Niech nikogo nie zmyli ten tytuł, bowiem tym razem nie mam zamiaru pisać o osobach, które w siedząc na ulicy proszą o datek i w ten sposób gromadzą środki na życie. W czasie moich wędrówek wielokrotnie widziałam ludzi siedzących na murkach, krawężnikach, albo po prostu na ulicznym chodniku, odpoczywających, czekających na coś lub na kogoś.
Zawsze zwracało to moją uwagę, nie tyle jako dowód luzu w stylu bycia, raczej dawało mi do myślenia na temat ich niezłej kondycji fizycznej. Jak zapewne każdy wie, na poziome gruntu łatwo się siada, lecz o wiele trudniej jest wstać. Jednak zaledwie raz widziałam, aby ktoś zwracał się o pomoc w tej sytuacji, większość osób wstawała o własnych silach. Miejsc, gdzie można usiąść na chwilę jest mnóstwo, jak już wspomniałam wielkim powodzeniem cieszą się wszelkiego rodzaju murki, krawężniki i schody oraz kamienne parapety witryn wystawowych.
Na Placu San Babila w Mediolanie znajduje się dość dziwna fontanna, przypominająca swym kształtem metalową babkę wielkanocną. Ponieważ często jest wyłączona, u jej podnóża przysiadają zmęczeni ludzie. Również w galerii na tyłach Duomo siada się wprost na ulicy, żeby odpocząć lub poplotkować. Tak samo ma się sprawa na schodach przed katedrą, gdzie dodatkowo można się poczuć niczym w amfiteatrze. Jak widać na zdjęciach, wprost na ulicy zgodnie siedzą nastolatki, urzędnicy, którzy mają przerwę na lunch oraz panie, które zapewne wyszły na zakupy. Tuż obok Duomo, w galerii Pasarella spotyka się młodzież uprawiająca break - dance (pisałam o nich w jednym z moich pierwszych wpisów > "Taniec").
Mediolan to miasto multietniczne, więc jak widać poniżej, na "wspólnym gruncie" w przenośni i dosłownie, spotykają się tu przedstawiciele różnych nacji. Zdjęcia, które tu pokazałam stanowią (jak to się potocznie mówi) pejzaż miejski, więc nikt nie powinien mieć pretensji, jeśli przypadkowo na nich się znalazł. Niestety, nie ma tu najciekawszych zdjęć, które zrobiłam pojedynczym osobom, nie zdającym sobie sprawy z tego, że są fotografowane.
Czasem dopadało mnie wrażenie, że w takiej chwili ktoś mówi mi o sobie coś ważnego, chociaż nie zamieniliśmy ani słowa...Porównałabym to do swego rodzaju iluminacji, o jakiej wspominają niektórzy pisarze, o tym, że widok człowieka lub sytuacji może wyzwolić przeczucie nadzwyczajnej historii, którą trzeba jedynie ubrać w słowa, aby zaczęła żyć. Dla mnie takimi historiami są te fotografie, parząc na nie, wspominam nie tylko okoliczności ich powstania, ale również uczucia, jakie temu towarzyszyły i kim wtedy byłam...
Na jednym z tych moich ulubionych zdjęć jest młoda mama, współczesna Madonna, która przysiadła na betonowym kwietniku, aby nakarmić piersią kilkumiesięczne niemowlę. Robiła to ze wzruszającą naturalnością, zajęta jedynie swoim dzieciątkiem. Lubię też to, na którym uwieczniłam szczupłą panią o sympatycznej twarzy emerytowanej nauczycielki, siedzącą na ulicznej wysepce w oczekiwaniu na pierwszomajowy pochód nadciągający od strony Corso Ticinese. Wiele mi o niej powiedział jej czerwony podkoszulek, znak rozpoznawczy osób o poglądach usytuowanych bardziej na lewo od prawicowej partii Berlusconiego.
Takich zdjęć mam więcej, jednak ustawa o ochronie wizerunku mówi, że lepiej będzie jeśli je zachowam dla siebie, dlatego też musicie mi uwierzyć na słowo. W końcu to internet sprawił, że świat stał się globalną wioską, więc wolę nie ryzykować!
Wracasz do blogowania?
OdpowiedzUsuńNie wykluczone, bo mam jeszcze co nieco do powspominania ale mam też problem ze zdrowiem więc na początek przywracam posty które przeniosłam do wersji roboczej bo zniknęły z nich zdjęcia. Ale miło mi, że ktoś tu zajrzał więc mam motywację.
Usuń