czwartek, 15 listopada 2012

Liguria. Opactwo San Fruttuoso w Capodimonte.


Pewnego razu, rozmawiając z moimi włoskimi znajomymi o ewentualnej wyprawie do Portofino usłyszałam, że w jego pobliżu znajduje się jeszcze jeden obiekt zasługujący na to, aby odwiedził go szanujący się turysta zwiedzający te strony. Chodziło Capodimonte i opactwo San Fruttuoso, położone na rozległym górzystym i zalesionym półwyspie pomiędzy Camogli i Portofino w maleńkiej zatoczce u podnóża góry. Ponieważ dostęp do tego miejsca jest możliwy jedynie na piechotę, można do tego celu wybrać jedną ze ścieżek prowadzących z okolicznych miejscowości. Szlaków jest dość dużo i mają one różny stopień trudności. Wszystkie są możliwe do przebycia dla osoby o przeciętnej sprawności fizycznej, jednak najszybciej i najłatwiej można tam dotrzeć statkiem z niedalekiego Camogli. Ma to tę zaletę, że dzięki temu można zobaczyć opactwo w całej jego okazałości od strony morza. Pomyślałam wtedy, że byłoby dobrze zrobić mały wypad w strony cieplejsze, niż zimna i wilgotna Lombardia, tym bardziej, że zima 2011 roku wyjątkowo dała mi się we znaki. Stało się tak nie tylko z powodu pracy w nocy, co kompletnie przestawiło mój zegar biologiczny, ale również z powodu fatalnej pogody, która spowodowała narastanie warstwy trującego smogu nad całą Równiną Padańską. Krótkie dni, śliskie i niebezpieczne o tej porze roku alpejskie ścieżki, nie pozwalały na wycieczki w góry. W związku z tym, wyjazd do Ligurii stanowił dla mnie bardzo nęcącą szansę na oderwanie się przynajmniej na kilka godzin od szaro - burej lombardzkiej rzeczywistości. Dłuższa jazda pociągiem nie jest dla mnie żadną karą, dopóki mogę patrzeć przez okno i oglądać zmieniający się pejzaż. Również fakt, że muszę wstać o 4:30 i nastawić na ponad trzygodzinną jazdę w jedną stronę, nie wydało mi się ceną nie do przyjęcia za dzień spędzony w słonecznej aurze.

Kiedy przyjechałam do Camogli (będzie o nim odrębny wpis, bo to naprawdę urzekająca miejscowość) przywitała mnie śliczna, przedwiosenna pogoda, więc po pobieżnym obejrzeniu miasteczka z przyjemnością wsiadłam na niewielki stateczek, płynący w stronę opactwa. Szlak wodny prowadził nas wzdłuż skalistego, górzystego brzegu, porośniętego zimozieloną śródziemnomorską roślinnością. Rejs nie trwał zbyt długo i po niecałych 30 minutach stateczek zwrócił swój dziób w stronę lądu, gdzie wśród skał można było dostrzec ciasne i wąskie wejście do zatoki. W głębi widać było wieżę kościoła i dachy opactwa wynurzające się z bujnej zieleni. Kiedy statek jeszcze bardziej zbliżył się do brzegu i zaczął wpływać do maleńkiej przystani, mogłam zobaczyć panoramę tego miejsca w całej krasie. Kościół oraz klasztor zbudowano z szarego, lokalnego kamienia a przed nim znajduje się niewielka, również szara i kamienista plaża. W sąsiedztwie jest też kilka niewielkich domostw zamieszkałych przez rybaków, zaś nad całością góruje potężna wieża obronna, zbudowana na planie kwadratu. Na jej frontowej ścianie widoczny jest herb Doriów, przedstawiający cesarskiego orła. To właśnie do tej sławnej genueńskiej rodziny przez wieki należał klasztor i przyległe tereny a wielu jej członków pełniło tu funkcję opatów. Kiedy przybyłam do Capodimonte, podobnie jak w niedalekim Camogli przywitała mnie ciepła, słoneczna pogoda, choć kalendarz jasno mówił, że mamy dopiero piąty dzień lutego i teoretycznie nadal trwała zima. Na niewielkiej plaży grupka osób odpoczywała po trekkingu, o czym świadczył ich strój, kijki i stojące obok buty. Słońce i zatoczka zachęcały do odpoczynku, lecz ja postanowiłam w pierwszym rzędzie dokładnie zwiedzić kościół i klasztor.


Aby wejść do opactwa należało przejść pod niskim, arkadowym portykiem, gdzie suszyły się rybackie sieci. Wstęp do kościoła jest wolny, natomiast żeby zwiedzić opactwo należy wykupić bilet, również fotografowanie wymaga dodatkowej opłaty. Świątynia jest skromnie wyposażona, na jej białych ścianach widać jedynie niewielkie fragmenty ornamentów w żywych kolorach, jakie niegdyś ją zdobiły. W głównym ołtarzu przechowywane są relikwie San Fruttuoso i jego towarzyszy, męczenników Augurio i Eulogio. Jest też kilka mniejszych ołtarzy bocznych oraz kaplica poświęcona pamięci ludzi morza, gdzie umieszczono posąg Jezusa ze wzniesionymi rękami (jest to kopia Chrystusa Morskiej Otchłani, o którym będzie dalszy akapit). W tym bardzo surowym wnętrzu, niezbyt mi pasowały do całości żyrandole ozdobione kolorowymi kryształkami, lecz pomyślałam, że przy zapalonym świetle może to wyglądać bardzo pięknie. Całe opactwo w ciągu swego istnienia przeszło wiele zmian. Po latach rozkwitu straciło na znaczeniu, później przez wiele lat stało opuszczone, wreszcie padło ofiarą straszliwej powodzi, która je zrujnowała w znacznym stopniu.


W 1983 roku dotychczasowi właściciele, Frank i Orietta Pogson Doria Pamphilj aktem darowizny przekazali je wraz z trzydziestoma hektarami terenu na rzecz FAI, prężnej fundacji, od lat zajmującej się ratowaniem zabytków. Tę darowiznę upamiętnia napis na tablicy z białego marmuru, umieszczonej na ścianie domu stojącego na wprost kościoła. Sam klasztor ma kilka kondygnacji, w części dolnej znajdują się między innymi bardzo skromne krypty, będące miejscem pochówku zakonników oraz oddzielna, obszerna i reprezentacyjna część, gdzie znajdują się groby członków rodziny Doria. Poszczególne nagrobki powstały na przełomie XII i XIV wieku i kryją szczątki wielu członków rodziny. Mają one kształt niewielkich kapliczek, zbudowanych w typowy dla Ligurii sposób z białego marmuru i ciemnego kamienia, co tworzy charakterystyczne, poprzeczne pasy. W pozostałej części podziemnej znajduje się pomieszczenie, gdzie można prześledzić zarówno historię tego miejsca, jak i poszczególne etapy przebudowy a przede wszystkim długoletnich i bardzo kosztownych prac restauratorskich, przeprowadzonych przez FAI. Nie ukrywam, że byłam po prostu wstrząśnięta, gdy zobaczyłam, w jakim stanie był ten obecnie tak zadbany obiekt. FAI rzeczywiście dokonało cudu, doprowadzając opactwo do obecnego wyglądu (prace trwały pięć lat) i przywracając mu jego urodę. W byłych pomieszczeniach klasztornych znajdujących się na wyższym poziomie, urządzono sale wystawowe, gdzie można zobaczyć odrestaurowaną ceramikę, odnalezioną podczas prac archeologicznych.


Historia powstania opactwa jest równie fascynująca, jak jego wygląd. San Fruttuoso za życia był biskupem Tarragony i w czasie prześladowania chrześcijan w 259 roku wraz ze swoimi diakonami Augurio i Eulogio został skazany na śmierć przez spalenie na stosie. Wyrok wykonano a po ich śmierci wierni zgasili żar ognia winem i zebrali prochy oraz kości męczenników. Relikwiami opiekowali się zakonnicy, aż do chwili, kiedy w Hiszpanii zaczęła się inwazja Saracenów. Powstał wtedy problem, jak te czcigodne szczątki uchronić przed zbezczeszczeniem. Jednemu z mnichów ukazał się we śnie zmarły biskup i powiedział, że należy je przewieźć do pewnego miejsca na wybrzeżu liguryjskim. Jego znakami rozpoznawczymi miały być źródło, jaskinia i smok. Legenda mówi, że mnisi znaleźli te znaki, kiedy przybyli do zatoczki dziś zwanej Capodimonte. Żyjący tu smok został zwyciężony przez anioła, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby mnisi osiedlili się w tym miejscu.( Legenda o smoku podobno była ongiś rozpowszechniana przez miejscową ludność, aby odstraszać tych, którzy chcieliby zapanować nad dostępem do źródła). 


W połowie X wieku powstał tu prymitywny klasztor, założony przez kilku mnichów z Grecji; jego pierwszą benefaktorką była cesarzowa Adelajda, żona cesarza Ottona I zwanego Wielkim (odegrali oni również istotną rolę w historii Orty i wyspy San Giulio, o których niedawno pisałam tutaj ). Dzięki cesarzowej dokonano rozbudowy klasztoru na przełomie X i XI wieku a następnie powierzono go zakonowi benedyktynów. Były to lata świetności opactwa, które pomyślnie się rozwijało dzięki protekcji rodziny Doria. Niestety, częste napady piratów berberyjskich spowodowały, że zostało częściowo opuszczone. Dopiero w XVI wieku decyzja admirała Andrei Doria, aby zbudować potężną wieżę obronną sprawiła, że rozkwitło na nowo. W zamian za to, papież Giulio III wydał bullę, dzięki której rodzina Doria objęła swoim protektoratem kościół i klasztor oraz otrzymała przywilej obsadzania stanowiska opata swoimi synami.


Szczególne zasługi położył tu opat Camillo Doria, pełniący swe obowiązki od 1730 roku. Dzięki niemu przeprowadzono tu wiele prac w zakresie renowacji i przebudowy. W czasach Napoleona klasztor ponownie podupadł, większość mnichów go opuściła a ówczesny opat przymusowo przebywał we Francji. Po jego powrocie znowu dokonano niezbędnych prac, między innymi naprawy dachu, lecz czasy dawnej świetności już nie wróciły. Następnym wydarzeniem, które o mało nie doprowadziło do całkowitego zniszczenia San Fruttuoso, była straszliwa powódź połączona z obsunięciem terenu i upadkiem wielu ogromnych drzew, co spowodowało, iż stało się ono ruiną. Miało to miejsce 25.09.1915 roku, nieszczęśni mieszkańcy tego miejsca ocaleli dzięki temu, że schronili się w potężnej i stojącej nieco wyżej wieży Doria. W 1933 roku przeprowadzono pewne działania mające na celu zabezpieczenie budynków przed dalszym niszczeniem, jednak dopiero przejęcie go przez FAI oraz rozpoczęcie prac archeologicznych i restauratorskich na szerszą skalę, ocaliło ten piękny obiekt. Prace trwały od 1985 do 1990 roku, dziś dzięki zgromadzonej dokumentacji możemy prześledzić zmiany, jakie tu się dokonały.  


W sąsiedztwie klasztoru nadal mieszkają nieliczni rybacy trudniący się połowem, są też dwie niewielkie restauracje i stoisko, gdzie sprzedaje się pamiątki. W kasie biletowej prowadzonej przez FAI można nabyć publikacje na temat klasztoru i najbliższej okolicy a także dokonać wpłaty na fundusz dalszych prac. FAI prowadzi też ciekawą akcję mającą na celu doposażenie obiektów, którymi zarządza. W niewielkim ogródku znalazłam cztery ładne, stylowe ławki dla znużonych przybyszów, będące darem osób prywatnych, które w zamian za to mogły na ich oparciach umieścić pamiątkową, mosiężną tabliczkę. Można też "adoptować" drzewo - polega to na pokrywaniu kosztów jego pielęgnacji. Pod dorodną palmą obok opactwa, znalazłam piękną sentencję, umieszczoną tam przez opiekujących się nią małżonków - "adopcja" palmy była darem dla opactwa a jednocześnie miała upamiętnić ich wieloletni związek. 


Chrystus Morskiej Otchłani (Christo degli Abissi).


W morskich głębinach niedaleko opactwa znajduje się posąg Chrystusa ze wzniesionymi rękami, który umieszczono tam w 1954 roku. Pomysłodawcą był włoski nurek Duilio Marcanti, w ten sposób chciał on upamiętnić śmierć swego przyjaciela, który zginął podczas nurkowania, jak również tych wszystkich, którzy kiedykolwiek pracowali na morzu lub znaleźli śmierć w jego odmętach.


Potężna baza posągu jest zakotwiczona do dna morskiego na głębokości 18 m. Sam posąg wykonano z brązu, postać Chrystusa ma 2,5 metra wysokości a jego ręce znajdują się na głębokości 12 m pod taflą wody. Figurę odlano z mosiężnych części statków, dzwonów i medali z brązu, ofiarowanych przez ludzi morza. Mimo iż umieszczono go na dość znacznej głębokości, posąg może zobaczyć również ktoś, kto nie jest na tyle sprawny, aby zejść pod wodę, gdyż w sezonie turystycznym kursuje tu łódka ze specjalnym peryskopem, pozwalającym go dostrzec w morskich odmętach. W Capodimonte, corocznie pod koniec sierpnia po zapadnięciu zmroku ma miejsce niezwykłe święto, poświęcone pamięci ludzi morza. Na niewielkiej plaży jest odprawiana uroczysta msza, połączona z procesją przy blasku pochodni; w miejscu, gdzie znajduje się posąg schodzą pod wodę nurkowie z wieńcem laurowym, aby złożyć go u stóp Chrystusa. Jeśli pogoda nie sprzyja, uroczystość złożenia wieńca ma miejsce w świątyni opactwa, gdzie 13 sierpnia 1974 roku umieszczono kopię posągu, o której pisałam powyżej.(Podobno od pewnego czasu święto obchodzi się właśnie ze względu na pogodę w ostatnią sobotę lipca. Sądzę, że nie tyle chodzi o padające deszcze, bo te są chyba raczej rzadkie, co o stan morza, mogący zagrozić nurkom. Piszę to na wszelki wypadek, gdyby ktoś się tam wybierał, lepiej sprawdzić tę informację w Biurze Obsługi Turystycznej)


Z tym miejscem związana jest też inna historia, jaką należy przytoczyć, aby oddać należną cześć osobom, które nie wahały się narazić swego życia w imię ludzkiej solidarności. Zdarzenie to miało miejsce 24 kwietnia 1855 roku. Przy opactwie mieszkała wówczas zaledwie garstka rodzin zajmujących się rybołówstwem i rolnictwem oraz pracami leśnymi, jednak w tym dniu ich spokojną egzystencję zmącił tragiczny wypadek. Nieopodal zatoki przepływał angielski parowiec "Croesus" mający na swym pokładzie 270 żołnierzy i 37 oficerów pochodzących z Sardynii. Holował on następny statek "Pedestrian" wypełniony amunicją, który to transport był przeznaczony dla wojska angielskiego, biorącego udział w wojnie krymskiej. Podczas gdy parowiec przepływał na wysokości San Fruttuoso, na jego pokładzie wybuchł pożar. Płonący statek skierował się w stronę zatoki i osiadł na mieliźnie. Wszyscy sprawni mężczyźni z Capodimonte oraz dwie kobiety, siostry Maria i Caterina Avegno (obydwie były świetnymi pływaczkami) na łódkach i wpław, pospieszyli na ratunek. Uratowano życie wielu żołnierzom, lecz Maria, matka ośmiorga dzieci, poświęciła swoje, próbując mimo utraty sił dotrzeć do ludzi, którzy jeszcze oczekiwali na pomoc. Jej ciało spoczywa w krypcie grobowej Doriów a całe zdarzenie upamiętnia tablica na budynku, gdzie kiedyś mieszkały te niezwykłe kobiety.


Zatoczka, gdzie mieści się opactwo San Fruttuoso jest położona nieopodal Zatoki Portofino; te dwa urocze miejsca rozdziela skaliste wzgórze o wysokości ok. 500 m n.p.m. Cały półwysep jest pokryty siecią ścieżek, dzięki którym można wybrać się na pieszą wycieczkę i odwiedzić wiele ciekawych miejsc oraz popatrzeć na Morze Śródziemne z wysokiego, urwistego brzegu. Jeden ze szlaków wiedzie z opactwa do miasteczka Portofino a o moich przygodach związanych z jego przejściem, napiszę w następnym poście.


Więcej zdjęć z Opactwa San Fruttuoso w Google + >


https://photos.google.com/album/AF1QipMiPCjAVpQT7bOu6Ru3nDrGHCtRvTdpa1BMiJAa?hl=pl




8 komentarzy:

  1. Piękne i interesujące. Czy do tej figury Chrystusa umieszczonej po wodą można się dostać i zobaczyć z bliska, np, z łódki? Alina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak pisałam, podobno jest taka możliwość w "sezonie"ja z niej nie skorzystałam, ponieważ byłam tam pod koniec lutego. Jak zapewne czytałaś, posąg jest umieszczony dość głęboko ale mówiła mi moja włoska koleżanka że pływa tam taka łódka z czymś w rodzaju peryskopu, przez który można go zobaczyć, czytałam też, że funkcjonuje tam coś w rodzaju batyskafu, ale nie wiem ile w tym prawdy. Ty masz tam chyba niezbyt daleko więc jak by Ci się udało zrobić taką wycieczkę byłoby fajnie, bo mogłabym poczytać u Ciebie. Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Nie wiem jakie to będzie moje pisanie, bo ty tak pięknie wszystko opowiadasz i co tam dla mnie zostało, żeby się nie powtarzać. Alina

      Usuń
  2. Alinko, jestem pewna, że jeśli tam pojedziesz to z pewnością dostrzeżesz rzeczy, które mi umknęły a może po prostu wydawały się mniej interesujące...Zresztą takie miejsca to kopalnia bez dna a jeśli jeszcze zobaczyłabyś Chrystusa w odmętach, to byłoby super! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Sukienko, jak zwykle podziwiam Cię za pamięć do szczegółów opisywanie Twoje włoskiej przygody z taką pasją - dlatego zasługujesz na wyróżnienie, za dobrze wykonaną robotę :))
    Szczegóły na moim blogu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, zaszczyt to dla mnie niemały! Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dziękuję!

      Usuń
  4. To pierwsze zdjęcie mnie urzekło. Architektoniczny cud, a w dodatku w pieknym otoczeniu. Dopiero po chwili dostrzegłam na zdjęciu, że to opactwo jest nad zatoką. Sama chciałabym to zobaczyć, aż zazdroszczę tak pięknej wycieczki. Jeśli masz ochotę to zapraszam do mnie: Szepty Szcześcia. Możesz poczytać o Czarnogórze, gdzie ostatnio byliśmy. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Podziwiam za to wczesne wstawanie. Chyba tylko w górach jestem w stanie się zmotywować, ale 4 30, to jest wcześnie! :)
    Historia o katastrofie morskiej jest bardzo wzruszająca.

    Sukienko nominowałam Cię do Liebster Blog. Nie zadałam pytań, ale chciałam w ten sposób powiedzieć, że cenię Twój blog.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz, będzie on widoczny po zatwierdzeniu.