środa, 11 lutego 2015

Valsolda, Oria. Spełnione marzenie, czyli z wizytą w willi Fogazzaro.


Po długim milczeniu postanowiłam powrócić do kreowania mojej "Sukienki". Nie bez znaczenia są tu życzliwe komentarze zaprzyjaźnionych blogerów, którzy zauważyli przydługą przerwę, jaka mi się przydarzyła... Nie wykluczone, że za jakiś czas pojawi się wpis na temat  niedawnych przejść związanych z przeprowadzką i nowym mieszkaniem, jednak tym razem chciałabym napisać o innym domu, który pragnęłam odwiedzić od chwili, kiedy dowiedziałam się o jego istnieniu... Ktoś, kto  czytał i pamięta moje wcześniejsze wpisy na temat Valsoldy, zna genezę tej fascynacji; pozostałych zachęcam do zapoznania się z nimi, ponieważ ten post jest zarazem wynikiem i ukoronowaniem owej historii. Wynikiem, ponieważ bez wcześniejszego obejrzenia filmu "Piccolo mondo antico"i wędrówek po Valsoldzie, zapewne nie przyszło by mi do głowy, aby w Dniu Otwartym FAI udać się w tak odległe miejsce, podczas gdy w bezpośrednim sąsiedztwie miałam wiele innych, interesujących obiektów do odwiedzenia. Ukoronowaniem, gdyż od czasów mojej pierwszej wizyty w Orii zapragnęłam ponad wszystko zobaczyć dom pisarza, któremu zawdzięczałam jedną z najpiękniejszych niespodzianek, jakie ofiarowały mi Włochy. Być może, nie dla wszystkich jest to do końca zrozumiałe, gdyż pisarstwo Fogazzara w Polsce jest mało znane, zapewne też nie każdemu odpowiada jego styl oraz idee jakie głosił. Jest jeszcze jeden szkopuł, jeśli chodzi o spotkanie z pisarzem i książką; miejsce, czas, zasób doświadczeń życiowych i stan naszego ducha w momencie, kiedy to się dzieje. Bez wątpienia, mają one decydujący wpływ na fakt, że daną książkę albo przyjmujemy jako coś własnego lub przeciwnie, choć dostrzegamy kunszt autora w artystycznym kreowaniu rzeczywistości, pozostajemy jedynie jej chłodnymi obserwatorami.

Ja sama niekoniecznie zgadzam się z katolickim światopoglądem Fogazzara, ale jak już wspominałam wcześniej, urzekły mnie przepiękne opisy krainy, którą tak bardzo kochał, ponadczasowa prawda o odruchach ludzkich serc, głęboka analiza charakterów, tolerancja i humanizm, jakie zawarł w swoich książkach. Być może to właśnie długie, samotne wędrówki po górskich szlakach i niemal bezludnych wioskach sprawiły, że nauczyłam się odcinać od szumu mentalnego, w jakim zwykle żyłam a moje zmysły i intuicja wyostrzyły się nadzwyczajnie? Dzięki nim mój umysł i serce otwarły się szeroko na nowe doznania i wchłonęłam w siebie nieporównany nastrój małego świata, który przeminął, jak wchłania się zapach ziół, dawno temu włożonych do rzadko otwieranej szuflady...Być może, gdyby nie pewien nieprzewidziany splot okoliczności, nigdy bym nie poznała tego przepięknego zakątka ziemi, nie zaznała wzruszeń, jakie były mi dane i nie miała okazji do poznania przemyśleń pisarza, na temat spraw bliskich każdej ludzkiej istocie: miłości, śmierci, sprawiedliwości, powinności wobec drugiego człowieka i ojczyzny. Szczęśliwie dla mnie tak się złożyło, że okruszki przypadków spotkały się w sprzyjającym miejscu i czasie a dzięki temu przydarzyła się mi się ta historia, podobna do obrazu impresjonisty, który choć z bliska zdaje się być jedynie zbiorem kolorowych kropek, widziany z oddalenia pozwala ujrzeć pejzaż niezrównanej urody...

Wspominałam już, że podczas mojego pierwszego pobytu w Orii pewien młody człowiek pracujący w willi, powiedział mi, że prawnuk Antonia Fogazzaro markiz Giuseppe Roi, zapisał ją w testamencie FAI pod warunkiem, że powstanie tam muzeum poświęcone pamięci jego sławnego przodka. Markiz już wtedy był człowiekiem w bardzo podeszłym wieku, więc tak się stało, że po niespełna  dwóch latach opuścił ten świat. Wejście w prawa spadkowe przez Fundację i organizacja muzeum również zajęły nieco czasu, ale nadszedł dzień, kiedy pod koniec marca 2011 roku willa została udostępniona zwiedzającym właśnie z okazji Dni Otwartych FAI. Byłam bardzo szczęśliwa, ponieważ akurat miałam dzień wolny od pracy i bez przeszkód mogłam go poświęcić na wycieczkę do Orii. Po przybyciu na miejsce, na niewielkim placyku pomiędzy willą i kościołem zastałam spore grono osób, oczekujących na wizytę w muzeum. Z oczywistych przyczyn zwiedzający mogli wchodzić do wnętrza w niewielkich grupach, pod opieką wolontariuszy - przewodników, którzy dbali o to, aby poruszały się one płynnie, nie wchodząc sobie w drogę. Zwiedzanie rozpoczęłam od miejsca leżącego pomiędzy kościołem a brzegiem jeziora, opisanego w "Piccolo mondo antico" jako ogród Franca. Ten niewielki ogródek z pergolą porośniętą wiekowymi glicyniami, oferuje przepiękny widok na Lago di Lugano. Mogłam jedynie żałować, że nie zobaczyłam ich w rozkwicie, gdyż delikatne, pokrętne gałązki, starannie przycięte wprawną ręką doświadczonego ogrodnika, zapowiadały, że niedługo pokryją się delikatnym seledynem świeżych listków i fioletowymi kiściami kwiatów.

Na razie ostre marcowe słońce przepięknie wydobywało z delikatnej mgiełki unoszącej się nad wodą ciemną zieleń bluszczu, kosmate gałęzie okazałych pinii rosnących w głębi, błyszczące liście zimoodpornych magnolii i oleandrów. Ten widok, tak dobrze mi znany z powieści, przypomniał mi wszystkie wspaniałe opisy tego miejsca i jeszcze raz pomyślałam o tym, jak wspaniale splata się dzisiejsza rzeczywistość z tą oglądaną przez pisarza i tą, którą zawarł w swojej książce. Do willi weszliśmy przez inny ogród, znajdujący się po jej drugiej stronie, zwykle niewidoczny zza ogrodzenia i gęstego żywopłotu. Tam znów przywitała nas bujna zieleń ogromnych cyprysów, zimozielonych magnolii i strzyżonych szpalerów. Pomiędzy nimi stało mnóstwo wielkich donic z terakoty, czekających na kolorowe, wiosenne i letnie kwiaty. Po wygodnych schodach weszliśmy na taras i po chwili znalazłam się w willi, sprawiającej wrażenie, że za moment wyjdą do nas jej mieszkańcy... Ten nastrój miejsca nadal zamieszkanego, podkreślały zapalone lampy, rzucające ciepłe światło na sprzęty i bibeloty. Markiz Giuseppe, podobnie jak poprzedni spadkobiercy pisarza, odznaczał się nadzwyczajnym pietyzmem w stosunku do otrzymanego dziedzictwa i widać było, że wszyscy oni starali się nie wprowadzać zbędnych elementów wystroju, burzących niegdysiejszy porządek.

Jedynym elementem niepasującym do dziewiętnastowiecznego wystroju był telefon, zresztą także on miał swoje lata, gdyż był to model popularny w połowie ubiegłego stulecia. Z tego co mówił przewodnik wynikało, że markiz pozostawił szczegółowe instrukcje co do urządzenia willi, zastrzegając w testamencie, że wszystko co jest w jej wnętrzach ma rygorystycznie pozostać na swoim miejscu i żadna, nawet najmniejsza figurka, czy łyżeczka leżąca na stole, nie ma prawa go zmienić. Ze wzruszeniem pomyślałam o tym, jak na przestrzeni stulecia potomkowie Fogazzara kultywowali ten porządek, aby przekazać potomnym jego domostwo w nienaruszonym stanie.

Powoli chodziliśmy z pokoju do pokoju; tu znowu odnajdywałam miejsca, w których pisarz umieścił bohaterów swojej powieści - pokój z alkową, będący sypialnią Franca i Luizy, salon, który wuj Piero nazywał Syberią, z racji niskiej temperatury, jaka w nim notorycznie panowała, wąską galerię z oknami wychodzącymi na jezioro i drzwiami prowadzącymi na niewielki balkon. To tam Franco z przyjaciółmi muzykował przy kawie i papierosach a przy tej pozornie niewinnej okazji toczyły się konspiracyjne narady nad sposobami walki z austriacką okupacją i perspektywami na odzyskanie niepodległości. Nadal miałam w pamięci dzień, kiedy po raz pierwszy stanęłam na niewielkim placyku przed kościołem i zamarłam na widok tego balkonu, gdyż w tym momencie zrozumiałam, jak bardzo imaginacja pisarza  splotła się w jedno z rzeczywistością...Tym razem sama mogłam stanąć na tymże balkonie i popatrzeć na panoramę jeziora. Ten sam widok roztaczał się przed oczami Fogazzara, kiedy jako młodzieniec mieszkał w willi i próbował w swoich wierszach zawrzeć niepowtarzalne uroki Valsoldy i później, gdy jako człowiek doświadczony kolejami życia z głową pełną nowatorskich idei i poczuciem  misji społecznej, pisał swe książki, będące nie tylko wyrazem jego światopoglądu, lecz w równej mierze świadectwem niezmiernej miłości do tej ziemi. Pisarz był bardzo zaangażowany w misję odnowy kościoła katolickiego, co niestety nie spotkało się z uznaniem hierarchów i poskutkowało umieszczeniem na Indeksie Ksiąg Zakazanych "Świętego" powieści, w której najpełniej wyraził swoje poglądy. Wspominałam już w poprzednich postach, że ta żarliwość ideologiczna nie poszła w parze z efektem końcowym, bowiem zarówno "Mały światek nowożytny" jak i "Święty" nie powtórzyły sukcesu pierwszej części cyklu. Zwłaszcza ten ostatni sprawia wrażenie publicystyki ubranej w powieściowe szaty, jednak czasu poświęconego na ich przeczytanie nie uważam za stracony, choć tezy w niej zawarte są mi kompletnie obce. Również i w nich znalazłam wiele interesujących fragmentów a poza tym książki te dały mi możliwość lepszego zapoznania się z pisarzem i jego twórczością. Nie mają tu nic do rzeczy moje osobiste poglądy - Fogazzaro, jako osoba walcząca o to, w co głęboko wierzył, wydaje mi się godnym najgłębszego szacunku. Wiele myślałam o tym, jakim wspaniałym doświadczeniem może być dla współczesnego człowieka takie duchowe spotkanie z kimś, kogo już od dawna nie ma pomiędzy żywymi, które mimo to porusza w nas delikatne struny sentymentu, zapładnia naszą wyobraźnię i ofiaruje niezapomniane przeżycia. Także o tym, że potrzeba nam wewnętrznej ciszy i samotności, aby doszła do głosu ta lepsza część naszej istoty, uważna i wrażliwa i  że ten stan ducha niekoniecznie jest zależny od braku fizycznej bliskości innych ludzi...Miałam wrażenie, że podobne doznania były udziałem pozostałych zwiedzających, w skupieniu oglądających dom pisarza. Nie było wśród nas przepychanek, żeby coś zobaczyć z bliska, nie słyszało się śmiechów i rozmów nie na temat, jedynie od czasu, do czasu padało jakieś pytanie do przewodnika z prośbą o dodatkową informację, co świadczyło o tym, że nikt z nas nie znalazł się w tym miejscu przypadkowo.

Powoli przemieszczaliśmy się po pokojach willi a nasz opiekun opowiadał o dziejach pisarza i jego rodziny oraz różnych przedmiotach związanych z ważnymi momentami ich życia. W jednym z pokoi mogliśmy zobaczyć biurko, przy którym Fogazzaro tworzył swoje powieści a na dnie niedomkniętej szuflady wyskrobany napis, jaki tam umieścił po śmierci syna Mariana. Antonio Fogazzaro miał czworo dzieci, Mariano był jego jedynym synem; choć mówi się, że bardzo kochał je wszystkie, to właśnie z Marianem wiązał szczególne nadzieje. Być może z tego powodu, że w głębi ducha był tradycjonalistą a role, jakie w ówczesnym społeczeństwie mogli odegrać mężczyzna i kobieta były dość odmienne? Nie można też wykluczyć, że w tym obiecującym chłopcu widział odbicie siebie samego, doskonalszego, pełnego zapału i szlachetnych porywów młodości? Mariano podobno był nie tylko niezwykle uzdolniony, posiadał także piękne cechy charakteru, które sprawiały, że nadzieje ojca z nim związane mogły być jak najbardziej zasadne.
Jednak pisarzowi nie było dane długo cieszyć się  bliskością ukochanego syna i patrzenie, jak przeistacza się w  dojrzałego człowieka, gdyż Mariano zmarł na tyfus w wieku zaledwie 20 lat. Czytając w "Piccolo mondo..."strony poświęcone śmierci małej Marysi, zwanej przez wuja Piera Ombrettą oraz dalsze rozdziały powieści, w których pisarz zamieścił opis stanu ducha Franca i Luizy po przedwczesnym zgonie dziecka i analizę rozłamu, jaki nastąpił pomiędzy małżonkami, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że tak głębokie i subtelne rozważania musiały mieć swoje źródło w rzeczywistości. Wtedy jeszcze nie wiedziałam o tym, że w rodzinie pisarza zdarzył się podobny wypadek, z tą różnicą, że dziesięcioletni Mariano nie utonął wpadając do darseny, gdyż od śmierci uratowała go matka, jednak to cudem ocalone życie trwało zaledwie następne dziesięć lat...
Geniusz pisarza sprawił, że opis tych przeżyć stał się jedynym w swoim rodzaju dokumentem, uderzającym swoją głęboką prawdą. Mówi on o tym, na jakie niebezpieczeństwa jesteśmy narażeni, kiedy życie wystawia nas na ciężką próbę a także, jak we własnym sercu i umyśle szukać pociechy, by pogodzić się z trudnym losem, który przypadł nam w udziale.
             
Willa Fogazzaro to spore i wygodne domostwo z kilkoma sypialniami, pokojami gościnnymi, jadalnią, salonem, biblioteką, gabinetem do pracy i obszerną kuchnią, więc jego zwiedzanie trwało dość długo. W tym czasie mogliśmy wyrobić sobie pogląd na poziom życia pisarza i jego rodziny, zainteresowania oraz potrzeby fizyczne i duchowe. Mogliśmy zobaczyć jego osobiste przedmioty, portrety i zdjęcia rodzinne, książki, które czytał w złotym świetle lamp przesłoniętych umbrelkami, zastawę stołową, jakiej używał, zegary, które być może własnoręcznie nakręcał o wyznaczonej godzinie; poczuć atmosferę tego domu zasobnego i wykwintnego, lecz bez przesadnego zbytku, pełnego przedmiotów, które cieszą oko i wiążą serce wspomnieniami... Kiedy zakończyliśmy zwiedzanie, ponownie znalazłam się na placyku przed kościołem; moje oczy uderzył ostry blask marcowego słońca i znów mogłam popatrzeć na jezioro, tak piękne w pełnym świetle dnia, na góry porośnięte lasem na jego drugim brzegu i ośnieżone szczyty Alp w głębi. Jak zwykle w takich magicznych momentach, przyszła do mnie chwila zadumy nad wszystkim co się wydarzyło, zanim tu przybyłam. Myślałam też o tym, jak pięknie życie mi wynagrodziło bóle i troski emigracyjnej egzystencji, również o tym, ile w tym było splotu przypadków i okoliczności a ile mojej woli przetrwania i szukania własnej drogi...

P.S. Jeśli chodzi o drugą i trzecią część trylogii Fogazzara, to nieodmienne kojarzą mi się "Ludźmi bezdomnymi "Żeromskiego, gdzie bohater z rozdartym sercem odrzuca miłość do kobiety, aby realizować swe idee. Co prawda, ich motywy są odmienne (u Fogazzara wiara w Boga a u Żeromskiego posłannictwo społeczne) jednak ścieżka rozwoju duchowego głównych postaci pozostaje bardzo podobna. Dziś inaczej patrzymy na te sprawy, jednak takie to były czasy a  autorom trudno odmówić zarówno przekonań, jak i głębi w opisach ludzkich rozterek.

W trakcie mojego przydługiego milczenia zdobyłam nową sprawność; nauczyłam się edytować filmiki na You Tube -  poniżej zamieszczam jeden z efektów finalnych,  gdzie można obejrzeć pokaz slajdów z willi Fogazzaro.


                               
Dla osób mniej cierpliwych, jak zwykle jest album zdjęć w Google + pod linkiem

33 komentarze:

  1. Witaj sukienko...a teraz sobie poczytam..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Alinko, czytaj, a ja pędzę do pracy (zawodowej). Pozdrawiam!

      Usuń
    2. O, ja chciałam napisać tak samo :-)
      Bardzo się cieszę z Twojego powrotu... i zabieram się za czytanie! Uwielbiam Twoje włoskie podróże.

      Usuń
  2. Piękny wpis. I dom z duszą.
    Zawsze uwielbiałam oglądać takie miejsca, wyobrażając sobie życie ich mieszkańców.
    A widok z balkonu rzeczywiście zapierający dech w piersiach.
    Rozumiem poniekąd Twoją chęć znalezienia połączenia między pisarzem a jego rzeczywistością - przeżyłam coś podobnego szukając w Szwecji Bullerbyn z powieści Astrid Lindgren.
    Witaj z powrotem. Fju, fju i od razu z nowymi możliwościami technicznymi :)))
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najmilsza z Fidrygauek, jak widzę mamy tych samych idoli, ja też uwielbiam "Dzieci z Bullerbyn", to jedna z najpiękniejszych książek jakie kiedykolwiek przeczytałam, nawet sięgnęłam po nią zupełnie niedawno i nadal mnie czaruje tak samo jak w dzieciństwie. A co do śladów, znalazłaś jakieś? Pozdrawiam wzajemnie!

      Usuń
  3. Dziękuję, to wspaniała opowieść. Przeniosłam się w czasie, w przestrzeni i nie wiem kiedy, cały wieczór upłynął mi na włoskich podróżach, które tutaj u Ciebie rozpoczęłam.
    Same zdjęcia - choć piękne - nie oddają jeszcze całego uroku tego miejsca, leży on we wspomnieniu, w emocjonalnej historii, w przeżyciu. Jak jednak takie nieuchwytne "coś" jak nasze przywiązanie do ukochanych pisarzy, poetów, malarzy - cóż z tego, że dawno nieżyjących - jak to może zmienić spojrzenie na takie czy inne miejsce. Twój tekst wspaniale to oddaje - i wcale nie trzeba być miłośnikiem twórczości "Twojego Włocha", żeby móc to odczuć. Myślę, że zachodzi tutaj kolejny poziom jakiejś identyfikacji, poszukiwania własnych wspomnień, wrażeń - dla mnie takim przeżyciem była wizyta w Atmie. Tak jakby być jednocześnie w tamtym- i naszym czasie.
    O przyjemności z czytania tej płynnej, świetnie poprowadzonej narracji już nie będę wspominać za każdym razem.... ;-) Ale to prawda!

    Serdecznie Cię pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ado, jak zwykle Twój komentarz jest piękną i trafną puentą. ..Myślę że to "coś" zaczyna się wtedy, kiedy patrzymy nie tylko oczami ale i sercem, a nasz umysł im sekunduje przetwarzając wrażenia i uczucia w refleksję. A dlaczego tak się dzieje? Być może po tych co odeszli pozostaje jakaś energia, duch, którego obecność odczuwamy w sposób pozazmysłowy? Chciałabym żeby tak było...Również pozdrawiam najserdeczniej, bardzo się cieszę, że do mnie zajrzałaś.

      Usuń
  4. Pisarz rzeczywiście mało znany, skoro pisałaś o nim zapewne już wcześniej odnalazłam w zasobach internetowych, lecz, jak to często bywa- zapomniałam i dziś ponownie sięgnęłam, aby sprawdzić, kto zacz. :) Nie wiem, czy sięgnę po jego książki, być może za jakiś czas, ale jak napisała Ada, nie to jest ważne, ale ta wspólna pasja wędrowania śladami pewnych osób; czasami miłych sercu, czasami podziwianych, a czasami po prostu takich, które w jakiś sposób wpłynęły na nasze postrzeganie świata. Ta próba współodczuwania, odnajdywania wzruszeń, porozumienia międzypokoleniowego, takiego poczucia wspólnoty przeżyć niezależnie od czasu i okoliczności połączonych patrzeniem w to samo miejsce lub przebywaniem w tym samym miejscu. Dom wygląda niezwykle urokliwie i nie dziwię ci się, że chciałaś go obejrzeć.
    No i oczywiście bardzo się cieszę z Twojego powrotu. Jak wróciła Ada zauważyłam że ktoś z Twojego bloga mnie odwiedza, ale pomyślałam sobie, że to niemożliwe, aby dwie miłe sercu osoby w tym samym czasie powróciły, no i popatrz, niemożliwe stało się możliwe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Gosiu, masz rację, dokładnie o to chodzi i dobrze jest jeżeli przytrafiają się nam podobne momenty. Mam nadzieję, że na stałe wrócę do blogowania bo chyba jednak warto! Nareszcie w moim życiu nastąpiła względna stabilizacja i od czasu, do czasu, mogę sobie coś zaplanować. Jeśli chodzi o wejście do Ciebie to rzeczywiście byłam ja i nawet przymierzałam się do zamieszczenia komentarza ponieważ dla mnie pisarstwo Balzaca było bardzo wazne na pewnym etapie życia. Jednak jakoś nie miałam weny żeby napisać co mi w duszy gra a nie chciałam pisać czegoś zdawkowego. Poniewaz mam wolny wieczór zapewne jeszcze się odezwę. Pozdrawiam!

      Usuń
  5. No WRESZCIE!!!
    Mam nadzieję, że wróciłaś na stałe?
    I wcale bym się nie pogniewała, gdybyś zamieściła kilka 'polskich' wpisów;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pewnie bym zamieściła, ale cóż, jak na razie siedzę kołkiem w Ostródzie....Chociaż mam w planie posta na temat Świętej Lipki gdzie bylam w ubiegłym roku, miejsce jest chyba niezbyt znane ale nadzwyczaj ciekawe i warte aby o nim napisać. Ja tez mam nadzieję że wrócę do systematycznego blogowania (jak wiesz masz w tym spory udział). Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. A wiesz Ewuniu, w sumie mogłabym napisać o naszym skansenie, zdawało mi się że już to zrobiłam ale okazało się że jednak nie! Obiecuję że zrobię to wkrótce, tym chętniej że mam sporo dość udanych zdjęć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wspaniale, bardzo lubię skanseny! Ale nawet wpis o Ostródzie byłby dla mnie równie egzotyczny jak te włoskie ;-) A poważnie - to lubię po prostu Twoje pisanie. Przyznam, że rzadko kiedy czytam dłuższe teksty w internecie, wolę książki - a tu mam jeden z kilku dosłownie blogów, które mogę czytać i czytać...

      Usuń
    2. Ado, nie ukrywam, że to dla mnie ogromny komplement!
      Ostróda w porównaniu z Krakowem jest zapewne bardzo egzotyczna, choćby dlatego, że w środku miasta mamy jezioro... O Ostródzie i jej trudnej histori pisałam kiedyś tutaj http://sukienkawkropki.blogspot.com/2013/08/ostroda-przedwczoraj-i-dzis.html O Olsztynku napiszę z przyjemnością bo to piękne miejsce i warte aby je poznać. Natomiast do Ciebie Ado mam prośbę i propozycję zarazem; w moim poprzednim poście "Z ziemi włoskiej do Polski " pisałam o artystach pochodzących z Valsoldy i działających w Polsce, miedzy innymi o Paganim, który dekorował kaplicę św. Sebastiana w krakowskim kościele św.Anny. Może zechciałabyś o tym napisać i pokazać zdjęcia?

      Usuń
    3. Elżbieto. napiszę z przyjemnością. Od dawna mam w planach wpis o św. Annie, ale realizacja u mnie zawsze poddana jest jakimś zawirowaniom, potrzebom chwili, zawsze jakieś dygresje zwodzą mnie na manowce. Na pewno potrzebuję też w miarę dobrych zdjęć - jak św. Anna to tylko w słońcu! Ostatnio, może przed tygodniem zaglądałam, ale panowały iście średniowieczne mroki. To piękne barokowe wnętrze ożywa dopiero w świetle słonecznym, wtedy nawet taki chłodno do baroku usposobiony widz jak ja, nie może chyba odmówić piękna temu spektaklowi światła/koloru. "Z ziemi włoskiej..." za chwilkę przeczytam.

      Usuń
    4. Cieszę się nadzwyczajnie bo jestem bardzo ciekawa tych fresków.

      Usuń
  8. To się nazywa pietyzm pamięci. Godne podziwu i szacunku. BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak uważam, spadkobiercy stanęli na wysokości zadania i hwała im za po!

      Usuń
  9. Fajnie, że znów piszesz. Łubie Twój styl. A willa rzeczywiście ładna i warta zobaczenia, tak otoczenie jak i wnętrza.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja witam serdecznie, to bardzo miłe nie zapomnałeś o mnie. Ja oprócz pisania nadrabiam zaległości w czytaniu innych blogów, bo nazbierało się, nazbierało! Nawzajem pozdrawiam!

      Usuń
  10. Bardzo się cieszę, że wróciłaś. A ponieważ uwielbiam Twoje posty, ten już raz czytałam .
    Przyznaję, nie znam tego pisarza. Nawet nie wiem czy jego książki są dostępne w mojej bibliotece.
    Sukienko, piszesz bardzo obrazowo. Czytając Twój wpis miałam odczucie, że razem z Tobą podążam przez poszczególne pomieszczenia willi, spaceruję po ogrodzie, stoję na tarasie, wdycham zapachy roślin i rześkie płynące od jeziora.
    Życzę miłego tygodnia.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi milo Cię przywitać po przerwie. Milo mi że post Ci się podobał i choć częściowo udało mi sie oddac nastrój tego dnia. Co do Fogazzara to ja książki kupilam na allegro bo u nas w bibliotece też nie było a bardzo się zawzięłam, na szczęście udało mi się na nie trafić. Ja również życzę miłych chwil w nadchodzącym tygodniu.

      Usuń
  11. Bardzo się cieszę, że wróciłaś do pisania o pięknej Italii. Liczę, że teraz jak już się nam znalazłaś to nie zgubisz nam się znów na długi czas.
    Bardzo lubię odwiedzać takie niespodziewane miejsca, o których to przypadkiem się dowiem, bo są bardziej interesujące od tych bardzo znanych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam taką nadzieję, tym bardziej że moje życie nieco się unormowało. Chwilowo jestem odcięta od komputera bo mój jest w naprawie a Marta swego niezbyt chętnie użycza, ale to potrwa jedynie kilka dni. Co do miejsc to faktycznie, takie niespodziewane spotkania są bardzo interesujące (i inspirujące). Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  12. Cudowne zdjęcia, niesamowita wyprawa. Zawsze o takiej marzyłam...może w końcu mi się uda:) Włochy to kraj nr 1 na mojej liście, ale póki co byłam tam tylko w zimie, na nartach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za odwiedziny i miłe słowa! Włochy są naprawdę przepiękne a możliwość ich poznawania z pewnością osłodziła mi gorycze emigracji, co jak to napisałam w jednym z postów sprawiło, że moja szklanka była "wypełniona w połowie" a nie w polowie pełna, czy pusta. Teraz cieszę się, że sięgnęłam po aparat i zdecydowałam na pisanie bloga bo szkoda żeby to wszystko poszlo w niepamięć... Serdecznie pozdrawiam i życzę wielu wspaniałych wypraw do Włoch i nie tylko!

      Usuń
  13. Kontynuacja Sukienki wypadła bardzo dobrze! Najważniejsze, że po tak długim czasie pokazałaś klasę pisania. Bardzo przemyślany i przygotowany wpis. Tylko pozazdrościć :) Ciesze się, że powróciłaś z takim akcentem. Pozdrawiam serdecznie :) Krzysztof :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Krzysiu, zajrzałam do ciebie i wiem co Was spotkało...Mam nadzieję że sprawy idą w dobrym kierunku i stajecie na nogi po tych przejsciach. Ja i Marta też miałyśmy trudny okres ale nie ma co kryć na własne życzenie więc nie ma co porównywać. Dzięki za odwiedziny, również pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego najlepszego!

      Usuń
  14. Bardzo się cieszę, że wróciłaś do blogowania, kolejny ciekawy wpis, historia rodziny pisarza interesująca no i zdjęcia doskonale ilustrują wpis.
    A teraz obejrzę filmik.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło że zajrzałaś, Twój wpis o kwitnacych gałązkach zmobilizował mnie do zamieszczenia wpisu o mimozie. Pozdrawiam wzajemnie!

      Usuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.