czwartek, 26 kwietnia 2012

Mediolan niezbyt turystyczny.


W centrum Mediolanu praktycznie non stop trwa swego rodzaju show... Na każdym kroku można tu zobaczyć artystów i amatorów, którzy wszelkimi sposobami starają się zainteresować przechodniów, przykuć choć na chwilę ich uwagę a przy okazji zarobić parę groszy. Najczęściej są to znane również z naszych ulic "żywe posągi" stojące godzinami nieruchomo, choć zdarza się, że taki "posąg" nagle zmienia pozycję, kiedy ktoś podchodzi bliżej, strasząc przechodnia i wykorzystując element zaskoczenia, aby wprawić swą ofiarę w osłupienie. Takie żarty najczęściej kończą się wybuchem śmiechu a następnie wrzuceniem kilku monet do plastikowego kubka. Niektóre postacie noszą pięknie wypracowane, teatralne kostiumy, innym, których nie stać na kostium musi wystarczyć choćby własna, goła skóra, pomalowana na złoty kolor. Niejednokrotnie zdarza się też, że pod grubym makijażem można dostrzec rysy twarzy świadczące o cudzoziemskim pochodzeniu. 

Najczęściej tego zajęcia podejmują się mężczyźni, chyba ze względu na trud związany z kilkugodzinnym staniem w nie zawsze wygodnej pozie, w pełnym słońcu, kiedy żar leje się z nieba lub na mrozie. Podczas moich mediolańskich wycieczek, zawsze miałam w kieszeni monety przygotowane na datki dla ulicznych artystów, gdyż osobiście nie uważam tego zajęcia za banalną żebraninę, lecz ciężką i wyczerpującą pracę. Niestety, to bogate i piękne miasto nie dla wszystkich jest oazą szczęśliwości...Ludzie chwytają się rozmaitych zajęć, czasami po prostu z desperacji, choć oczywiście są również tacy, dla których jest to pomysł na doraźny, wakacyjny zarobek bez wiązania się etatem. Oprócz „żywych posągów" na ruchliwych ulicach w okolicy Duomo można spotkać wielu handlarzy, oferujących przeróżne mechaniczne zabawki- miauczące kotki, szczekające pieski, gumowe pająki czy ośmiornice, służące chyba do straszenia. Handel podobnymi zabawkami zdominowali Azjaci i najczęściej odbywa się on bez koniecznego zezwolenia. Co jakiś czas media ostrzegają, że mogą one być szkodliwe dla zdrowia, gdyż materiały użyte do ich wyrobu przeważnie nie posiadają wymaganych atestów. Mimo to, proceder kwitnie; czasami wprost trudno przejść ulicą pomiędzy handlującymi prezentującymi swe towary i ich potencjalnymi klientami. Jest to zarazem nieustający, amatorski teatr uliczny, gdzie każdy może przejąć rolę protagonisty. W centrum miasta zawsze jest też kilku artystów, którzy od ręki, podczas krótkiego posiedzenia, za pomocą ołówka lub węgla mogą nam wykonać portret o znacznym stopniu podobieństwa. Te seanse zwykle przyciągają kilku gapiów, obserwujących i komentujących, zwłaszcza gdy modelką jest młoda i ładna dziewczyna. Nie brakuje też Chińczyków, którzy za drobną opłatą na paskach kartonu napiszą ideogramami nasze imię lub mądrą sentencję, mogącą służyć za drogowskaz na drodze życia. Pewnego lata, w Mediolanie zapanowała moda na robienie baniek mydlanych. W pasażu za katedrą często można było spotkać kilku Filipińczyków, prezentujących w celach reklamowych sztukę robienia owych baniek za pomocą małego przyrządziku. Był to doprawdy bajeczny widok, kiedy na kilkudziesięciu metrach deptaka zaczynały fruwać setki opalizujących, tęczowych kul.  

Znaczną grupę wśród ulicznych handlarzy stanowią przybysze z Afryki, którzy wyspecjalizowali się w sprzedaży książek i plecionych bransoletek do zawiązywania na nadgarstku, wykonanych z kolorowych nitekCi ostatni z reguły biorą naiwnych „pod włos" i przez zaskoczenie wiążą upatrzonej osobie taką plecionkę dając do zrozumienia, że to prezent a następnie dopominają się o pieniądze. Ofiara, żeby nie wyjść na skąpca i gbura płaci, choć są też tacy, którzy nie dają się podejść i "prezent" zwracają. Jest tu także znaczna grupa emigrantów wyspecjalizowanych w handlu podrabianymi torbami znanych włoskich firm. Za sklepową ladę służy im prześcieradło rozłożone na chodniku a na nim kuszą torebki z logo Prady lub Trussardi. Są to tanie imitacje za 20-30 euro, czyli zaledwie ułamek ceny, jaką trzeba zapłacić za oryginał niestety, jakość produktu jest adekwatna do wartości.... Handlarzy prześladują stróże prawa i w związku z tym, trwa swego rodzaju gra w policjantów i złodziei. Policja próbuje zlikwidować ten niezgodny z prawem proceder, lecz handlujący w porę ostrzegani przez „czujki” w piorunującym tempie chwytają cztery rogi prześcieradła robiąc z niego zgrabny tobołek i odchodzą swobodnym krokiem udając, że nie mają nic wspólnego z czymś tak obrzydliwym jak nielegalny handel. Oczywiście, po przejściu policji wszystko wraca do normy, jednak pewnego razu, zdarzyło mi się widzieć policjantów, którzy wrócili niespodziewanie łapiąc delikwentów na gorącym uczynku. 

Kilka lat temu wszystkie dzienniki mówiły o spektakularnym ukaraniu amerykańskiej turystki bardzo wysokim mandatem ( było to o ile dobrze pamiętam, dwadzieścia tysięcy euro) za kupno takiej torebki. Miałam wrażenie, że był to jedynie tzw. fakt medialny, rozdmuchany dla odstraszenia innych, potencjalnych nabywców. Tak, czy inaczej, handel uliczny mimo iż nielegalny, kwitnie nadal. Zdawać by się mogło, że w rzeczywistości nikomu nie zależy na jego faktycznej likwidacji, więc robi się pewne posunięcia, aby zachować twarz i pozory praworządności. W powszechnym odczuciu  Włochy absolutnie nie radzą sobie z problemem emigracji i można by długo dyskutować na temat przyczyn tego stanu rzeczy. Z całą pewnością, po latach boomu ekonomicznego nadeszły lata chude i kryzys daje się odczuć na każdym kroku. Państwo ma wiele problemów z zapewnieniem należytego poziomu życia swoim obywatelom a ogromna fala emigrantów bardzo obciąża niedopinający się budżet. Po wojnie i upadku ustroju faszystowskiego pozostał tu paniczny lęk przed posądzeniem o rasizm i naruszanie praw człowieka, więc kraj jest przepełniony cudzoziemcami szukającymi lepszego bytu. Obywatele Europy zwykle przyjeżdżają z niezbędnymi dokumentami, natomiast  Azjaci i Afrykanie to najczęściej uchodźcy przybywający nielegalnie drogą morską. Niejednokrotnie zdarza się, że te próby kończą się tragicznie i dochodzi do zatopienia łodzi wraz z pasażerami. Ci, których podróż przebiegnie  szczęśliwie, są umieszczani w obozie przejściowym na wyspie Lampedusa a po pewnym czasie mogą się przenieść w głąb kraju, więc jest tu naprawdę ogromna rzesza Afrykanów, Arabów i Azjatów, nie licząc osób z uboższych krajów Europy.

Bella Italia nie jest w stanie zapewnić im wszystkim godnego bytu i uczciwej pracy, więc zdesperowani ludzie z konieczności imają się niezbyt legalnych zajęć różnego rodzaju. Niestety, część z nich wchodzi w naprawdę ostry konflikt z prawem – mnożą się napady i rozboje, kwitnie sutenerstwo i handel narkotykami. Narkomania jest zresztą prawdziwą plagą społeczną Włoch. Media dostarczają danych statystycznych na temat jej rozmiarów, które brzmią wprost nieprawdopodobnie, są jednak oparte na ciągłym monitoringu stężenia narkotyków  w ściekach komunalnych, dokąd są wydalane ich metabolity poprzez układ moczowy zażywających. Jak każde duże miasto, również Mediolan ma swoją ciemną  stronę. Są tu miejsca gdzie lepiej się nie pokazywać, a jeśli już, to należy "przyśpieszać ruchy" dobrze trzymać torebkę czy teczkę i często oglądać się za siebie. Ta brzydka twarz Mediolanu to bezdomność, gwałty, żebranina oraz kradzieże w biały dzień, w centrum miasta. Częstokroć autorami tych kradzieży są dzieci, bezdomne, kupowane lub porywane przez gangi i zmuszane do przestępstw albo prostytucji. Są to niewyobrażalne tragedie;  mimo iż jest wiele instytucji i organizacji, które robią co mogą, aby pomóc tym nieszczęśnikom, to straszne, drugie życie rozrasta się niczym nowotwór, niewidoczny na pierwszy rzut oka. W czasie moich wędrówek często mijałam żebrzących ludzi: Cyganki z niemowlętami przy piersi, młodych włóczęgów z psami, kaleki... Niejednokrotnie zastanawiałam się, ile w takim życiu jest własnego wyboru a ile bezradności i rozpaczy? Gdzie jest ta cienka granica, która oddziela nadzieję od upadku? Tak łatwo jest zasnąć na ławce w parku, kiedy nie ma się domu, do którego można wrócić, tak łatwo przestać się myć, bo po kilku dniach człowiek się przyzwyczaja... Łatwo jest usiąść na ulicy z kubkiem po Coca – Coli, w mieście, gdzie nikt nas nie zna, nikogo nie obchodzimy i nawet ten, kto wrzuci nam monetę, nie patrzy nam w oczy a za chwilę o nas zapomni...
Pewnego lata, będąc w Como, tuż koło baru MacDonalda zobaczyłam przystojną Rosjankę, siedzącą na walizkach. Wyglądała jak przeciętna turystka, więc pomyślałam, że czeka na autobus lub taksówkę. Z ogromnym zaskoczeniem zauważyłam stojący przed nią plastikowy kubek a w nim drobne monety. Nie musiałam nawet uruchamiać wyobraźni, gdyż dobrze znałam taki scenariusz, kiedy ludzie przyjeżdżali do pracy, której nie było i zostawali na ulicy, najczęściej bez pieniędzy i żadnego punktu zaczepienia. Następnego lata Rosjanka też tam była ze swoim kubkiem, poznałam ją bez trudu, choć tym razem nie miała  ze sobą walizek i w brzydkiej, znoszonej odzieży nie wyglądała już niczym turystka, która przysiadła na chwilę. Po pewnym czasie przestałam ją widywać i niejednokrotnie myślałam o tym, gdzie jest i co się z nią stało? Czy znalazła pracę, czy też uzbierała dość pieniędzy żeby wrócić do domu?  A może jej życie weszło w ostatni, ostry zakręt, z którego już nie ma  wyjścia? We włoskiej telewizji wielokrotnie widziałam programy, w których poruszano te trudne tematy. Mówiono w nich o ludziach wykolejonych, bezdomnych, bez nadziei na lepsze jutro. Grupa młodych zaangażowanych  dziennikarzy lokalnych mediów tropiła różne zbrodnicze afery związane z handlem żywym towarem i zniewalaniem ludzi do żebraniny. Mówiono wręcz o procederze kupna na terenie Rumunii kalekich osób a nawet o ich celowym okaleczaniu!  Podobno za tym wszystkim stoi potężna organizacja o charakterze mafijnym, więc wiele instytucji a także niektórzy księża ostrzegają, żeby żebrzącym nie dawać pieniędzy, bo są one natychmiast zabierane a "pracodawcy" tych nieszczęśników traktują ich gorzej niż zwierzęta.
W związku z tym, wiele osób "poszło po rozum do głowy" i zamiast pieniędzy ofiarowuje w takich wypadkach coś do zjedzenia, próbując w ten sposób pogodzić ludzkie odruchy z rozsądkiem. Na ulicach widać też wielu bezdomnych, śpiących nawet w dzień wprost na ulicy, całkowicie obojętnych na resztę świata. Kiedyś, pod koniec lata, tuż obok Dworca Centralnego, zauważyłam młodą Murzynkę. Siedziała zawsze w tej samej pozycji, niczym pogrążona we śnie, wtulona w kąt na ławce pod wiatą, gdzie kiedyś był przystanek autobusowy. W zimowej czapce, otulona płaszczem, obstawiona jakimiś reklamówkami i workami, tkwiła tam z zamkniętymi oczami i rękami schowanymi w rękawach.. Przechodziłam tamtędy codziennie i widziałam ją zawsze nieruchomą, niczym posąg wykuty z kamienia. W innym kącie dworca, pod arkadami, gdzie zatrzymują się taksówki mieszkali dwaj mężczyźni, którzy najczęściej przez całe dnie spali w swoich śpiworach. Jeden z nich, ciemnoskóry, wyróżniał się długimi dredami okrytymi wielkim beretem w kolorach rasta, zaś drugi, w nieodłącznej wojskowej kurtce, zwracał uwagę bujną ciemną brodą. Obok ich posłań  zauważyłam mały, afrykański bębenek. Nigdy nie słyszałam, żeby któryś z nich na nim grał, instrument zwykle leżał obok, bezużyteczny. Pewnego dnia zobaczyłam, jak brodacz zakończył swą ziemską wędrówkę. Karabinierzy wezwali pogotowie, zatrzymało się kilka przypadkowych osób, po chwili nadjechał ambulans a jego obsługa szybko włożyła zwłoki do plastikowego worka. Kompan zmarłego przełożył bębenek w inne miejsce, po czym na powrót zwinął się w kłębek na swym barłogu, jakby się nic nie stało...
W Mediolanie jest spora grupa niezwykle ofiarnych wolontariuszy zwanych "City Angels" którzy patrolują dworce i inne newralgiczne punkty miasta, starając się pomagać ludziom stojącym na krawędzi, organizują im noclegi i posiłki. Nie wszyscy bezdomni są skłonni podporządkować się regułom panującym w schroniskach, jednak mimo to, pękają one w szwach, więc czasem trudno znaleźć tam nocleg, zwłaszcza w okresie zimy. Pomocy potrzebującym udziela także "Caritas" oraz wiele innych organizacji i stowarzyszeń, w  tym bracia Kamilianie. Pewnego razu, widziałam jednego z nich na ulicy przed kościołem, rozmawiającego z grupą bezdomnych emigrantek. Przyzwyczajona do widoku zadbanych duchownych, zdziwiłam się na widok jego znoszonego, poplamionego habitu z czerwonym krzyżem na piersi i zniszczonych rąk z połamanymi paznokciami. Nie wiedziałam wtedy, że stałam obok człowieka, który poświęcił swoje życie nieustannej, ciężkiej pracy na rzecz bezdomnych i prostytutek a dziełem jego życia były liczne schroniska dla bezdomnych. Nieco później  zobaczyłam go w lokalnej telewizji, było to pośmiertne wspomnienie o nim  gdyż zmarł niedługo po naszym przypadkowym, przelotnym spotkaniu. Ludzie, którzy go dobrze znali i wiedzieli jak wiele zrobił dla innych, mówią, że odszedł człowiek święty. Za życia nazywał się Ettore Boschini. 

Więcej zdjęć mediolańskiego show off można zobaczyć w albumie>

10 komentarzy:

  1. Jestem i z przyjemnością nadal będę Cię odwiedzać! Bardzo ciekawy tekst, pokazujący specyficzny charakter miasta a jednocześnie zwracający uwagę na poważne problemy. Bezdomność i żebractwo da się zauważyć w różnych krajach- w Polsce zresztą też. W Anglii przeprowadzana była specjalna akcja, żeby proszącym nie dawać pieniędzy, bo są bardzo często przeznaczane na alkohol i narkotyki i, chcąc pomóc- zabijamy! :( babciabezmohera- BBM

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi miło, sprawiłaś mi wielką przyjemność! Wiesz, jest to dla mnie bardzo bolesny temat gdyż w czasie mojej emigracji wielokrotnie miałam do czynienia z osobami stojącymi na krawędzi przepaści jaką jest bezdomność. Ja mimo różnych problemów miałam jednak więcej szczęścia, mnie się udało...

    OdpowiedzUsuń
  3. To wszystko, o czym piszesz jest i u nas, mam na myśli i zjawisko, i ludzi - może w mniejszym zakresie, ale jest.
    Przyznam, że najbardziej przeraża mnie bezdomność ludzi nie z marginesu, takich zwykłych, jak my - bo oznacza ona, że może sie przytrafić jesli nie każdemu,to przecietnemu człowiekowi.
    Straszne.

    Ide oglądać zdjęcia.

    Elu, mogłabyś wyłączyć weryfikację obrazkową?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ikroopka - właśnie tak, jak piszesz, to może się przytrafić każdemu, czasem powodem jest jakiś fałszywy krok a czasem niepomyślny i niezawiniony splot okoliczności. Na emigracji to ryzyko jest o wiele większe, bo jesteś w obcym kraju, bez rodziny i przyjaciół, w państwie gdzie każdy urzędnik może ci powiedzieć żebyś wróciła do swojej ojczyzny bo takich jak ty tu nie potrzeba...Nie policzę ile razy w ciągu tych lat słyszałam historie ludzi, którzy przyjeżdżali tam z nadzieją a znaleźli poniewierkę i upokorzenia a niejednokrotnie śmierć ...

    OdpowiedzUsuń
  5. Komentarze- wszystkie- prawie nieczytelne, czy tylko u mnie?? :( Jeśli nie tylko u mnie, to co z tym da się zrobić? BBM

    OdpowiedzUsuń
  6. Komentarze- wszystkie- prawie nieczytelne, czy tylko u mnie?? :( Jeśli nie tylko u mnie, to co z tym da się zrobić? BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie też dziś, bo wczoraj było w porządku!

      Usuń
    2. Nie wiem co się stało, cały dzień byłam w moim ogródku więc tu nie zaglądałam, dzisiaj zauważyłam że zmienił się też kolor tekstu w dwóch postach, już wszystko poprawione. Miłego weekendu!

      Usuń
  7. Dziś jest w porządku! Czekam na dalsze wpisy. Pozdrawiam. :) BBM
    p.s. U Ikroopki jest jeszcze opcja anonim- to bardzo ułatwia i przyspiesza zamieszczenie komentarza. Może i u Ciebie dałoby się coś takiego dodać?...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.