Poprzedniego posta zakończyłam u bramy prowadzącej na dziedziniec zamku biskupów warmińskich. Wspominałam też o skomplikowanej historii miejscowości, początkowo nazywanej Lecbargiem, później przemianowanej na Heilsberg, która na koniec stała się Lidzbarkiem, co jest echem jej pierwotnego miana. Do nazwy miasta dodano słowo Warmiński — jako drugi człon dla odróżnienia od Lidzbarka Welskiego leżącego w powiecie działdowskim. Swój rozwój Lidzbark zawdzięcza biskupom, którzy jako książęta Warmii przez pięć wieków wraz ze swym dworem rezydowali na zamku, rozbudowując go i upiększając. Ciekawostką historyczną jest to, że miasto i zamek stanowiły odrębne organizmy. Lidzbark, choć należał do biskupa, był samorządną lokacją założoną na prawie chełmińskim, natomiast zamek, gdzie rezydował biskup i książę w jednej osobie wraz ze swym dworem, rządził się odrębnymi zasadami jako miejsce samowystarczalne pod względem bytowym.
Po upadku Rzeczpospolitej stolicę biskupią przeniesiono do Olsztyna, jednak niektórzy infułaci nie zdecydowali się aby tam zamieszkać i na swą siedzibę wybrali pałac w Oliwie. Opuszczona budowla zaczęła popadać w ruinę, do czego znacznie przyczyniły się zniszczenia podczas wojen napoleońskich. Obiekt ocalał przed rozbiórką dzięki decyzji króla Prus Fryderyka Wilhelma IV i środkom finansowym z budżetu państwa przekazanym na jego renowację. Drugim dobroczyńcą był biskup Józef Ambroży Geritz, który zainicjował przekształcenie pomieszczeń na terenie przyziemia zamczyska na cele dobroczynne. Utworzono w nich ochronkę oraz szpital dla dzieci osieroconych po epidemii cholery, jaka dotknęła te ziemie w połowie XIX wieku. Do ich prowadzenia biskup powołał Fundację św. Józefa, a na adaptację pomieszczeń i przyszłą działalność ofiarował legat w wysokości 10 tysięcy talarów, co było bardzo hojnym darem.
Pod koniec XIX wieku na zlecenie władz pruskich stworzono dokumentację pomiarową i historyczną obiektu, a w latach 20–30 przeprowadzono częściowe prace konserwatorskie i regotyzacyjne. W czasie II wojny światowej zabytek, w przeciwieństwie do miasteczka, nie doznał większych zniszczeń; nie próbowano go też spalić, jak to miało miejsce w przypadku innych zamków i pałaców na Warmii i Mazurach.
Tu sięgnę do moich osobistych wspomnień z czasów szkolnej wycieczki w latach 60., kiedy opiekę nad zamkiem przejęło nowopowstałe Muzeum Warmińskie, które w następnych latach stało się oddziałem Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie. W czasie naszej wizyty zamkowi, podobnie jak i miastu, było bardzo daleko do tego, co możemy oglądać dzisiaj, a co jest efektem wieloletnich, żmudnych prac konserwatorskich. Szczerze mówiąc, większość z nas trochę się bała tej wielkiej budowli o pustych komnatach, gdzie hulał wiatr, było zimno i ponuro. Pamiętam też, że oprowadzał nas jakiś pan, który próbował wzbudzić nasze zainteresowanie średniowiecznymi, ledwie widocznymi freskami. Dla naszych dziecięcych umysłów (mieliśmy wtedy 10-11 lat) była to wiedza dość abstrakcyjna, a cały gmach wydawał nam się smutny i przytłaczający.
Później, już jako dorosła osoba, ponownie zobaczyłam Lidzbark i jego zamek, kiedy pod koniec lat osiemdziesiątych wracałam z wycieczki do Królewca, zwanego też Kaliningradem. Przejeżdżaliśmy przez centrum miasta, więc przez chwilę mogłam oglądać odbudowane kamieniczki i zamkowy kompleks przeglądający się w wodach fosy. Ten widok stał się dla mnie impulsem, który sprawił, że od czasu do czasu myślałam o powrocie w tamte strony. Mimo to zawsze coś stało na przeszkodzie moim planom, jednak być może wyszło na dobre, ponieważ w ciągu tych lat zakończono prace restrukturyzacyjne, co pozwoliło mi zobaczyć zamek w jego całej krasie.
Budowę lidzbarskiego zamku rozpoczęto w 1350 roku, a zakończono w 1451. Zajmuje on północną pierzeję kompleksu, prowadzi do niego drewniany most usytuowany ponad suchą fosą oddzielającą go od przedzamcza. Jego gotycka bryła wzniesiona na planie zbliżonym do kwadratu nie poraża ogromem — ściany po linii zewnętrznej mają niespełna 50 m długości— za to robi wrażenie swoją elegancją, którą podkreśla widok trzech blendowanych wieżyczek umieszczonych na narożnikach, wysoka smukła wieża oraz ostrołukowe okna we frontowej elewacji.
Dziedziniec zamkowy ozdabiają dwukondygnacyjne krużganki, gdzie można dostrzec resztki polichromii przedstawiające sceny z Nowego Testamentu, które, choć słabo czytelne, dają pewne pojęcie o swej dawnej wspaniałości. Niegdyś siedzibę biskupów nazywano zamkiem malowanym właśnie dzięki bogatym polichromiom, jakie go zdobiły. Co prawda ich część nie dotrwała do naszych czasów lub pozostały z nich jedynie fragmenty, lecz mimo to nadal robią wielkie wrażenie swoją rozmaitością i bogactwem ornamentyki. Ponad krużgankami wznosi się dach, kryjący czteropiętrowe poddasze.
Obecnie większość pomieszczeń udostępniono zwiedzającym, począwszy od części piwnic, a skończywszy na zamkowej wieży. W dwukondygnacyjnych piwnicach kiedyś mieściły się magazyny, więzienie oraz pomieszczenia z piecami do ogrzewania budynku ciepłym powietrzem. Współcześnie są wykorzystywane jako pomieszczenia ekspozycyjne, gdzie prezentuje się odnalezione elementy zamkowej architektury oraz plansze informacyjne. Przyziemia skrzydła zachodniego i północnego w przeszłości służyły jako kuchnia, piekarnia i browar, we wschodnim był magazyn żywności, natomiast w południowym mieściła się zbrojownia.
Podczas zwiedzania wystawy w piwnicach mogłyśmy obejrzeć pewną ciekawostkę z początku XX wieku, a mianowicie kapsułę czasu, jaką 4 lipca 1928 r. w jednej z wieżyczek ukryli robotnicy zatrudnieni podczas prac remontowych. Była to butelka po piwie z listem do potomnych, z którego dowiadujemy się ich imion i nazwisk oraz tego, że pracowali przez osiem godzin dziennie i zarabiali 94 fenigi na godzinę. Wszyscy pochodzili z Lidzbarka i okolic, najmłodszy z nich miał 19, a najstarszy 51 lat; poza tym dodali jeszcze, że do miasteczka przyjechał cyrk, a jeden z nich jest zazdrosny o latającego (!) krokodyla. Kiedy czytałam ich list, pomyślałam, że byłoby bardzo interesującą rzeczą, gdyby udało się dotrzeć do dokumentów na temat ich dalszych losów...
Na pierwszym piętrze można zwiedzić pięknie odrestaurowane komnaty mieszkalne biskupów, a także letnią jadalnię i bibliotekę, będącą również salą audiencyjną. Pomieszczenia przeszły wiele zmian, jednak nadal można podziwiać ich piękne sklepienia, zwłaszcza w środkowej komnacie — wygląda to bardzo ciekawie, gdyż jedna połowa jest biała, a druga w pięknym czerwonawym kolorze. Ta różnica stanowi świadectwo przeróbki, jakiej dokonano w XVI wieku za czasów biskupa Andrzeja Batorego, kiedy tę dużą komnatę podzielono na dwie mniejsze. Podczas prac konserwatorskich w latach 70. XX wieku usunięto dobudowaną ścianę, pozostawiając kolory sklepienia bez zmian. Meble, obrazy i pozostałe artefakty, jakie zdobią komnaty, pochodzą ze zbiorów Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie i nie dają pełnego wyobrażenia o urządzeniu ówczesnych pomieszczeń mieszkalnych ani o udogodnieniach, z jakich korzystali biskupi.
Z tego gabinetu przechodzi się do jednego z większych pomieszczeń na terenie zamku, czyli wyżej wspomnianej Sali Obrad, czasem zwanej Kapitularzem lub Południowym Refektarzem, której ostrołukowe okna wychodzą na dziedziniec przedzamcza. Ta wielka i wysoka sala o gwiaździstym sklepieniu w XVII wieku została podzielona stropem na dwa niższe pomieszczenia. W latach 20. i 30. XX wieku usunięto dodatkowe sklepienie i rozpoczęto prace nad przywróceniem jej dawnego wyglądu. Te działania kontynuowano również po wojnie z uwagi na cenne polichromie z XIV i XV wieku, wymagające pieczołowitej konserwacji. (Notabene to właśnie nimi próbował zainteresować naszą klasę pan, który nas oprowadzał podczas wycieczki szkolnej).
W Sali Rady oprócz zabytkowych mebli i przedmiotów znajduje się duży XIX-wieczny obraz o tematyce batalistycznej. Namalował go Anton Hoffman, a dzieło przedstawia bitwę pod Heilsbergiem (Lidzbarkiem), która rozegrała się 10 czerwca 1807 roku pomiędzy wojskami Napoleona i koalicji rosyjsko-pruskiej. Na polu walki stanęło 180 tysięcy żołnierzy; bitwa pozostała nierozstrzygnięta mimo dużych strat w ludziach — zabitych i rannych żołnierzy po obu stronach było ponad 20 tysięcy. W sali znajduje się również gablota z mapą plastyczną pola bitwy, z mnóstwem maleńkich figurek przedstawiających sposób rozlokowania wrogich armii. Współcześnie w rocznicę tego starcia w Lidzbarku odbywa się pokaz rekonstrukcyjny bitwy, połączony z wieloma imprezami towarzyszącymi nawiązującymi do epoki napoleońskiej.
W skrzydle południowym oprócz Sali Rady znajduje się kaplica zamkowa pod wezwaniem św. Katarzyny Aleksandryjskiej, która swój obecny wystrój zawdzięcza wyżej wspomnianemu biskupowi Adamowi Grabowskiemu. Ze swoimi złoceniami i rokokowym wyposażeniem stanowi nieoczekiwany przerywnik wśród pozostałych pomieszczeń o bardziej surowym wyglądzie. Dziś nie do końca wiadomo, jak w tamtych czasach wyglądały zamkowe komnaty, jednak chyba nie były zbyt wygodne, skoro już w XVI wieku biskup Batory od strony północnej kazał dobudować tzw. pokoje kardynalskie, a w XVII wieku przy południowym skrzydle zamku wzniesiono barokowy pałac, z którego korzystał biskup Wydżga i niektórzy jego następcy. (Fundamenty pałacu możemy zobaczyć po przekroczeniu drewnianego mostu łączącego zamek z przedzamczem). Sądząc po wystroju kaplicy, oczekiwania infułatów co do komnat mieszkalnych również były dość wysokie, więc niewykluczone, że lokatorom pałacu zamkowe sale służyły raczej do reprezentacji, a mieszkali w pomieszczeniach nieco bardziej przytulnych.
Zapewne w tak wielkim budynku głównym problemem było jego ogrzanie — pierwotnie korzystano z systemu zwanego hypokaustum, czyli centralnych pieców usytuowanych w piwnicach, skąd ciepłe powietrze specjalnymi kanałami przemieszczało się na wyższe kondygnacje. Jednak po pożarze, jaki miał miejsce na zamku w XVI wieku, w większości komnat postawiono duże piece z ceramicznych kafli oraz kominki z otwartym paleniskiem.
W kaplicy zwracają uwagę polichromie przedstawiające sceny ze Starego Testamentu i piękne gwiaździste sklepienie, które otwiera się nad naszymi głowami niczym płatki egzotycznego kwiatu. W biało-złotej nastawie głównego ołtarza znajduje się kopia obrazu przedstawiającego mistyczne zaślubiny św. Katarzyny, wzorowanego na podobnym dziele Carla Maratty. Po lewej stronie w ołtarzu bocznym umieszczono kopię Ukrzyżowania Antona van Dycka; inna (lecz chyba bardziej udana) kopia tego obrazu znajduje się we Fromborku, o czym pisałam tutaj (link).
Bez wątpienia kaplica zaskakuje zwiedzających swym wyglądem, jednak prawdziwą niespodzianką jest widok Wielkiego Refektarza, zwanego też Salą Sądu, który jest wielki nie tylko z nazwy, gdyż zajmuje całą długość wschodniego skrzydła, pomniejszoną o szerokość kaplicy. Początkowo w Refektarzu odbywały się gremialne zebrania o szczególnym znaczeniu, jak sejmik warmiński czy wysłuchanie wykładni biskupa dotyczących zasad wiary. W XV i XVI wieku pomniejszono ją, wydzielając w części północnej dwie komnaty, jednak podczas prac regotyzacyjnych przeprowadzonych na początku XX wieku przywrócono ją do pierwotnego stanu. Sala ma piękne gwiaździste sklepienie pomalowane na niebiesko ze złotymi ornamentami roślinnymi, natomiast na ścianach możemy oglądać gotycką polichromię w postaci czerwono-zielonej szachownicy. W górnej części sali, w łukach pomiędzy żebrowaniami sklepienia, biegnie fryz z herbami kolejnych biskupów — począwszy od Anzelma z Miśni, a skończywszy na herbie Jana Wydżgi (za jego panowania powstała ta część malowidła). Pozostałe herby domalowano w 1930 roku podczas prac rekonstrukcyjnych i konserwatorskich. Na ścianie północnej możemy oglądać piękną polichromię przedstawiającą koronację Marii, która powstała w 1380 roku, lecz mimo to nadal zachwyca barwami i pięknym rysunkiem.


W Wielkim Refektarzu można zobaczyć wiele zabytkowych gotyckich rzeźb o tematyce sakralnej, pochodzących z kolekcji Muzeum Warmii i Mazur. Większość z nich powstała przed okresem reformacji w warsztatach oraz pracowniach Elbląga, Gdańska lub Królewca i zdobiła kościoły w miejscowościach dawnych Prus Wschodnich. Po sekularyzacji zakonu krzyżackiego i przejściu elektora (a wraz z nim jego poddanych, zgodnie z zasadą cuius regio, eius religio) na luteranizm, z kościołów na podległych mu ziemiach zaczęto usuwać rzeźby i obrazy. Inaczej rzecz miała się na katolickiej Warmii, gdzie nadal panował kult wizerunków Matki Boskiej, Jezusa i świętych. Wiele takich rzeźb, uznanych za zbędne albo zbyt zniszczone, żeby je wystawiać w kościele, przetrwało w magazynach lub na strychach, gdzie zostały odnalezione po latach zapomnienia, by ostatecznie znaleźć swe miejsce w muzeum. Poniżej zamieszczam kilka zdjęć ukazujących ich piękno i ewolucję stylu — od początkowego prymitywizmu do dojrzałego gotyku, który wkrótce przerodził się w renesans.
Z Sali Rady można przejść do wielkiej wieży posadowionej w północno-wschodnim narożniku zamku. Wieża jest faktycznie okazała, ma około pięćdziesięciu metrów wysokości, co przekłada się na czternaście kondygnacji. Jej podstawa, zbudowana na planie kwadratu, sięga do połowy wysokości zamku, natomiast powyżej wieża przyjmuje kształt ośmioboczny. W górnej części podstawy mieści się kaplica, zwana oratorium biskupa Watzenrodego, niewielka, lecz ozdobiona pięknymi polichromiami przedstawiającymi sceny biblijne oraz efektownym zielonym sklepieniem z żebrowaniem i maswerkami w kontrastowym czerwonym kolorze.
Co ciekawe, pod kaplicą znajdował się loch zwany „komnatą zapomnienia”, gdzie przetrzymywano więźniów, spuszczanych tam na linie za pomocą kołowrotu przez otwór w podłodze przedsionka. Dziś ten pomysł wydaje się makabryczny — trudno sobie wyobrazić kościelnego dostojnika modlącego się spokojnie przed Najświętszym Sakramentem, podczas gdy poniżej w strasznych warunkach żyją więźniowie skazani w jego imieniu. Dla kontrastu, powyżej kaplicy w XVII i XVIII wieku mieścił się skarbiec, do którego wchodziło się schodami prowadzącymi wewnątrz muru.
Wieża jest dostępna dla zwiedzających po wykupieniu dodatkowego biletu, a jeśli ktoś lubi patrzeć na świat z góry, warto zapłacić za tę przyjemność dodatkowe 14 zł. Należy jednak zaznaczyć, że samo wejście na jej szczyt wiąże się ze sporym wysiłkiem. Jestem miłośniczką wież i mam ich sporo na koncie, przy czym niektóre były nawet dwukrotnie wyższe, jednak ta wspinaczka była zarówno dla mnie jak i dla Mai wyjątkowo męcząca z powodu bardzo niewygodnych, drabiniastych schodów. Mimo wszystko opłacało się je pokonać, ponieważ widok, przynajmniej w moim odczuciu, naprawdę był tego wart. Na wieży nie ma tarasu, za to jest osiem okienek zamkniętych drewnianymi okiennicami, które należy otwierać pojedynczo, aby uniknąć silnych przeciągów.
Bardzo spodobał mi się widok Lidzbarka z kolorowymi domkami i zamkowymi dachami na pierwszym planie, a także zielone wzgórza otaczające miasto od strony południowej. Wśród drzew porastających te wzniesienia można dostrzec śliczny budynek Oranżerii Krasickiego oraz duży metalowy krzyż na górze, od którego wzięła ona swoją nazwę.
Wieża jest dostępna dla zwiedzających po wykupieniu dodatkowego biletu, a jeśli ktoś lubi patrzeć na świat z góry, warto zapłacić za tę przyjemność dodatkowe 14 zł. Należy jednak zaznaczyć, że samo wejście na jej szczyt wiąże się ze sporym wysiłkiem. Jestem miłośniczką wież i mam ich sporo na koncie, przy czym niektóre były nawet dwukrotnie wyższe, jednak ta wspinaczka była zarówno dla mnie jak i dla Mai wyjątkowo męcząca z powodu bardzo niewygodnych, drabiniastych schodów. Mimo wszystko opłacało się je pokonać, ponieważ widok, przynajmniej w moim odczuciu, naprawdę był tego wart. Na wieży nie ma tarasu, za to jest osiem okienek zamkniętych drewnianymi okiennicami, które należy otwierać pojedynczo, aby uniknąć silnych przeciągów.
Bardzo spodobał mi się widok Lidzbarka z kolorowymi domkami i zamkowymi dachami na pierwszym planie, a także zielone wzgórza otaczające miasto od strony południowej. Wśród drzew porastających te wzniesienia można dostrzec śliczny budynek Oranżerii Krasickiego oraz duży metalowy krzyż na górze, od którego wzięła ona swoją nazwę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.