piątek, 14 grudnia 2012

Lombardia. Milano - ancora!

To dźwięczne włoskie słowo zamieszczone przeze mnie w tytule, ma podwójne znaczenie. Pierwsze to "jeszcze" lub "ponownie" a drugie, to po prostu kotwica. Tu użyłam go ze względu na jego podwójny sens, po pierwsze - ponieważ  ponownie piszę o tym mieście, po drugie - z powodu opisywanych miejsc, które przez wiele lat emigracji były dla mnie swego rodzaju kotwicą emocjonalną, punktami zaczepienia, do których mnie ciągnęło i gdzie co jakiś czas musiałam zajrzeć.

Na ogół unikałam środków komunikacji publicznej, gdyż lubiłam snuć się  po Mediolanie na piechotę, czasem z mapą w ręku w poszukiwaniu jakiegoś interesującego miejsca lub zabytku a innym razem szłam bez celu z nadzieją, że przez przypadek trafię na coś ciekawego. W ten sposób nie tylko lepiej poznawałam miasto, lecz także znajdowałam różne urokliwe miejsca, do których później chętnie wracałam. Jednym z nich była dzielnica Brera ze swoimi wąskimi, malowniczymi uliczkami. Tu, w imponującym budynku o arkadowym dziedzińcu, znajduje się sławna Akademia Sztuk Pięknych oraz muzeum ze wspaniałymi zbiorami. Zwiedzając je, mogłam na własne oczy zobaczyć wiele obrazów, które wcześniej znałam jedynie z reprodukcji i zdjęć.

Pewnego razu, zdarzyło mi się tam coś, co mnie kompletnie wytrąciło z równowagi... Wychodziłam właśnie z jednej z sal, kiedy  w głębi, w następnym pomieszczeniu, ujrzałam przed sobą „Martwego Chrystusa” Andrei Mantegni. Znałam ten obraz z reprodukcji, czytałam też o tym, jaki jest niezwykły, że malarz złamał w nim obowiązujące kanony, ponieważ nie tylko namalował Jezusa w postaci spracowanego wieśniaka, lecz przede wszystkim ze względu na perspektywę, jakiej użył, umieszczając na pierwszym planie jego wielkie stopy z ranami od gwoździ. Wiedziałam to wszystko, lecz ta wiedza nie obroniła mnie przed piorunującym wrażeniem, którego wtedy  doznałam. Jako pielęgniarka z długim, szpitalnym stażem, ze śmiercią  miałam do czynienia w zasadzie na co dzień i to od wielu lat; jednak wtedy, w tym sponiewieranym nie boskim, lecz ludzkim ciele, zobaczyłam nie tylko jej majestat, lecz także ogromne cierpienie umierania, opuszczenie, ból i samotność tych, którzy zostają. Nawet nie wiem, jak to się stało, że wszystkie moje lęki i emocje, pod wpływem tego obrazu znalazły jedyne możliwe ujście i zupełnie nieoczekiwanie dla mnie samej z oczu polały mi się łzy... Było to silniejsze ode mnie, było mi też zupełnie obojętne, że jestem wśród ludzi, że może ktoś na mnie patrzy i ocenia moje zachowanie. Właściwie nie wiem - czy płakałam nad zmarłym Jezusem, który na tym obrazie uosabia każdego z nas? Czy nad tymi, których odprowadzałam na drugi brzeg a może nad tymi, których nikt nie opłakał i nawet nie wiadomo gdzie są ich groby? Może też trochę sama nad sobą?

Na skraju dzielnicy Brera, niedaleko Castello Sforzesco, znajduje się mały, śliczny kościółek Santa Maria del Carmine. Przed nim, na niewielkim placu noszącym tę samą nazwę, z przyjemnością mogłam obejrzeć jedną z rzeźb naszego rodaka, Igora Mitoraja. Według mnie, pomysł, aby ją tam umieścić był prowokacyjny sam w sobie, lecz bądź co bądź jest to polski akcent, co w miły sposób pogłaskało moją narodową dumę.
Idąc ulicą Brera w stronę północy, dochodziłam do via Solferino i dalej, do via Moscova, gdzie mniej więcej w jej połowie, jest nieduży plac San Angelo z pięknym, barokowym kościołem. Tam swego czasu można było obejrzeć wspaniałą wystawę kilkudziesięciu prawosławnych ikon o ogromnej wartości artystycznej  i materialnej. Ikony przyjechały z Rosji a wystawę pokazano w pomieszczeniach klasztornych, do których zwykle nie ma dostępu, gdyż są objęte klauzurą. Przepiękne, bogato złocone obrazy, z których większość liczyła sobie kilkaset lat, cieszyły się wielkim zainteresowaniem mieszkańców Mediolanu. Dodatkowym walorem tego przedsięwzięcia było to, że w nawie kościelnej wystawiono ich fotogramy, zapewne zarówno dla zachęcenia potencjalnych odwiedzających, jak i celem dania okazji zaznajomienia się z nimi osobom mniej zamożnym (bilet kosztował sporo, jak na owe czasy). Zaimponował mi również fakt, że wystawa nie miała miejsca w muzeum przystosowanym do tego celu, więc organizatorzy musieli zadać sobie ogromny trud, aby zapewnić jej należyty poziom bezpieczeństwa. Jednak najpiękniejsza była idea tego przedsięwzięcia, bowiem na tyłach klasztoru mieści się powiązane z nim Centrum Caritas, gdzie codziennie można  spotkać wielu obywateli byłego Z.S.R.R. oczekujących na pomoc w znalezieniu pracy lub na darmowy posiłek, który można zjeść w stołówce fundacji.  

Myślę, że dzięki tej wystawie niektórzy Włosi mogli na własne oczy zobaczyć, że nawet ci, co emigrują za chlebem mają za sobą wielowiekową, wspaniałą kulturę, która przynosi zaszczyt całej Europie.
Ten placyk ma jeszcze jeden szczególny urok - fontannę świętego Franciszka. Jest on patronem Włoch i z tego względu nadal cieszy się tu wielkim poważaniem a podczas moich wędrówek napotkałam wiele przejawów jego kultu. Fontanna jest prosta, lecz bardzo piękna i wymowna. Ma formę dużej studni; przy niej stoi pochylony Franciszek wygłaszający kazanie do ptaków siedzących na cembrowinie. Obok fontanny, na placu pod drzewami, odbywa się targ kwiatowy, gdy się kończy, mediolańskie kwiaciarki część swego kolorowego i pachnącego towaru zostawiają, jako dar dla świętego. W Mediolanie najbardziej podobało mi się to, że niespodziewanie odkrywa się tam różne urocze zakątki,  jakiś romantyczny wirydarz z fontanną, ukryty za ciężką bramą, którą ktoś właśnie otworzył na chwilę albo śliczne podwórko tuż obok wielkomiejskiej arterii. Miałam takie ulubione podwóreczko przy Corso Buenos Aires. Jest to długa ulica o charakterze handlowym, świetne miejsce na zakupy, jeśli  kogoś nie stać na markowe butiki przy via Montenapoleone lub via San Andrea (Chanel, Versace, Armani, etc.). 

Na jednym z dziedzińców mieści się biblioteka ”Libreria del Corso”. Lubiłam ten zakątek, gdyż to bajkowe podwórko z kolorowym neonem w bramie, kojarzyło mi się zawsze z ilustracjami z książeczki dla dzieci.  Innym miejscem mającym swoisty urok i wielką magię, jest obecna siedziba uniwersytetu zwana Ca’ Granda, czyli Wielki Dom. Budynek ten powstał dzięki Francesco, władcy Mediolanu z panującego rodu Sforzów a w dobie renesansu był jednym z najpiękniejszych i najlepiej wyposażonych szpitali w Europie. Ma wspaniałą fasadę z czerwonej cegły, bardzo bogato zdobioną o długości prawie trzystu metrów. Główny dziedziniec jest ogromny i równie wielkiej urody. 

Wzdłuż biegną portyki o szerokich arkadach z reliefami i popiersiami, których piękno i rozmaitość można chyba porównać z głowami wawelskimi a całość, w przeciwieństwie do fasady, ma nie ceglasty, lecz delikatny różowo - biały kolor. Po drugiej stronie ulicy znajduje się ogród Guastalla, obecnie niezbyt duży, ale bardzo ładny park, założony w połowie XVI stulecia na życzenie pewnej hrabiny, której nazwisko nosi do dziś. Pośrodku ogrodu jest nieckowate obniżenie gruntu z uroczą sadzawką otoczoną balustradą. Całość skojarzyła mi się z Dolinką Szwajcarską w przedwojennej Warszawie, którą w jej dawnym kształcie można dziś zobaczyć jedynie na starych pocztówkach. Również ogród Guastalla zmienił się od czasu swego powstania, ale mimo to, nadal jest miłą enklawą zieleni, gdzie pośród drzew stoją białe posągi i ławki, na których chętnie przysiadają studenci oraz ich wykładowcy po zakończeniu zajęć na uniwersytecie

W przeszłości Mediolan posiadał dużą sieć kanałów zwanych "navigli". Ich budowę rozpoczęto we wczesnym średniowieczu, miały wtedy zadanie obronne a także służyły do odwadniania terenu. Pełniły również funkcję popularnej drogi wodnej, którą spełniały, aż do początku w XX stulecia, kiedy ta rola znacznie zmalała z racji rozwoju transportu kolejowego. W związku z tym, podjęto decyzję, aby większość kanałów znajdujących się na terenie zwartej miejskiej zabudowy przykryć nawierzchnią ulic. Wtedy to Mediolan przestał być wodnym miastem jak go nazywano przez wiele stuleci i kompletnie zmienił swoje oblicze. Co prawda, jakiś czas temu powstał projekt ich częściowego odsłonięcia, lecz zarzucono go ze względu na wysokie koszty. Pozostałe zewnętrzne kanały istnieją do dziś i sukcesywnie są włączane do listy atrakcji turystycznych. Można po nich pływać łódkami i kajakami a od kilku lat organizowane są krótkie wycieczki statkiem. Dzięki tej sieci kanałów połączonych z rzekami Pad, Ticino i Adda Mediolan nadal ma bezpośrednią  komunikację z jeziorami Como i Maggiore a także wybrzeżem adriatyckim.

Między innymi, tą właśnie drogą z kamieniołomów znajdujących się nad Lago Maggiore nieopodal miejscowości Candoglia, transportowano biało-różowy marmur, użyty do budowy mediolańskiego Duomo.


Niegdyś główną rolę odgrywały przede wszystkim duże zewnętrzne kanały: Naviglio Grande, Pavese, Martesana, Paderno i Bereguardo, lecz oprócz nich istniała duża sieć pomniejszych kanałów na terenie miasta. To sprawiało, że można było spławiać barki z towarami produkowanymi w Lombardii, aż do portów leżących u ujścia Padu a następnie transportować dalej, przy użyciu statków pełnomorskich. Była to wspaniała idea i majstersztyk wiedzy inżynieryjnej, gdyż oprócz kanałów sensu stricto musiano zbudować liczne śluzy, darseny oraz mosty. Przy ich budowie i utrzymaniu pracowało wielu wybitnych inżynierów, między innymi Leonardo da Vinci, który zmodernizował Naviglio Grande, dziś mający swój początek niemal w samym centrum miasta. Obecnie ulice w pobliżu tego kanału są malowniczym miejscem z mnóstwem sympatycznych barów i kawiarenek a także dzielnicą artystów, którzy chętnie sytuują  swe pracownie w tej okolicy. Nieopodal Darseny, wielkiego basenu w którym kiedyś cumowano barki i gdzie zaczyna się ów kanał, można zobaczyć pochylony i powykrzywiany daszek wsparty na drewnianych krokwiach, pod którym znajduje się coś na kształt szerokiej rynny z bieżącą wodą. Jest to zabytkowe "lavatoio" czyli miejsce, gdzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu mieszkanki okolicznych domów przychodziły, aby zrobić pranie. 

Tuż obok, w kompleksie budynków z typowym ,,cortile’’ czyli wewnętrznym podwórkiem, skąd wchodzi się do poszczególnych mieszkań, mieści się kilkanaście pracowni artystycznych. Można tam wejść, porozmawiać z malarzem, pooglądać jego prace a także kupić jedną z nich, jeśli coś się nam szczególnie spodoba. Nieopodal Darseny zaczyna się Corso di Porta Ticinese, długa ulica o jedynym w swoim rodzaju, niepowtarzalnym charakterze. Swą nazwę zawdzięcza klasycystycznej bramie miejskiej - Porta Ticinese, która ją zamyka od południa, zaś na jej północnym krańcu można podziwiać jeden z najważniejszych zabytków Mediolanu - Colonne San Lorenzo, czyli Kolumny Świętego Wawrzyńca. Jest to szesnaście korynckich kolumn, datowanych na II-III w n.e. Zamykają one plac, przy którym znajduje się Bazylika San Lorenzo, jeden z najwspanialszych kościołów Mediolanu. Jej najstarsza część pochodzi z pierwszych wieków chrześcijaństwa, można tam zobaczyć min. kaplicę San Aquilino a w niej cenne romańskie mozaiki. 

Od dawna jest to ulubiona dzielnica młodzieży należącej do mediolańskiej alternatywy a w okolicy znajdziemy liczne butiki z odlotową odzieżą, gdzie można kupić ubrania vintage są również sklepy dla zwolenników stylu punk i  metal oraz inne, oferujące torebki, biżuterię, różne niepowtarzalne, ręcznie robione akcesoria, wymyślne buty a także płyty i sprzęt muzyczny. W okolicy chętnie spotykają się przedstawiciele młodzieżowych subkultur, co niestety nie zawsze dobrze się kończy, tym bardziej, że podobno jest to miejsce, gdzie kwitnie handel narkotykami. Sama kilkakrotnie wśród osób siedzących na schodach przed kościołem i pod kolumnami widziałam takie, których stan jednoznacznie wskazywał na znaczny stopień odurzenia. Mimo to, lubiłam tę dzielnicę z jej kolorowymi wystawami i zaskakującymi  graffiti, chociaż nie da się ukryć, że nie wszyscy zostawiający tam swój ślad mają coś istotnego do powiedzenia w materii street- artu. 

Stali mieszkańcy tej dzielnicy nieustannie narzekają na hałasy trwające długo w noc, walające się śmieci oraz szkło z potłuczonych butelek i brak poczucia bezpieczeństwa. To wszystko sprawiło, że apartamenty leżące w tej okolicy, niegdyś drogie i bardzo prestiżowe, zaczęli opuszczać ich dotychczasowi mieszkańcy, a ci którzy pozostali, wciąż ponawiają desperackie apele o zdyscyplinowanie młodzieży środkami policyjnymi. W związku z tym, wydano wiele zakazów - nie wolno siadać pod kolumnami, pić alkoholu poza barami, śmiecić, itd. co w pewnym stopniu poprawiło sytuację i ograniczyło aspołeczne zachowania. Raz w roku, w dniu 1 maja rusza stąd kolorowy pochód organizowany przez centra socjalne, związki zawodowe oraz grupy młodzieżowej kontrkultury. Jest to bardzo ciekawe zjawisko, o którym szerzej piszę w poście>


Natomiast jeśli ktoś ma ochotę na więcej zdjęć Mediolanu, może zobaczyć je tutaj>

14 komentarzy:

  1. Ciekawie opisalas Mediolan, i niektore fragmenty Twojego wpisu, gdybys nie pisala nazwy miasta, a tylko opisywala sklepy kamienice, to co sie tam dzieje w rozmaitych miejscach, ta mlodziez kolorowa, ktora jak to mlodziez, zawsze prostestuje przeciwko czemus w rozmaity sposob, wiec gdyby nie to, myslalabym, ze piszesz o Rzymie.
    W kazdym razie z przyjemnoscia dowiedzialam sie wielu ciekawych rzeczy o Mediolanie i troche wiaze to sobie z tym co widzialam w Italii.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różyczko, jak widać duże miasta nie różnią się zbytnio pod tym względem, a młodzież również ma swoje "odloty" dość podobne, dobrze jeśli poszaleją i z tego wyrastają...a Mediolan to ciekawe miasto, cieszę się że mogłam je poznać.

      Usuń
  2. Dla mnie podobnym wstrząsem była książka "Całun Turyński". Długo nie mogłam do siebie dojść po jej przeczytaniu. Może dlatego, ze pisana była tak rzeczowo i beznamiętnie. Ta zbitka wyobraźni i rzeczowości po prostu rozwalała... BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba piszesz o książce którą niedawno czytałam i muszę powiedzieć że również zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Według mnie jest napisana bardzo przekonująco i trudno się nie zgodzić z argumentami autora. Zresztą jest to kwestia wiary, jeśli wierzymy w nieśmiertelność Chrystusa, nie powinniśmy wątpić w prawdziwość całunu.

      Usuń
  3. Ja cię doskonale rozumiem, z tą emocjonalną reakcją na obraz. Też zdarza mi się płakać ze wzruszenia, radości, strachu, żalu - uczuć, jakie wywołują pewne dzieła sztuki. A wstydzić niech się wstydzą ci, którzy nie potrafią się wzruszać i okazywać emocji. Piękne zdjęcia. Zajrzałam do albumu. Robisz takie ciekawe ujęcia, że mnie by nawet do głowy nie przyszło fotografować w ten sposób. Ja dzieło Miłtoraja podziwiałam w Rzymie (no i w Poznaniu). A poznałam go dzięki blogowym zapiskom u którejś z dziewczyn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację że nie powinniśmy się wstydzić naszych dobrych uczuć zwłaszcza jeśli są szczere...A takie nagłe łzy są dla duszy tym czym kąpiel dla ciała. Cieszę się, że Ci się podobają moje zdjęcia, wkładałam w fotografowanie wiele zapału i zawsze nosiłam ze sobą przygotowany aparat a tematy podsuwała mi ulica. Co do ujęć, nie ukrywam, że większość fotek jest przycięta a z innych wybrałam jakiś istotny fragment. Na szczęście jest Picasa i Google + gdzie można robić różne zabiegi, które zdjęciom wychodzą na dobre.

      Usuń
    2. Jest to zupełnie obca mi umiejętność :( więc tym bardziej podziwiam

      Usuń
  4. Bardzo słabo znam Włochy.Poza Mediolanem i Rzymem oraz Sycylią, nie byłam jeszcze nigdzie. A mam tak wiele "włoskich" marzeń, szczególnie toskańskich...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zawsze powtarzam, że aby poznać Włochy nie starczy życia, bo prawie wszędzie jest coś ciekawego do zobaczenia. Ja też mam jeszcze wiele marzeń niezrealizowanych, podobnie jak Tobie marzy mi się Toskania a także Umbria, słyszałam że przepięknie jest w Marche no i jest jeszcze Puglia...

      Usuń
  5. Czy Ty jesteś pielęgniarką -przewodnikiem po Włoszech?:) Tyle o nich wiesz, że to wręcz niesamowite. I piękne są Te Twoje opowieści.To piękne, jak ktoś poprzez swoje dzieło potrafi nas poruszyć do głębi. To największa pochwała dla autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O najmłodszych lat pasjonowała mnie historia i sztuka, do tego zawsze byłam zagorzałą czytelniczką więc coś mi tam zostało w głowie (chociaż o wiele więcej uleciało). Oprócz tego starałam się dowiedzieć jak najwięcej o poznanych miejscach korzystałam więc z różnych źródeł. Zaś co do sztuki to jest w niej najpiękniejsze - kiedy jeden człowiek coś tworzy a inny odczuwa to całym swoim jestestwem...Pozdrawiam!

      Usuń
  6. Ciekawe informacje, ładnie napisane i ozdobne fotografie -> to wszystko sprawia, że bardzo przyjemnie można się zanurzyć w dawny i współczesny Mediolan, czytając Twojego posta... :-)
    Jestem pod wrażeniem...
    P.S. Nie wiedziałem, że Milano to kiedyś było "wodne miasto", ciekawe...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Ja też byłam zaskoczona tą nazwą, bo wcale mi się nie kojarzyło z żeglugą. Wiedziałam co prawda o głównych kanałach ale o tych wewnątrz miasta dowiedziałam się przez przypadek od znajomej, która pokazała mi kalendarz z reprodukcjami starych pocztówek. Okazało się że w całym mieście było ich mnóstwo, co prawda nie była to Wenecja ale z pewnością "wodne miasto" bez zbytniej przesady.

      Usuń
  7. Nigdy nie byłam we Włoszech, i nawet nie wiem, czy będę, ale Twoje opisy są wspaniałe; lubię podróżować z Tobą; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.