niedziela, 21 lipca 2013

Liguria. Camogli, zapach kawy i pyszne ciasteczka.



Camogli najpierw poznałam ze słyszenia; później kilkakrotnie przejeżdżam przez nie, jadąc wybrzeżem liguryjskim w stronę  południa. Spodobała mi się jego dźwięczna nazwa, lecz o samym miasteczku nie mogłam nic powiedzieć, gdyż leży ono na samym brzegu morza, natomiast tory kolejowe są usytuowane nieco wyżej, na zboczu góry. Z tego powodu z okna pociągu niewiele można zobaczyć poza dworcem, typową, liguryjską stacyjką z początku XX wieku, palmami, dachami domostw poniżej i morzem aż po horyzont. Po raz pierwszy znalazłam się tam w pewnym sensie przymusowo, kiedy wybierałam się do opactwa San Fruttuoso, gdyż właśnie z Camogli odpływa statek do Capodimonte (dla zainteresowanych podaję link do posta gdzie piszę o tej wycieczce tutaj).

Kiedy planowałam ten wyjazd, moi włoscy znajomi powiedzieli mi, że nie pożałuję, jeśli spędzę trochę czasu w samym miasteczku, gdyż jest to bardzo malownicza, typowa dla Ligurii miejscowość. Kiedy po dwu i półgodzinnej podróży, w sobotni poranek około godziny dziewiątej wysiadłam z pociągu, w Camogli panował jeszcze senny nastrój, choć słońce świeciło przepięknie a niebo miało kolor głębokiego turkusu. Był początek lutego; w Lombardii nadal panowała zima, więc miałam na sobie ciepłą, pikowaną kurtkę. Tu natomiast, nieliczne osoby, jakie napotkałam były przyodziane w nieco grubsze swetry, lub lekkie bluzy z polaru. Ponieważ pod kurtką również miałam taką bluzę, szybko przystosowałam się do sytuacji pakując wierzchnie okrycie do plecaka i ruszyłam przed siebie. Od stacji do portu prowadzi główna ulica miasteczka, wiodąca lekkim zakosem w dół, w kierunku morza. Zaledwie przeszłam jej niewielki odcinek, wiedziałam już, że to urocze miejsce znajdzie swój stały kącik w moim sercu i z pewnością zechcę tam wrócić. Zapewne to pierwsze, tak korzystne wrażenie, było związane z przepiękną słoneczną pogodą i cudowną atmosferą leniwego, wiosennego poranka, kiedy rybacy, którzy pracowali w nocy śpią smacznie, a inni mieszkańcy z racji soboty nie muszą się śpieszyć do swoich zwykłych zajęć. Wysokie domy, pomalowane na ciemnożółty i pomarańczowy kolor w blasku słońca wyglądały wspaniale. Zachwyciły mnie te wielkie kamienice, z niezliczonymi oknami, przysłoniętymi tradycyjnymi, dwuskrzydłowymi persjanami, drewnianymi, pomalowanymi na ciemnozielony kolor, z podnoszoną dolną częścią, co wewnątrz mieszkań zapewnia  zarówno cień, jak i przepływ powietrza. Takie persjany po raz pierwszy widziałam  w Bari, tuż po przyjeździe do Włoch, zawsze też kojarzyły mi się z czymś egzotycznym, z morskim wiatrem i słońcem...  W Lombardii powszechnie są w użyciu zwijane rolety zewnętrzne lub proste okiennice, zazwyczaj malowane na brązowo więc z przyjemnością patrzyłam na ten widok i wspominałam moje pierwsze włoskie dni.

Inną rzeczą, która również mnie uderzyła i sprawiła, że powróciłam pamięcią do początków mojego pobytu we Włoszech, był zapach świeżo parzonej kawy. Po wyjeździe z Bari najbardziej mi brakowało właśnie tego cudownego aromatu, gdyż jestem nałogową kawoszką i bez kawy nie wyobrażam sobie życia. W Bari, kiedy wychodziłam na ulicę i przechodziłam koło licznych kawiarenek  serwujących poranne espresso, ten zapach był dla mnie niczym narkotyk. Oczywiście, ja również zaczynałam każdy dzień od "małej czarnej" ale jak wiadomo, nadmiar wypijanej kawy nie sprzyja zdrowiu, natomiast wąchać można do woli...W Bari lubiłam patrzeć na kelnerów w białych koszulach z muszką i długich, czarnych fartuchach, wybiegających na ulicę z tacą w ręku, gdzie pod białą, wykrochmaloną serwetką stały pachnące filiżanki i dzbanuszek z mlekiem, gdyż zgodnie z powszechnym na południu obyczajem, pracownicy różnych firm rano dzwonią do pobliskiego baru, aby zamówić kawę do miejsca pracy. Sądzę, że ów cudowny, niezrównany zapach był mieszaniną naturalnego aromatu tego napoju w połączeniu z zapachem morskiej bryzy. W Lombardii kawa pachnie zupełnie inaczej, nie wykluczone, że dzieje się tak z powodu ciężkiego, wilgotnego powietrza i trującego smogu, zalegającego nad całą Doliną Padu. Mam wrażliwy węch, więc przeszkadzało mi to do tego stopnia, że zrezygnowałam z parzenia kawy w kawiarce zwanej tu "kafetiera", gdyż woń wyparzonych fusów po prostu przyprawiała mnie o mdłości. Jednak mój organizm domagał się codziennej porcji kofeiny, więc zwróciłam się ku szybko wypijanej "Nesce". Różnica w smaku była do zniesienia, a poza tym nie musiałam myć kafetiery, czego nie cierpię z całej duszy. W Camogli znowu mogłam się napawać tym prawie zapomnianym wrażeniem, jakie mi towarzyszyło w pierwszych miesiącach mojej emigracji; podobnie jak Proust, któremu smak magdalenki przywołał lawinę wspomnień z dzieciństwa, wróciłam pamięcią do tamtych czasów i tego wszystkiego, co się zdarzyło na przestrzeni wielu lat, od chwili, kiedy po raz pierwszy postawiłam stopę na włoskiej ziemi...

Budynki stojące przy głównej ulicy Camogli oprócz persjan mają jeszcze jeden aspekt, typowy dla tego regionu. Są to elewacje malowane w szczególny sposób, gdzie za pomocą koloru w różnych odcieniach stwarza się wrażenie gry światła w zagłębieniach, co sprawia, że płaska ściana nabiera cech trójwymiarowości a dzięki temu widzimy nie istniejące w rzeczywistości posągi, kolumny i balustrady. Jak już wspomniałam, główna ulica miasteczka biegnie nico poniżej linii torów kolejowych, po zboczu wzgórza, równolegle do brzegu morza. Dla wygody mieszkańców, co kilkadziesiąt metrów pomiędzy budynkami pozostawiono wąskie prześwity, ze schodami wiodącymi wprost na plażę. Kiedy dotarłam do końca tej ulicy, znalazłam się przy schodach prowadzących do niezbyt dużego portu rybackiego, skąd miał odpłynąć statek do opactwa. Port był  szczelnie zapełniony łodziami, które już powróciły z porannego połowu; wokoło wisiały żółte i pomarańczowe sztormiaki suszące się w porannym słońcu oraz wielkie zwoje rybackich sieci z czerwonymi pływakami. Na lewo od portu znajduje się niewielki placyk, wybrukowany okrągłymi kamieniami w kolorze szarym i białym, ułożonymi w misterne wzory w kształcie rozet. W głębi placu umieszczono piękne schody z białego marmuru, prowadzące na  dwustopniowy taras, z którego wchodzi się do kościoła i zamku wzniesionego na wysokiej skale wyrastającej z morza. 

Obydwie budowle znajdują się tuż przy plaży, lecz dostępne są jedynie z  tarasu. Zapewne niegdyś w razie napaści na miasto od strony morza, pozwalało to mieszkańcom na szybką ucieczkę i schronienie się w ich murach. Zamek nie jest zbyt duży, ale chyba nieźle sprawował swoją obronną funkcję, o czym może świadczyć jego groźna nazwa - "Castel Dragone" czyli "Smoczy Zamek". Zastanawiałam się, czy ma to jakiś związek z legendą o smoku z pobliskiego Capodimonte? Tak, czy inaczej, można tu do dziś podziwiać "zęby smoka" czyli dwie potężne armaty z lufami zwróconymi w stronę morza, stojące na tarasie obok kościoła. Patrząc na nie, nietrudno uwierzyć, że dobrze wycelowane, mogły skutecznie roznieść na strzępy każdy okręt, który nieproszony chciałby zbliżyć się do miasta. Sadzę, że specyficznie zbudowany kościół i jego bezpośrednie sąsiedztwo z zamkiem, świadczą o tym, że w razie niebezpieczeństwa był on znaczącym punktem oporu dla mieszkańców, którzy przy okazji mogli dać skuteczne wsparcie żołnierzom. Dziś ten taras służy jako punkt widokowy, gdyż można stąd obserwować wspaniałą panoramę, z Genuą bielejącą po prawej stronie oraz na rozpościerającą się na lewo plażę i przylegające do niej zabudowania Camogli. Okolica istotnie jest tak piękna, że trudno ją zapomnieć. Plaża jest co prawda szara i kamienista, lecz blask słońca sprawia, że lśni bielą i srebrem. Wzdłuż niej prowadzi bulwar będący paralelą głównej ulicy miasta, przy nim również zbudowano wysokie domy, pomalowane na ciepłe, żywe kolory. 

W głębi są podwórka - studnie, zaś całość połączono systemem schodów, o których pisałam uprzednio. Tym razem zadowoliłam się obejrzeniem tej pięknej scenerii i jej sfotografowaniem, gdyż głównym celem mojej wizyty było opactwo; ponieważ zbliżała się godzina, o której rozpoczynał się planowany rejs, musiałam wrócić do portu. Zaokrętowałam się bez przeszkód a po chwili statek zaczął wypływać z zatoki w stronę pełnego morza, więc miałam okazję zobaczyć Camogli z innej perspektywy i znowu zrobić parę zdjęć. Nie mogłam też napatrzeć się na kolor morza, które w miarę oddalania od lądu przybierało barwę indygo i na linię brzegową, gdzie w lazurowej mgle rysowały się Alpy Liguryjskie i Zatoka Genueńska. Po chwili przybiliśmy do miejsca zwanego Punta Chiappa, gdzie jest najmniejsza we Włoszech przystań rybacka, zwana Porto Pidocchio (pidocchio to po prostu wsza, więc zapewne chodzi o to, że port jest taki mały, jak nie przymierzając ten insekt). Przed nami był jeszcze kilkunastominutowy rejs wzdłuż wybrzeża i opactwo San Fruttuoso.
  












Dalszy ciąg opowieści o Camogli ( i ciastkach) nastąpi wkrótce! 

Więcej zdjęć z Camogli>

21 komentarzy:

  1. Twoje wpisy wywołują u mnie lawinę skojarzeń, po pierwsze temperatura, pamiętam mały szok, jaki wywołała we mnie wycieczka do Rzymu, kiedy wylatywałam rano z Gdańska w temperaturze minus 16 stopni a trafiłam na plus 12, ja w ciepłej zimowej kurtce, a ludzie w wiosenno-jesiennych okryciach :) Po drugie- zapachy i smaki, które zostają w pamięci już na zawsze; lody, które dla mnie na Piazza Navona smakują inaczej, niż gdziekolwiek indziej, tiramisu, które najlepsze w życiu jadałam w ...Gdyni, bruscheta....i tak możnaby mnożyć, pamięć smaku z pamięcią zapachu, miejsca, okoliczności, przeszłości... a miejscowość prześliczna. Ty wiesz, że te, które otacza woda mają u mnie już palmę pierwszeństwa choćby tylko z tego powodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Camogli jest urzekające, chociaż "w sezonie" zapewne są tam tłumy czego osobiście nie lubię, więc nie ryzykowałam powrotu latem. A smaki i zapachy przywołują wspomnienia nie gorzej niż obrazy, to fakt, ja sama też mam mnóstwo takich...Pozdrawiam niedzielnie!

      Usuń
  2. Bardzo ładna miejscowość pełna zachwycających budynków. Ich sposób dekoracji zadziwia, wydaje się, że są bogato zdobione a to tylko złudzenie optyczne. Znów z przyjemnością pospacerowałem miastem pełnym słońca i zapachu morza. Bardzo obrazowo opisujesz.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co słyszałam ten sposób ozdabiania ścian jest typowy dla Ligurii a w Genui jest specjalna szkoła takiego malowania, więc tradycja w narodzie nie ginie, i dobrze, bo to wygląda po prostu fantastycznie. Liguria jest naprawdę piękna i żałuję, że nie poświęciłam jej więcej czasu ale zawsze mi go brakowało...Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  3. Dziękuję za przybliżenie tak pięknego miejsca.Twoje fotki też są fajne.Pozdrawiam Jola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję za odwiedziny i miły komentarz. Wzajemnie pozdrawiam!

      Usuń
  4. Ciekawe miejsce, piękne budynki, niesamowite elewacje. Nie lubię kawy rozpuszczalnej a raczej moja wątroba ale kawy potrzebuję. Kiedyś prowadziłam zajęcia w sali obok palarni kawy i to nie był czas klimatyzowanych pomieszczeń - ten zapach był nie do wytrzymania.
    Włochy pachną i topolami i kawą i dobrymi kosmetykami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie Nesca nie może się równać z dobrym espresso ale taka z kafetiery po prostu zaczęła mnie obrzydzać, czy to z racji wody czy powietrza, po prostu nie mogłam znieść jej zapachu. A nadmiar szczęścia może być nieszczęściem, tak jak Tobie obrzydł zapach kawy, mnie obrzydł zapach miętowych pralinek w czekoladzie po 6 tygodniach kiedy mieszkałam przy fabryce czekolady.

      Usuń
  5. Tak, Liguria jest piękna. Pracowałam w okolicy Forte di Marmi przez trzy sezony,i w wolne dni jeździłam na rowerze po 50 km w jedną albo w drugą stronę wzdłuż wybrzeża. Palmy, promenady, kąpieliska i wspaniałe, dwutysięczne Apeniny i kopalnie marmurów. A lody... lepszych w zyciu nie jadłam. Było wspaniale....Alina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, też byłam kiedyś w Forte di Marmi skąd jest jeden krok do liguryjskiego Porto Venere a tuż obok są jeszcze prześliczne wioski Cinque Terre, pejzaż jest cudny to prawda!

      Usuń
  6. Wygląda na to, że Włosi są prawdziwymi smakoszami. Włoskie ciasteczka są znakomite, lody też! :)) BBM

    OdpowiedzUsuń
  7. O ciasteczkach jeszcze będę pisała, Włosi to istotnie smakosze, nigdzie nie nasłuchałam się tyle o jedzeniu co tam! A lody faktycznie mają fantastyczne, nieporównywalne i co więcej z naturalnych składników, pycha!

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak zwykle pokazujesz nam piękne i ciekawe miejsce. Lubię zaglądać tutaj i nabieram coraz większej ochoty na odwiedziny we Włoszech. Akurat dziś znajoma zaproponowała mi wyjazd w przyszłym roku na kilka dni, ale dokładne dane gdzie i kiedy poda później.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Włochy mają szczęście, bo gdzie by człowiek się nie ruszył, znajdzie coś ciekawego więc Wasza wycieczka pewnie będzie udana tak, czy inaczej!

      Usuń
  9. Dzieki Tobie coraz bardziej jestem oczarowana wloskimi klimatami!!!
    Dziekuje za kolejna cudowna podroz!!!
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ja Twoją Odessą...a Camogli i Liguria są naprawdę piękne, to fakt. Również pozdrawiam!

      Usuń
  10. Oooo, widzę, że mój ukochany region Włoch - Trentino ma dużą konkurencję. :-)
    Rzeczywiście pięknie w tej Ligurii... A samo miasteczko niezwykle malownicze. W tym roku nie będę we Włoszech (Chorwacja w planach) ale za rok może ta Liguria mnie skusi...
    Bardzo ładne zdjęcia (jak zawsze) i niezwykły opis (jak zawsze) :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Chorwacji zazdroszczę bo to jeden z najpiękniejszych regionów w Europie ale Liguria też niczego sobie! Właściwie trudno wybierać bo tyle wspaniałych miejsc jest na świecie...Serdecznie pozdrawiam i czekam na wspomnienia z Chorwacji i życzę wielu pięknych wrażeń!

      Usuń
  11. Lubie kawę i spokojne małe kawiarenki. Ciastkiem tez nie pogardzę. Fajna klimatyczna miejscowość. :)
    Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.