sobota, 23 listopada 2013

Lombardia. Wędrując wokół Jeziora Lugano, Brusimpiano - Ardena, sanktuarium i fortyfikacje.




Kiedy pierwszy raz przyjechałam do Lavena Ponte Tresa nad jeziorem Lugano  i rozejrzałam się wokoło, mój wzrok zatrzymał się na  długim wzniesieniu po prawej stronie. Porastał je ciemnozielony las; dzięki pięknej pogodzie, na tle niebieskiego nieba wszystkie szczegóły pejzażu widać było jak na dłoni. Zapowiedź tego wspaniałego widoku miałam już wtedy, gdy dojeżdżałam do celu; ponieważ droga wiedzie dość wysoko pomiędzy górami i dopiero nieopodal miasta schodzi w dół serpentyną, z okien autobusu świetnie widać całą okolicę i jezioro w dole. Podobną, wspaniałą wizytówkę prezentuje przybyszowi również miasto Como, jeśli przyjeżdża się pociągiem lub samochodem od północnej strony. Wspominam o tym nie bez powodu, gdyż kiedy po raz pierwszy byłam w Como, mój wzrok zatrzymał się na zielonym wzgórzu ponad miastem, gdzie widniała piękna biało - różowa willa w stylu liberty a ten widok spowodował, że natychmiast zapragnęłam jak najszybciej znaleźć się tam, na górze...


Tu natomiast mój wzrok przyciągnął niewielki kościółek z barokową fasadą w ciepłych barwach, zatopiony w zieleni. Nieopodal widać było szeroką przesiekę i w pierwszej chwili miałam nadzieję, że jest tam kolejka linowa, lecz szybko zorientowałam się, że to jedynie trakcja elektryczna, więc jeśli chciałabym tam dotrzeć pozostawał mi spacer na własnych nogach. Kiedy obejrzałam bulwar i przylegającą do niego frakcję miasteczka, postanowiłam niezwłoczne poszukać drogi na górę lub znaleźć kogoś, kto mógłby być źródłem wiedzy na ten temat. Zwykle dopisywało mi szczęście jeśli chodzi o dobór przygodnych informatorów i na ogół na moje pytania otrzymywałam bardzo szczegółową odpowiedź wraz z różnymi dodatkowymi wskazówkami. Szczerze powiem, że było to nadzwyczaj miłe i mam wrażenie, że oprócz zwykłej ludzkiej grzeczności dochodził tu do głosu lokalny patriotyzm mieszkańców, dumnych z tego, że mogą przybyszowi z innych stron pokazać uroki swej ziemi.

Podobnie było i tym razem, zagadnęłam pewną starszą panią,
i dowiedziałam się, że ów kościółek to sanktuarium w Ardenie, niewielkiej frakcji miejscowości Brusimpiano a drogi są dwie; jedna to asfaltowa droga jezdna (zdecydowanie dłuższa) i mulatiera, która co prawda szybko mnie zaprowadzi na górę, jednak ma tę niedogodność, że w zasadzie jest nieużywana i z tego powodu nieco zaniedbana. Pani powiedziała mi też, że za czasów jej młodości okoliczna ludność często chodziła tamtędy na modlitwę, jednak to się zmieniło, ponieważ dziś te praktyki nie są już tak powszechne a do tego większość wiernych jeździ tam samochodami. Z tego powodu, obecnie owa mulatiera służy przede wszystkim turystom, którzy podobnie jak ja, preferują piesze wędrówki.
Pani wspomniała też, że po drodze mogę zobaczyć okopy i stanowiska należące do Linii Cadorna. Był to jeszcze jeden argument za wybraniem tej drogi, bo chociaż jestem przeciwniczką wszelkich wojen, zawsze mnie interesowały również i te świadectwa przeszłości. W okolicy jest wiele takich stanowisk, rozrzuconych w różnych miejscach, wzdłuż granicy ze Szwajcarią pomiędzy Varese i Luino; podobne umocnienia widziałam również w górach nad jeziorem Como. Mulatiera rzeczywiście wyglądała na nieuczęszczaną, w niektórych miejscach było sporo połamanych gałęzi a nawet przewróconych drzew, leżących w poprzek drogi. Jej szerokość wskazywała na to, że była to raczej tzw. strada militare a nie dróżka, którą wieśniacy przemieszczali się na pola i pastwiska. Muszę powiedzieć, że ta krótka trasa, którą można swobodnie przejść w ciągu trzydziestu minut, sprawiła na mnie bardzo niemiłe wrażenie. Nie ukrywam, że szłam robiąc sobie w duchu wyrzuty, iż chyba jakiś diabeł mnie podkusił, abym wybrała tę drogę, bo skóra mi ścierpła na plecach, kiedy dotarłam do okopów połączonych tunelami i krytymi przełazami, dzięki którym niegdyś można było bezpiecznie pokonywać różnicę poziomów. Przyjrzałam im się z zewnątrz, ponieważ nie mając żadnego przygotowania w tej mierze, czy chociażby latarki, nie odważyłabym się w pojedynkę zapuszczać do ich wnętrza. Oprócz tego, jak już pisałam, przez całą drogę czułam dziwny i niewytłumaczalny niepokój...
Osoby, które regularnie czytają tego bloga, być może pamiętają, jak już wcześniej wspominałam o tym, że kilkakrotnie zdarzało mi się, iż miałam wrażenie, że znajduję się w miejscu emanującym jakąś nadzwyczajną energią. Czasem było to uczucie przyjemne, pozwalające mi doładować mój wewnętrzny akumulator, zaś innym razem towarzyszył mi zupełnie irracjonalny lęk i poczucie zagrożenia. Z natury jestem osobą rozsądną, nie szukam sensacji tego rodzaju, poza tym uważam, że podobne odczucia w większości dają się wytłumaczyć w sposób, jak najbardziej naukowy, To, czy te wrażenia odbieramy zupełnie jednoznacznie, czy też jako zaledwie dostrzegalną zmianę aury, w dużej mierze zależy od naszej osobniczej wrażliwości, która może być zmienna na różnych etapach naszego życia. Jednak mimo wszystko nie odżegnuję się od poglądu, że na ziemi i niebie są rzeczy, o jakich nie śniło się filozofom, gdyż nie wszystko co nas otacza daje się zważyć i zmierzyć. Być może, pierwotna, zwierzęca część naszej natury czasami dochodzi do głosu  i wtedy mamy do czynienia z emocjami, których nie potrafimy zrozumieć...

Tym razem sądziłam, że to przykre uczucie powoduje obraz opuszczenia graniczący z ruiną, zwalone drzewa, połamane gałęzie i murki porośnięte mchem po obu stronach drogi. Miałam ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie i byłam po prostu szczęśliwa, kiedy tak, jak mi powiedziała moja informatorka, droga dość szybko zaprowadziła mnie na niewielką łąkę u podnóża tarasu, na którym wzniesiono kościół. Niewiele wiadomo o tym, jak się przedstawia historia tego miejsca, podobno w wiekach średnich było tu oratorium, przy którym mieszkał pustelnik, mówi się też, że swego czasu otaczano tu szczególną czcią wizerunek Czarnej Madonny, do którego zanoszono modły w czasach zarazy, jaka nawiedziła te okolice. Obecny kościół pochodzi z XVII wieku a w głównym ołtarzu widnieje obraz "Madonna del Latte", czyli Maria karmiąca Dzieciątko Jezus, który jak się przypuszcza pochodzi ze szkoły Bernardino Luini i jest datowany na XV wiek. Kościół jest niewielki ale bardzo harmonijny a jego główną ozdobą jest piękny portal i zegar słoneczny umieszczony na południowej ścianie. Z tym kościołem wiąże się pewna niezwykła historia; podobno w latach siedemdziesiątych XX wieku, miały tu miejsce zadziwiające zjawiska, zakwalifikowane jako paranormalne. Mówi się o przedmiotach przemieszczających się samoistnie i unoszonych w powietrze przez nieznane siły a także o tym, iż w biały dzień zaczynały dzwonić dzwony, mimo że nie było widać nikogo, kto by je wprawiał w ruch. Nie wiem na ten temat nic więcej, ale widocznie tajemnicze zjawiska ustały tak samo nagle, jak się pojawiły. Natomiast nieco później zupełnie przypadkowo znalazłam w internecie kilka ciekawostek na temat fortyfikacji, które mnie tak wytrąciły z równowagi. Otóż wynikało z nich, że te sensacje nie były tylko moim udziałem i swego czasu zainteresowali się nimi "łowcy duchów" czyli osoby próbujące w sposób fizykalny zbadać zjawiska uchodzące za paranormalne, przy użyciu bardzo czułej i skomplikowanej aparatury. Szczerze mówiąc, nie jest dla mnie do końca jasne, czy dwaj poszukiwacze potwierdzili fakt istnienia w tym miejscu niewyjaśnionych zjawisk, co prawda oglądałam ich film na You Tube, ale nic nie wskazywało, że te działania zakończyły się spektakularnym sukcesem.

Jednak jak już wspomniałam, te przykre sensacje minęły jak zły sen, kiedy dotarłam na taras przed kościółkiem, gdzie wszystko rozjaśniał blask słońca i skąd roztaczał się widok na jezioro i góry. Przed sobą miałam miasteczko z mostem stanowiącym przejście graniczne, Monte Lema, o której pisałam w poprzednim poście a po lewej stronie była Monte Caslano i przesmyk u jej podnóża, gdzie właśnie przepływał statek zmierzający z Ponte Tresa do Porto Ceresio i dalej, do Lugano.







Piękne widoki wiosny rozkwitającej wokoło, szybko zatarły niemiłe wrażenie, jakie mi towarzyszyło podczas wędrówki przez las, ale dziś, kiedy wracam do wspomnień o tamtym dniu, nadal zadaję sobie pytanie, co właściwie mi się przydarzyło? Czy był to tylko nieprzyjemny nastrój wywołany widokiem tego zaniedbanego i odosobnionego miejsca, czy może ja również jestem jedną z tych osób, które mogą zaświadczyć, że jest to naprawdę miejsce niezwykłe...

Więcej zdjęć jak zwykle w albumie >

27 komentarzy:

  1. Bylismy w tych pieknych okolicach kilka razy, ale nie wiedzielismy o tylu ciekawych rzeczach. dzieki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie widziałam tam wielu rzeczy z braku czasu albo dowiedziałam się o nich zbyt późno... Żałuję że nie mogłam zwiedzić większej ilości fortów które tworzą Sentiero della Pace http://www1.provincia.va.it/lineacadornavarese/it/itinerari.htm
      wysyłam na wszelki wypadek link bo może byłabyś zainteresowana? Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Gęsiej skórki dostałam, patrząc na zdjęcie, więc nie dziwię się Twojemu poczuciu niepokoju. Chyba odechciałoby mi się wędrowania po opuszczonych i zaniedbanych terenach. Odważna jesteś! BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też miałam nieszczególne doznania bo w niektórych miejscach wyglądało to o wiele gorzej... W sumie nigdy się nie bałam chodzić sama ale taki irracjonalny strach przydarzył mi się parę razy, nie powiem!

      Usuń
  3. Usiłuję sobie przypomnieć, czy i mnie przydarzyły się takie chwile lęku, irracjonalnego przestrachu- nie pamiętam. Mój strach miał raczej racjonalne podstawy, kiedy szłam przez nieoświetlone działki po zmierzchu i zmawiałam Zdrowaśki, aby szczęśliwie dotrzeć do celu. Widać nie trafiłam w takie miejsce tajemniczych i niewytłumaczalnych zjawisk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba wolałabym bliskie spotkanie z czymś nadprzyrodzonym niż zapuszczanie się na nieoświetlone działki...Osobiście do tzw. duchów mam stosunek sceptyczny, chociaż raz mi się przydarzyło coś, co zachwiało moim przekonaniem. A na samą myśl o tym co mogło Ciebie spotkać robi mi się słabo! Mam nadzieję że ten Twój eksperyment należy do przeszłości i już go nie powtarzasz. Życzę miłej niedzieli!

      Usuń
  4. Mój eksperyment był li tylko wynikiem ciągu zdarzeń, a nie zamierzonym działaniem. I podobnie jak ty do duchów mam stosunek sceptyczny, chociaż... zawsze jest jakiś wyjątek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak też myślałam, zrobiłaś to pod przymusem okoliczności ale i tak nie zazdroszczę!

      Usuń
  5. Bardzo obfita i urodzajna roślinność. Ciekawi mnie czyta są komary znane z mazurskich zarośli? Po za tym to ciekawa historia, jak wile innych, które opisałaś. Ale widoki na taflę jeziora spod kościoła jest chyba najbardziej gody polecenia. ;)

    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komary są, co gorsza kilka lat temu pokazał się nowy gatunek tzw. komary tygrysy (w prążki) które gryzą w biały dzień w pełnym słońcu a nie tylko o zmierzchu czy w cieniu. Co prawda robiono jakieś opryski i więc ich populacja się wyraźnie zmniejszyła ale przez pewien czas bardzo dawały się we znaki. A widok z tarasu był faktycznie przepiękny, bo różnica 180 m nie zacierała widoczności, wręcz przeciwnie. Również pozdrawiam!

      Usuń
  6. Malownicza okolica jak i sam kościółek. Widoki z tarasu przepiękne. Ten pająk - lampa ładnie wygląda na ścianie. Co do odczuć podczas spaceru może to oznaczać, że byłabyś dobrym medium w seansach spirytystycznych. Chociaż tych praktyk to chyba lepiej nie zaczynać, czasem się źle kończą.
    Zdjęcia jak zawsze piękne, wydaje mi się, że co wycieczka to ładniejsze. Ten widok miasteczka z góry - prawie jak Portofino.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też się spodobał ten pająk, bardzo pomysłowy, nawet zastanawiałam się czy nie dałoby się stworzyć takiego domowym sposobem...Okolica tego jeziora jest naprawdę prześliczna, jest tam taka bujna nieskażona zieleń, że aż serce rośnie, to świetne miejsce na wypoczynek. Co do predyspozycji mediumicznych być może coś w tym jest, ale mam podobne zdanie jak Ty i też uważam, że są drzwi, których lepiej nie otwierać, bo może to mieć zły wpływ na psychikę. Również pozdrawiam i życzę udanego tygodnia!

      Usuń
  7. Okolica przepiękna, widoki fantastyczne. Cieszę się, że mogłam zobaczyć w pełnym słońcu tereny nad jeziorem Lugano.
    Jesteś wyjątkowo odważna...Powiem Ci szczerze, że nie popieram takich samotnych wypraw...Wiem, że jest to tylko gdybanie, ale gdyby Tobie się coś stało? Raczej nie możesz liczyć na pomoc...
    Byłam przez trzy dni w Lugano i Locarno, cały czas padał ulewny deszcz...Niewiele zwiedziłam i tym samym niewiele widziałam. Nie mogłam przedłużać swojego pobytu.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiem że nie miałam obaw iż może mi się coś złego przydarzyć, więc jak wyjeżdżałam zawsze mówiłam moim gospodarzom gdzie się wybieram i kilka razy dzwoniłam w trakcie. W razie nieszczęścia jest krajowy numer alarmowy a znając język można wytłumaczyć gdzie jesteśmy, (gorzej jeśli się mówi po angielsku bo można nie zostać należycie zrozumianym). Szkoda że pogoda popsuła Ci wycieczkę...Ja też nie raz byłam zła bo miałam dzień wolny a pogoda nie sprzyjała wypadom więc pozostawały mi zajęcia domowe które trudno nazwać relaksującymi. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  8. włochy są piękne, co prawda byłem tam tylko raz, ale... muszę znaleźć trochę czasu i dokładnie przejrzeć twój blog.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie zapraszam, może jakiś post zainspiruje Cię do ponownej wizyty?

      Usuń
    2. wrzuciłem już sobie na bloga link do ciebie i w wolnych chwilach będę go penetrować do woli. co prawda jeśli chodzi o italię to wyjątkowo podobało mi się w ruinach pompei ale przecież i północ, florencja, pizza, wenecja też mnie oczarowały.

      Usuń
  9. Widoki nieziemskie!
    Przypomniałas mi coś;
    swego czasu, w Bieszczadach, spotkalismy w ustronnym miejscu dziwna parę, powinnam napisac sympatyczna, rozmowna, bezposrednia, ale nie - dziwną.
    Z punktu rozgadali sie i zaczęli opowiadac rózne niesamowite historie, że ciarki człowiekowi przechodzily po plecach, zwłaszcza że siedzieliśmy przy starym cmentarzu...
    Wyrzuciłam te opowiesci z głowy, ale od tamtego czasu zdarza mi się, że idąc przez las, mam wrażenie, ze ktos idzie za mną, odwracam się, oczywiście nie ma nikogo, ale za kazdym razem, kiedy dopada mnie to uczucie, kojarze z tymi dziwnymi ludzmi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm, myślę, że mogłabyś z tego stworzyć opowiadanie z dreszczykiem...Też by mi ciarki przeszły na Twoim miejscu. Jak pisałam, do strachliwych nie należę a jeśli już to boję się żywych a nie duchów, ale na szczęście pani, którą pytałam o drogę nic mi nie wspomniała o tych lokalnych gadkach, bo wtedy dopiero bym się czuła, skoro bez tego było mi nieswojo!

      Usuń
  10. fantastyczne zdjęcia ; )

    OdpowiedzUsuń
  11. Piękne zdjęcia:) origamiiptaki.blogspot.com zapraszam:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Napisałam długi komentarz, po czym jednym ruchem reki skasowałam wszystko! To było wczoraj, gapa ze mnie... juz nie miałam siły pisac raz jeszcze, dzisiaj wiec krotko, ze ciekawa wyprawa i z przyjemnoscia obejrzalam zdjecia!
    Juz o innych sprawach typu: przeczucia, duchy itp... nie będe się rozpisywała, bo za długo by potrwało, poza tym straciłam wątek :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to ogromnie żałuję bo czuję że miałaś jakieś spotkania z duchami, a może się mylę? A może napisz coś u siebie na blogu? to byłoby bardzo ciekawe, poza tym słyszałam że w Japonii wiara w duch jest dość powszechna, czy zetknęłaś się z tym? Także pozdrawiam!

      Usuń
  13. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale ja jeszcze nie miałem takich przypadków nieokreślonego lęku w jakichś miejscach. Chyba nie byłbym dobrym medium. :-)
    A ja się ciągle zachwycam Twoją wspaniałą lekkością w opowiadaniu ciekawych historii. :-)
    Zdecydowanie powinnaś wydać jakąś książkę czy coś w tym stylu.
    Jak zwykle - piękne krajobrazy pokazujesz, ale to już chyba norma :-)
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę że dobrze, takie sensacje nie są przyjemne tym bardziej jeśli człowiek jest sam w takim miejscu. Jezioro Lugano jest nadzwyczaj malownicze, mimo że nie tak znane jak Como. Natomiast co do książki, cóż byłoby fajnie ale z tego co wiem osobom bez dorobku z reguły proponuje się aby partycypowały w kosztach ...Także pozdrawiam!

      Usuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.