Kiedyś, dawno temu, na początku mojego pobytu w Lombardii, pewna koleżanka podarowała mi mapę północnych regionów Włoch. Dziś, kiedy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że ten podarunek w pewnym sensie zdeterminował moją włoską egzystencję...Zawsze lubiłam czytać mapy, nawet będąc dzieckiem; pobudzały one moją wyobraźnię i rodziły pragnienie poznania świata. Również tę otrzymaną od Renaty rozkładałam często, próbując odgadnąć co kryje się za nazwami miast i miasteczek. Chyba to było impulsem do moich dalszych wycieczek, kiedy już dostatecznie oswoiłam się z Mediolanem i chciałam poszukać innych wrażeń. Początkowo wybierałam miejscowości, których nazwa coś mi mówiła a następnie te, które mi polecono albo dowiedziałam się o nich z materiałów dostępnych w Informacji Turystycznej. Służyła mi wiernie przez wiele lat, gdyż wspaniale nadawała się do moich turystycznych potrzeb. Nie tylko cechowała ją duża dokładność, ale na dodatek zaznaczone na niej zabytki miały różne ikonki, w zależności od tego, co się pod nimi kryło. Dzięki temu nie musiałam zgadywać, czy jest to znalezisko archeologiczne, zamek, fortyfikacje, czy też interesujący obiekt sztuki sakralnej. Wyciągałam ją, kiedy planowałam moje podróże, oglądałam z namysłem, wybierałam miejsce docelowe a następnie sprawdzałam możliwości komunikacyjne.
Zawsze miałam kilka takich ewentualności w zapasie, więc przy sprzyjającej okazji pozostawało mi jedynie podjąć ostateczną decyzję i ruszyć w drogę. Mój ekwipunek łazika na wszelki wypadek zawsze czekał w pogotowiu, a dzięki temu mogłam działać spontanicznie. Choć utrzymanie porządku w szafie nie jest moją mocną stroną, wyrobiłam sobie nawyk wcześniejszego przygotowania plecaka ze wszystkimi drobiazgami niezbędnymi w czasie wycieczki a mapy i przewodniki miałam posegregowane w zależności od okolicy. To samo dotyczyło ubrań niezbędnych na taką okazję i na wszelkie typy pogody. Dzięki temu chwalebnemu nawykowi niejednokrotnie się zdarzało, że kiedy miałam dzień wolny i budziłam się o jakiejś niesamowitej porze, np. o czwartej rano, szybko wypijałam kawę, wskakiwałam pod orzeźwiający prysznic, do plecaka wędrowała butelka wody i prowiant, po czym pędziłam na dworzec, skąd w niedługim czasie podmiejski pociąg wiózł mnie w stronę upatrzonego miejsca. Miałam to szczęście, że pociągi w okolicy, gdzie mieszkałam, w większości kursują co pół godziny, do tego w moim portfelu zawsze były zapasowe bilety ( można je kupować z wyprzedzeniem, ponieważ ważność uzyskują w chwili podstemplowania w dworcowym automacie) do Como, Varese i Laveno, które były moimi stacjami przesiadkowymi, co dodatkowo pozwalało mi uniknąć kolejek do kasy i zaoszczędzić parę cennych minut. W ostatnich latach sytuacja stała się dla mnie wprost komfortowa, ponieważ na terenie Lombardii wprowadzono niezbyt drogi, całodobowy bilet, ważny na wszystkie środki komunikacji. Dzięki tej przezorności mogłam odbywać dość dalekie i skomplikowane komunikacyjnie podróże, nawet jeśli dotarcie na miejsce wymagało poświęcenia 2-3 godzin i kilkakrotnej zmiany środka transportu. Tak też było w przypadku wycieczki do Ghiffy, leżącej na piemonckim brzegu Lago Maggiore, przy drodze wiodącej z włoskiej Verbanii do szwajcarskiego Locarno.
Ciągnęło mnie w tamte strony od czasu mojej wyprawy na Sasso di Ferro, wzniesienia leżącego ponad miastem Laveno, znajdującego się na przeciwległym, lombardzkim brzegu. Jest tam miejsce zwane Poggio San Elsa, skąd można podziwiać jeden z najwspanialszych widoków na jezioro, otaczające je zielone pasma Prealp i ośnieżone alpejskie szczyty na horyzoncie. Na brzegu Lago Maggiore, niczym paciorki różańca leżą niewielkie, malownicze miejscowości o bogatej i interesującej przeszłości. Jedną z nich jest Ghiffa, miasteczko usytułowane u podnóża Monte Cargiago, kilkanaście kilometrów od Verbanii. Na zboczu tej góry, na wysokości ponad 300 m n.p.m. wzniesiono Sacro Monte di Santa Trinita (Świętej Trójcy). Choć jego budowa ciągnęła się ponad 150 lat, nigdy nie zostało ono ukończone. Powszechnie podawana jest informacja, iż planowano tu dwanaście kaplic, związanych tematycznie z epizodami Starego i Nowego Testamentu, lecz na przeszkodzie ich realizacji stanęły problemy ekonomiczne; spotkałam się też z opinią jednego z historyków, który uważa, iż od początku zaplanowano jedynie te trzy kaplice, jakie dziś możemy oglądać. Sacro Monte di Santa Trinita znajduje się na terenie rezerwatu przyrody o powierzchni 200 ha, leżącego na zboczu wspomnianej już góry Cargiago, nieopodal malutkiej miejscowości Ronco, należącej do gminy Ghiffa.
Można tam dojść stromą mulatierą lub asfaltową drogą jezdną. Samo dotarcie do Ghiffy było dla mnie przedsięwzięciem dość skomplikowanym, gdyż po ponad godzinnej jeździe pociągiem, którym dotarłam do Laveno, musiałam przepłynąć promem na drugi brzeg jeziora, następnie przesiąść się na autobus a ostatni odcinek drogi pokonałam pieszo. Z przyjemnością obejrzałam niewielkie miasteczko sprawiające bardzo miłe wrażenie, gdyż świeci ono czystością i w większości składa się z malowniczych, wąziutkich uliczek, przy których stoją zabytkowe domki wzniesione z szarego kamienia. Nieco wyżej, na zboczu góry, znajduje się kilka nowszych domostw ukrytych w pięknych, zadbanych ogrodach. Jest tu też wspaniały widok na jezioro i góry oddzielające je od Varese, miasta leżącego nieco dalej, na południu. Stąd świetnie widać lombardzki brzeg i miejscowość Calde' leżącą u podnóża skalistego cypla, wyrastającego wprost z wód jeziora. Niestety, podczas ciepłych miesięcy nad jeziorem i górami unosi się "foschia" czyli delikatny opar wilgoci, który co prawda dodaje wdzięku pejzażowi, lecz sprawia też, że zdjęcia robione podczas upału rzadko mają pożądaną ostrość a szczyty wzniesień wyglądają niczym przesłonięte błękitnym, muślinowym welonem. Jednak widziany na żywo widok ten naprawdę urzeka, kiedy patrzymy na lazur nieba i wody przecięty w połowie szmaragdową linią lasów, porastających zbocza gór.
Do sanktuarium udałam się asfaltową drogą, zaś ta zaprowadziła mnie na plac a właściwie sporą polanę, gdzie wzniesiono kościół oraz kaplice i niewielki klasztor z długim portykiem. Wszystkie Święte Góry, jakie widziałam w Lombardii i Piemoncie, mają w sobie coś wyjątkowego. Varallo - to trudny do opisania dramatyzm, Varese - przepiękne stopienie się w jedność natury i architektury, Ossuccio - swojskość i niezapomniane widoki na jezioro Como, natomiast Ghiffa daje wszechogarniające uczucie wewnętrznego spokoju i wyciszenia. Wśród drzew porastających górę stoją białe budynki kryte szarym łupkiem a na skraju polany jest swego rodzaju taras, skąd znów spoza starych, ogromnych drzew możemy podziwiać Lago Maggiore, leżące poniżej. Jak już pisałam, jest tu kościół poświęcony Świętej Trójcy, zbudowany w początkach XVII stulecia, na ruinach dawnej kaplicy, wzniesionej tu prawdopodobnie w IV wieku za czasów SS Giulio i Giuliano, którzy prowadzili pracę misyjną w okolicy Orty (poświęcę temu miejscu następny wpis). Nieco później, na przełomie wieków, wzniesiono trzy kaplice poświęcone Matce Boskiej Królowej Nieba, Chrztu i leżącą nieco na uboczu, kaplicę Abrahama. W klasztornym portyku w początkach XIX w umieszczono czternaście fresków przedstawiających stacje drogi krzyżowej oraz kaplicę matki Boskiej Bolesnej. Kaplice i kościół mają architekturę typową dla baroku, podobnie jak w Ossuccio dość skromną, daleką od bogactwa i wyrafinowania Sacro Monte w Varese. Mimo to, dają one wrażenie piękna i harmonii, ze swoimi białymi ścianami, oraz pięknymi portalami i skromnymi, lecz wysmakowanymi architektonicznymi detalami, wykutymi w złotawym piaskowcu lub w granicie o delikatnej, szaro - beżowej barwie.
Także wnętrza kaplic są bardzo proste i można tu zobaczyć tylko nieliczne figury. Najmniejsza jest ta, gdzie umieszczono jedynie dwie postacie - Jana Chrzciciela i Jezusa, podczas sceny chrztu w wodach Jordanu. Nie zachowały się przekazy o twórcach, którzy tu pracowali, więc powszechnie uważa się, że byli to lokalni rzemieślnicy a nie uznani, cieszący się sławą artyści. Jednak wdzięk tego miejsca i jego spokój z całą pewnością sprawiają, że również ta wycieczka staje się niezapomnianym przeżyciem. Do Ghiffy wróciłam stromą mulatierą wiodącą pośród lasu, która dość szybko zaprowadziła mnie nad brzeg jeziora a stąd niebawem lokalny autobus zabrał mnie do Verbanii. Tam miałam nieco wolnego czasu, więc mogłam go poświęcić na obejrzenie jej ciekawych i malowniczych zaułków. Ale o tym napiszę innym razem.
Więcej zdjęć z Ghiffy >
Lubię podróżować z Tobą, u nas też są takie mapy, przynajmniej jeśli chodzi o Dolny Śląsk :)
OdpowiedzUsuńDzięki Jo! Miło mi że Ci się podobała ta wycieczka. Co do map muszę powiedzieć, że nasze pod tym względem są chyba nieco lepsze. We Włoszech jest z tym różnie, ja miałam ich wiele ale prawie każdej czegoś brakowało, nie licząc tych, które mnie wyprowadziły w pole w sensie dosłownym. Ta o której piszę była chyba najlepsza, więc pod koniec mojej włoskiej egzystencji przedstawiała się po prostu żałośnie.
UsuńWiesz, pomyślałam, jakim ogromnym bogactwem kultury jest sztuka sakralna... BBM
OdpowiedzUsuńŚwięte słowa BBM, ja też tak uważam. Pozdrawiam!
UsuńPięknie położone miejsce. Każda Twoja wycieczka zahacza o wspaniałe widoki na jezioro Como. Te zabytki architektury sakralnej w tym otoczeniu dodatkowo zyskują. Szkoda, że mój pobyt ograniczył się tylko do okrążenia jeziora i wspinaczkę na jeden ze szczytów. Mimo upływu już około 20 lat wciąż mam w pamięci te widoki. Dzięki Twoim postom na nowo odkrywam te tereny. Świetnie opisane wycieczki !
OdpowiedzUsuńTo fakt, że jezioro Como jest moim ulubionym miejscem i swego rodzaju punktem odniesienia, choć jak widzisz Lago Maggiore również może się bardzo podobać gdyż pięknych widoków i interesujacych miejsc nie brakuje i tutaj.Jednak z racji odległości nie bywałam tam tak często jak bym chciała.
UsuńTak mnie korci i kusi to Como, tak by się chciało tam pojechać ale sprawdziłam pociągi i połączenia i nie ma szans. Potrzeba na to dwa albo najlepiej trzy dni urlopu więc odłozone, może w przyszłym roku.
OdpowiedzUsuńWiesz sukienko, ja to będę mieć poważne problemy podziwiać kapliczki i sztukę, napewno będę patrzeć tylko na jezioro i góry.Alina.
Zapewne masz rację bo obydwa jeziora zarówno Como jak i Maggiore są odległe od Mediolanu o ponad godzinę jazdy pociągiem regionalnym. Ja mieszkałam stosunkowo blisko ale też zajmowało mi to cały dzień o czym zresztą piszę w tym poście. Można oczywiście jechać pociągiem ekspresowym ale mimo to bez minimum jednego noclegu chyba się nie obejdzie. Od Ciebie to spory kawał drogi, tak czy inaczej ale na pewno warto o tym pomyśleć. Może w przyszłym roku uda Ci się trafić w jakimś biurze podróży na jednodniową wycieczkę w te strony? A góry na piemonckim brzegu Lago Maggioe są istotnie piękne! Pozdrawiam!
UsuńPodziwiam samozaparcie- wstać o czwartej rano i w drogę. Podziwiam, ale też doskonale rozumiem, sama bywam rannym ptaszkiem i w miarę potrzeb potrafię wstać o porze, która moim znajomym wydaje się nieprzyzwoitą, bo uważają, że w czasie urlopu należy się wyspać. Mam odwrotny problem, często przybywam za wcześnie, przed godziną otwarcia muzeum, galerii, świątyni. Natomiast organizację podróży podziwiam i zazdroszczę, bo choć mapy posiadam, to już z przygotowaniem plecaka miewam nie lada problemy. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńKiedy pracowałam w systemie zmianowym miałam kłopoty ze spaniem więc nieżle sobie radziłam z wczesnym wstawaniem. W sprawie ekwipunku muszę powiedzieć że doszłam do perfekcji po okresie prób i błędów a ponieważ w sezonie z reguły wyjeżdzałam przynajmiej raz w tygodniu, miałam wiele okazji aby to przećwiczyć. Jeśli chodzi o czekanie na otwarcie upragnionego obiektu do zwiedzenia jest to faktycznie katastrofa, która też mi się zdarzyła parę razy. I choć na ogół zdaje mi się że czas pędzi jak szalony, to w takich wypadkach paradoksalnie wlecze się okropnie.
UsuńRównież gorąco pozdrawiam!
Jak zawsze napisze na wstepie, ze podziwiam Ciebie i za te wycieczki, ktore organizowalas sobie sama, i za te wspaniale opisy... czytam drugi raz ten opis jeziora z gory i prawie widze to wszystko co tak ladnie opisalas, te miejscowosci wokol jeziora jak paciorki rozanca, czy "szczyty wzniesień wyglądają niczym przesłonięte błękitnym, muślinowym welonem" - no jestem pod wrazeniem twoich opisow.
OdpowiedzUsuńJa zwykle mam problem z przeniesieniem swoich mysli na ekran. Idac do pracy czasami sobie cos tam ukladam w glowie i brzmi to calkiem interesujaco, a jak zaczynam pisac to slow dobrac nie moge, ucieka z glowy wszystko i taka improwizacja niczego dobrego nie przynosi.
Zdjecia z wpisu obejrzalam na Picasie i choc pora byla wczesna to jednak uliczki na zdjeciach puste, nikogo nie widac, mam ptanie, czy faktycznie nikogo tam nie bylo, czy swiadomie zdjecia robilas w pustych miejscach?
Cześć Różyczko! Muszę wyznać, że czasami też bardzo zwlekam z opisaniem jakiegoś miejsca gdyż nie mam zielonego pojęcia od jakiego punktu zacząć i o co mi właściwie chodzi. Później przychodzi taki dzień, że coś mi zaświta w głowie a dalej jakoś samo się to układa. Oprócz tego jako wzrokowiec myślę obrazami i mam zdjęcia, które wspomagają moją pamięć. Dodam jednk, że mnie osobiście bardzo podoba się Twój syntetyczny sposób pisania, choć z pewnością nie potrafiłabym go zaadaptować. I to jest chyba największą zaletą blogosfery że kazdy tu wnosi cząstkę siebie odmienną od innych.
UsuńUliczki faktycznie były niczym wymarłe, spotkanych ludzi można było policzyć na palcach. Na Sacro Monte też było pusto, nie licząc jakiejś grupki która jednak skryła się w domu pielgrzyma.
Bardzo Ci dziekuje za odpowiedz. Tak myslalam, ze ludzi troszke przemykajacych bylo, ale wczesna pora wiec dalas rade pokazc nam to co najwazniejsze!
OdpowiedzUsuńPiekne miejsca, zaluje, ze tam mnie nie ponioslo, ale dzieki Tobie widze i podziwiam:)
Pozdrawiam :)