewał przez noc całą. aż mu trząsł się brzuszek, wreszcie usnął za kominem, zwinięty w kłębuszek.

      Usuń
    3. Super wiadomość, bardzo dziękuję za komentarz z informacjami i wierszyk w całości. Niestety, moja mama, która mnie go nauczyła już się o tym nie dowie, gdyż zmarła dwa lata temu, ale cieszę się, że będzie on krążył w Internecie jako miła pamiątka dawnych czasów. Pozdrawiam!

      Usuń
  19. Drogi anonimie, myślałam o Twoim komentarzu i byłabym bardzo wdzięczna za kontakt na maila w powyższej sprawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chętnie porozmawiam tutaj niż mailowo, jeśli to nie problem, tak to zostanie coś dla potomnych :-)

      Usuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.