środa, 25 kwietnia 2012

Lombardia. Mediolan, okolice Katedry.



W Mediolanie, podobnie jak w Wenecji rej wodzą gołębie a na placu przed Katedrą  jest ich  prawdziwe zatrzęsienie. Ponieważ brudzą, i tym samym stwarzają zagrożenie epidemiologiczne oraz przyczyniają się do degradacji zabytków, Zarząd Miasta toczy z nimi ciągłą walkę. Jest to walka trochę nierówna, gdyż  wspomagają je ekolodzy a także  turyści uwielbiający fotki w towarzystwie ptaków, które chętnie siadają ludziom na ramionach. Gołębie w wielkich stadach przemieszczają się z furkotem skrzydeł z jednej strony placu na drugą, żeby je przywabić, ludzie używają resztek jedzenia lub  kukurydzy, sprzedawanej przez pokątnych handlarzy, jacy dziwnym trafem zawsze potrafią wypatrzyć w tłumie potencjalnego klienta. Są też tacy, którzy zachęcają do kupna ziarenek proponując, że zrobią nam zdjęcie w towarzystwie gołębi. Ten proceder zwalczają piesi i konni karabinierzy patrolujący plac, lecz ponieważ włoskie siły porządkowe nie odznaczają się nadmierną surowością, ma to wymiar raczej symboliczny.






Konni karabinierzy również stali się swego rodzaju atrakcją turystyczną, ludzie podchodzą do nich na pogawędki, niejednokrotnie też stróże porządku wraz ze swoimi wierzchowcami pozują do  zdjęć. Być może jest to "szatański spisek" w celu wyeliminowania gołębi za pomocą zdrowej konkurencji? Ale ptaki nie dają za wygraną, gdyż na placu zawsze znajdzie się coś do jedzenia a trzy rumaki nie są w stanie obsłużyć wszystkich chętnych do pamiątkowej fotografii, nie mówiąc o osobach, które  po prostu boją się koni. Na Placu Duomo jest zawsze mnóstwo turystów, chyba nie mniej niż gołębi. Przez cały rok dopisują Japończycy a od wiosny do jesieni napływają Amerykanie i nacje europejskie.





Cały ten tłum kłębi się na placu przed katedrą, w okolicznych ulicach i pasażach handlowych. Kiedy nadchodzi lato a wraz z nim prawdziwe, nawet czterdziestostopniowe upały, zmęczeni ludzie szukają odrobiny cienia  w galerii Wiktora Emanuela i pod portykami otaczającymi plac. Galeria to piękny budynek na planie krzyża o czterech wejściach, przykryty szklanym dachem. Jest ogromna, wewnątrz można pospacerować, zrobić luksusowe zakupy lub coś zjeść w jednej z wielu restauracji (jest też MacDonald 's dla osób mniej zasobnych). Główną atrakcją Galerii, jakiej absolutnie nie można przeoczyć jest "byk" czyli fragment mozaiki podłogowej przedstawiający herb Turynu, w którym widnieje wizerunek tego dorodnego zwierzęcia. Byk jest przedstawiony realistycznie, ze wszystkimi anatomicznymi szczegółami. Panuje przesąd, że kto po raz pierwszy przybywa do Mediolanu, obowiązkowo musi wykonać pewien rytuał zapewniający spełnienie najskrytszego marzenia. W tym celu należy postawić piętę prawej nogi na genitaliach byka, pomyśleć o tym, czego się pragnie i trzykrotnie obrócić się wokół własnej osi.





Chętnych do tego rytuału nigdy nie brakuje, więc czasami tworzą się prawdziwe kolejki turystów, gdyż prawie wszyscy, bez względu na wiek i płeć, poddają się temu zwyczajowi. Przewodnicy przyprowadzają tu wycieczki, aby każdy turysta mógł  przywołać Panią Fortunę i zapewnić sobie powodzenie. Niestety, powoduje to szybkie zużycie marmuru; kiedy kilka lat temu przyjechałam do Mediolanu, zamiast intymnych części byka w posadzce widniało jedynie głębokie wyżłobienie od obcasów. Mozaikę zrekonstruowano, więc znów bez przeszkód można zapewnić sobie trochę szczęścia. Wychodząc  na tyły galerii trafiamy prosto na Piazza della Scala, gdzie mieści się ta znana całemu światu opera. Kiedy znalazłam się tam po raz pierwszy, stanęłam jak wryta, gdyż oczekiwałam imponującego gmachu a tymczasem zobaczyłam niewielki, dwupiętrowy budynek z piękną, bardzo elegancką fasadą, w neoklasycznym stylu. Mimo tego pierwszego wrażenia, okazało się, iż w rzeczywistości jest to budynek naprawdę okazały, choć niewysoki. 





La Scala przez długie lata była w remoncie, więc spektakle odbywały się w innym teatrze. Niestety, nie udało mi się zobaczyć żadnego przedstawienia, gdyż nabycie  biletu graniczy z cudem, w większości są one wykupione z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem a ja, pracując w systemie zmianowym i z perspektywą nagłych zastępstw, nie mogłam robić dalekosiężnych planów. Przed teatrem znajduje się ładny skwer z pomnikiem Leonarda da Vinci a wokół posągu jest duży krąg granitowych ławek. Ten miły plac, ze względu na swe położenie, cieszy się dużym powodzeniem jako miejsce odpoczynku, więc w ciepłe dni ławki są po prostu oblężone. Tuż obok La Scali, w jednej z bocznych ulic znalazłam jedno z moich magicznych miejsc - śliczną, stylową, kawiarnię "Verdi". Ze swoimi czerwonymi portierami, maleńkimi stolikami o marmurowych blatach i krzesełkami obitymi czerwonym aksamitem, wydawała się czymś żywcem przeniesionym z czasów, gdy Giuseppe Verdi mieszkał tuż obok, w hotelowym apartamencie przy via Manzoni.




Ale oprócz magicznej atmosfery, ta kawiarnia ma jeszcze jeden wabik. Można tam godzinami oglądać stare pocztówki, gazety, afisze i zdjęcia. Te oryginalne są częścią wystroju i wiszą oprawione na ścianach albo stoją na wystawce, lecz są również dodruki, które można nabyć za niewielką sumę. Szczególnie mi się podobały zdjęcia starego Mediolanu z przełomu XIX i XX wieku a także postery reklamowe z tego okresu. Są tam też nowsze egzemplarze, plakaty kinowe i zdjęcia popularnych gwiazd filmowych z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Centrum miasta jest pełne rozmaitych atrakcji, częste są też wystawy uliczne. Swego czasu ogromnym zainteresowaniem cieszyły się wielkie fotogramy wystawione na pobliskiej via Dante  "Ziemia widziana z nieba" oraz "Italia widziana z nieba"  te przepiękne zdjęcia przez kilka tygodni gromadziły wielkie rzesze oglądających. Miało to miejsce w pierwszych latach mojego pobytu we Włoszech, więc niektóre z tych zdjęć stały się dla mnie swego rodzaju objawieniem i inspiracją do przyszłych podróży.






Innym, bardzo interesującym ewenementem, była uliczna wystawa rzeźb Fernando Botero. W okolicy katedry można było oglądać kilkanaście monumentalnych, ludzkich postaci oraz dwa zwierzaki: "Kota" i "Konia". Luzacką atmosferę lata 2007 uświetniła wystawa "Cow-Parade" kiedy to w całym mieście napotkało się kolorowe krowy, pomalowane w najbardziej fantastyczne wzory. Można było je oglądać na stacjach metra, dworcach i na ulicach. Budujące było to, że nikt nie próbował dewastować tej wystawy, która w dobrym stanie dotrwała aż do końca. Ludzie ją  oglądali z wielkim zainteresowaniem - niektórzy sadzali na krowach małe dzieci i robili sobie pamiątkowe zdjęcia z krówką w tle. W biurze Informacji Turystycznej wyłożono specjalne mapy, więc zainteresowani wędrując po mieście mogli obejrzeć wszystkie elementy tej sympatycznej ekspozycji. Ja mimo chęci nie zdołałam tego dokonać, ale udało mi się zobaczyć i sfotografować jej dość istotną część. 


Więcej zdjęć można zobaczyć w albumach>


https://photos.google.com/album/AF1QipO8_tB1_hpuOMU5P0Vy4jwWTMH44v7weeKs5GRb?hl=pl


8 komentarzy:

  1. Mediolan musi być przepiękny... Kiedyś tam byłam, ale niestety tylko 1 godzinę zmieniając pociągi. Ciągnie mnie do tego miasta... Poza tm nigdzie na świecie kawa nie smakuje tak jak we Włoszech!!
    Ja proponuje posta: dlaczego tak jest? Dlaczego ta sama kawa, te same mleko i ekspres do kawy też ten sam - a we Włoszech zawsze najlepsza??? Nie potrafię sobie tego wyjaśnić??
    Ściski!!!:DDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotko, ja też mam podobne odczucie co do kawy, choć według mnie najpiękniej pachnie w Budapeszcie, a w Mediolanie- hm, tak sobie. Podobny upajający zapach kawy czułam w Bari, gdzie przechodząc koło otwartego baru można było się wręcz narkotyzować. Kiedy tam mieszkałam najbardziejn popularną kawą była "Sati". Wyobraź sobie że w Lombardii smakowała okropnie! Doszłam więc do wniosku, że zapach jest wypadkową jej gatunku, składu chemicznego wody i naturalnego zapachu powietrza. Coś mi się też zdaje, że wspaniale go podnosi zapach morza, gdyż podobne wrażenie węchowe jak w Bari, odniosłam na wybrzeżu w Ligurii, więc coś w tym musi być. Ponieważ Mediolan ma okropne powietrze, węch bardzo na tym cierpi, niestety. Ale to dobry pomysł, aby się rozpisać o tego rodzaju wrażeniach. Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Proszę! Proszę o takiego posta! Koniecznie ze zdjęciami:)) Że kawa zależy od powietrza - na to bym nie wpadła, a pewnie tak też może być!
      A czy Włosi latem piją kawę na zimno?? Bo Grecy taką uwielbiają - ja bliżej lata też będę pisać taki kawowy post na zimno, także już zapraszam:)!!

      Usuń
  2. Będzie taki post z moimi rozważaniami o kawie, kiedy tylko "z grubsza" ogarnę mój ogród. Co do kawy mrożonej to raczej nie jest popularna w przeciwieństwie do lodów, mniam....

    OdpowiedzUsuń
  3. w rzymie w okolicach watykanu czasem pojawiała się policja, bodajże finansowa. z nią jakoś nikt zdjęć nie chciał sobie robić a dzicy handlujący markowymi torebkami po 10 euro chwytali co się dało, a najczęściej swój majdan zostawiali i zwiewali na ich widok w podskokach.
    we florencji natomiast jest dzik, który jak przypowieść mówi sprawia, że wraca się do florencji. wystarczy tylko pogłaskać go po ryju. ja ten ryj nie tylko pogłaskałem ale nawet i ucałowałem :))..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O podobnej sytuacji w mediolańskim wydaniu piszę w następnym poście natomiast florenckiego dzika osobiście nie widziałam ale dobrze pamiętam bajkę Andersena w której ów dzik ożywa i nosi na swoim grzbiecie małego chłopca. Pewnie też bym go wycałowała i wyściskała gdybym była we Florencji (ale będę, mam taką nadzieję).

      Usuń
  4. właśnie przeczytałem ten następny...
    musisz koniecznie zobaczyć florencję, to wyjątkowo piękne miasto nad wyjątkowo piękną rzeką arno... a nad tą rzeką most złotników... a kto lubi świecidełka to ten most będzie dla niego wyjątkowo piękny ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marzę o tym i mam nadzieję ze tam pojadę. Kiedy mieszkałam we Włoszech nie miało to sensu bo na jeden dzień nie opłaca się (za daleko) a urlopy spędzałam w Polsce. Jak się uda to może w przyszłym roku? Bardzo bym chciała.

      Usuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.