sobota, 23 lutego 2013

Piemont. Arona, "Sancarlone" - monumentalny pomnik św. Karola Boromeusza.



Stany Zjednoczone mają swoją słynną Statuę Wolności, lecz Włochy również mogą się poszczycić podobnym kolosem – starszym i równie imponującym, choć zdecydowanie mniej znanym. W niewielkim miasteczku Arona, na piemonckim brzegu Lago Maggiore, znajduje się statua przedstawiająca św. Karola Boromeusza, zwana przez Włochów „Sancarlone”. Rodzina Borromeo, od wieków zaliczająca się do lombardzkiej arystokracji, posiadała (i nadal posiada) liczne włości w tej okolicy. Między innymi należał do niej nieistniejący już zamek w Aronie, gdzie 2 października 1538 roku urodził się przyszły arcybiskup i święty. Zmarł w wieku czterdziestu sześciu lat, już za życia ciesząc się opinią człowieka o nadzwyczajnych walorach moralnych, pełnego miłosierdzia i oddania dla pracy kapłańskiej. Świętym został ogłoszony dwadzieścia pięć lat po śmierci – w 1610 roku. Federico Borromeo, kuzyn i następca Karola Boromeusza na stanowisku arcybiskupa Mediolanu, był pomysłodawcą stworzenia Sacro Monte w Aronie – miejscu jego narodzin.

Jako lokalizację wybrano wzgórze nad brzegiem jeziora, nieopodal zamku, gdzie przyszły święty przyszedł na świat. Pomysł nie został doprowadzony do końca z przyczyn ekonomicznych oraz toczących się wojen, a  po śmierci arcybiskupa Federico całkowicie zaniechano prac nad jego realizacją.  
Wzniesiono jedynie część kaplic (do naszych czasów zachowały się  trzy z nich) oraz kościół, zaprojektowany przez zdolnego architekta Francesco Richini. Jednak mimo wszystkich przeszkód, ambitny pomysł uczczenia świętego kolosalnym pomnikiem nabrał realnego kształtu, a efekt końcowy jest naprawdę imponujący. Projekt posągu i szczegółowe rysunki są dziełem utalentowanego malarza i rysownika Giovanniego Battisty Crespiego, zwanego Cerano, natomiast jego wykonaniem zajęli się dwaj rzeźbiarze: Siro Zanella z Pawii i Bernardo Falconi z Lugano. Posąg powstał z tłoczonych miedzianych płyt, spojonych za pomocą nitów i metalowych „szwów”. Prace zakończono w 1698 roku, czyli ponad sto lat po śmierci św. Karola Boromeusza. „Sancarlone” stoi na wzniesieniu, dzięki czemu jest bardzo dobrze widoczny podczas rejsu statkiem po południowej części Lago Maggiore. Od wiosny do jesieni kolosa można również zwiedzać „od wewnątrz”. Po wykupieniu biletu wstępu wchodzi się do parku, gdzie znajduje się statua. Pierwsza, zewnętrzna część schodów umieszczona jest z tyłu postumentu i sięga stóp kolosa. Po wejściu do jego wnętrza początkowo wspinamy się po spiralnych schodach, a następnie po stalowej drabinie, której wysokość robi ogromne wrażenie.

Nie ukrywam, że nieco mi zrzedła mina na widok wyślizganych, metalowych szczebli, lecz postanowiłam nie odpuszczać, wychodząc z założenia, że skoro inni ludzie tu wchodzą, ja również dam radę... 

Starałam się nie myśleć o wysokości posągu, ilości stopni i klaustrofobii (przejście jest dość ciasne i przypomina rurę), i zaczęłam się wspinać. Po kilku minutach dotarłam do niewielkiej półki na wysokości ramion kolosa. Znajduje się tam małe okienko, przez które można wyjrzeć i podziwiać panoramę północnej części jeziora oraz okolicy. Następnie należy wejść jeszcze wyżej, do głowy posągu – co też zrobiłam bez ociągania, bowiem za mną wspinała się grupa gimnazjalistów. 
Ze względów bezpieczeństwa do wnętrza może wejść jednocześnie jedynie dziesięć osób; nie wpuszcza się też dzieci poniżej szóstego roku życia. W głowie znajdują się otwory w miejscu źrenic oraz dziurek nosa, przez które można wyglądać na zewnątrz. Otwory są niewielkie, lecz mimo to pozwalają spojrzeć na piękny pejzaż otaczający wzgórze. Wszyscy po kolei wchodziliśmy tam, aby przez chwilę spojrzeć na świat „oczami świętego” – jeśli można tak powiedzieć. 

Byłam mile zaskoczona karnością szkolnej wycieczki – wśród dzieciaków nie było żadnych przepychanek, każdy cierpliwie czekał na swoją kolej. Może był to wpływ pani nauczycielki, która trzymała towarzystwo w ryzach, a może młodzież czuła się nieco nieswojo (część zrezygnowała z wejścia, nie czując się na siłach). Mimo zaproszenia opiekunki grupy, nie skorzystałam z przywileju starszeństwa i propozycji, abym zeszła jako pierwsza – częściowo z obawy, że ktoś mógłby spaść mi na głowę, a po części dlatego, że chciałam zrobić zdjęcie schodów wewnątrz posągu. 

Jak to zwykle bywa, schodzenie okazało się mniej uciążliwe niż wspinaczka. Jednak  podczas zejścia również należało bardzo uważać i nie schodzić zbyt szybko, by nie poślizgnąć się na stopniach drabiny. Gratulowałam sobie, że odwiedziłam Aronę przed nadejściem letnich upałów – zważywszy, że miedź jest doskonałym przewodnikiem ciepła, wnętrze posągu zapewne zmienia się wtedy w rozgrzany piekarnik...

Na zakończenie przytoczę kilka wymiarów kolosa:


wysokość całkowita      35,0  m

wysokość postumentu
11,5  m

wysokość posągu          23,5  m

długość twarzy                2,4  m

długość ramienia             9,1  m

długość palca
wskazującego                  1,95 m

Jak już wspomniałam, posąg jest wykonany z płyt miedzianych, natomiast jego głowę i prawe ramię odlano z brązu. Ponieważ jest narażony na działanie silnych wiatrów, rzeźbiarze zastosowali półelastyczną konstrukcję ramienia, co skutecznie zapobiega ewentualnym uszkodzeniom. Kolos, wysokością porównywalny z dziesięciopiętrowym budynkiem, stoi na niewielkim wzgórzu, skąd rozciąga się widok na najbliższą okolicę i południową część Lago Maggiore, które w tym miejscu rozlewa się szeroko, w przeciwieństwie do północnego krańca jeziora – węższego i otoczonego górami. Tu brzegi jeziora są bardziej płaskie, jedynie miejscami pojawiają się niewysokie pagórki, gdzie spod bujnej zieleni niespodziewanie wyłania się skaliste urwisko.

To piękny czas i choć moją ulubioną porą roku jest wczesna jesień, nigdy nie mogłam pozostać obojętna na uroki lombardzkiej wiosny, kiedy po zimowych szarościach wszystko zaczyna się zielenić, a w rześkim powietrzu unosi się delikatny zapach ziemi budzącej się do życia...Sama Arona również zasługuje na wzmiankę. To niezbyt duże miasto, cieszące się zasłużoną popularnością wśród zagranicznych turystów – zwłaszcza niemieckich i angielskich – którzy chętnie spędzają tu wakacje, a niektórzy osiedlają się na stałe. Arona, ładna i spokojna, o przyjemnym klimacie, dobrze wentylowana przez wiatr znad jeziora, jest doskonałym wyborem na relaksujący wypoczynek.

Kolos, wysokością porównywalny z dziesięciopiętrowym budynkiem, stoi na niewielkim wzgórzu, skąd doskonale widać najbliższą okolicę i sporą część Lago Maggiore, które w tym miejscu rozlewa się szeroko, w przeciwieństwie do północnego krańca, węższego, i otoczonego górami. Tu brzegi jeziora są bardziej płaskie, jedynie w niektórych miejscach widać  niewysokie pagórki, gdzie spod bujnej zieleni niespodziewanie ukazuje się skaliste urwisko. Do Arony pojechałam w pierwszych dniach kwietnia, kiedy wiosenne słońce walczy o lepsze z topniejącymi śniegami, nadal okrywającymi wyższe partie gór.

Wiosna nad Lago Maggiore jest prześliczna – w pełni można cieszyć się lekkimi powiewami wiatru znad jeziora, szafirowym kolorem wody i nieba oraz świeżą zielenią młodych listków. Mocno przycięte platany jeszcze stoją nagie i bezlistne, prezentując swoje pstrokate gałęzie o łuszczącej się korze, podczas gdy zimozielone palmy i oleandry przywodzą na myśl pełnię lata. Magnolie i tarniny w pełnym rozkwicie cieszą oczy chmurami delikatnych, bladoróżowych i białych kwiatów a w zacisznych zakątkach ogrodów można zobaczyć śliczne kwiaty gardenii, ukryte wśród sztywnych, połyskliwych liści. Na ulicach i skwerach oczy spacerowiczów cieszą niskopienne drzewka japońskiej wiśni z bujnymi kiściami strzępiastych kwiatków, wyglądających niczym tiulowe spódniczki baletnic. To piękny czas i choć moją ulubioną porą roku jest wczesna jesień, nigdy nie mogłam pozostać obojętna na uroki lombardzkiej wiosny, kiedy po zimowych szarościach wszystko zaczynało się zielenić, a w rześkie powietrze przynosiło delikatny zapach ziemi budzącej się do życia...

Sama Arona również zasługuje na wzmiankę. To niezbyt duże miasto, cieszące się zasłużoną popularnością wśród zagranicznych turystów  zwłaszcza niemieckich i angielskich – którzy chętnie spędzają tu wakacje, a nawet osiedlają się na stałe. Arona, ładna i spokojna, o przyjemnym klimacie, dobrze wentylowana przez wiatr znad jeziora, jest doskonałym wyborem na relaksujący wypoczynek.

W okolicy jest również wiele innych malowniczych miejscowości i atrakcji, dostępnych zarówno drogą lądową, jak i wodną. Po drugiej stronie jeziora leży miejscowość Angera, a w niej Rocca Borromeo, prywatny zamek rodziny Boromeuszy, dostępny dla zwiedzających, gdzie m.in. można obejrzeć zbiór dziecięcych zabawek pochodzących z całego świata.  Nieco dalej na północ można zobaczyć piękny klasztor Świętej Katarzyny na Skale oraz trzy prześliczne wysepki, również należące do hrabiów Borromeo, a także wiele innych ciekawych miejsc, które postaram się opisać w następnych postach.

Wszystkich czytelników zapraszam do obejrzenia albumu, gdzie jest więcej zdjęć (również z wnętrza posągu) >

21 komentarzy:

  1. Anonimowy23/2/13 08:58

    Bardzo ciekawa historia i piękne zdjęcia.Buziaczki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agatko cieszę się że Ci się podobała moja wycieczka. Również buziaki!

      Usuń
  2. Ciekawe miejsce. Piękne zdjęcia budzącej się przyrody. Bardzo ciekawa ta aleja z drzewami a pomnik to prawdziwy majstersztyk. Zarówno rozmiary jak i konstrukcja. Świetnie go zaprezentowałaś. Można się poczuć, jakbym tam był.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Wiesiu! Pomink istotnie budzi respekt, aż dziwne że chyba mało kto o nim słyszał w przeciwieństwie do tego nowojorskiego. Mam nadzieję że udało mi się zachęcić kogoś, kto to przeczyta i będzie w okolicy, do obejrzenia kolosa z Arony. A kwiecień w Lombardii jest jedyny w swoim rodzaju, dla nas Polaków to świetna pora na wycieczki, bo jest ciepło ale nie za gorąco i foschia nie przeszkadza. Również pozdrawiam!

      Usuń
  3. Witam. Dziękuję Pani za pozytywny komentarz na moim blogu. Ja również cieszę się, że znalazłem takiego bloga jak Pani. Będę go czytał systematycznie. Ps. Dodatkowo napisałem do Pani maila. Proszę przeczytać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie, bardzo mi miło, wymienimy się wrażeniami! Odpowiedź na maila poszła. Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Anonimowy23/2/13 15:38

    Sfotografowana całość pomnika nie sprawia wrażenia takiego giganta, ale już inne ujęcia- tak!
    Niesamowite wrażenie robią te pokręcone drzewa. BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie pomnik jest dość masywny więc z daleka wydaje się mniejszy. Dopiero jak człowiek sobie uświadomi że długość palca wsazującego jest równa wzrostowi naprawdę wysokiej osoby, zaczyna to robić wrażenie. Te pokręcone poobcinane platany też mnie fascynowały, gołe wygladają niesamowicie, niczym jakieś potworne węże. Pozdrawiam i życzę miłej niedzieli ( ja jadę na kurs na cały dzień...)

      Usuń
    2. Dokładnie takie samo odniosłam wrażenie, po pierwszym zdjęciu nie widać tego ogromu. Twoje wspinanie się na szczyt przypomniało mi moje zdobywanie kopuły św. Piotra, dokąd prowadziły schodki szerokości ok 50 cm i do tego nieco pochylone pod kątem, trzeba było iść i iść i iść po za tobą szli następni, a nie było możliwości przepuszczenia. Weszłam zziajana, mokra i na nogach jak z waty, ale widok zrekompensował wszystko (cały Watykan, ogrody, zamek anioła - wow). O Aronie nie słyszałam i o kolosie też nie. A wydawało mi się, że czasy kolosów należą (należały) do starożytności.

      Usuń
    3. W kopule nie byłam (ale mam nadzieję że będę) dobrze że w razie czego wiem czego się spodziewać po drodze! Co do tych kolosów to jest ich na świecie całkiem sporo lecz nie wiem czy można wchodzić do środka. Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Bardzo ciekawa relacja. :) Pięknie wyglądają te Palmy. Szkoda,że w Polsce takie nie rosną, ale dzięki takiemu blogowi bez przeszkód można zwiedzać odległe kraje i podziwiać takie urocze miejsca. miejsca.

    Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspaniale, że świat jest taki różnorodny i możemy się cieszyć wieloma odcieniami jego urody. Mimo że najbardziej kocham naszą polską przyrodę, pokochałam również Włochy, co mi pomogło przetrwać te trudne dla mnie lata. Cieszę się, że teraz mogę pokazać innym ten kawałek świata a w zamian wirtualnie zwiedzać inne piękne miejsca. Również pozdrawiam!

      Usuń
  6. Z przyjemnością obejrzałam wszystkie zdjęcia i przeczytałam interesującą relację. Do środka ja bym się nie wybrała, bo mam lęk wysokości i po żadnej drabinie nie dam rady wyjść. Więc tym bardziej raduje mnie fakt zobaczenia wszystkiego na zdjęciach. W tej okolicy jeszcze nie byłam, ale mam nadzieję, kiedyś się tam wybrać.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Avelinko! Warto się wybrać nad Lago Maggiore zwłaszcza wczesną wiosną. Ja też czułam nieco strachu przed wejsciem do kolosa ale szybko zaczęłąm się wspinać żeby nie dać sobie czasu na myślenie bo pewnie też by mnie lęk ogarnął. Ja z kolei cierpię na klaustrofobię, na szczęście niezbyt nasiloną, więc najczęściej udaje mi się nad nią zapanować, jeśli przed sobą widzę drogę wyjścia. Na szczęścia wybrałam się tam na początku kwietnia, więc wewnątrz nie było zbyt duszno. Wzidziałam że zamieściłaś bardzo interesującego posta, postaram się przeczytać wieczorem, bo zaraz jadę na kurs gdzie przez cały dzień mam wykłady. Pozdrawiam!

      Usuń
  7. za kolosami nie przepadam, ale panorama z tej wysokości :), z przyjemnością obejrzałam zdjęcia w galerii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to chyba wolałabym oglądać tę panoramę z jakiejś wieży bo więcej widać, ale wejscie do wnętrza posągu było bardzo interesującym doświadczeniem.

      Usuń
  8. O, sukienko. Ale " wielkiego " świętego opisałeś, bardzo ciekawe.Ja nie mam klaustrofobi i też bym weszła do środka. Pozdrawiam.Alina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, "wielki" co się zowie! Ja kiedy spojrzałam do góry nieco zwątpiłam ale dałam radę z czego się cieszę. Pozdrawiam!

      Usuń
  9. To musiała być niezła perspektywa z wnętrza takiego olbrzyma. I coś niecodziennego.Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Istotnie, było to niecodzienne doświadczenie. Swoją drogą nie mam pojęcia jak to się stało, że ta wspinaczka poszła mi po prostu piorunem, zważywszy na wysokość (jak pisałam jest porównywalna z dziesięciopiętrowym budynkiem)i śliskie metalowe stopnie tej drabiny. Ani się nie obejrzałam i byłam na górze. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  10. Dzięki! Już cię lubię, twego bloga dodałam sobie do zakładek więc będą przychodziły powiadomienia o wpisach. Również pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.